0:00
0:00

0:00

Polska polityka zagraniczna jest w ruinie. Nie, to nie jest ani żart, ani przedwyborczy slogan, nawiązujący do propagandowej kampanii PiS przed wyborami w 2015 roku. Tym razem chodzi o rzeczywistość, ten jej fragment, którym jest „polityka zagraniczna PiS" od chwili przejęcia władzy.

Termin "polityka zagraniczna PiS" świadomie biorę w cudzysłów, ponieważ nie spełnia ona podstawowej definicji tego fragmentu polityki państwa. Normalnie, jest to obrona i promocja interesów państwa w stosunkach zewnętrznych. W przypadku rządów Prawa i Sprawiedliwości tak nie jest. Działania PiS w tej sferze zostały całkowicie podporządkowane potrzebom władzy.

[okonawybory]

Zdrada interesów Polski na rzecz interesów partii

Podstawowym określeniem, które się nasuwa na myśl, gdy się obserwuje działania obozu władzy w sferze klasycznie rozumianej polityki zagranicznej, jest zdrada. Zdrada pojawia się na tym obszarze w wielu miejscach, począwszy właśnie od definicyjnej zdrady interesów Polski na rzecz interesów partii.

W ciągu ostatnich czterech lat polityka zagraniczna została oderwana od jej pierwotnego zadania. Jej pierwotny sens został zdradzony przez Prawo i Sprawiedliwość, przywódców tej partii oraz posłusznych wykonawców jej woli rezydujących w gmachu przy Alei Szucha 23.

Otóż, jeśli Polska okazała się po 1989 roku najszybciej i najlepiej rozwijającym się krajem byłego bloku komunistycznego - a potwierdzają to wszystkie obiektywne, zewnętrzne analizy, statystyki, indeksy – to w niemałym stopniu było to zasługą polityki zagranicznej III RP, która potrafiła kształtować nasze środowisko zewnętrzne i stosunki z innymi państwami w sposób, który sprzyjał rozwojowi kraju.

Polityka zagraniczna była wiernym towarzyszem, częścią przemian, które wyrażały aspiracje Polaków do wolności i lepszego życia we Wspólnocie Europejskiej, lub szerzej – wśród narodów Zachodu.

Te przemiany, to oprócz budowy otwartej gospodarki rynkowej, demokratyczne państwo prawa, którego częścią jest rozległy katalog praw człowieka i podstawowych wolności. Bez tych przemian, nie byłoby członkostwa Polski w NATO, w UE, ani świetnych stosunków Polski z najważniejszymi państwami Zachodu, ani też – po raz pierwszy w naszej historii - uregulowanych i bezpiecznych stosunków z sąsiadami.

Nie byłoby liczącej się pozycji Polski w Europie. To było dziełem polityki zagranicznej RP, realizującej po 89 roku nasze narodowe interesy. To się skończyło w listopadzie 2015 roku.

Od tego momentu polityka zagraniczna stała się zakładnikiem ustrojowego zwrotu (odwrotu od demokracji) forsowanego siłowo, w pozakonstytucyjny sposób przez PiS. Ten zwrot nie ma pokrycia ani w aspiracjach Polaków, ani nie ma związku z interesami Polski. Przeciwnie, służy wyłącznie władzy PiS.

Chodzi o władzę specyficzną - bezkarną, bezterminową, w sensie ustrojowym autorytarną, w sensie ideowym nacjonalistyczną, w sensie moralnym upadłą moralnie.

Polityka zagraniczna stała się nieodłącznym towarzyszem tych przemian, tej władzy, to znaczy przestała być w istocie polityką zagraniczną. Zaczęła być rozpaczliwymi działaniami osłonowymi dla poczynań tej władzy. Cała reszta, to rutynowe utrzymywanie stosunków zewnętrznych.

Zabieg wstępny polegał na zdradzie dotychczasowego dorobku Polski, jej pozycji i wizerunku na scenie europejskiej. Minister spraw zagranicznych oświadczał na lewo i prawo, że „wstajemy lub już wstaliśmy z kolan”.

Za granicą wzbudzało to zażenowanie i ironię, ponieważ po 1989 roku nikt Polski nie widział na kolanach. Nie uważał tak sam Witold Waszczykowski, gdy w 1992 roku podejmował pracę w MSZ.

Na kolanach to on zapewne był, ale na Nowogrodzkiej.

