Abp Hoser chwali się, że polski Kościół znakomicie radzi sobie w walce z pedofilią od kiedy Episkopat przyjął specjalne wytyczne. Wytyczne niewiele jednak zmieniły: wciąż nie wiadomo, jaka jest skala przestępstw, a odpowiedzialni za ich ukrywanie biskupi pozostają bezkarni. I wciąż zdarza się, że dopuszczają pedofilów do pracy z dziećmi
OKO.press prezentuje cykl o pedofilii w Kościele:
Nie stosuje się tego [przenoszenia księży pedofilów z parafii do parafii] już. W tej chwili obowiązuje zasada, że trzeba takiego człowieka zawiesić w jego czynnościach. Przede wszystkim odsunąć od kontaktów z dziećmi.
3 marca w polskim Kościele był Dniem Modlitwy i Pokuty za grzechy wykorzystywania seksualnego małoletnich. "Zero tolerancji dla pedofilii jest i musi być zasadą przyjętą przez cały Kościół" - mówił prymas Polski abp Wojciech Polak. W wielu kościołach odbyły się msze pokutne i Drogi Krzyżowe.
"Z jednej strony jest to budzenie naszej świadomości i odpowiedzialności za grzech niektórych naszych braci, którzy się tego strasznego przestępstwa przed Bogiem i wobec człowieka dopuścili. Z drugiej strony to dowód naszego głębokiego współczucia i solidarności z tymi, którzy w tak potworny sposób zostali skrzywdzeni przez ludzi Kościoła i którzy z tego powodu cierpią" - mówił Prymas.
Robert Mazurek z Radia RMF FM zapytał arcybiskupa Henryka Hosera, jak Kościół radzi sobie z pedofilią. Metropolita warszawsko-praski zapewnił, że wszystko jest pod kontrolą: “mamy w Kościele już pragmatykę i przepisy niesłychanie precyzyjne”.
Niestety, wytyczne Episkopatu w sprawie pedofilii (zatwierdzone w marcu 2015 po wcześniejszych poprawkach Watykanu) są dosyć ogólnikowe. W jednym tylko miejscu (punkt 7) jasno mówią, że “do czasu wyjaśnienia zarzutów duchowny nie może zostać dopuszczony do posługi ani nie może zostać przeniesiony do pracy w innej diecezji”.
Ale w innych (aneks nr 2, art. 2) stanowią, że przełożony może odsunąć podejrzanego księdza o obowiązków, ale nie musi.
Przełożony po uzyskaniu “przynajmniej prawdopodobnej” informacji o nadużyciach seksualnych podopiecznego może także odsunąć go od pracy z dziećmi, nakazać lub zakazać pobytu w jakimś miejscu. Powinien też zachęcić go do poddania się specjalistycznej diagnozie i terapii, ale ksiądz nie musi z tej propozycji skorzystać.
Oskarżony w procesie kanonicznym (wewnętrzne postępowanie kościelne prowadzone według prawa kanonicznego) ksiądz według wytycznych “w żadnym wypadku” nie może być pozbawiony prawa do obrony i przysługuje mu domniemanie niewinności. Ofierze z kolei przysługuje prawo do towarzystwa wybranej osoby podczas składania zeznań i innych czynności procesowych.
Nie oznacza to jednak, że poszkodowanej osobie przysługują wszystkie prawa w zakresie istniejącym w prawie świeckim. Poszkodowany nie może na przykład zapoznać się z żadnymi dokumentami dotyczącymi sprawy. Wszystkie są utajnione.
"Wszystkie ofiary słyszą, że od momentu zgłoszenia jest to sprawa wewnątrzkościelna. Nie dostają żadnych informacji przez lata. Często nie są informowani nawet, jak sprawa się zakończyła"
- mówi OKO.press Marek Lisiński z fundacji Nie lękajcie się, pomagającej ofiarom księży pedofilów.
Przełożony oskarżonego księdza “powinien rozważyć” zawiadomienie prokuratury, ale robić tego nie musi. Nie zmusza do tego też kodeks postępowania karnego - mówi jedynie o “społecznym obowiązku” zawiadamiania o przestępstwie.
