„Świat sztuki w Polsce przez ostatnie 20 lat się niesłychanie rozwinął. Rosnąca liczba dzieł i coraz liczniejsze grono zainteresowanych osób pokazują, że Muzeum Sztuki Nowoczesnej jest szalenie potrzebne” – mówi o otwarciu nowego gmachu muzeum krytyk Karol Sienkiewicz
25 października 2024 Muzeum Sztuki Nowoczesnej zaprosiło publiczność do nowej siedziby na Placu Defilad w Warszawie, wybudowanej kosztem 640 mln zł. Jak otwarcie nowego gmachu MSN wpłynie na klimat wokół sztuki w Polsce? Co pozostawili w narodowych instytucjach PiS-owscy nominaci? Kiedy artyści zostaną objęci ubezpieczeniami? Co mówi nam o sytuacji w instytucjach sprawa Maszy Potockiej? Czy tabloidy będą kiedyś pisać o sztuce?
Z Karolem Sienkiewiczem, krytykiem sztuki, rozmawiamy o miejscu, w jakim znajduje się polska sztuka współczesna w chwili otwarcia MSN.
Roman Pawłowski, OKO.press: Jakie wrażenie zrobił na tobie nowy budynek Muzeum Sztuki Nowoczesnej na Placu Defilad w Warszawie?
Karol Sienkiewicz*: Pomimo różnych opinii krytycznych, które ostatnio się pojawiały, robi niesamowite wrażenie. To jest duży skok – w Polsce nie ma drugiego takiego muzeum. Muzeum Historii Polski, również niedawno otwarte, to przy nim niezgrabny, toporny moloch obłożony drogim kamieniem.
A wystawy, inaugurujące program MSN? Spełniają te wielkie oczekiwania?
Na razie muzeum świętuje swoje otwarcie rozpisanym na kilka tygodni programem performensów, koncertów i innych wydarzeń. Ale w budynku pojawiło się już kilka dzieł sztuki, a na parterze można zobaczyć wystawę festiwalu „Warszawa w budowie”, poświęconego historii tego miejsca i specyficznemu umiejscowieniu muzeum. W salach wystawowych, w których za kilka miesięcy będziemy oglądali wystawę kolekcji MSN-u, zainstalowano zaś kilka prac, w tym dzieła dużych rozmiarów, jak prace Moniki Sosnowskiej, Magdaleny Abakanowicz czy Sandy Mujingi. Pokazują możliwości wystawiennicze budynku.
Czyli warto było wydać 640 milionów złotych?
Trudno mi ocenić inwestycję pod względem kosztów, ale jest to coś, na co czekaliśmy od przynajmniej 20 lat.
Jeszcze na etapie projektowania w środowisku sztuki pojawiały się wątpliwości, czy w Warszawie powinny działać trzy duże publiczne instytucje o podobnym profilu, zajmujące się sztuką współczesną: MSN, Zachęta i Centrum Sztuki Współczesnej. Były uzasadnione?
Policz, ile w Warszawie jest teatrów i wtedy wróć do mnie z tym pytaniem.
Publicznych scen jest 19, wliczając teatry lalkowe i muzyczne. Od lat trwa dyskusja, czy nie jest ich zbyt wiele.
Mówiąc zupełnie poważnie, te wątpliwości raczej pochodzą spoza środowiska artystycznego. Od dekad istniała potrzeba powołania takiej instytucji jak MSN. Europejskie miasta podobnej wielkości co Warszawa mają po kilka instytucji poświęconych sztuce współczesnej. Przypomnijmy sobie moment, kiedy podpisywano umowę na powstanie tego muzeum, gdy w 2005 roku ogłoszono pierwszy konkurs architektoniczny. Oczywiście, wydawało nam się, że to potrwa kilka lat.
Otwarcie MSN miało nastąpić pierwotnie w 2012 roku. Ale w 2007 roku miasto zerwało współpracę z projektantem Christianem Kerezem i dopiero w 2014 roku wyłoniono nowego architekta budynków MSN i TR Warszawa Thomasa Phifera.