Przeczytaj także:

Zerwanie ciągłości i deeuropeizacja Polski

Ciągłość i kontynuacja są w polityce zagranicznej wartością. Dyplomacja kraju jest mocniejsza, gdy może odwoływać się do sukcesu poprzedników, gdy może korzystać z ich doświadczeń, gdy może twórczo rozwijać wątki, które pojawiały się wcześniej w jej programie.

Cenią to także partnerzy zagraniczni, to sprawa wiarygodności kraju. Gdy się zaczyna wszystko od zera, jeśli się dezawuuje swoich poprzedników i ich bezsporne sukcesy, jest się w polityce ubogim, godnym pożałowania. To jest właśnie przypadek „polityki zagranicznej” PiS i jej godnych pożałowania wykonawców.

Kolejną poważną zdradą, która stała się znakiem firmowym tej „polityki” jest jej ochoczy udział w deeuropeizacji Polski, czyli odwrocie od przemian zapoczątkowanych w 1989 roku.

Na froncie wewnętrznym deeuropeizacja dzieje się w sferze ustroju i kultury politycznej. Forsowane przez władzę zmiany przybliżają Polskę PiS pod tym względem do Białorusi i Rosji. W obszarze kultury ogólnej, polega to na sarmatyzacji Polski (podkreślanie nieeuropejskiej osobliwości naszego kraju) oraz nasycanie życia publicznego, w tym klimatu kulturalnego pierwiastkiem nacjonalistycznym (popłuczyny, złogi po endecji). Do tego dochodzi brutalizacja życia publicznego.

A w wymiarze zewnętrznym znajduje to odzwierciedlenie w odchodzeniu od standardów i kryteriów członkostwa Polski w UE (stąd spory z KE i organami sądowniczymi UE czy Komisją Wenecką RE).

Towarzyszy temu marginalizacja pozycji Polski w UE, utrata wpływów, niezdolność do przeprowadzania własnych spraw.

W UE Polska PiS jedynie „jest”, lub jest jako bachor, który wrzeszczy, że coś mu się od Unii należy.

Związane jest z tym także zacieśnianie kontaktów z siłami antyunijnymi, czytaj: antyeuropejskimi, w Unii i poza nią (z Węgrami Orbána, z opuszczającą UE Wielką Brytanią, z Donaldem Trumpem, z antyeuropejskimi partiami nacjonalistycznymi).

Ukrytym celem PiS jest rozbicie UE od wewnątrz; stąd proponowanie dla Unii jako wzorca ustrojowego I Rzeczpospolitej, która jak wiadomo upadła ze względu na wady ustrojowe. Te wady Polska PiS chciałaby przeszczepić na grunt Wspólnoty (np. liberum veto).

Z Francją źle, z Niemcami też, a do tego impas z Rosją

Odejście od polityki europejskiej i silnej pozycji Polski w Europie na rzecz działań antyeuropejskich i marginalnej pozycji Polski w Europie oznacza popsucie bliskich wcześniej relacji z Francją i z Niemcami.

Z Niemcami optycznie wygląda to nie najgorzej, tylko dlatego, że rząd Angeli Merkel stosuje wobec Polski taktykę jak wobec dziecka specjalnej troski (chodzi o taryfę ulgową wobec poczynań rządu PiS), co ma związek z historią i ograniczoną swobodą polityki Niemiec wobec Polski. Nie przeszkadza to władzy w inspirowaniu nastrojów antyniemieckich w kraju.

Wobec Francji jest to postawa arogancji („nauczyliśmy ich jeść nożem i widelcem”) oraz lekceważenia („Francja chorym człowiekiem Europy”).

Stosunek PiS wobec UE to także negacja podstawowej zasady spajającej Unię, czyli zasady solidarności. W to miejsce prezentowany jest prostacki egoizm.

Ignorowany jest fundament ideowo-moralny Wspólnoty Europejskiej, co jest prostą pochodną bezideowości i nihilizmu moralnego sił rządzących Polską od listopada 2015.

Jerzy Giedroyc zwykł powtarzać, skądinąd niezbyt trafnie, że silna pozycja Polski na wschodzie Europy zapewni Polsce silną pozycję na zachodzie Europy. „Polityka zagraniczna” PiS „tfurczo” odwróciła ten teoremat. Ponieważ dzięki PiS mamy słabą pozycję na zachodzie Europy, nie liczymy się także na wschodzie. A ponieważ kompletnie nie istniejemy w Europie wschodniej (brak polityki wschodniej), to nie mamy tego atutu, aby umacniać polską pozycję na zachodzie Europy.

