Po raz pierwszy od XIX wieku więcej senatorów opowiedziało się za skazaniem prezydenta, niż za uniewinnieniem – 57 do 43. Choć za winą Trumpa zagłosowało aż siedmioro Republikanów, było to jednak zbyt mało, by osiągnąć wymaganą Konstytucją większość dwóch trzecich, tzn. 67 głosów.
Izba Reprezentantów przegłosowała artykuł impeachmentu 13 stycznia, tydzień przed końcem kadencji Donalda Trumpa. Ówczesny prezydent został oskarżony o „podżeganie do buntu”: sprowokowanie ataku na Kapitol 6 stycznia, w którym straciło życie pięć osób. Proces w Senacie rozpoczął się dopiero 9 lutego, kiedy w Białym Domu zasiadał już Joe Biden, więc zaczęło się (i skończyło) od kluczowego pytania: czy Senat może sądzić byłego prezydenta? Zwolennicy Trumpa argumentowali, że nie ma takiej możliwości i impeachment może dotyczyć wyłącznie urzędujących urzędników państwowych, ale wielu specjalistów od prawa konstytucyjnego wyrażało inne zdanie.
Szerokim echem odbił się list 150 badaczy prawa (wśród nich wielu prominentnych konserwatystów), którzy potwierdzali wersję Demokratów: impeachment Donalda Trumpa rozpoczął się w chwili, gdy oskarżony był jeszcze prezydentem, więc cały proces należy doprowadzić do końca. Ostatecznie sam Senat zdecydował w głosowaniu, że ma prawo sądzić eksprezydenta – pięcioro Republikanów przyłączyło się do Demokratów, dając zielone światło do rozpoczęcia procesu.
Impeachment to w dużej mierze odpowiednik Trybunału Stanu – proces nie karny, ale polityczny, a jego dokładny przebieg (np. ilość czasu, jaką dysponuje każda ze stron) uzgadniają między sobą obie partie. Wybrani przedstawiciele Izby Reprezentantów działają jako oskarżyciele, przedstawiają materiał dowodowy, mający udowodnić sędziom – wszystkim urzędującym senatorom – że oskarżony nie tyle złamał prawo, co sprzeniewierzył się złożonej przysiędze i powinien ponieść konsekwencje polityczne.
Pierwszą karą jest utrata sprawowanego urzędu, ale może nią być też pozbawienie prawa do ubiegania się o jakiekolwiek inne stanowisko federalne.
Dziewięcioro oskarżycieli, „zarządców impeachmentu” w ciągu dwóch dni udowadniało, że Trump ponosi odpowiedzialność za atak na Kapitol:
- że przygotował grunt pod wydarzenia z 6 stycznia, tygodniami szerząc kłamliwą narrację o sfałszowanych wyborach;
- że zwołał swoich zwolenników na konkretny dzień i konkretne miejsce, żeby zapobiegli zatwierdzeniu wyników przez Kongres;
- że atakujący uważali się za wykonujących polecenia prezydenta; że Trump nie był zainteresowany bezpieczeństwem ani wiceprezydenta Pence’a (szturmujący krzyczeli „Powiesić Pence’a!”), ani nikogo innego;
- że wreszcie nigdy nie okazał żadnej skruchy.
Innymi słowy: gdyby nie działania Trumpa, nie doszłoby do tragicznych wydarzeń i w interesie Stanów Zjednoczonych jako kraju jest to, by Donald Trump nigdy więcej nie mógł ubiegać się o prezydenturę.
Linia obrony Trumpa: impeachment jako akt zemsty
Oskarżyciele pokazali nagrania wideo (w tym niepublikowane wcześniej zapisy kamer bezpieczeństwa Kongresu), na których widać, jak blisko ustawodawców znaleźli się atakujący – celem było oczywiście zagranie na emocjach Republikanów, pokazanie im, że działania Trumpa stanowiły zagrożenie także dla nich. Zapewniali, że celem jest nie zemsta na politycznym przeciwniku, ale konieczność wspólnego działania dla dobra kraju: wysłanie sygnału, że prezydenci nie są ponad prawem, zwłaszcza w ostatnim okresie urzędowania, przed odejściem ze stanowiska.
