0:000:00

0:00

"Od początku pandemii odnotowujemy gwałtowny spadek subiektywnego dobrostanu młodych dorosłych" - ostrzega dr Jakub Sawulski, kierownik zespołu makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomicznym, autor książki „Pokolenie 89. Młodzi o polskiej transformacji” (2019).

Ekspert tłumaczy, jak obecna sytuacja wpływa na pozycję młodych na rynku pracy i dlaczego konsekwencje kryzysu pandemicznego prawdopodobnie będą oni odczuwać przez całe życie. "Istnieją (...) badania, które pokazują, że ci, którzy wchodzą na rynek pracy w kryzysie, mają długoterminowe problemy ze zdrowiem, np. częściej przechodzą zawały serca" - mówi Sawulski.

Poniżej cała rozmowa.

Kacper Leśniewicz: W jakim stopniu prawdziwe jest twierdzenie, że najbardziej w pandemii ucierpiało młode pokolenie?

Dr Jakub Sawulski: Kryzys pandemiczny jest bardzo specyficzny, zdrowotnie uderza przede wszystkim w osoby starsze, ale jeżeli spojrzymy na konsekwencje ekonomiczne, to zdecydowanie najbardziej poszkodowane są osoby młode.

Jak poważna jest sytuacja?

Dobrze to widać przez pryzmat rynku pracy. Obserwujemy bardzo wysoką stopę bezrobocia, mamy ludzi młodych, którzy chcą pracować, ale nie mogą tej pracy znaleźć. W państwach Unii Europejskiej stopa bezrobocia wśród osób młodych w 2020 roku wzrosła znacznie bardziej niż wśród starszych grup wieku – do ponad 17 proc. Oprócz tego ważną grupę stanowią NEET-si, a więc osoby młode, które ani się nie uczą, ani nie pracują. To szersze pojęcie niż bezrobotni, bo obejmuje też tych, którzy całkowicie wycofują się z rynku pracy. Na przykład dlatego, że są zniechęceni bezskutecznym poszukiwaniem zatrudnienia. W czasie kryzysu pandemicznego ta grupa młodych także znacząco się powiększyła.

W Polsce ostatnie miesiące to jednak czas, w którym ze strony rządzących padały niejednokrotnie deklaracje na temat dobrej kondycji naszego rynku pracy. Zatrudnienie nawet delikatnie wzrosło, byliśmy jednym z dwóch państw europejskich, gdzie nie odnotowano jego spadku w 2020 roku.

Bo to prawda. W 2020 roku liczba zatrudnionych w polskiej gospodarce praktycznie się nie zmieniła, pozostając na tym samym poziomie co w 2019 roku.

Gdy jednak spojrzymy na poszczególne grupy wieku, to liczba osób zatrudnionych wzrosła we wszystkich grupach powyżej 35 roku życia, natomiast spadła we wszystkich grupach poniżej 35 roku życia.

Jaka jest skala tego zjawiska?

Rozdźwięk między pokoleniami jest bardzo duży. Największy spadek odnotowaliśmy w najmłodszej grupie wieku od 15 lat do 24. roku życia. W tym przypadku obserwujemy spadek liczby zatrudnionych aż o 18 proc., co daje 200 tys. osób. W kolejnej grupie wiekowej od 25 lat do 29 lat obserwujemy spadek o 5 proc., czyli dochodzi kolejne 100 tys. osób. Mamy zatem 300 tys. osób poniżej 30. roku życia pracujących mniej w porównaniu z końcem 2019 roku. To jest katastrofa.

Przeczytaj także:

Dlaczego akurat młodzi?

Młodzi pracują najliczniej w tych branżach, które zostały dotknięte mocno przez kryzys, a więc: gastronomia, hotelarstwo, handel, rozrywka. Oprócz tego znaczenie ma to, że młodzi znacznie częściej niż starsi są zatrudnieni na różnego rodzaju umowach czasowych, czyli zleceniach, o dzieło albo o pracę, ale na czas określony. Dużo łatwiej jest zwolnić takiego pracownika, niż tego, który ma stałą, bezterminową umowę o pracę.

W Polsce umowy na stałe ma niewielki odsetek pracujących młodych, np. w grupie wiekowej 15-24 lata ok. 60 proc. pracujących jest zatrudnionych na umowy czasowe.

Wszystko to sprawia, że to młode osoby są grupą najbardziej wrażliwą na konsekwencje kryzysu.

