Jak by nie badać, Polacy nie chcą z własnej kieszeni płacić więcej na ochronę zdrowia - w sondażu Kantara dla OKO.press i "Wyborczej" aż 71 proc. jest przeciw. Ale pieniądze na skrajnie niedofinansowany sektor trzeba skądś wziąć. Rząd PiS znalazł jeden sprytny sposób. Wystarczy?
To żadna tajemnica: Polska za mało wydaje na publiczną ochronę zdrowia.
Wg metodologii OECD w 2019 roku wydaliśmy na nią zaledwie 4,3 proc. PKB - drastycznie poniżej średniej dla krajów Unii Europejskiej. Więcej wydają nasi najbliżsi środkowoeuropejscy sąsiedzi - Czechy (6,5 proc) i Słowacja (5,4 proc.) - nie mówiąc liderach tabeli z zachodniej Europy: Niemczech (9,9 proc) czy Francji (9,4 proc.).
Wieloletnie niedofinansowanie ma fatalne skutki, przyczyniło się - przez emigrację zarobkową - m.in. do braków kadrowych: Polska ma dziś najmniej w UE lekarzy na 1000 mieszkańców w UE (zaledwie 2,4, średnia UE - 3,8), jest niemal na końcu pod względem liczby pielęgniarek (5,1 na 1000 mieszkańców; średnia UE - 8,2).
Kolejki do zabiegów, choć nieco maleją w ostatnich latach, wciąż bywają morderczo długie. I tak np. na operację zaćmy w 2018 roku czekało się w Polsce - od wizyty u specjalisty do dnia zabiegu - aż 246 dni, podczas gdy np. w Dani - ok miesiąca. Inny przykład: wymiana stawu biodrowego. W Polsce mediana czasu oczekiwania to aż 179 dni, w Danii - 35 dni.
Gdy system zderzył się z pandemią COVID-19 - pod rządami ludzi, dla których bezpośredni interes polityczny wielokrotnie okazywał się ważniejszy niż zdrowie publiczne - doszło do katastrofy: w 2020 roku liczbie nadmiarowych zgonów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców byliśmy niemal najgorsi w Unii Europejskiej.
Główną winowajczynię niedofinansowania nietrudno wskazać: to zbyt niska składka na powszechne ubezpieczenie zdrowotne.
Jak przypominaliśmy w OKO.press, ponad 20 lat temu, gdy premier Jerzy Buzek przymierzał się do przestawienia systemu zdrowia z budżetowego na ubezpieczeniowy, eksperci szacowali, że składka powinna wynieść 11 proc. Nie zgodził się na to wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz, bo o tyle mniej dostałby budżet państwa z podatków - składka zdrowotna miała być w całości odejmowana od PIT-u. Balcerowicz postulował 7 proc. składki, w wyniku targów między koalicjantami z AWS i Unii Wolności jej wysokość ostatecznie ustalono na 7,5 proc. - mimo protestów związków zawodowych, które domagały się większych nakładów na zdrowie.
Od 1999 roku do dzisiaj składka wzrosła zaledwie raz: z 7,5 do 9 proc. za rządów SLD-UP (dziś od PIT odlicza się 7,75 proc).
Nieadekwatną wysokość polskiej składki wyraźnie widać na tle innych państw: np. w Czechach stawka ubezpieczenia zdrowotnego dla pracowników wynosi 13,5 proc., w Niemczech - 14,6 procent.
Polską osobliwością są też grupy, które płacą składkę na bardzo uprzywilejowanych zasadach.
Rolnicy od lat płacą składkę zdrowotną w wysokość 1 zł od hektara. Oznacza to, że kasjerka na umowie o pracę z płacą minimalną płaci wyższą składkę niż rolnik z 200-hektarowym gospodarstwem. Uprzywilejowani są też samozatrudnieni: podstawą ich 9-procentowej składki jest zadeklarowana kwota nie niższa niż 75 proc. średniego miesięcznego wynagrodzenia. W efekcie nawet samozatrudnieni o bardzo wysokich dochodach płacą niższą składkę niż przeciętny pracownik (np. w Niemczech zależna od dochodów składka dla samozatrudnionych wynosi 14 proc., jest więc zaledwie minimalnie niższa niż dla pracowników).
Wiosną 2021 rząd zaczął przebąkiwać, że składkę zamierza wreszcie podnieść. Według doniesień medialnych planowano:
Ostatecznie jednak rząd PiS w zaprezentowanym 15 maja "Polskim Ładzie" ograniczył się do minimum: zostaliśmy tylko z liniową składką zdrowotną dla jednoosobowych działalności gospodarczych. Jak wspomnieliśmy, dotychczas płacili oni względnie niski ryczałt - po zmianach każdy ma płacić na ubezpieczenie zdrowotne 9 proc. od dochodu. Rządzący mają też zlikwidować odliczenia składki zdrowotnej od PIT, ale - warto zaznaczyć - pieniądze te zasilą budżet państwa, czyli nie pójdą wprost na ochronę zdrowia. Wpływ tych zmian na dochody netto analizowaliśmy w OKO.press:
Zmiana oznacza dla NFZ około 14 mld rocznie złotych więcej. To zauważalna kwota - dla porównania 2020 ZUS do budżetu NFZ przekazał 85,2 mld - ale dalece niewystarczająca do rozwiązania problemu niedofinansowanej ochrony zdrowia.