Argumenty oskarżenia były tak przekonujące, że zrobiły wrażenie nawet na części Republikanów. Choć niektórzy zaprzysięgli trumpiści, jak Rand Paul czy Ted Cruz, ostentacyjnie ignorowali wystąpienia Demokratów i zajmowali się wówczas innymi rzeczami, niektórzy senatorowie z partii Trumpa przyznali, że oskarżyciele byli znakomicie przygotowani – zwłaszcza w porównaniu z wystąpieniami obrońców eksprezydenta.
Reprezentujących Trumpa dwóch prawników dość powszechnie uznano za fatalnych – po pierwszym dniu sam Donald Trump oglądający proces w telewizji, miał być wściekły i domagać się zmiany adwokatów. Ostatecznie do ekipy obrońców dołączył jeszcze jeden prawnik, który ostatniego, czwartego dnia procesu, wygłosił wreszcie to, co eksprezydent chciał usłyszeć:
- że impeachment jest niekonstytucyjny;
- że lewica posługiwała się jeszcze ostrzejszym językiem i nie poniosła z tego powodu żadnych konsekwencji;
- że prezydent Trump nie miał żadnego wpływu na zachowanie protestujących;
- że kiedy mówił o walce miał tak naprawdę na myśli reformę wyborczą i głosowanie w wyborach za dwa lata (sic!);
- że „pokojowy protest” został przejęty przez ekstremistów, w tym rzekomo przez radykalną lewicę.
Cały proces – argumentowała obrona – to akt zemsty, atak nie tyle na Trumpa, co na miliony Amerykanów, którzy zagłosowali na niego w listopadowych wyborach, próba penalizowania wolności słowa.
Trump idolem wielu wyborców
Ten ostatni argument był chybiony w dwójnasób, na co też zwrócili uwagę konstytucjonaliści: orzecznictwo Sądu Najwyższego wyraźnie stanowi, że wbrew obiegowej opinii Pierwsza poprawka nie daje wcale prawa do nieograniczonego mówienia, co się komu żywnie podoba, bez zważania na konsekwencje. Nie wolno mówić rzeczy, które skłonią ludzi do łamania prawa i narażą innych na niebezpieczeństwo – a dokładnie to stało się 6 stycznia w amerykańskiej stolicy.
Ostatecznie jednak ani doskonałe oskarżenie, ani nieudolna obrona nie zmieniły wyniku głosowania. Wszyscy byli zgodni, że nie znajdzie się większość 67 głosów, choć za skazaniem Trumpa i tak podniosło rękę więcej Republikanów, niż spodziewała się tego większość obserwatorów amerykańskiej polityki.
Senatorowie Lisa Murkowski, Susan Collins czy Mitt Romney znani są z krytycznego stosunku do Trumpa. Ben Sasse i Patrick Toomey już wcześniej sygnalizowali, że raczej zagłosują przeciw Trumpowi. Zaskoczeniem była jednak decyzja senatorów Richarda Burra z Karoliny Północnej i Billa Cassidy’ego z Luizjany – polityków jednoznacznie prawicowych i konserwatywnych, którzy nigdy dotąd nie zdobyli się na jakąkolwiek krytykę Trumpa.
Swoją decyzję tłumaczyli po prostu szacunkiem wobec Konstytucji, ale lokalne władze partii w ich stanach natychmiast wydały uchwały potępiające obu senatorów.
Większość Republikanów nie zdecydowała się zagłosować przeciw człowiekowi, który dla blisko trzech czwartych wyborców ich partii jest wciąż idolem i wymarzonym kandydatem w wyborach prezydenckich za cztery lata. Sęk w tym, że dla większości Amerykanów zachowanie Trumpa jest nie do obrony, a jego usunięcie z urzędu popierało (według różnych sondaży) od 51 do 56 procent badanych – nie tylko większość Demokratów, lecz także wyborców niezależnych, którzy w wyborach często przechylają szalę na jedną lub drugą stronę.
Establishmentowi Republikanie, którym zależy na dobru partii, a nie dobrym samopoczuciu Donalda Trumpa, znaleźli się w trudnym położeniu – jak bronić czegoś, czego bronić się nie da?