Po zakończeniu wstępnego dochodzenia i uznaniu przypadku za wiarygodny przełożony podejrzanego księdza musi przesłać zgromadzoną dokumentacji do watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary. Ta, jeśli nie zastrzeże sprawy dla siebie, poleca przełożonemu prowadzenie dalszego postępowania.
Tyle wytyczne. A jak wygląda praktyka? W większości znanych z mediów przypadków, przełożeni zawieszają w obowiązkach podejrzanych księży. Zdarza się nawet, że diecezja oficjalnie przeprasza za jego zachowanie.
Zrobiła tak np. diecezja łowicka w 2013 r.: ks. Sławomira S. podejrzanego o molestowanie ministrantów najpierw usunęła ze stanowiska proboszcza, a gdy został skazany w I instancji na 8,5 roku więzienia za molestowanie pięciu nieletnich - przeprosiła w oficjalnym komunikacie (ostatecznie w II instancji ksiądz dostał 7 lat).
Zdarza się jednak, że kościelni przełożeni nie wykonują wskazanego w wytycznych obowiązku “uniemożliwienia ewentualnej kontynuacji przestępstwa”, a nawet egzekwowania kar nałożonych na księdza skazanego w procesie kanonicznym.
W marcu 2016 r. wyszło na jaw, że rekolekcje w krakowskiej parafii Najświętszego Salwatora prowadzi ks. Andrzej Z. skazany w 2004 r. na trzy lata w zawieszeniu za fotografowanie nagiej dziewczynki podczas obozu oazowego. Co więcej, w wyniku procesu kanonicznego dostał od Watykanu całkowity zakaz kontaktów z dziećmi. Proboszcz parafii tłumaczył, że nic o tym nie wiedział. Rzecznik kurii bronił się, mówiąc, że o księżach z zakazem kontaktu z dziećmi każdy w środowisku powinien wiedzieć.
W marcu 2013 r. za molestowanie ministranta na rok w zawieszeniu został skazany Grzegorz K. z warszawskiego Tarchomina, parafii podlegającej samemu abp Hoserowi. Przez pół roku - dopóki sprawą nie zainteresował się TVN24 - był proboszczem, odprawiał msze, opiekował się 32 ministrantami.
Ks. Roman B., bohater głośnego reportażu Justyny Kopińskiej w "Dużym Formacie" ze stycznia 2017 r., przez kilkanaście miesięcy więził, znęcał się i gwałcił 13-letnią dziewczynkę. W 2009 r. został skazany w I instancji. W 2012 r. po wyjściu z więzienia trafił do domu zakonnego w Puszczykowie. Jak sprawdziła autorka tekstu, w tamtejszej parafii pw. Matki Boskiej Wniebowziętej wciąż odprawiał msze, a na Facebooku - jako Roman Bee - wciąż uwodził dziewczynki.
Na tekst odpowiedział na łamach “Wyborczej” ks. Adam Żak, odpowiedzialny w polskim Kościele za pomoc ofiarom pedofilii. Przyznał, że ksiądz B. do tej pory nie został osądzony w postępowaniu kościelnym.
Jak wiele jest podobnych przypadków przewlekłości? Nie wiadomo.
Ks. Żak stwierdził, że konieczne jest wprowadzenie obowiązku zgłaszania do Episkopatu wszystkich spraw, w których wszczęto wstępne dochodzenie, założenie ich rejestru oraz coroczny monitoring. A to oznacza, że do tej pory takiej kontroli w polskim Kościele nie było.
Wytyczne Episkopatu zastrzegają też, że
"odpowiedzialność karną oraz cywilną za tego rodzaju przestępstwa ponosi sprawca jako osoba fizyczna".
Wytyczne Episkopatu oczywiście nie mogą dyktować sądom powszechnym, komu powinny przypisywać winę. Nie zmienią też rzeczywistości: wielu biskupów wie o przypadkach pedofilii w swojej diecezjach i świadomie tuszuje przestępstwa księży, przenosząc ich z parafii do parafii.
Ksiądz Paweł Kania, którego przypadek opisała "Wyborcza" w 2016 r., przez co najmniej osiem lat (2005-2013) korzystał z ochrony biskupów kurii bydgoskiej i wrocławskiej. W 2005 r. wrocławska policja zatrzymała go w trakcie nagabywania grupki chłopców, a w jego domu znalazła zdjęcia i filmy z nagimi dziećmi.