Dlaczego rząd PiS nie podjął śmielszych kroków w kierunku dofinansowania opieki zdrowotnej? Dlaczego zmianę przeprowadził w pakiecie z radykalnym podniesieniem kwoty wolnej od podatku? Sondaż Kantara dla OKO.press i "Gazety Wyborczej" wskazuje odpowiedź.
Jeszcze w marcu, przed jakimikolwiek oficjalnymi deklaracjami rządu Zjednoczonej Prawicy zadaliśmy Polkom i Polakom następujące pytanie:
„Aby zwiększyć finansowanie opieki zdrowotnej, rząd rozważa podniesienie składki zdrowotnej, którą odprowadza się z pensji każdego pracownika. Czy popiera Pan(i) ten pomysł, nawet jeśli oznacza to obniżenie Pana(i) zarobków netto, czyli „na rękę”?”
Gdy postawiliśmy sprawę w ten sposób, większość badanych - 71 proc. - była przeciwko. "Za" było jedynie 22 proc.
Jeśli przyjrzymy się bliżej wynikom - spojrzymy na wykształcenie, miejsce zamieszkania respondentów - okazuje się, że:
Prawdopodobnie koreluje to też z zarobkami, bo im wyższe wykształcenie i im większa miejscowość, tym wyższe zarobki - ta zależność jest w Polsce jasna. Ostatecznie to jednak niewielkie różnice – po prostu Polacy w większości bardzo niechętni temu, żeby do wspólnej kasy dokładać.
Istotniejsze różnice widać natomiast w elektoratach partii.
Jedynie wyborcy PiS są w (niewielkiej) większości na tak, choć i tak są w tej kwestii silnie podzieleni. Bardzo możliwe, że szala przechyliła się w tę stronę właśnie dlatego, że w pytaniu wprost powiedziane było, że jest to pomysł rządu.
I może mieć to również wpływ na odpowiedzi wyborców partii opozycyjnych. Chociaż istnieją przecież w Polsce problemy, które idą w poprzek partyjnych podziałów. Jak widać, nie jest to jeden z nich.
Wyborcy Konfederacji są najczęściej przeciwko podnoszeniu jakichkolwiek podatków i opłat - składka zdrowotna nie jest wyjątkiem: przeciw jej podnoszeniu jest aż 93 proc. Ale zdecydowanie na "nie" są wyborcy KO i Polski 2050 (po 79 proc.).
Wyborcy Lewicy są bardziej podzieleni - w jednej trzeciej są na tak, w dwóch trzecich na nie. Politycy Lewicy podkreślają wartość silnego państwa ze sprawnymi i dofinansowanymi usługami publicznymi. Elektorat nie jest już tak zdecydowany - zwłaszcza jeśli sam ma za te usługi płacić.
Z drugiej strony wzmianka o rządzie w naszym pytaniu nie powinna być kluczowa. Podobne pytanie zadała pracownia United Surveys na zlecenie RMF FM i „Dziennika Gazety Prawnej” w kwietniu 2021. Zostało jednak sformułowane inaczej, ankietowani odpowiadali, „czy zgodziliby się na płacenie wyższej składki zdrowotnej, w zamian za podniesienie jakości świadczeń w ochronie zdrowia i skrócenie kolejek do lekarzy”.
Nawet gdy w pytaniu zaznaczy się korzyści z takiego rozwiązania, większość – 61 proc. – jest na nie. "Za" w badaniu United Surveys było 32 proc. badanych.
I jeszcze jedno badanie – tak jak nasze, z marca 2021. Tym razem znów UCE Reaserch i pytanie, czy rząd powinien podnieść składkę zdrowotną, żeby poprawić jakość ochrony zdrowia. I podobny wynik – 60 proc. na nie, 25 proc. na tak.
Wpływ na te odpowiedzi ma z pewnością również ocena systemu publicznej ochrony zdrowia przez Polaków. CBOS bada te oceny od dwóch dekad, od 2010 roku co dwa lata. W ostatnich dwóch badaniach ocena nieco się poprawiła, ale wciąż jest zdecydowanie negatywna.
W czerwcu 2020 36 proc. oceniało system dobrze, a 58 proc. źle.
Polacy oceniają swój system ochrony zdrowia gorzej niż obywatele innych państw. Jesteśmy pod tym względem na szarym końcu społeczeństw krajów UE.
Skoro system jest oceniany źle, trudno się dziwić, że nie ma chętnych, by do niego dopłacać.
Na takich emocjach grali rządzący różnych opcji, odmawiając zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia.
"Od lat funkcjonuje u nas mit na temat ochrony zdrowia: to dziurawe wiadro, do którego nie należy dolewać, zanim się go nie uszczelni. Z lubością powtarzają to kolejni politycy w kolejnych kadencjach", pisała w OKO.press Elżbieta Cichocka, podczas strajku rezydentów w 2017 roku, który zwiększył społeczną świadomość skrajnego niedofinansowania systemu.