Część młodych zaczęło pracę w kryzysie pandemicznym, co się z nimi dzieje?

Zacznijmy od bardziej ogólnej uwagi na temat pozycji młodych osób na rynku pracy. Młodzi, wchodząc na rynek pracy, nie wiedzą, jak się zachowywać i jak postępować w przeciwieństwie do tych, którzy pracują już powiedzmy od 5 czy 10 lat, którzy wiedzą dobrze np. kiedy i w jaki sposób poprosić swojego szefa o podwyżkę czy urlop. Dla początkujących to jest pole minowe, dlatego tak często po prostu akceptują przedstawione im warunki.

Pracodawcy często wykorzystują w tym kontekście swoją silną pozycję: zatrudniają młodych na śmieciowych umowach, które często nie są adekwatne do wykonywanej pracy, płacą im część wynagrodzenia pod stołem, odmawiają prawa do urlopu, nie respektują godzin pracy i dodatkowego wynagrodzenia za nadgodziny

I do tego wszystkiego jeszcze teraz pandemia.

No właśnie, badania naukowe pokazują, że moment wejścia na rynek pracy jest w ogóle najważniejszym momentem w całej karierze zawodowej. Kiedy zaczynamy pracę w okresie, kiedy pozycja pracownika jest tak zła jak obecnie, to cierpimy z tego powodu przez całe życie.

Co to znaczy?

Młodzi mają niższe zarobki, niż gdyby wchodzili na rynek pracy w normalnych czasach, częściej wpadają w okresy bezrobocia, z których tak trudno jest potem się wydostać, są też znacznie częściej zatrudniani na niestandardowych umowach niż gdyby wchodzili w normalnej koniunkturze gospodarczej. Część z nich może pamiętać te doświadczenia przez dużą część swojego życia, zostanie w nich blizna po tym, jak stracili pracę. Od początku pandemii odnotowujemy gwałtowny spadek subiektywnego dobrostanu młodych dorosłych.

Istnieją też badania, które pokazują, że ci, którzy wchodzą na rynek pracy w kryzysie, mają długoterminowe problemy ze zdrowiem, np. częściej przechodzą zawały serca.

Wspomniał Pan o bliźnie u młodych, którzy doświadczą bezrobocia. To ważny temat w kontekście pandemii?

Sytuacja jest szczególnie zła dla tych młodych, którzy niedawno skończyli edukację i nie potrafią znaleźć stałego zatrudnienia. Takie osoby zostają z niczym, nie przysługuje im nawet prawo do zasiłku dla bezrobotnych, bo żeby go uzyskać, trzeba przepracować odpowiednią liczbę miesięcy. Tak naprawdę zostają bez żadnego dochodu.

Jak obecny kryzys może się odbić na młodych ludziach jako sile roboczej na obecnym etapie kapitalizmu?

To pytanie jest dzisiaj kluczowe w kontekście refleksji na temat tego pokolenia. Żeby spróbować na nie odpowiedzieć trzeba pamiętać, że rynek pracy to jest ciągłe przeciąganie liny między pracownikiem a pracodawcą, co ma zasadnicze znaczenie dla zdolności artykułowania swoich interesów, pozycji na rynku pracy, ale też zdolności do stawiania pracowniczego oporu.

Młodzi, którzy wchodzą teraz na rynek pracy, to przeciąganie liny przegrywają.

Tak, ale to, że aktualnie przegrywają, nie jest wcale najgorsze. Znacznie bardziej niepokojące jest to, że oni już potem mogą nie wiedzieć jak chwycić za tę linę i walczyć o swoje prawa przeciągając ją na swoją stronę.

W obecnych warunkach młodzi nie mają szans, żeby nauczyć się normalnych postaw i zachowań, dbania o swoją pozycję.

Posługując się metaforą, jako pracownicy mają przygarbioną postawę i wzrok wbity w ziemię.

Tak, ta metafora dobrze oddaje ich pozycję na rynku pracy, ale spójrzmy na to w dłuższej perspektywie. Wystarczy sobie przypomnieć, jak zła sytuacja na rynku pracy w Polsce była na początku wieku. Mieliśmy wówczas wysokie bezrobocie, słabą pozycję pracownika i upowszechnienie się umów cywilnoprawnych. Tyle, że gdy poprawiła się kondycja na rynku pracy, liczba tych umów wcale nie zmalała. Dzisiaj mamy niemal tyle samo takich umów jak w okresie, w którym bezrobocie było dużo wyższe niż teraz.

