0:00
0:00

0:00

Jarosław Kaczyński w powyborczym przemówieniu kilkukrotnie podkreślił konieczność dotarcia z pozytywnym przekazem o działalności rządu Prawa i Sprawiedliwości do całego społeczeństwa, w szczególności do tych, którzy na PiS nie głosowali.

„Musimy doprowadzić do tego, żeby nikt w Polsce nie miał wątpliwości, że to, co czynimy jest dobre, realne i odpowiedzialne” – wskazał Jarosław Kaczyński.

Ta wypowiedź sygnalizuje chęć wprowadzania zmian w zasadach funkcjonowania mediów prywatnych.

Jakie formy może przybrać realizacja celu wyznaczonego przez prezesa Kaczyńskiego - prognozuje dr Barbara Grabowska Moroz, prawniczka, badaczka na Uniwersytecie Groningen w ramach projektu RECONNECT, wcześniej prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Repolonizacja mediów – rządowa idée fixe

Przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości wielokrotnie wyrażali plany i marzenia dotyczące „repolonizacji mediów”, to znaczy zmiany prawa, która ograniczy udział kapitału zagranicznego w rynku medialnym w Polsce.

Dotychczasowe zapowiedzi repolonizacji spowodowały spadek Polski w międzynarodowych rankingach wolności mediów.

Przeczytaj także:

Zwolennicy tej idei wskazują na potrzebę zabezpieczenia pluralizmu mediów oraz zapewnienia, aby „kapitał narodowy był odpowiednio mocno reprezentowany”. W dyskusjach powołują się na rozwiązania przyjęte w innych państwach Unii Europejskiej.

Czy jednak przejęcie mediów przez polski kapitał jest korzystne dla demokracji i dla obywateli? Rodzimy kapitał może okazać się bardziej niż zagraniczny podatny na naciski polityczne, chociażby ze względu na bezpośrednie związki z rządzącymi.

W rezultacie, może pomóc zrealizować marzenia prezesa PiS o tym, żeby nikt nie miał wątpliwości, że rządy tej formacji są dobre.

Podobna logika - chęć utworzenia kanału komunikacji dla rządu - towarzyszyła wprowadzaniu tzw. małej ustawy medialnej, dzięki której większość rządząca w styczniu 2016 roku przejęła bezpośrednią kontrolę nad mediami publicznymi.

Kto oceni ustawę o repolonizacji mediów?

W dobrze działającej demokracji konstytucyjnej, zmiany prawa w zakresie funkcjonowania mediów powinny być weryfikowalne pod względami racjonalności, adekwatności oraz proporcjonalności.

W Polsce - w świetle obowiązującego prawa - taką weryfikację powinien przeprowadzić Trybunał Konstytucyjny. Jednak działalność orzecznicza TK po grudniu 2016 roku nie pozostawia złudzeń. Obecnie Trybunał nie jest w stanie ochronić obywateli przed arbitralnością władzy legislacyjnej. Jeszcze przed zmianą władzy w TK, w grudniu 2016, „stary” Trybunał uznał zmiany w mediach publicznych za częściowo niezgodne z Konstytucją. Wyrok do dzisiaj nie został wykonany.

Zagadnienie własności akcji spółek, w tym medialnych jest regulowane m.in. przez prawo Unii Europejskiej i jej podstawowe zasady: swobodę przedsiębiorczości oraz swobodę przepływu kapitału.

Wprowadzenie ograniczeń w realizacji tych swobód musi być uzasadnione rzeczywistym interesem publicznym, musi być proporcjonalne, to znaczy adekwatne i niezbędne do realizacji tego interesu publicznego, nie może mieć charakteru dyskryminującego.

Kontrolę nad realizacją tych swobód sprawuje Komisja Europejska, która może zaskarżyć naruszenie obowiązków Traktatowych przez Państwo Członkowskie do Trybunału Sprawiedliwości.

Podobnie jak w przypadku kontrowersyjnych zmian w sądach, rolę Trybunału Konstytucyjnego może przejąć Trybunał Sprawiedliwości UE w sytuacji uchwalenia zmian, które naruszą standardy prawa UE.

Model węgierski - zmiana rynku bez zmiany prawa

Drugi scenariusz realizacji zapowiedzi powyborczych prezesa Kaczyńskiego w dużym stopniu może być wzorowany na Węgrzech. Do jego realizacji zmiana prawa nie wydaje się kluczowa. Program wyborczy PiS milczy na temat repolonizacji mediów, wskazując jednak ogólnikowo, że „dąży do zbudowania nowego ładu medialnego”, co może sugerować chęć podążenia właśnie ścieżką węgierską.

