0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Radosław Miazekfot. Radosław Miazek

Jak głosi przyjęte na wniosek PSL przez Sejmik stanowisko, radni nie nazwali tego wprost wznowieniem polowań. Wnoszą o „podjęcie działań zaradczych”. Podczas głosowania mogli liczyć na wsparcie kolegów z PiS i niezrzeszonych.

„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

Oba gatunki, wilk i łoś, są objęte zakazem polowań. Łoś od 2001 roku, chociaż formalnie pozostaje na liście gatunków łownych, ma specjalny status – moratorium zakazuje do odwołania polowań na te zwierzęta. Zostało wprowadzone z inicjatywy samych myśliwych i w rezultacie ich działalności, która doprowadziła do dramatycznego spadku liczebności łosi w Polsce.

Ten największy z naszych jeleniowatych był już w ubiegłym wieku parokrotnie na krawędzi wyginięcia. Po II wojnie światowej w nowych granicach Polski przy życiu pozostała zaledwie garstka łosi – w najbardziej niedostępnych miejscach nad Biebrzą. Ta populacja do dziś jest wyjątkowa. Po jej przebadaniu okazało się, że jest populacją reliktową, stale występującą w tym miejscu od czasów pojawienia się łosi po ustąpieniu lodowca. Pozostałe łosie w Polsce są rezultatem naturalnej migracji zza wschodniej granicy w czasach PRL, ale i wsiedlenia łosi przez człowieka do Puszczy Kampinoskiej.

Z kolei wilk jest objęty ścisłą ochroną gatunkową. Oznacza to, że jego odstrzał jest możliwy, ale tylko po wydaniu zgody przez Generalną Dyrekcję Ochrony Środowiska. Cieszy się lepszym statusem ochronnym, ale wciąż ginie w rezultacie nielegalnego odstrzału.

Województwo podlaskie jest bez wątpienia wyjątkowym pod względem przyrodniczym regionem. Cztery parki narodowe, rozległe kompleksy leśne, żubry, którymi region promuje się w całej Polsce, ale i łosie, które stały się wizytówką Biebrzy, generując dochody z turystyki. Niestety na ten gatunek od lat mają chrapkę miłośnicy polowań dla trofeów. Łoś jako jeleniowaty o imponujących rozmiarach, dzięki moratorium zaczął wracać do dobrej formy. Pojawiły się samce z ładnym porożem, łopatacze i półłopatacze. Łeb łosia powieszony nad kominkiem jest nie lada atrakcją dla łowcy trofeów.

Oczywiście, żeby takie trofea móc legalnie pozyskiwać, konieczne staje się uzasadnienie potrzeby wznowienia polowań na łosie. W tym przypadku przywołuje się szereg absurdalnych argumentów niemających nic wspólnego z nauką.

Jest „za dużo” łosi?

W stanowisku przyjętym przez sejmik województwa podlaskiego czytamy, że łosiowe populacje są „rosnące i przegęszczone”. Z czego wynika to przeświadczenie? Profesor Rafał Kowalczyk z Instytutu Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży, który zajmuje się badaniem dużych ssaków, mówił mi już w ubiegłym roku: „Mimo tego, że liczebność wzrosła, nie obserwujemy znacznego wzrostu zagęszczeń, bo jest to połączone z rozprzestrzenieniem populacji. W tradycyjnych ostojach, na przykład nad Biebrzą, są w miarę stabilne zagęszczenia. Nie obserwujemy też drastycznego wzrostu konfliktów z łosiem, w tym szkód powodowanych przez te zwierzęta w uprawach leśnych i polnych, czy też liczby kolizji z udziałem łosi. Nie można powiedzieć, że te konflikty są na takim poziomie, żeby uzasadniały powrót do polowań i redukcję jego liczebności”.