20 lat temu otoczenie sztuki współczesnej w Polsce wyglądało zupełnie inaczej, sieć galerii była o wiele mniejsza. W Warszawie były wtedy CSW, Zachęta i Galeria Foksal. Pierwsze kroki stawiały galerie prywatne, takie z prawdziwego zdarzenia o międzynarodowym znaczeniu, jak Fundacja Galerii Foksal i Raster. Ale poza tym nic nie było.
Dzisiaj mamy w Warszawie ponad 30 galerii prywatnych. Jest mnóstwo inicjatyw oddolnych, co pokazuje festiwal FRINGE WARSZAWA, odbywający się równolegle do Warsaw Gallery Weekend. W tym roku wzięło w nim udział kilkadziesiąt niezależnych galerii.
Ten proces dotyczy nie tylko Warszawy. W całej Polsce powstało w ostatnich latach ponad 70 niezależnych inicjatyw wystawienniczych. Byłem w październiku na Wrocław Off Gallery Weekend, w którym biorą udział wyłącznie niezależne inicjatywy. W tym roku w programie było ich 20! Tego typu festiwale są także w Krakowie czy Gdańsku. To zjawisko ogólnopolskie.
Rynek sztuki rozwinął się niesłychanie przez ostatnie 20 lat.
Pojawiają się powoli instytucje prywatne, na razie jeszcze nie są to prywatne muzea sztuki, ale fundacje, działające w oparciu o prywatne kolekcje. Rosnąca liczba dzieł, które są w obiegu i coraz liczniejsze grono zainteresowanych osób pokazują, że to muzeum jest niesłychanie potrzebne.
Skąd ten boom? Czy to skutek bogacenia się polskiej klasy średniej, czy efekty pracy instytucji?
Jedno i drugie. Niewątpliwie wielką pracę wykonali galerzyści, łowiąc potencjalnych kolekcjonerów wśród zamożniejszej części społeczeństwa. Ale ważne były też działania instytucji publicznych, czego dowodem rosnąca z każdym rokiem liczba zwiedzających muzea i galerie.
Jaką pozycję zajmie MSN wobec Zachęty i CSW?
To MSN będzie wyznaczało kierunek, inne instytucje będą musiały się do niego odwoływać. MSN różni się od już funkcjonujących galerii, przede wszystkim pod względem współpracy międzynarodowej. W porównaniu z Zachętą jest bardziej zaangażowane w kwestie społeczne. To także instytucja naukowa, która zbiera archiwa po artystach i różnych inicjatywach. No i rozwija międzynarodową kolekcję.
Zachęta jest bardziej konserwatywna, zbliżona do niemieckich Kunsthallen. Otwarte jest pytanie, co będzie z Centrum Sztuki Współczesnej. Czy powróci do swoich korzeni z czasów, kiedy zakładał je Wojciech Krukowski, który odwoływał się z kolei do ICA (Institut of Contemporary Arts) w Londynie? Jest oczekiwanie, że CSW będzie instytucją otwartą na eksperyment i bezpośrednią współpracę z artystami, że będą tam powstawać dzieła sztuki.
Otwarciu MSN-u towarzyszą zmiany w instytucjach narodowych. Stanowiska stracili Janusz Janowski, dyrektor Zachęty i Andrzej Biernacki, szef łódzkiego Muzeum Sztuki – obaj za nierealizowanie ich własnych programów. Z CSW odwołano Piotra Bernatowicza, specjalistę od sztuki smoleńskiej. Na ich miejsce przychodzą nowi ludzie: w Łodzi p.o. dyrektora został Daniel Muzyczuk, w Zachęcie dyrektorką będzie Agnieszka Pindera. Jakie zmiany przyniosą te decyzje?
Nigdy nie doświadczyliśmy takiego przetasowania na stanowiskach dyrektorskich jak obecnie. Na pewną dużą zmianą jest sam tryb powoływania nowych dyrektorów. Ministerstwo postawiło na konkursy, które środowisko postulowało od lat jako najbardziej transparentną procedurę. Oczywiście, konkursy też bywają różne i różne przynoszą efekty, ale patrząc na dotychczasowe decyzje, takie jak wybór Agnieszki Pindery na dyrektorkę Zachęty, możemy mieć nadzieję, że następuje zmiana pokoleniowa. Wydaje się, że nie będą to ci sami ludzie, którzy piastowali te stanowiska przed dojściem PiS-u do władzy, ale osoby z pokolenia czterdzieści plus.