Umowy śmieciowe nie zniknęły, wszyscy się do tego przyzwyczaili. Pracownicy się przygarbili i dalej się nie wyprostowali, a może być gorzej…

Jeszcze?

Być może obserwujemy właśnie ponowną falę uśmieciowienia polskiego rynku pracy, ale tym razem za sprawą fikcyjnego samozatrudnienia.

Widzimy w badaniach rynku pracy, że o ile liczba pracowników najemnych w 2020 roku spadła o około 100 tysięcy, o tyle liczba osób pracujących na własny rachunek, czyli samozatrudnionych, wzrosła o 150 tysięcy. A mówimy o roku kryzysowym, raczej niesprzyjającym zakładaniu własnego biznesu.

Pojawia się pytanie, czy to nie jest tak, że część pracowników jest wypychana na samozatrudnienie, bo w ten sposób pracodawca zmniejsza wysokość podatków, składek oraz zrzuca z siebie ciężar kodeksu pracy.

Czyli jest kryzys i jest reakcja.

Tak i choć to jest zjawisko kryzysowe, to ono pozostanie z nami na wiele lat. Dotychczas to dotyczyło osób o najwyższych dochodach, bo w ten sposób dało się optymalizować podatki i składki, a teraz zmiany w systemie oskładkowania działalności gospodarczej spowodowały, że to zaczyna dotyczyć także osób o niskich i średnich dochodach.

To znaczy, że dzisiejsze młode pokolenie jest najbardziej poszkodowanym we współczesnej historii Polski?

Ja nie twierdzę, że to pokolenie znajduje się obecnie w gorszej sytuacji niż na przykład to, które wchodziło na rynek pracy w latach 2000. Twierdzę, że ono ma niewiele lepiej i to jest bardzo poważny problem. Wtedy młodym było bardzo źle, dlatego emigrowali i zgadzali się na śmieciowe umowy. Wiele społecznych konsekwencji, które obserwujemy dzisiaj jak chociażby niskie wskaźniki dzietności ma swoje źródło w tamtym okresie.

Konsekwencje obecnego kryzysu też się odłożą w czasie?

Gdy zastanowimy się nad konsekwencjami obecnego kryzysu dla przyszłości młodych ludzi, to może być podobnie. Przechodzimy cały czas to samo doświadczenie i kryzys wzmacnia większość problemów, o których wyżej wspomnieliśmy.

No dobrze, wiemy, że obecne reguły kapitalistycznej gry pozwalają na to, żeby młodych wyciskać jak cytrynę, ale co dalej, jakie są scenariusze dla ich przyszłości?

Przed nami kolejne wyzwania, tym razem związane ze zmianami technologicznymi. Coraz częściej można usłyszeć opinie ze strony ekspertów, że ta nadchodząca rewolucja może przeorać doszczętnie obecny rynek pracy. Są teorie, które sytuują młodych na pozycji pierwszych, którzy będą poszkodowanymi w tej rewolucji.

Dlaczego?

Ceniony ekonomista Dani Rodrik twierdzi, że przełom technologiczny i postępująca globalizacja, których doświadczamy od kilku dekad, powoduje, że tworzą się chroniczne niedobory „dobrych” miejsc pracy. Dobrych, czyli stabilnych, dobrze płatnych, ciekawych. W odróżnieniu od poprzednich rewolucji technologicznych, obecna nie zastępuje głównie najprostszych prac, lecz te, które wymagają średnich kwalifikacji. Takich, do których wykonywania predysponowana jest większość z nas.

Stopniowo na rynku zostają więc albo bardzo dobre miejsca pracy, albo raczej kiepskie miejsca pracy. Ten proces skutkuje rosnącymi nierównościami, a zdaniem niektórych, na przykład wspomnianego Rodrika, także obserwowanym wzrostem popularności skrajnych ruchów politycznych.

O ile starsze pokolenia na tym rynku pracy jakoś ułożyły, o tyle młodzi nie pasują do tych bardzo kiepskich prac, nie chcą w tym miejscach pracować, i to właśnie w ich przypadku widać ogromne niedopasowanie, które skutkuje tym, że część z nich odwraca się od rynku pracy, ale też od życia publicznego.