Przeczytaj także:

Z kolei profesor Mirosław Ratkiewicz z Uniwersytetu w Białymstoku, który wspólnie z Kowalczykiem prowadzi prace badawcze nad łosiem, tłumaczył, że oficjalne dane dotyczące jego liczebności „są cyframi figurującymi wyłącznie na papierze, czyli dokładnie tak samo, jak było w latach 90. XX wieku. Ich analiza od roku 2000 pokazuje, że cyfry te przekraczają biologiczne możliwości przyrostu zrealizowanego tego gatunku”.

Opinie ekspertów nie pasują do narracji, którą stosują zwolennicy odstrzału łosia.

Trzeba przyznać, że są dość niezłomni w swoich staraniach o przywrócenie zgody na zabijanie tych zwierząt. Jeszcze za czasów poprzedniej ekipy rządzącej podjęli pierwszą próbę. Wśród nich ważną rolę wiedli przedstawiciele Lasów Państwowych. Ogólnokrajowe oburzenie, jakie obudziły ministerialne plany dotyczące zabijania łosia, powstrzymało ówczesnego ministra Macieja Grabowskiego przed podpisaniem rozporządzenia.

Powtórkę z tej wątpliwej „rozrywki” zagwarantował minister Jan Szyszko. W ogóle nie konsultował się z ekspertami od łosi i stroną społeczną i już podpisał rozporządzenie, ale musiał je wyrzucić do kosza, co najprawdopodobniej zawdzięczamy interwencji Jarosława Kaczyńskiego po kolejnym ogólnopolskim proteście. Marta Kaczyńska napisała wtedy felieton pod wymownym tytułem „I tylko łosi żal”. Potem do sprawy łosia wrócił wiceminister Edward Siarka, ale sprawa znów przycichła, bo uruchomił kolejną falę oburzenia.

W 2022 roku światło dzienne ujrzało dość osobliwe opracowanie przygotowane pod kierunkiem dr. hab. Bogusława Bobka, który wprost stwierdził, że należy wznowić odstrzał tego gatunku. Profesor Kowalczyk dość jasno skomentował te rewelacje: „Jest napisane pod tezę, że łosi jest za dużo. Głównym autorem jest profesor Bobek, który zajmuje się inwentaryzacjami »zwierzyny«, ale nie jest specjalistą od łosia. To jest takie typowo łowieckie opracowanie, które na podstawie tego, że łosi jest więcej, postuluje wznowienie polowań. Nie bierze pod uwagę wielu różnych aspektów związanych z tym gatunkiem – atrakcyjności turystycznej, wielu kwestii związanych z biologią łosia i zagrożeniami, które dotyczą tych zwierząt”. Na potwierdzenie słów Kowalczyka warto przypomnieć, że Instytut Ochrony Przyrody PAN w Krakowie wpisał łosia na czerwoną listę kręgowców Polski z kategorią „bliski zagrożenia”.

Teraz nastąpiło ponowne ożywienie. Jak się okazuje, na sesję podlaskiego sejmiku poświęconą tej sprawie zaproszono przedstawicieli Lasów Państwowych, Polskiego Związku Łowieckiego, Podlaskiej Izby Rolniczej, Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i Policji. Inicjator „podjęcia działań zaradczych mających na celu zapobieżenie narastającym stratom w gospodarce oraz zagrożeniu bezpieczeństwa ludzi i ich mieniu w związku z obserwowaną stale rosnącą na terenie województwa podlaskiego populacją łosi i wilków, oraz ich wpływu na gospodarkę rolną, leśną i bezpieczeństwo mieszkańców”, Jerzy Leszczyński z PSL, nie zaprosił ani przedstawicieli środowisk naukowych od lat zajmujących się badaniami nad łosiem (może to dziwić, bo na Podlasiu są to Uniwersytet w Białymstoku i IBS PAN), ani przedstawicieli organizacji pozarządowych.

Łosie zjedzą nam lasy?

Argument o zjadaniu leśnych upraw jest tak stary, jak zabiegi o zniesienie moratorium. Łosie mają dewastować lasy województwa podlaskiego. Zajadają się perfidnie sadzonkami, które z takim trudem sadzi się na miejscu wycinanych połaci dawnych puszcz.