Ministerstwo kultury nie jest zobowiązane do organizowania konkursów na stanowiska dyrektorskie. Za PiS-u tych konkursów było niewiele, w instytucjach sztuk wizualnych i muzeach dominowały nominacje.
Podobnie postępowały samorządy, na przykład wbrew postulatom środowiska nie odbył się konkurs na dyrekcję MOCAK-u w Krakowie. Prezydent Majchrowski ten konkurs obiecał, ale nigdy go nie ogłosił. W rezultacie, od chwili powstania w 2010 roku, MOCAK-iem kierowała jego twórczyni Masza Potocka. I to pomimo własnej deklaracji, że w momencie, kiedy to muzeum już zacznie normalnie funkcjonować, wycofa się.
Jak oceniasz dorobek instytucji przejętych przez dyrektorów z nadania PiS?
Przede wszystkim został po nich niesamowity bałagan.
PiS-owscy nominaci zostawili instytucje w opłakanym stanie.
Nowi dyrektorzy muszą dosłownie posprzątać po nich, żeby przywrócić ich sprawne funkcjonowanie. Widać to na przykładzie Zachęty, która jako pierwsza została zreformowana. Dopiero od niedawna mamy tam wystawy z prawdziwego znaczenia. W październiku otwarto tam „Historie potencjalne” z absolutnie niesamowitymi pracami czołowych artystów światowych jak Kader Attia, Basma al-Sharif, Nikita Kadan. Na taką Zachętę czekaliśmy.
Prawicowa sztuka utrzyma się w obiegu bez politycznego wsparcia?
Niektórzy artyści, promowani za czasów PiS, oczywiście będą kontynuowali swoją działalność, niekoniecznie jednak pod prawicowym szyldem. Na pewno będzie przestrzeń na sztukę Jerzego Kaliny. Kamila Bodnar pełniąca obowiązki dyrektorki CSW doprowadziła do otwarcia jego indywidualnej solowej wystawy.
Rzecz w tym, że prawicowych artystów, manifestujących swoje poglądy w sztuce, było bardzo niewielu. Ta ławka zawsze była krótka. Janowski w Zachęcie czy Biernacki w Muzeum Sztuki w Łodzi sięgali raczej po twórców związanych ze Związkiem Polskich Artystów Plastyków, czy Akademią Sztuk Pięknych, głównie swoich kolegów. W dużej mierze nie była to jakaś sztuka polityczna, a raczej sztuka niższych lotów, która za innego dyrektora nie miałaby szansy zaistnieć w tych instytucjach.
Prawdziwy program polityczny miał Piotr Bernatowicz w CSW i tam rzeczywiście pojawiały się prace, które dla tak zwanych lewicowych dyrektorów byłyby nie do zaakceptowania, zawierające treści nacjonalistyczne, homofobiczne czy antyfeministyczne.
Na wystawie „Sztuka polityczna” Bernatowicz pokazał między innymi prace Dana Parka, szwedzkiego artysty ulicznego, skazanego za mowę nienawiści i noszenie swastyki, a także Uwe Maxa Jensena z Danii, który zasłynął z antyimigranckich kolaży.
Program Bernatowicza nie wynikał oddolnie z jakiejś zmiany światopoglądowej w środowisku sztuki, był programem partyjnym. Musiała dopiero powstać sztuka, żeby go wypełnić. To oczywiście bez wsparcia z publicznych pieniędzy nie będzie miało racji bytu.
Gdyby spojrzeć na dzieła, które w tamtym czasie zaistniały dzięki przejętym przez PiS instytucjom, to co byś uznał za ikonę prawicowej sztuki?