A co z państwem i jego instytucjami, czy młodzi mogli i mogą liczyć na wsparcie z ich strony?

Państwo tak naprawdę nie ma pomysłu na to, co zrobić z tymi młodymi, ale to nie jest tylko problem Polski i tonie jest kwestia tylko i wyłącznie tego kryzysu. Państwa nie mają pomysłu na młodych już od poprzedniego globalnego kryzysu finansowego. Wówczas stopa bezrobocia wśród młodych wystrzeliła w niektórych krajach do około 50 proc. Mam oczywiście na myśli państwa południa Europy takie jak Grecja, Hiszpania czy Włochy, ale także w innych państwach odsetki osób młodych, które chciałyby pracować, ale nie mogą znaleźć pracy, były bardzo wysokie i cały czas takie są.

No dobrze, a co z Polskim państwem?

Na pewno nasze państwo bardzo długo tolerowało i wciąż toleruje różne patologie naszego rynku pracy: umowy czasowe, płacenie pod stołem, nieprzestrzeganie kodeksu pracy. W jakimś stopniu to ograniczono, wprowadzając na przykład limit w zatrudnianiu na umowach na czas określony. Wciąż jednak pozostaje wiele do zrobienia.

Problemem jest również to, że klasa polityczna w ogóle nie myśli o młodych w kategorii długoterminowych konsekwencji społecznych. Nasza debata publiczna jest mocno nastawiona na obronę pozycji przedsiębiorców kosztem praw pracowników.

Mamy przykładowo kraje, które opodatkowują wyżej umowy cywilnoprawne, ponieważ osoby na nich zatrudnione częściej wpadają w cykle bezrobocia. My robimy wręcz na odwrót, bo lobbyści z biznesu wciąż powtarzają, że pełne oskładkowanie umów zlecenia doprowadzi do katastrofy.

Mamy jednak sytuację nadzwyczajną, którą jest pandemia i widzimy, jak w obszarze szeroko rozumianej gospodarki brutalnie rozprawia się ona z młodymi. Czy oni w ogóle znaleźli się w kolejnych antykryzysowych tarczach?

Nie, akurat w tych dokumentach nie ma jakiś szczególnych rozwiązań adresowanych w kierunku młodych. Dzisiaj niektórzy młodzi wracają do rodziców i to jest czynnik, który amortyzuje ich trudną sytuację, ale to nie jest rozwiązanie długoterminowe tylko strategia na przeczekanie. I znów, to nie jest coś, co wyróżnia jakoś szczególnie Polskę. Tak jak brakowało pomysłu na to, co zrobić z młodymi przed kryzysem pandemicznym, tak i teraz nikt nie ma pomysłu, co zrobić z młodymi w reakcji na obecny kryzys.

Ale przecież istnieje świadomość, że to jest rosnący problem, przed którym nie da się na poziomie państwowym schować głowy w piasek.

Zgadza się, wszyscy to widzą od dobrych kilku lat. Przywołajmy znów państwa południowej Europy, gdzie jest ogromny problem z młodymi. W 2014 roku przeprowadzono badania w Grecji i prawie 90 proc. młodych Greków stwierdziło, że czują się zmarginalizowani przez kryzys finansowy. Nikt się nimi nie interesował, nie było strukturalnych polityk adresowanych do tej grupy.

Wychodzą kolejne raporty międzynarodowych organizacji, w których problem młodych się pojawia, także ostatnio w kontekście Covidu, więc może na poziomie politycznym w takiej szerokiej międzynarodowej perspektywie coś się dzieje?

Politycznie nie ma w ogóle takiej strukturalnie przemyślanej całościowej odpowiedzi wobec tego, w jakiej sytuacji znalazły się osoby młode. To prawda, bardzo często mówi się, że ten kryzys uderza w młodych, tak jak pan wspomniał powstaje wiele raportów szanowanych na całym świecie instytucji jak OECD, Komisji Europejskiej czy ONZ.

I co, nic z tych papierów nie wynika dla młodych?

Jakieś pojedyncze programy w Wielkiej Brytanii, ale to są jak na razie programy dedykowane młodym dotyczące np. dopłat do wynagrodzeń czy dodatkowych szkoleń. Nie ma natomiast żadnych systemowych rozwiązań co zrobić np. z problemem rosnącego bezrobocia i bierności NEET-sów.