Jednak te argumenty są bardzo wątpliwe. Po pierwsze łoś nie żywi się sosnami przez cały rok. Zgryza młodsze drzewa w okresie zimy, jeśli ta jest szczególnie ostra, z grubą pokrywą śnieżną. Jeśli zimy są lżejsze, wcale tak ochoczo nie wyprawia się do sosnowych monokultur, które są rezultatem działalności człowieka.

Po drugie tak zwane szkody w lesie, a może precyzyjniej – w leśnych uprawach – wcale nie muszą być zasługą łosia. Często mogą stać za nimi jelenie, o czym mówił mi profesor Mirosław Ratkiewicz.

Mogę zapewnić, że chodzę często, prawie codziennie, po tych lasach, gdzie łosi „ma być na potęgę” i okazuje się, że lasy dalej rosną, a łosi wcale nie jest z roku na rok coraz więcej. Widzę za to, że ludzie wycinają drzewa. Ale to łoś jest „szkodnikiem”, chociaż zgryziona przez niego sosna będzie dalej rosła, za to człowiek prowadzi „zrównoważoną gospodarkę leśną” i w miejsce wyciętego drzewa będzie sadził kolejne.

Łosiom przypina się łatkę „leśnego szkodnika”, który zaburza wizję wzorcowej uprawy, w której to nie przyroda, a człowiek decyduje o tym, co ma rosnąć, a co już można wyciąć.

Tymczasem nie myśli się za bardzo przy hodowli lasu o wzbogacaniu upraw o gatunki drzew, które są dla łosia smaczniejsze niż sosna, i którymi mogłyby zaspokajać głód w czasie ostrzejszych zim.

Jeszcze trudniej łosiom przypisać szkody w uprawach rolnych. Do dziś pozostaje tajemnicą, na jakiej podstawie są szacowane. Jednak i taki argument pojawia się w stanowisku sejmiku. Aż dziw bierze, że tej troski radnych nie budzą coraz rozleglejsze uprawy kukurydzy, które dewastują przyrodę na terenach rolnych, a przy okazji przyczyniły się do gwałtownego wzrostu liczebności dzików przed depopulacją tego gatunku.

Przez łosie jest „więcej wypadków”?

Kwestia szkód w leśnych uprawach nie jednak aż tak chwytliwym argumentem, dlatego wytacza się najcięższe działo. Zwolennicy polowań na łosie twierdzą, że powodują niebezpieczeństwo na drogach.

Najłatwiej postraszyć ofiarami wypadków. Te się zdarzają, ale dane ze statystyk policyjnych wcale nie potwierdzają wpływu łosia na wzrost ich liczby. Policja nie odnotowuje gatunku zwierzęcia. Mogą to być zwierzęta zarówno dzikie, jak i domowe. W policyjnym raporcie dotyczącym bezpieczeństwa na drogach w 2022 roku czytamy, że w ubiegłym roku wypadki ze skutkiem śmiertelnym z udziałem wszystkich gatunków zwierząt w całej Polsce stanowiły 0,6% wszystkich tego typu zdarzeń, i było ich łącznie 11. Nie ma zatem mowy o wzroście, bo w poprzednich latach było ich 12 (2016), czy też 15 (2019).

Oczywiście każda śmierć jest tragedią, ale należy uwzględniać takie czynniki jak brawurowa jazda kierowców, niestosowanie się do przepisów ruchu drogowego i wzrost liczby samochodów na polskich drogach.

Radni sejmiku powinni najpierw zająć się kierowcami i ich skutecznym dyscyplinowaniem, wesprzeć policję w pełnieniu przez funkcjonariuszy służby na drogach. Mogliby również zadbać o zwiększenie bezpieczeństwa na odcinkach, gdzie istnieje większe ryzyko kolizji ze zwierzętami i o wykaszanie oraz odkrzaczanie poboczy dróg. Noga z gazu i włączanie myślenia za kierownicą to najlepsza recepta na zmniejszenie liczby wypadków nie tylko z udziałem zwierząt, ale przede wszystkim ludzi.

Należy wzbogacić ofertę łowiecką?