Model węgierski polega na stopniowym przejmowaniu udziałów w kolejnych tytułach medialnych przez spółki lub inwestorów powiązanych z partią rządzącą Fidesz.

Przejmowane tytuły szybko traciły krytycyzm wobec działań rządu. W skrajnych przypadkach dochodziło nawet do natychmiastowego zamykania gazety, czego ofiarą w 2016 roku był "Népszabadság".

Zmiany nie ominęły też tytułów lokalnych, np. „Dunántúli Napló" zostało przejęte przez spółkę Mediaworks, które zwolniło część dziennikarzy postrzeganych jako krytycznych wobec władzy.

Z kolei istniejąca od ponad 80 lat gazeta "Magyar Nemzet" została zamknięta w 2018 roku po tym, jak jej główny właściciel – wcześniej przyjaciel Orbána – pozwolił sobie na jej łamach na krytykę premiera. Po wypadnięciu z łask, postanowił sprzedać gazetę. Została wznowiona w 2019 roku jako "Magyar Idők", już o profilu narodowo-konserwatywnym.

Kluczową rolę przy przejmowaniu rynku medialnego odgrywa kwitnąca systemowa korupcja na Węgrzech. Apogeum zmian na rynku medialnym nastąpiło pod koniec 2018 roku, kiedy doszło do dobrowolnego przekazania udziałów w spółkach medialnych na rzecz nowo powołanego konglomeratu medialnego, formalnie „Środkowoeuropejskiej Fundacji Prasy i Mediów”, którą kierują osoby lojalne wobec premiera Orbána.

Eksperci wskazują, że w ten sposób rząd węgierski kontroluje 78 proc. mediów na Węgrzech.

Ten stan rzeczy wywołuje reakcje zagranicy, w tym zapowiedź wznowienia audycji w języku węgierskim Radia Wolna Europa.

Jednak na zmiany na węgierskim rynku medialnym nie zareagowała jak dotychczas Komisja Europejska i nie skierowała skargi do Trybunału Sprawiedliwości UE, chociaż w maju 2019 przyznała, że przygląda się sprawie.

To właśnie sama Komisja Europejska stała się przedmiotem rządowej kampanii oskarżeń na początku 2019 roku, opłaconej z pieniędzy podatników, obejmującej m.in. bilbordy z wizerunkiem Jean-Claude'a Junckera i George'a Sorosa, sugerujące realizację przez Unię rzekomego planu miliardera by uderzyć w Węgry.

We wrześniu 2018 roku wobec Węgier, podobnie jak wobec Polski, uruchomiono procedurę ochrony praworządności - przewidzianą w artykule 7 Traktatu o Unii Europejskiej. Podobnie jak w przypadku Polski, ta procedura politycznego dialogu nie wpłynęła na zmianę zachowania rządu węgierskiego.

Wolne media są nierozerwalne z rządami prawa

Esencją rządów prawa jest ochrona przed arbitralnością władzy publicznej. Jej zaprzeczeniem są rządy niekontrolowanej jednostki lub też rządy przy pomocy prawa, gdzie dowolnie zmieniane prawo staje się narzędziem do osiągania celów politycznych.

Nieustanne zmiany prawa gwarantują wówczas formalną legalność wprowadzanych zmian, ale już niekoniecznie prowadzą do osiągania sprawiedliwości czy do ochrony praw i wolności jednostek.

Niezależność mediów jest warunkiem demokracji.

Media i dostęp do informacji są warunkiem kontroli społecznej nad władzą. Bez aktywnej pracy mediów, wybory mogą być co najwyżej rytuałem, a nie świadomą decyzją poinformowanych wyborców.

Istnienie wolnych mediów jest ściśle powiązane z istnieniem niezależnych sądów i niezawisłych sędziów, które stanowią z kolei element (i warunek) praworządności.

Wolne, czyli krytyczne wobec władzy media, są szczególnie narażone na naciski ze strony władzy. Wyrażane na przykład przez powództwa cywilne czy prywatne akty oskarżenia ze strony niezadowolonych polityków.

W państwie praworządnym ochronę wolnym mediom zapewniają niezależne sądy, których wyroki władza respektuje.

Czy możliwa jest zatem praworządność bez niezależnych mediów, czyli z zaburzonymi procesami demokratycznymi? Teoretycznie tak, ale poza Unią Europejską.
;
Na zdjęciu Barbara Grabowska-Moroz
Barbara Grabowska-Moroz

Doktor nauk prawnych, LLM. Badaczka w Instytucie Demokracji Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego. Pracowała na Uniwersytecie w Groningen i na Uniwersytecie Wrocławskim. Stypendystka programu Re:Constitution. W latach 2010-2018 prawniczka w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Komentarze