Wobec Rosji jest to postawa ambiwalencji: z jednej strony naśladownictwo ustrojowe i unikanie krytyki Putina, ale z uwagi na niezdolność do odzyskania wraku samolotu rozbitego pod Smoleńskiem, w stosunkach dwustronnych panuje impas.

Dają tu o sobie znać endeckie złogi obecne w emocjach tego obozu. Te złogi dają też o sobie znać w stosunkach z Ukrainą, w których górę biorą złe emocje i nie widać żadnego pozytywnego programu wobec Kijowa.

Polska przestała być tam widziana jako wartościowy partner. Nie uczestniczy też w żaden sposób w rozwiązywaniu konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Zatem i na tym kierunku mamy do czynienia z zerwaniem ciągłości polityki zagranicznej i znaczenia Polski w Europie.

Kupowanie bezpieczeństwa u Amerykanów

Zażenowanie większości Polaków budzi kompensowanie osamotnienia Polski PiS w Europie budowaniem pozycji klientelistycznej wobec Stanów Zjednoczonych. W stosunkach z USA pozycję sojusznika i partnera, Polska PiS zamieniła na pozycję klienta w sensie dosłownym i politycznym.

Chodzi tu o kupowanie u możnego „Opiekuna” bezpieczeństwa i poczucia znaczenia. Kupowania w sensie dosłownym, za pieniądze polskiego podatnika. W Ameryce Polska kupuje bez procedur przetargowych i negocjacji drogi sprzęt „z półki”, czyli nawet nie uzyskując przy tym żadnych korzyści w postaci amerykańskich inwestycji w polski przemysł zbrojeniowy, czy dostępu do jakichś wartościowych technologii (offset).

Chcąc sobie zaskarbić względy „Pana”, poddańcza uległość polega nie tylko na kupowaniu bez negocjacji, ale i gotowości spełniania jego każdego życzenia (m.in. tzw. konferencja antyirańska, nieopodatkowywanie amerykańskich firm, deklaracja gotowości udziału w operacji militarnej w Zatoce Perskiej).

Polska PiS pozwala ambasadorowi USA, aby czuł się w naszym kraju, jak w swoim czasie wysłannik Rosji Czernomyrdin na Ukrainie.

W pozycji na kolanach przed Trumpem PiS czuje się o tyle dobrze, że obie strony reprezentują podobny poziom moralny i podobne rozumienie polityki. Łączy ich także wrogość wobec Unii Europejskiej.

Odwrócenie misji Grupy Wyszehradzkiej

Kolejny front zdrady to Europa Środkowa. Grupa Wyszehradzka w 1991 roku powstała po to, aby kraje regionu mogły szybciej dołączyć do Wspólnoty Europejskiej, aby w stosunkach pomiędzy sobą wdrażać europejskie standardy i metody współpracy.

Na takich torach Grupę Wyszehradzką ustawili na początku lat 90. ci, którzy w czasach komunistycznych odważnie walczyli o włączenie regionu do projektu europejskiej integracji i jedności, o europejskie standardy wolności i praw człowieka.

Działania PiS i jego dyplomacji na tym polu odwracają pierwotny sens i misję współpracy wyszehradzkiej. Próbują z niej uczynić instrument wewnętrznej opozycji w UE. Tę zdradę ideałów i tradycji współpracy opozycji antykomunistycznej w Europie Środkowej szczególnie trudno zrozumieć.

Orbán, a za nim Kaczyński i Zeman chcą uczynić z regionu autorytarno-nacjonalistyczny skansen. Taki jest sens „polityki zagranicznej” PiS na tym kierunku.

Upadek pozycji ministra spraw zagranicznych i zmarnotrawienie zasobów ludzkich

Zdrada wobec polityki zagranicznej Polski, której dopuszcza się PiS i jego ludzie, ma miejsce także w domu. Chodzi o to, kto w sensie instytucjonalnym i kadrowym prowadzi politykę zagraniczną. Z Konstytucji i ustaw wynika, że powinien to robić minister spraw zagranicznych, jego resort, oczywiście w ramach rządu i we współpracy z prezydentem.