Popis hipokryzji lidera Republikanów
Odpowiedź daje zachowanie Mitcha McConnella, lidera Republikanów w Senacie. Choć bezpośrednio po ataku senator z Kentucky jednoznacznie potępił Trumpa i zasygnalizował, że może zagłosować za jego skazaniem, w sobotę zagłosował tak, jak większość innych Republikanów – przeciw. Potem wygłosił jednak płomienną mowę, w której de facto przyznał rację oskarżeniu. Oświadczył, że „nie ma cienia wątpliwości”, kto ponosi winę za atak na Kapitol, „praktycznie i moralnie”, kategorycznie potępił kłamstwa Trumpa na temat wyborów, zasygnalizował, że winnego może czekać odpowiedzialność karna… po czym wyjaśnił, że niestety nie miał wyboru, musiał zagłosować za uniewinnieniem, bowiem jego interpretacja konstytucji nie pozwala na sądzenie byłych prezydentów.
Był to niesamowity popis hipokryzji – McConnell tłumaczył m.in., że postawione przez Izbę Reprezentantów zarzuty zostały przesłane do Senatu zbyt późno, choć to właśnie on (będący wtedy jeszcze liderem większości senackiej) zdecydował o tym, że proces Trumpa nie rozpocznie się przed 20 stycznia.
McConnell w typowy dla siebie sposób spróbował zadowolić obie strony: obronić Trumpa przed bezpośrednimi konsekwencjami (żeby nie narazić się dominującym w partii trumpistom), ale zarazem odciąć się od niego politycznie (by zaskarbić sobie uznanie centrystów, wystąpić w roli głosu rozsądku i przyzwoitości, zademonstrować republikańskie przywiązanie do Konstytucji).
Wydaje się jednak, że nie osiągnął ani jednego, ani drugiego – nie skorzystał natomiast z jedynej realnej szansy na odcięcie się od tego, co jeszcze niedawno (przy okazji wewnątrzpartyjnej dyskusji o protrumpowej ekstremistce, kongresmence Marjorie Taylor Greene) nazwał rakiem toczącym Partię Republikańską.
Sam Donald Trump osiągnął swój cel, ale tylko częściowo – nie skazano go, owszem, ale zależało mu również na jednoznacznym odrzuceniu zarzutów i głosowaniu po linii partyjnej, by móc przedstawiać proces w Senacie jako zemstę zawistnych Demokratów, kolejne „polowanie na czarownice”. Jednak argumentacja wielu Republikanów zgodna była z tym, co powiedział McConnell: nie skazujemy Trumpa nie dlatego, że jest niewinny, ale dlatego, że Konstytucja (rzekomo) wiąże nam ręce.
Nie wiemy dziś, czy Trump wystartuje ponownie w 2024 roku – cztery lata to w polityce szmat czasu, byłego prezydenta w tym okresie czekać mogą różne perypetie (na czele z postępowaniami sądowymi), ale sobotnia decyzja Senatu sprawia, że przynajmniej teoretycznie będzie miał taką możliwość.
Drugi impeachment Trumpa pokazał, niestety, że instytucja ta, w zamierzeniu mająca być konstytucyjnym mechanizmem samoobrony, nie spełnia zamierzonej funkcji. Skoro nawet „podżeganie do buntu” przez prezydenta okazuje się niewystarczającym powodem do tego, by pociągnąć go do odpowiedzialności politycznej, Trump – albo ktoś do niego podobny – z pewnością jeszcze kiedyś spróbuje z tego skorzystać.
Kamali uszło na sucho podżeganie do rozruchów BLM w całym kraju, w których zginęło sporo ludzi i zniszczono mnóstwo mienia prywatnego.
Jakieś dowody na to "podżeganie"?
Jest "kolorowa". Dla tutejszych trolli to wystarczający dowód 😉
Takie same jak u Trumpa 😀 😀 😀
Widziałem na forach internetowych, także tutaj w OKO, sporo wpisów sugerujących "zemstę Demokratów na Trumpie". Chciałbym tylko przypomnieć, że Trump nie tylko w 2020 r., ale także w 2016 w głosowaniu powszechnym PRZEGRAŁ (2020 – 7 mln głosów różnicy na korzyść Bidena, 2016 – 3 mln głosów różnicy na korzyść Hillary Clinton). Prezydentem USA został wyłącznie dzięki korzystnemu dla siebie rozkładowi głosów elektorskich, czyli dzięki archaicznej dziś ordynacji wyborczej, nota bene wymyślonej przez Ojców Założycieli jeszcze w XVIII w. po to, by ludzie pokroju Trumpa NIE MOGLI być wybierani na najwyższy urząd w USA. A w XXI w. to obywatele USA okazali się mądrzejsi od elektorów, także w 2016 r. …
"Prezydentem USA został wyłącznie dzięki korzystnemu dla siebie rozkładowi głosów elektorskich, czyli dzięki archaicznej dziś ordynacji wyborczej, nota bene wymyślonej przez Ojców Założycieli jeszcze w XVIII w."