Wydaje się, że taka jest już natura współczesnego kapitalizmu i że to nie jest problem tych młodych ludzi, którzy są źli z natury i to oni powinni się wziąć do roboty. Tylko problem tkwi w obecnym systemie. Wydaje się, że powinniśmy bardziej wrócić do źródła w tym przypadku.

Czyli?

Po pierwsze do tego, co stawiamy sobie za główny cel polityki gospodarczej państwa. Czy ma to być głównie wzrost PKB, konkurencyjność, innowacje, inwestycje jak do tej pory? Czy może jednak polityka publiczna powinna dbać przede wszystkim o powstawanie „dobrych” miejsc pracy?

To znaczy wzrost PKB, postęp technologiczny, i tak dalej są ważne, ale mają one służyć ważniejszemu celowi, jakim jest to, żeby każdemu z nas się po prostu dobrze pracowało. Żeby każdy z nas mógł tę pracę znaleźć. Także osoby młode, dla których start na rynku pracy ma ogromne znaczenie w życiu. Do tej pory polityka gospodarcza miała odwrotnie ustalone priorytety: dbajmy o wzrost gospodarczy, a on sam z siebie zapewni nam dobre miejsca pracy. Nie zapewnił, a przynajmniej nie wszystkim.

Coś jeszcze?

Edukacja.

No nie, o edukacji to…

…zdaję sobie sprawę z tego, jak to brzmi, ale młodzi ludzie są kompletnie zawiedzeni edukacją, co widać w wielu badaniach. Znów przywołam badania z Grecji, tylko 20 proc. młodych Greków twierdziło, że ich edukacja jest dobrze przystosowana do współczesnego rynku pracy.

W Polsce powtarzamy refren młodym, żeby zostali informatykami albo spawaczami to będą mieli pracę. Ale nie każdy ma do tego predyspozycje, nie z każdego zrobimy informatyka. A nawet jeśli, to w końcu popyt na informatyków i spawaczy i tak się wyczerpie, bo jako społeczeństwo potrzebujemy pracujących w wielu profesjach.

Edukacja musi z każdej jednostki wyciągać to, co najlepsze.

Czy można na koniec jakoś przełamać ten apokaliptycznych nastrój?

Musimy pamiętać, że kryzysy zawierają jakiś potencjał do przełomu, dzisiaj wydaje się, że pewne dogmaty ekonomiczne obowiązujące do tej pory tracą na znaczeniu. One już osłabły podczas wcześniejszego kryzysu, ale ostateczny koniec następuje teraz. Kilka dni temu prezydent USA powiedział, że to jest mit, że wzrost gospodarczy podnosi wszystkie łodzie. Kolejny przykład to dogmaty fiskalne, te dotyczące sztywnych limitów długu i deficytu. Właśnie obserwujemy ich upadek.

Ale co z tego mają młodzi?

Z tego narodzi się coś nowego, pytanie, czy nowa odmiana kapitalizmu w większym stopniu będzie uwzględniała młode pokolenie. Generalnie jest tak, że po kryzysach rynek pracy wraca długo do siebie. PKB po roku czy dwóch wraca do poziomu sprzed kryzysu, tymczasem stopa bezrobocia potrzebuje na to wielu lat.

Bezrobocie młodych w Unii Europejskiej potrzebowało aż 10 lat, żeby wrócić do poziomu sprzed kryzysu 2008. Teraz znów mamy wybicie i pytanie, czy ono nie będzie spadać, bo jeśli nie to będziemy mieć jeszcze gorszą sytuację osób młodych. Polityka publiczna nie może pozostać na to ślepa.

*dr Jakub Sawulski - kierownik zespołu makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomicznym, pracownik naukowy w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Prowadzi bloga edukacyjnego o ekonomii na Facebooku. W 2019 roku ukazała się jego książka „Pokolenie 89. Młodzi o polskiej transformacji” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej)

;

Udostępnij:

Kacper Leśniewicz

Kacper Leśniewicz – publikował m.in. w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Przekroju”, „Tygodniku Przegląd”, „Nowych Peryferiach” i „Nowym Obywatelu”. W 2017 roku nominowany do Nagrody im. Bolesława Prusa. W 2019 roku nominowany do Nagrody Grand Press w kategorii publicystyka za tekst Elity patrzą na wieś. Pisze doktorat o granicach symbolicznych klasy ludowej w miastach poprzemysłowych.

Komentarze