Ministerstwo powinno być organizacyjno-kadrowym zapleczem ministra i polityki zagranicznej państwa. A minister powinien być jej konstruktorem, jak się kiedyś godnie mówiło „architektem” i odpowiadać za wykonanie.

To się skończyło wraz z prawdziwą polityką zagraniczną, w listopadzie 2015 roku.

Skoro niemożliwa jest polityka zagraniczna godna jej miana, to niepotrzebny jest także minister spraw zagranicznych godny swego miana, a jego aparat i ludzie mogą być lichej próby, byle nasi, mierni, ale wierni.

W 2019 roku wiemy: spełniło się.

Natychmiast po przejęciu władzy ministerstwo spraw zagranicznych zaczęło obniżać kryteria naboru do służby dyplomatycznej, a jednocześnie usuwać lub marginalizować świetnie wykształconą kadrę, której wolna Polska dorobiła się w ciągu pierwszego ćwierćwiecza swego istnienia.

Doszło do zmarnotrawienia bogatego zasobu kadrowego i merytorycznego, zaczęto łamać kręgosłupy. W takiej sytuacji nikt nie odważy się ostrzec ministra, napisać krytycznej notatki o jakichś poczynaniach, otworzyć się na jakąś inną myśl niż „przekaz dnia” wytworzony w centrali.

W tej sytuacji i minister nie odważy się ostrzec szefa rządu, albo wręcz nie rozpozna zagrożeń związanych z takimi czy innymi działaniami podejmowanymi przez rząd (np. kompromitacja w głosowaniu nad kandydaturą Donalda Tuska, 1:27, czy konferencja antyirańska).

Polski Instytut Dyplomatyczny im. Paderewskiego został zlikwidowany rękami Jacka Czaputowicza, zanim został ministrem. Na poważne funkcje ambasadorskie wysyła się ludzi według logiki „nie matura, lecz chęć…”.

Obsada nierzadko przekracza granice wyobraźni twórców kabaretu (vide obecnie kandydatka na ambasadora RP w Rzymie - Anna Maria Anders), co wynika bądź z niewiedzy o zadaniach, bądź z pogardy dla wizerunku i interesów Polski, które mają być reprezentowane przez wybrańców ministra.

Skandalem zakończyło się powołanie na stanowisko wiceministra odpowiedzialnego za stosunki z USA nieznanego młodego człowieka, obywatela USA [Robert Grey - red.], który powoływał się na dobre kontakty w swoim kraju. To nie film o Nikodemie Dyzmie, to rzeczywistość polskiej dyplomacji à la PiS.

Wreszcie, zdradą wobec formatu, powagi, roli ministra spraw zagranicznych, tradycji w tym zakresie uformowanej przez takie postacie jak Krzysztof Skubiszewski czy Bronisław Geremek, okazali się obaj ministrowie spraw zagranicznych PiS [Witold Waszczykowski i Jacek Czaputowicz].

Jeden wypisz wymaluj typowy PiS – połączenie buty z upadkiem moralnym, drugi zwany przez wodza eksperymentem, który chętnie podjął się wyznaczonej mu roli popychadła, czyli realizowania linii partii w stosunkach zewnętrznych.

Lepsze od poprzednika wychowanie i zręczność sprawiają, że lepiej nadaje się do roli wyznaczonej przez partię: pozorowanie prowadzenia polityki zagranicznej.

Takiego upadku pozycji ministra spraw zagranicznych nie mógł przewidzieć ani ten, który ich obu przyjmował do pracy (Krzysztof Skubiszewski), ani ten, który próbował jeszcze dać im jednak szansę w tej służbie (Bronisław Geremek).

Jeśli jeden po drugim akceptują stanowisko, nawet jeśli niesamodzielne, w rządzie, w którym afera goni aferę, w którym knajacko-cwaniacka żądza władzy przewyższa jakikolwiek wzgląd na zasady moralne i dobro Polski, to oni i ich „polityka zagraniczna” mogą być jedynie integralną częścią obozu władzy i tylko jako instrument jej utrzymywania.

Ich „dzieło”- zrujnowanie dorobku w sferze polityki zagranicznej i naszej pozycji w Europie - źle się zapisze w historii najnowszej Polski.

*Roman Kuźniar jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, był dyplomatą, dyrektorem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i doradcą prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych

;
Roman Kuźniar

Roman Kuźniar jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, był dyplomatą, byłym dyrektorem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i doradcą prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. międzynarodowych

Komentarze