Nie rozumie Pan podstawowej rzecz. USA są federacją stanów. Tak jak Unia Europejska jest konfederacją państw.
Prezydenta federacji wybierają delegaci stanów, lokalne głosowania mają funkcję pomocniczą.
USA nie są państwem unitarnym, i mają system mechanizmów zapewniających równowagę polityczną. Dlatego zachowały ład konstytucyjny przez stulecia, w przeciwieństwie do takiej na przykład Francji, gdzie w tym czasie odbyły się liczne przewroty i rewolucje.
W amerykańskiej wojnie secesyjnej zginęło więcej ludzi (co najmniej 600 tysięcy) niż we wszystkich francuskich rewolucjach 😉
W samej Wandei wymordowanych zostało przez "dzielnych" rewolucjonistów kilkaset tysięcy ludzi.
"Porfiry Pocięgło"
Wojna domowa była bardzo krwawa i zawzięta, jednak system USA przetrwał co dowodzi jego siły i stabilności.
Francja też przetrwała, co dowodzi siły i stabilności modelu unitarnego 🙂
"Francja też przetrwała"
Jako naród. Ale jako państwo to jest już PIĄTA republika.
Nie licząc paru monarchii pomiędzy.
"USA są federacją stanów. Tak jak Unia Europejska jest konfederacją państw." Przykro mi, ale to Pańskie porównanie jest kompletnie nieuzasadnione. USA rzeczywiście nie są państwem unitarnym, lecz federalnym. To oznacza, że wprawdzie poszczególne stany mają daleko idącą autonomię, ale cała ich federacja, czyli USA, ma wspólny parlament, walutę, wojsko, politykę zagraniczną i jest podmiotem prawa międzynarodowego – czyli np. w ONZ i innych organizacjach międzynarodowych reprezentantem jest USA, ale nie pojedyncze stany. Gubernatorzy stanowi, o ile w ogóle wyjeżdżają za granicę, nie są nigdzie podejmowani z honorami należnymi głowie państwa, bo głowami państw nie są. Natomiast państwa Unii Europejskiej mają wprawdzie wspólny parlament, ale już waluta nie jest do końca wspólna, wspólna armia nie wyszła jak dotąd poza sferę postulatów, no i najważniejsze – każdy z członków UE prowadzi własną politykę zagraniczną i we wspomnianych już ciałach typu ONZ ma własną delegację. Dlatego takie porównanie wprost USA do Unii nie ma racji bytu.
A wracając do wyborów w USA, trudno mówić o "pomocniczej funkcji wyborów lokalnych" (a właściwie stanowych), jeśli wybierany jest prezydent całych Stanów Zjednoczonych, czyli federacji stanów. Problem zaś leży w tym, że sposób wyłaniania stanowych kolegiów elektorskich jest niereprezentatywny, bo niezależnie od procenta głosów na poszczególnych kandydatów i tak zwycięzca bierze wszystko, czyli 100% elektorów z danego stanu. W ten sposób wyborcy z Kalifornii głosujący na Trumpa oraz Teksańczycy głosujący na Bidena nie mają swojej reprezentacji w kolegium elektorów, a wyniki wyborów niekiedy przypominają mecz tenisa, który można wygrać 3:2 albo 2:1 w setach, mając mniej łącznie wygranych gemów. Podejrzewam, że gdyby w USA obsadzano kolegia elektorskie tak jak parlamenty w Europie, to nawet dzieląc miejsca metodą d'Hondta, Trump i tak przegrałby wybory w 2016 r.
"Tak jak Unia Europejska jest konfederacją państw." Przykro mi, ale to Pańskie porównanie jest kompletnie nieuzasadnione."
Jest bardzo uzasadnione. Unia Europejska dopiero się formuje i może stać się pełną federacją.
"wybierany jest prezydent całych Stanów Zjednoczonych, czyli federacji stanów"
Przez elektorów, mianowanych przez poszczególne stany.
