0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jedrzej Nowicki / Agencja GazetaJedrzej Nowicki / Ag...

W czwartek, 22 października, Trybunał Konstytucyjny ogłosił, że przepis pozwalający na aborcję ze względu na „prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu” jest niezgodny z Konstytucją. Pod siedzibą TK szybko zgromadził się tłum protestujących przeciwko takiemu rozstrzygnięciu. Potem część zgromadzonych przeszła ulicami Warszawy na Żoliborz, pod dom Jarosława Kaczyńskiego. W nocy doszło tam do niewielkich starć z policją.

Dziś rano nadkom. Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji, poinformował media, że podczas nocnych zdarzeń zatrzymanych zostało 15 osób, które miały m.in. naruszyć nietykalność cielesną funkcjonariuszy.

Ale - jak mówił nadkom. Marczak - policja podjęła też wobec wielu osób działania w oparciu o „przepisy covidowe”. Na ich podstawie:

  • wystawiła 35 mandatów karnych,
  • w najbliższym czasie skieruje do sądu 89 wniosków o ukaranie osób, które nie przyjęły mandatów,
  • przekaże Państwowej Inspekcji Sanitarnej ponad 200 informacji o „naruszeniach obowiązujących obostrzeń sanitarnych”.

„Nie możemy zapominać, że cały czas tym głównym problemem, który dotyczy każdego z nas, bez względu na poglądy, czy miejsce, w którym pracujemy, jest covid” - tłumaczył dziennikarzom Marczak.

Usiłowaliśmy dowiedzieć się od niego, jakie konkretnie przepisy antycovidowe łamali uczestnicy czwartkowych protestów, ale nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Raczej nie chodziło o brak maseczek, bo - jak relacjonują dziennikarki OKO.press, które obserwowały wczorajsze wydarzenia na żywo - wśród protestujących nie było praktycznie osób, które nie zasłaniały twarzy.

Prawdopodobnie większość mandatów i wniosków o ukaranie dotyczy więc samego udziału w zgromadzeniu podczas epidemii. Według policji, zgromadzenie było nielegalne.

Pytany przez dziennikarzy o protesty planowane na dziś i kolejne dni, rzecznik KSP mówił: „Spodziewamy się kolejnych zgromadzeń. Oczywiście będziemy podejmować kroki właściwe wobec osób, które będą naruszać obowiązujące normy prawne. Podkreślam jeszcze raz:

nie ma obecnie możliwości organizowania zgromadzeń. W przypadku osób organizujących zgromadzenia będą wykonywane kroki prawne z naszej strony, będziemy kierować wnioski do sanepidu”.

Przeczytaj także:

Zabronione zgromadzenia

Protest przed Trybunałem Konstytucyjnym i domem prezesa PiS był zgromadzeniem spontanicznym. Prawo do takich zgromadzeń wprowadzone zostało właśnie z myślą o takich sytuacjach jak wczorajsza - gdy obywatele reagują spontanicznie na nagłe zdarzenia, trudne do zaplanowania i przewidzenia wcześniej. I gdy nie ma możliwości urzędowego zgłoszenia zgromadzenia z odpowiednim wyprzedzeniem.

Ale od marca 2020 zgromadzenia spontaniczne są zakazane. W związku z pierwszą falą epidemii koronawirusa rząd wprowadził wówczas całkowity zakaz zgromadzeń - zarówno zwykłych (czyli zgłaszanych z wyprzedzeniem do urzędu gminy), jak i spontanicznych. Potem, gdy wydawało się, że epidemia słabnie, rząd poluzował przepisy pozwalając na organizację zgromadzeń zwykłych (tylko do określonej liczby uczestników i z udziałem inspektora sanitarnego), ale zakaz zgromadzeń spontanicznych utrzymał.

Dziś de facto znów zabronione są wszelkie zgromadzenia - rząd właśnie ogłosił, że dopuszczalną liczbę uczestników zgromadzeń zwykłych zmniejsza z 25 w strefie żółtej i 10 w czerwonej do 5 (w całym kraju).

Decyzje rządu ws. ograniczenia zgromadzeń są od początku kwestionowane przez prawników. „Zgodnie z Konstytucją, prawa i wolności obywatelskie można ograniczać tylko ustawą, a przepisy o zakazie i ograniczeniu zgromadzeń wprowadzone zostały rozporządzeniem” - tłumaczy mec. Sylwia Gregorczyk-Abram.