Choć postawiono mu zarzut posiadania pornografii pedofilskiej, biskup wrocławski przeniósł go do diecezji bydgoskiej, gdzie ks. Kania opiekował się ministrantami i uczył religii w gimnazjum. Gdy proboszcz i dyrektorka gimnazjum poskarżyli się biskupowi bydgoskiemu na "naganne zachowania" ks. Kani, biskup przeniósł go z powrotem do Wrocławia. Przenosiny powtórzyły się jeszcze trzykrotnie, choć w 2010 r. uprawomocnił się jego wyrok za pornografię. Dopiero w 2013 r., gdy rozpoczął się kolejny proces, tym razem o molestowanie trzech chłopców, kuria wrocławska wszczęła postępowanie o wykluczenie ks. Kani ze stanu duchownego.
Zapis w wytycznych o "odpowiedzialności sprawców jako osób fizycznych" nie zdaje więc sprawy ze stanu prawnego ani faktycznego. Jest raczej sygnałem dla oskarżonych księży oraz ich przełożonych: nie możecie przyznać, że za pedofilię w jakikolwiek sposób odpowiedzialna jest Kościół jako instytucja.
Jak dotąd Kościołowi udaje się spełniać ten postulat. Żaden polski biskup nie został pociągnięty do odpowiedzialności karnej ani cywilnej, żaden nie stracił też stanowiska, choć np. w Niemczech Benedykt XVI zdegradował ok. 80 biskupów za nieinformowanie Watykanu o wszystkich przypadkach pedofilii.
Polski Kościół nie przegrał dotąd żadnego procesu o zadośćuczynienie dla ofiary pedofilii. Tylko w jednym przypadku w 2015 r. poszedł na ugodę z Marcinem K. molestowanym w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, który domagał się 200 tys. zł. Kwota ugody została utajniona.
Jeśli polski Kościół płaci ofiarom, to nieoficjalnie i w zamian za milczenie. Kościelny adwokat zaproponował ofierze ks. Pawła Kani 40 tys. zł w ramach "stypendium od sponsora" w zamian za zrzeczenie się roszczeń wobec kurii wrocławskiej i bydgoskiej.
Dla porównania: episkopat Niemiec stworzył fundusz, z którego wypłaca ofiarom księży pedofilów po 5 tysięcy euro.
Myśmy już wszystkie przypadki znane przekazali do Kongregacji [Nauki Wiary]. Z całym materiałem dowodowym.
Ksiądz arcybiskup mówiąc o “wszystkich znanych przypadkach” mógł wywołać u słuchaczy wrażenie, że polski Kościół poinformował Watykan o wszystkich przypadkach pedofilii co najmniej od 1989 r. Takie wrażenie byłoby jednak błędne.
Prace nad wytycznymi, o których była mowa powyżej, Konferencja Episkopatu Polski rozpoczęła w 2011 r. W 2013 r. biskupi przyjęli zapis zobowiązujący przełożonych do informowania Kongregacji Nauki Wiary o prawdopodobnych przypadkach pedofilii. Ostateczną wersję - zatwierdzoną przez Watykan - Episkopat przyjął dopiero w marcu 2015 r.
Obowiązek zgłaszania każdego przypadku pedofilii księży do Watykanu biskupi mają jednak już od 2001 r., kiedy Jan Paweł II wydał stosowną instrukcję: „Ilekroć Ordynariusz lub Hierarcha dowie się chociażby o prawdopodobieństwie grzechu zastrzeżonego, po przeprowadzeniu wstępnego dochodzenia winien powiadomić o nim Kongregację Nauki Wiary”.
Wcześniej - od 1962 do 2001 r. - w Kościele katolickim obowiązywała tajna instrukcja “Crimen Sollicitationis”, instruująca jak postępować z księżmi namawiającymi wiernych - w tym dzieci - do grzechu nieczystości. Narzucała zupełne milczenie.
Ofiary i świadkowie byli zmuszani do złożenia przysięgi, że nikomu nigdy nic nie powiedzą pod groźbą ekskomuniki. Wyszła na jaw dopiero podczas procesów księży oskarżanych o pedofilię w Irlandii.