Lepiej jak nie będzie Pan projektował polskiego ustroju (dość nowego) na inne kraje, bo niewiele Pan zrozumie. Mnie to zresztą mało obchodzi.
1. Unia Europejska może stać się pełną federacją, ale na dziś nie jest i niekoniecznie musi się nią stać w przyszłości. Ja mówię o stanie faktycznym, a nie o hipotezach.
2. Prezydent USA jest wybierany przez elektorów mianowanych przez stany, ale nie o to chodzi. Ważny jest tryb tego mianowania, polegający dziś na głosowaniu powszechnym, ale nie odzwierciedlającym spektrum poglądów obywateli danego stanu. To prowadziło kilkakrotnie do dyskusyjnej sytuacji, kiedy elektorzy wybierają prezydenta mającego mniejszość głosów obywateli – a prezydent USA jest tychże obywateli prezydentem, a nie tyko kolegium elektorów. Ten system stworzono w XVIII w. uwzględniając ówczesną mentalność społeczeństwa, ale po 250 latach jest anachronizmem.
3. Nie projektuję polskiego ustroju na inne kraje, nie napisałem o tym ani słówka, komentuję tylko system amerykański w świetle jego skutków dla USA.
4. Jak widać, nie zrozumiał Pan istoty mojego wpisu, sprowadzając dyskusję na szczegóły techniczne i odległe na dziś hipotezy o przyszłości UE. Mnie to zresztą mało obchodzi.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Temu, że impeachment Trumpa się ostatecznie nie powiódł, też nie umiem się dziwić. Jedyna w historii USA próba odsunięcia prezydenta, która prawdopodobnie miała szansę przejść, nie doszła do skutku – bo Richard Nixon wykazał się wówczas ostatnimi resztkami honoru i z własnej woli złożył dymisję. W tym tkwi przewaga Nixona nad Trumpem, który do końca nie potrafił wziąć przegranej na klatę i kompromitował się pozwami wyborczymi, zmiecionymi przez sądy wszystkich możliwych instancji, szczuciem do burd na Kapitolu 6 stycznia, a na końcu zachował się jak przedszkolak nie uczestnicząc w inauguracji Joe Bidena.
Co do ewentualnej partii Trumpa, to co oznacza "dużo" zwolenników, ile konkretnie milinów minimum? Problem jest raczej dla Republikanów, bo to głównie ich zwolennicy przejdą do Trumpa, nie Demokratów. Pozbycie się balastu Trumpa (cudzysłów niepotrzebny) nie musi być wcale takim zyskiem dla GOP. Tu powtórzę to, o czym piszę w komentarzu wyżej: w 2016 Trump przegrał głosowanie powszechne z Hillary Clinton w stosunku 63,0 do 65,9 mln głosów i tylko korzystnym układem głosów w kolegium elektorskim został prezydentem, a w 2020 przegrał w głosowaniu powszechnym 74,2 do 81,3 mln głosów, czyli jeszcze większą przewagą. Oczywiście dwa przypadki to jeszcze nie trend, ale skoro tak doskonale wiesz, że Biden funduje Amerykanom komunizm, to oni będąc bliżej wiedzą to jeszcze lepiej – a mimo to za tym rzekomym komunizmem zagłosowali.
Nawiasem mówiąc, dwa lata temu stulecie istnienia świętowała Komunistyczna Partia USA, która w przeszłości wystawiała swoich kandydatów w wyborach prezydenckich, zgarniając jakieś mikre promile głosów. KP USA startowała po I wojnie światowej z poziomu ok. 25 tys. członków, w szczycie popularności, czyli w latach 40., liczyła sobie prawie 90 tys., a dziś marne 2 – 3 tysiące. Twierdzisz, że Amerykanie dopiero zorientują się, że nie chcą komunizmu, czyli na dziś jeszcze chcą. No to dlaczego ich partia komunistyczna zawsze miała tak kiepskie poparcie, nawet pomimo dotacji swego czasu z ZSRR? A co do twoich obsesji na temat komunizmu Bidena, to niestety musisz pogadać ze specjalistą (i wcale nie mam tu na myśli politologów-amerykanistów).
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Panie Ropczynski Pańska "logika" jest w wersji hard-core…
Demokraci = lewica = komunizm – to mógł wymyślić tylko troll z PISu.
