Należy do dobrego tonu, by emerytowani politycy pisali pamiętniki. Winston Churchill, za swoje dostał Nobla. Angeli Merkel to nie grozi. O czym warto pamiętać, przeglądając polityczne refleksje pierwszej kobiety kanclerza, o której mówiono, że w jej żyłach płynie nie krew a prąd?
Pamiętniki Churchilla stanowią w istocie historyczną analizę II wojny światowej. Swoje przemyślenia legendarny premier wyraził w stylu, który sprawia, że ręce same składają się do aplauzu. Należał on do kultury pióra, obcej dzisiejszej generacji polityków. Nie trzeba dodawać, że obył się bez ghostwritera.
Niedościgniony wzór politycznego pamiętnika wyszedł jednak spod innej ręki – hrabiego François-René de Chateaubrianda (1768-1848). Francuski polityk i dyplomata, który karierę polityczną zaczynał podczas rewolucji francuskiej (1789), w sędziwym wieku w pamiętnikach „Zza grobu” nie tylko wyjaśnił polityczne racje, którymi się kierował. Błyskotliwie prześwietlił też swoją epokę, przepuszczając ją przez filtry: filozofii, historii i kultury. Sformułował on także podstawowy warunek, który spełnić musi autor politycznych wspomnień – stuprocentowe wycofanie się z czynnej polityki. By swoje refleksje umieścić w szczelnie zamkniętej przeszłości.
Merkel Nobla nie otrzyma, wcale nie dlatego, że za współautorkę wybrała długoletnią szefową swojego biura Beate Baumann. Nieczuła na powaby narcyzmu, wykazała się Merkel wyjątkową lojalnością wobec długoletniej współpracowniczki, która tajemnice jej politycznej kuchni znała lepiej niż kanclerski małżonek (ten, jako profesor fizyki przez większość życia ścigał w laboratorium i na komputerze atomy). Jednak współredakcja Baumann, będącej wiecznie w cieniu kanclerki (nawet ubierała się tak, by pozostać niezauważalna – nosiła szare kostiumy i buty na wklęsłym obcasie, obywała się bez szminki i makijażu) – poza faktografią niewiele wniosła do pamiętników.
Inny wymiar pamiętnikom byłej kanclerz nadałby jeden z regularnych rozmówców na jej „obiadach czwartkowych” w berlińskim Urzędzie Kanclerskim, Peter Sloterdijk lub prof. Timothy Garton Ash. Bo na pewno naszpikowane banałem i zakotwiczone w popkulturowej papce elukubracje księcia Harry'ego nie są punktem odniesienia dla gatunku politycznej autobiografii.
Chateaubriand pamiętniki napisał zgodnie ze swoim paradygmatem po upływie kilku dekad, Merkel zaledwie trzech lat. Zapewne dlatego, by zaspokoić niecierpliwą opinię publiczną, która od byłej kanclerz domagała się, by zdradziła „jak to było naprawdę”.
Wydane równocześnie w 30 krajach polityczne wspomnienia, de facto autobiografia, nie pozostawiają wątpliwości, że postrzegana jako najbardziej wpływowa polityczka Unii Europejskiej niemiecka kanclerz swoją polityczną przeszłość mocno oblała glazurą. Opisana na 700 stronach jej vita wyszła ugładzona, jednolita i bez alternatywy. Dokładnie tak, jak jej polityka, którą uskuteczniała i sprzedawała opinii publicznej przez 16 kanclerskich lat.
W 2024 roku wobec takiej wykładni można mieć poważne wątpliwości.
Owszem, kiedy jesienią 2021 roku Merkel żegnała się z urzędem, komentatorom towarzyszyła pewna nostalgia. Ale im dalej od jej przejścia na polityczną emeryturę, tym więcej wątpliwości w ocenie 16 lat rządów.
Jeśli „The Economist” w 2021 roku opłakiwał jej odejście z polityki i prorokował, że Europa szybko za nią zatęskni, to w październiku tego roku ten prestiżowy magazyn nie uronił już żadnej łzy. Za to trzeźwo punktował zaniedbania w zakresie polityki energetycznej, cyfrowej, obronnej, a na poziomie europejskim – migracyjnej i zagranicznej.
„Spuścizna Merkel przedstawia się coraz gorzej” brzmiała finalna konstatacja. Inwazja Putina na Ukrainę pięć miesięcy po jej odejściu obróciła wniwecz wieloletnią strategię (Merkel?) wobec Rosji, która miała metodą marchewki trzymać Putina w ryzach. A to rzuciło cień na całe jej kanclerstwo i niekwestionowaną pozycję lidera w UE.
Dziennikarz „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Eckart Lohse skrytykował niedawno jej całościową strategię:
By pozwolić Niemcom siedzieć w ciepłych bamboszach, w komforcie kontemplować Bundesligę, „Octoberfest” i inne przyjemności, wmawiała im, że stale trzyma rękę na pulsie, kontroluje każdą sytuację, a oni mają się niczym nie przejmować tylko na nią głosować.
Zarzut polukrowania opowieści najlepiej udowodnić na wątku niepolitycznym. Relację z ojcem, ewangelickim pastorem z sympatiami do socjalizmu „z ludzką twarzą”, Merkel opisała jako idealną. Tymczasem wiadomo, że perfekcyjny i władczy, na plebanii, ambonie i w domu ojciec-pastor często ganił dzieci, nigdy zaś nie chwalił. Na przykład wymagał, by córka już w pierwszej klasie do szkoły odległej o ponad kilometr szkoły jeździła na rowerze.