Czy między 2001 a 2012 r. biskupi informowali Watykan o pedofilii w polskim Kościele? Nie wiadomo. Kościelni hierarchowie, których w ubiegłym roku chciał o to zapytać reporter “Wyborczej”, nie zgadzali się na spotkanie.
Kościół w Polsce do tej pory nie ujawnił jak duża jest skala pedofilii wśród księży. “Wyborcza” w ubiegłym roku poprosiła wszystkie 41 diecezji o podanie liczby ujawnionych przypadków od 1990 r. Diecezje, Episkopat oraz Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego odpowiedziały, że takich danych nie mają.
Watykan na podobne pytanie "Wyborczej" nie odpowiedział. Kongregacja Nauki Wiary powinna mieć zebrane przynajmniej przypadki wysłane z Polski od 2013 r. Ale - jak wyjaśnia ks. Żak - Kongregacja nie prowadzi elektronicznego rejestru,
“a nikt nie będzie schodził do archiwów i liczył ręcznie. Tam pracuje za mało ludzi, a jeszcze jest reforma administracji watykańskiej, która zakłada cięcie etatów”.
Co więc wiadomo? Ks. Żak wyjawił, że w latach 2010-2013 sądy powszechne prawomocnie skazały 19 księży za czyny seksualne na szkodę małoletnich. Dlaczego ks. Żak pytał sądy akurat o ten okres? “Dopiero od 2010 roku działa w sądach system elektronicznego rejestru. (...) Poza tym nie ma rozróżnienia, czy jest to ksiądz pedofil, czy też murarz pedofil. Sądy zrobiły mi przysługę, wnikając w sprawy” - odpowiedział ks. Żak.
Czy 19 skazanych księży to dużo? Żeby to określić, trzeba najpierw określić, co ksiądz Żak miał na myśli, mówiąc o “czynach seksualnych na szkodę nieletnich”. Załóżmy ostrożnie, że chodziło mu o art. 200 kodeksu karnego, obejmujący
W latach 2010-2013 na podstawie art. 200 (bez par. 5) skazano 2651 osób - podają statystyki Ministerstwa Sprawiedliwości.
Odsetek skazanych księży stanowi więc 7 promili w grupie osób skazanych za czyny pedofilne. Wydaje się, że to niedużo, ale i tak księża w społeczności skazanych za pedofilię są nadreprezentowani: wszyscy księża w Polsce stanowią 2 promile dorosłych mężczyzn.
Te liczby są uważane za zaniżone, mówi się - nie tylko w odniesieniu do księży - o czarnej liczbie przypadków molestowania seksualnego. Ich ofiary nie ujawniają się z obawy o odrzucenie przez bliskich, wyśmianie przez innych i zarzutów o kłamstwo. Dodatkowo często borykają się z poczuciem winy - oskarżają siebie zamiast sprawcę.
Lęk jest tym większy, gdy sprawcą jest ksiądz, czyli osoba ciesząca się - szczególnie w Polsce - dużym autorytetem. Wielokrotnie zdarzało się, że po ujawnieniu pedofilskich skłonności księdza, a nawet wymierzeniu mu prawomocnego wyroku parafianie stawali w jego obronie. Działo się tak m.in. w Tylawie, gdzie przez lata ks. Michał M. molestował dziewczynki. Po opisaniu sprawy przez "Wyborczą" w 2001 r., Ewa Orłowska, jedna z jego ofiar, musiała wyprowadzić się ze wsi. Ks. M. pozostał w niej jeszcze cztery lata, a później został przeniesiony do pobliskiej parafii, gdzie nadal odprawiał msze.
W krajach, gdzie Kościół - pod naciskiem opinii publicznej i we współpracy z władzami publicznymi - podjął próbę opanowania zjawiska molestowania seksualnego przez księży, liczba ujawnionych przypadków szła w tysiące.
Amerykański episkopat poinformował, że w przypadku 6528 duchownych czynnych w latach 1950-2015, sformułowano “uzasadnione podejrzenie” o molestowanie nieletnich, czyli oskarżono 5,6 proc. aktywnych w tym czasie amerykańskich księży. Ich ofiarami było ponad 17 651 dzieci. Według organizacji zrzeszających ofiary księży pedofili te dane wciąż są zaniżone.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Komentarze