"Teraz lewica rządząca w USA ma problem bo jeśli Trump założy swoja partie to będzie miał duzo zwolenników. Paradoksalnie to dla partii republikańskiej…" – Panie Ropczynski, Trump to REPUBLIKANIN, więc jeśli dojdzie do czegokolwiek, to pochłonie" elektorat republikanów. Tylko cud mógłby sprawić, żeby republikanie na tym zyskali.
…niech Pan z łaski swojej już przestanie powtarzać te kłamstwa, które mają stać się prawdą i przestanie mieszać w tej posłodzonej herbacie, bo wszyscy wiedzą, że od tego słodsza nie będzie.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Grzegorz Ropczynski "radze czytać nie tylko OKO lub GW."
Gazetę Polską?
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
"Ja pisze o czytaniu prasy AMERYKANSKIEJ !!!!"
To dlaczego Pan wymienił GW? Coś się Panu kiełbasi.
I którą amerykańską prasę Pan czyta?
Panie Socjalisto, pan Ropczyńskiemu nic się nie pokiełbasiło! Czytając tylko Oko Press, czy Gazetę Wyborczą, z resztą podobnie jak np. tylko Gazetę Polską, otrzymuje się informacje "przefiltrowane ideologicznie". Aby poznać pełen kontekst zdarzeń należy dotrzeć do źródeł, najlepiej amerykańskich. Z tym, że także z obu stron, czyli np. CNN i Fox, nie tylko jedno z nich. Tak jak w przypadku wysłuchań publicznych w sprawie nieprawidłowości w wyborach. CNN prawie o nich nie informowało, Fox traktowało jako szansę dla Trumpa na odwrócenie wyników. Jeszcze bardziej skraja konserwatywna telewizja, na dowód fałszerstw. Ja oglądałem "na żywo" i wyrobiłem sobie własne zdanie, bo takie działanie było jak najbardziej logiczne, gdy z różnych mediów płynęły sprzeczne informacje!
Takie rozstrzygnięcie jest przejawem wyjątkowej HIPOKRYZJI partii Republikańskiej. Jak wynika z wypowiedzi szefa Republikanów w Senacie Mitcha McConnella: Trump jest winny, ale głosowałem przeciw uznaniu go winnym. Bo jak odbierać takie słowa senatora cyt. „Donald Trump jest winny jaskrawego naruszenia swoich obowiązków i ponosi moralną odpowiedzialność za to co sprowokował – przemoc, która wyraziła się atakiem na Kapitol". Tylko 7 senatorów republikańskich dotrzymało wierności konstytucji i prawa, reszta przedłożyła interes partyjny nad Konstytucję i prawo. Wyrazem prawości są słowa senatora republikańskiego Richarda Burra, który po zakończonej sesji Senatu wydał oświadczenie, w którym stwierdził cyt. "Nasza konstytucja i nasz kraj są ważniejsze niż jakakolwiek osoba. Głosowałem za skazaniem prezydenta Trumpa, ponieważ jest winny". Moim zdaniem taki przebieg i finał uniewinniający winnego łamania prawa i konstytucji rzuca się cieniem, na kraj który był dotychczas traktowany jako sztandarowy w przestrzeganiu prawa i Konstytucji. Czy takich zachowań polityków jak w przypadku senatorów republikańskich w USA nie mamy w naszym kraju?
No to mają swojego Ziobre
A gdzie proces przeciw łamaniu wolności słowa przez Twitter Pejsbook?
Oko press niestety wbrew temu co utrzymuje jest zwykłą tubą propagandową.
Demokraci a teraz to już raczej komuniści jako jeden z celów programowych mieli usunięcie Trumpa z urzędu, teraz chwycili się ostatniej możliwości która jest dosyć wątpliwej jakości – takie standardy jakby z PiS. Nie jest prawdą, że wszyscy zgodnym chórem krzyczą, że impeachment jest w tym przypadku możliwy oglądałem wypowiedzi prawników powiązanych z Demokratami , którzy twierdzili, że jest niemożliwy i byłoby bardzo złe i lepiej by tego w takiej sytuacji nie stosować.
Przykładów wybiórczości Okopress jest mnóstwo.
Wychodzenie z jedynych słusznych założeń, daje jedynie słuszne rezultaty.