„System jest tak źle zorganizowany, że te pieniądze przeciekną, […] Nie można nalewać nowego wina do starych naczyń" – mówił w 2017 Mateusz Morawiecki podczas sejmowego exposé.
Czy to zasadne obawy?
"To ładnie brzmiąca metafora, ale niemająca najmniejszego sensu przy choćby odrobinie empirycznego oglądu sytuacji" - mówi OKO.press dr Michał Zabdyr-Jamróz, adiunkt w Instytucie Zdrowia Publicznego Collegium Medicum UJ.
"NFZ w zasadzie dysponuje swoimi pieniędzmi tak efektywnie, jak to tylko możliwe. Akurat ta instytucja w Polsce nie ma problemu z nadmiernymi kosztami administracyjnymi itp. Jeśli dochodzi do nieefektywności, to raczej wynikają one ze strukturalnych cech systemu, niewłaściwego rozmieszczenia infrastruktury, z nadmiernego rozproszenia, nieskoordynowania podmiotów leczniczych itp. Więc tu można wiele zrobić na rzecz efektywności kosztowej przy okazji dofinansowania".
Z drugiej strony, gdy źródło dodatkowego finansowania nie jest określone w pytaniu, respondenci nie są niechętni dokładaniu pieniędzy na ochronę zdrowia. Gdy w lutym 2018 pytaliśmy w sondażu IPSOS, na jakie obszary budżetowe państwo powinno płacić więcej, a na które mniej, ochrona zdrowia prowadziła zdecydowanie z 56 proc. Gdy w podobnym badaniu w sierpniu 2019 zapytaliśmy o ważne cele, na które warto przeznaczyć pieniądze z budżetu, likwidacja kolejek w publicznej służbie zdrowia była na czele - wskazywało na nią 57 proc. pytanych.
W badaniach przeprowadzonych niedawno przez Przemysława Sadurę i Sławomira Sierakowskiego spośród przedstawionych wariantów reformy finansowania służby zdrowia największe poparcie wśród respondentów zdobył postulat zwiększenia nakładów budżetowych (41 proc.). Na drugim miejscu znalazła się bezkosztowa reforma (23,80 proc.). Postulat całkowitej prywatyzacji uzyskał poparcie tylko 13,40 proc. badanych.
A jeśli zapytać Polaków o najważniejsze problemy do rozwiązania w Polsce? W sondażu SW Reaserch dla rp.pl z początku 2020 roku konieczność poprawy ochrony zdrowia wskazało aż 41 procent badanych - a pytani mogli wybrać tylko jedną odpowiedź!
Mało kto ma więc wątpliwości, że ochrona zdrowia potrzebuje gruntownych zmian. A zmiany te muszą kosztować.
PiS w Polskim Ładzie nie odważył się na zwiększenie składki. Jednak koniec z rozliczeniem ryczałtowym dla przedsiębiorców oznacza dla wielu osób zwiększenie zobowiązań wobec państwa.
Rządzący rozegrali to całkiem sprytnie.
Czy to znaczy, że PiS udało się opakować zmiany w składce zdrowotnej tak, by były łatwiejsze do przełknięcia? Za wcześnie, żeby ocenić.
Money.pl zleciło UCE Reaserch badanie, w którym zapytano Polaków (grupa 1 122 osób), jak oceniają zmiany podatkowe w Polskim Ładzie. Większość ocenia je dobrze. Zadowolonych jest 57 proc. badanych, negatywnie nastawionych ponad dwa razy mniej – 26 proc. Z drugiej strony wg sondażu Ibris tylko 14 proc. pytanych uważa, że program rządu "to dobre propozycje", reszta zachowuje dystans.
Bez względu na ostateczny werdykt wyborców już dziś wiadomo, że ruch w kierunku dofinansowania ochrony zdrowia jest po prostu za słaby. Jak wskazuje były sekretarz stanu w ministerstwie zdrowia Jakub Szulc, pozaskładkowe publiczne wydatki zdrowotne to około 0,65 proc. PKB – razem z pieniędzmi NFZ 5,05 proc. Do osiągnięcia 7 proc. wydatków na ochronę zdrowia (średnia europejska) konieczny jest dodatkowy zastrzyk finansowy w wysokości ponad 44 mld zł rocznie lub podniesienie podstawy wymiaru składki z 9 do 13,1 proc. wynagrodzenia brutto.
Jeśli rząd nie decyduje się na to ostatnie, bo boi się buntu wyborców - sądząc po wynikach naszego sondażu nawet trudno mu się dziwić - powinien przedstawić alternatywne podatkowe źródła finansowania hybrydowego, budżetowo-składkowego systemu. W "Polskim Ładzie" tego nie zrobił.
Badanie Kantar dla OKO.press i „Gazety Wyborczej”, zrealizowane za pomocą wywiadów telefonicznych CATI, na reprezentatywnej, ogólnopolskiej próbie 1000 dorosłych Polaków, w dniach 17-18 marca 2021
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Komentarze