Jednak Rzecznik Praw Obywatelskich uznał jakiś czas temu, że zakaz zgromadzeń spontanicznych i równoczesne dopuszczenie zgromadzeń zwykłych jest koniecznym kompromisem pomiędzy wolnością zgromadzeń a koniecznością wprowadzenia zabezpieczeń w trakcie epidemii.

Mirosław Wróblewski z biura RPO tłumaczył w „Gazecie Wyborczej”: „Jesteśmy w stanie epidemii i rosnących wskaźników. Nie możemy więc potępić w czambuł zakazu tej specyficznej formy zgromadzeń, która nie daje możliwości przygotowania służb w żadnym zakresie. Uznajemy więc, że jest to ograniczenie uzasadnione. Na razie nie widzę pola do zgłaszania zastrzeżeń. Nie chcielibyśmy zachęcać ludzi do tego, aby narażali swoje zdrowie”.

Według mec. Gregorczyk-Abram, wszystkie osoby, które zostały ukarane za udział w zgromadzeniach na podstawie rozporządzeń antycovidowych, powinny odwołać się do sądów - niech to one rozstrzygają, czy dane zgromadzenie było nielegalne.

Policja zawiadamia sanepid

Uczestnikom spontanicznych zgromadzeń grozi dziś podwójna kara:

  • mandat do 500 zł za wykroczenie (jeśli ktoś odmówi przyjęcia mandatu, policja kieruje do sądu wniosek o ukaranie i to sąd rozstrzyga, czy powinien zapłacić)
  • oraz kara administracyjna nakładana przez Państwową Inspekcję Sanitarną.

To policjanci decydują o tym, kto dostanie tylko pouczenie, kto już mandat i czyja sprawa zostanie skierowana dodatkowo do inspekcji sanitarnej. Jeśli funkcjonariusz uzna, że ktoś w sposób rażący złamał zakazy epidemiologiczne, sporządza notatkę z opisem sytuacji i wysyła ją do sanepidu.

Dzieje się tak, mimo że Rzecznik Praw Obywatelskich alarmował, że policja nie ma prawa przekazywać sanepidowi danych obywateli i nie powinna być uczestnikiem postępowań administracyjnych. Na osoby łamiące obostrzenia antycovidowe sanepid może nałożyć od 5 tys. do 30 tys. zł kary.

Od jego decyzji można się odwołać w ciągu 14 dni od momentu jej doręczenia, a jeśli decyzja zostanie utrzymana - można ją jeszcze zaskarżyć do wojewódzkiego sądu administracyjnego.

Niestety zaskarżenie sprawy do sądu nie zatrzymuje automatycznie egzekucji nałożonej kary (można jednak wystąpić o wstrzymanie rygoru natychmiastowej wykonalności).

Sanepid przyznaje, że pochopnie wierzył policji

Jak pokazują historie osób ukaranych już przez sanepid po zawiadomieniach policji, warto się odwoływać.

Wiosną dziesięcioro artystów zorganizowało protest przeciwko forsowanym wówczas przez PiS wyborom kopertowym. Przeszli ulicami Warszawy i stanęli pod Sejmem z wielkim listem (było to nawiązanie do akcji Tadeusza Kantora z 1967 roku). Przez cały czas artyści zachowywali wymagany wówczas 2-metrowy dystans społeczny.

Po kilku dniach do ich domów zapukała policja i wręczyła im pisma z sanepidu, nakładające kary - po 10 tys. zł od osoby. Sanepid uzasadniał, że według relacji policji, uczestnicy akcji nie przestrzegali 2-metrowego dystansu między pieszymi.

Artyści odwołali się od decyzji. Jak pisaliśmy w maju 2020, sanepid uchylił wówczas nałożone kary. Przyznał, że bezkrytycznie podszedł do notatki policji i że nie skonfrontował jej z innymi dowodami. I że nakładając karę oparł się na ograniczonym materiale dowodowym, bo sam postępowania dowodowego nie przeprowadził. Nie pytał też o stanowisko artystów, bo chciał szybko wydać decyzję.

;

Udostępnij:

Bianka Mikołajewska

Od wiosny 2016 do wiosny 2022 roku wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego OKO.press. Wcześniej dziennikarka „Polityki” (2000-13) i krótko „GW”. W konkursie Grand Press 2016 wybrana Dziennikarzem Roku. W 2019 otrzymała Nagrodę Specjalną Radia Zet - Dziennikarz Dekady. Laureatka kilkunastu innych nagród dziennikarskich. Z łódzkich Bałut.

Komentarze