Ten argument już w stanowisku sejmiku się nie znalazł. Ale wzbogacenie oferty łowieckiej, a precyzyjniej – poszerzenie „wachlarza usług dla myśliwych z kraju i zagranicy” pojawiało się w uzasadnieniu ministerialnych rozporządzeń. Tu dotykamy sedna problemu.

Komu przeszkadzają łosie i wilki, do których nie można strzelać? Tym, którzy chcieliby je legalnie zabić i dopisać do listy „zaliczonych" gatunków.

Jednocześnie można przy okazji pozyskać trofeum. Pamiętajmy, że plany polowań na łosie w przypadku samców miały dotyczyć okresu godowego, kiedy samce tracą czujność. Potem z kolei można byłoby jeszcze polować na samice i młode łosie. Jednak to samce z porożem byłyby najbardziej poszukiwane.

Tę ofertę mogłyby również sprzedawać Lasy Państwowe. Pojawiła się ona kilka lat temu, podobno przez pomyłkę, na jednej ze stron regionalnych dyrekcji w Olsztynie. Część pracowników PGL LP jest też myśliwymi. I tu znajduje się kolejny klucz do rozszyfrowania zagadki, skąd ten napór na zniesienie moratorium.

Jednak w wersji oficjalnej nadal będziemy słyszeć o łosiu szkodniku, łosiu piracie drogowym, łosiu zagrażającym bezpieczeństwu. Dowiemy się też, że zwierząt się nie zabija, ale pozyskuje. To kolejny czasownik, który dość dobrze ilustruje, że mamy poważny problem z tym, co próbuje nazwać się zrównoważoną gospodarką łowiecką. Już samo słowo „gospodarka” jest pojęciem bliższym hodowli zwierząt i zootechniki. Przepraszam, nie zwierząt, ale „zwierzyny”, bo tak amatorzy polowań często nazywają zwierzęta.

Diabłów tasmańskich też było „za dużo”!

Diabły tasmańskie mogą wydawać się dość egzotycznym gatunkiem. Są też mniejsze od łosia, ale ich los powinien być przestrogą dla osób, które bez refleksji dążą do wznowienia polowań. Były tępione i zabijane. Wydawało się, że i tak sobie poradzą, ale okazało się, że pojawiła się nieznana wcześniej choroba, która zdziesiątkowała ten gatunek. Dzięki ogromnemu wysiłkowi udało się zatrzymać zagrożenie, że diabły tasmańskie wyginą.

Dlaczego o tym piszę? Otóż dlatego, że radni sejmiku podlaskiego, którzy może przeczytają ten tekst, a zagłosowali za przyjęciem stanowiska, zdadzą w końcu sobie sprawę z tego, że łosie w Polsce nie mają bezpiecznej przyszłości.

W rezultacie zmian klimatycznych będą coraz gorzej radziły sobie ze stresem termicznym.

To zwierzęta chłodnej północy i już w Ameryce Północnej obserwuje się cofanie ich południowej linii zasięgu występowania. Poza tym ich populacja w Polsce jest populacją wyspową. Sytuacja łosia w odgrodzonej płotem Białorusi, czy w Ukrainie, gdzie łoś został wybity i od kilku lat jest wpisany do ukraińską czerwoną listę zwierząt, sprawia, że nie ma mowy o zasilaniu ze wschodu, któremu zawdzięczamy powrót łosia po drugiej wojnie światowej. Do tego łosie giną z powodu chorób, drapieżnictwa wilków, na płotach zakończonych kolcami, które próbują pokonać, i na drogach.

Co więcej, nie grozi nam łosiowa inwazja. Łosie potrzebują rozległego terytorium. Wędrują w poszukiwaniu miejsca do życia na zachód od Wisły, gdzie wciąż jest wystarczająco dużo przestrzeni dla tego gatunku. Wracają do miejsc, gdzie występowały, zanim wytępił je człowiek.

Jednak upór zwolenników przywrócenia polowań – jak widać – nie słabnie.

;
Na zdjęciu Paweł Średziński
Paweł Średziński

Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.

Komentarze