Merkel dorastała ćwiczona w posłuszeństwie i milczeniu. Brak uznania ojca kompensowała akceptacją u rówieśników. To politycznie indyferentną nastolatkę zaprowadziło w objęcia enerdowskiej postkomunistycznej młodzieżówki. A potem, co jest kluczowe, nakręciło jej polityczną karierę. Bo na każdym jej szczeblu mogła z satysfakcją udowodnić ojcu: zobacz, ile osiągnęłam, zobacz, że jestem coś warta! W swoich wspomnieniach introwertyczna Merkel nawet się o tym nie zająknęła.
Metoda upiększania przeszłości w największym stopniu dotyczy jej opowieści o strategii wobec Rosji. Kluczowy w niej moment przypada na szczyt w 2008 roku w Bukareszcie, kiedy prezydent USA George W. Bush chciał do NATO wprowadzić Ukrainę i Gruzję. Szczyt miał zainicjować negocjacje dotyczące akcesji. Merkel z francuskim prezydentem Nicolasem Sarkozym sprzeciwiła się, co nie tylko obydwa zainteresowane (Gruzja i Ukraina) uznały za polityczny błąd.
Merkel w pamiętnikach wyjaśnia, że rozumiała stanowisko Ukrainy i Gruzji, ale powątpiewała, że wszczęcie negocjacji zapobiegnie agresji Putina. Wręcz przeciwnie – uruchomi interwencję NATO, a parlament niemiecki wyrazi zgodę na to w ramach sojuszniczych zobowiązań.
W efekcie przyjęty w Bukareszcie kompromis nie satysfakcjonował nikogo. Odsunięcie negocjacji w czasie rozczarowało Ukrainę i Gruzję, a dla Putina i tak było czerwoną płachtą na byka.
Mimo to Merkel jest przekonana, że podjęła jedynie słuszną decyzję.
To przekonanie, które spina 700 stron pamiętnika, i które raczej mało zaskakuje.
Już po zejściu z politycznej sceny w 2021 roku, Merkel recenzowała swoje rządy jako naznaczone rozwagą, a decyzje – jako bezalternatywne i słuszne. Tę perspektywę konsekwentnie przyjęła w pamiętnikach. Wystawia pomnik swojemu dziedzictwu (nie sobie, zauważmy, na tle celebryckich polityków Merkel wyróżnia się brakiem narcyzmu). Na karty historii chce przejść jako orędowniczka liberalnego, demokratycznego porządku, która rękawicę rzuciła Putinowi i Trumpowi, dwóm politycznym gangsterom, z którymi przyszło jej się zmierzyć.
Jednak jeśli pamiętniki cokolwiek sugerują, to – wbrew intencjom autorki – to, że rola jednostki w meandrycznych procesach historycznych jest przeceniana. Człowiek bowiem w mniejszym stopniu wpływa na bieg dziejów niż one na niego. Pokazał to na przykładzie króla Francji Ludwika IX francuski strukturalista dziejów Jacques Le Goff. Konsumentom politycznego przekazu łatwiej przyjmować opowieść o silnej, charyzmatycznej jednostce, która rozdaje polityczne karty. W przypadku osoby na stanowisku kanclerza Niemiec to nieprawda. Także z powodu ograniczeń narzucanych przez konstytucję i kulturę polityczną kraju. W przeciwieństwie np. do prezydenta USA czy Francji szef rządu niemieckiego musi wziąć wzgląd na koalicjanta w rządzie, opozycję w Bundestagu, układ sił w krajach związkowych, a nawet na atmosferę w macierzystej formacji politycznej.
Merkel opowiada o kulisach polityki między Waszyngtonem, Brukselą a Pekinem. Ale najbardziej zaskakują informacje o relacjach łączących ją z papieżem Franciszkiem. Była z nim w bliskich relacjach, ona, protestantka. Aż pięciokrotnie złożyła mu wizytę. Podczas tej w 2017 roku sprezentowała mu specjalnie przywiezione z Buenos Aires specjały, za którym papież Bergoglio przepada: trzy słoiczki argentyńskiej nutelli (dulce de leche) i czekoladowe ciasteczka Alfajores. Między te słodkości włożyła komplet dzieł Ludwika van Beethovena.
Papież Franciszek sugerował jej taktykę postępowania z nowym wtedy prezydentem Trumpem. Usłyszała: „naciskać, naciskać, naciskać, ale nie tak, by znalazł się pod ścianą”.
Lata rządów Merkel nazwano okresem permanentnego zarządzania kryzysami; greckim bankowym, migracyjnym, rosyjskim i covidowym. Żadnego kryzysu nie ugasiła do końca. Wojna w Europie, groźba militarnej konfrontacji NATO z Rosją, utrata sterowności w porządku światowym, abdykacja USA, utrata przez Niemcy taniej energii z Rosji, parasola atomowego z USA i rynków zbytu w Chinach, do tego prawicowy populizm na własnym podwórku powodują, że stabilny przez dekady kraj nad Renem, który od 1949 roku potrzebował zaledwie ośmiu szefów rządu, podlega teraz tak silnym turbulencjom. I są one w stanie złamać kark każdej koalicji i jej kanclerzowi. Warto o tym pamiętać, kartkując polityczne pamiętniki Angeli Merkel.
Angela Merkel, Beate Baumann, Wolność, Wspomnienia, 1954-2021, wydawnictwo Znak, Kraków 2024
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Historyk, politolog i watykanista, prof. na Uczelni Korczaka w Warszawie i Uniwersytecie we Freiburgu.
Komentarze