Jeżeli pojawiły się takie prace, to niestety zawierały w sobie element niezamierzonego komizmu. I myślę, że środowiska prawicowe trochę się tych prac wstydziły. Mam na myśli przede wszystkim instalację Kaliny „Zatrute źródło” na dziedzińcu Muzeum Narodowego z Janem Pawłem II ciskającym kamień. Było to oczywiście nawiązanie do słynnej pracy Maurizia Cattelana „La Nona Ora” („Dziewiąta godzina”) z 1999 roku, przedstawiającej papieża przygniecionego meteorytem, która wzbudziła kontrowersje w Zachęcie. Różni politycy prawicowi chcieli wtedy ratować papieża, zabierając meteoryt. Tutaj efekt był równie komiczny, bo papież Kaliny tkwił w basenie z czerwoną wodą.
Na pewno takim artystą, którego prace zapadły w pamięć, był też Ignacy Czwartos, który odwołuje się do sztuki Malewicza czy Nowosielskiego, ale wypełnia ją radykalnie prawicową treścią. Zasłynął z portretów żołnierzy wyklętych pokazywanych w Zachęcie. Czwartos miał reprezentować Polskę na Biennale w Wenecji, ale w wyniku zmian politycznych do tego nie doszło. Jego prace pokazano na małej wystawie, całkowicie pominiętej.
Otwarcie MSN jest powodem do świętowania, ale i do refleksji nad sytuacją w instytucjach sztuki. Niedawny wyrok w sprawie o mobbing w krakowskim Bunkrze Sztuki oraz będące jego pokłosiem odwołanie Maszy Potockiej, dyrektorki MOCAK-u i szefowej Bunkra w okresie, kiedy dochodziło do mobbingu, odsłoniło głęboki kryzys wiarygodności publicznych instytucji.
Mamy do czynienia ze zmianą etyki pracy, która jest związana ze zmianą pokoleniową.
Nie ma już przyzwolenia na przemocowe zachowania, zwłaszcza w relacji między dyrekcją instytucji a pracownikami.
Sprawy o mobbing oczywiście są niezwykle trudne, więc bardzo rzadko trafiają do sądów, trudno jest mobbing udowodnić i taką sprawę wygrać. Dlatego sprawa kuratorki Lidii Krawczyk przeciwko Bunkrowi Sztuki była wyjątkowa, a sama Krawczyk wykazała się niezwykłą odwagą. Kwestie stosunków pracowniczych na pewno będą miały istotne znaczenie w procesie wyłaniania dyrektorów instytucji.
W sprawie Potockiej ludzie kultury podzielili się: część osób, głównie ze starszej generacji, broniła Potockiej, podkreślając jej zasługi i argumentując, że jej zdymisjonowanie to „rozrzutność kulturalna”. Z kolei twórcy z młodszej generacji podpisali się pod apelem stwierdzającym, że zasługi nie zwalniają od odpowiedzialności za zachowania przemocowe. Czy to jest spór międzypokoleniowy?
Nie powiedziałbym tak. Potocką poparła niewielka grupa. Duża część starszego pokolenia rozumie, że nie ma przyzwolenia na mobbing. List w obronie Potockiej był dla mnie bulwersujący, ponieważ podpisało go wiele osób zaprzyjaźnionych z dyrektorką MOCAK-u. Sugerowali, że ze względu na jej rzekome dokonania, powinno się zapomnieć o przewinieniach.
Dyrektorki, która do tego roku zasiadała w jury Literackiej Nagrody NIKE, bronił także Adam Michnik, który zestawił dokonania Potockiej z dorobkiem wielkich literaturoznawców: Marii Janion i Jana Błońskiego, a jej odwołanie porównał do prześladowań, jakich doznał w PRL-u filozof Zygmunt Bauman. To kwestia źle pojętej pokoleniowej solidarności, czy może gry interesów?
Wydaje mi się, że chodzi o zwykłe kolesiostwo. Potocką popierają ludzie współpracujący z nią lub związani pokoleniowo. Nie sądzę, aby ich list odniósł jakiś skutek.
A jak oceniasz poziom artystyczny MOCAK-u? Jest czego bronić?
W mojej opinii była to nijaka instytucja. Trzonem programu były wystawy z cyklu „Coś w sztuce”. Były to proste ekspozycje, w których pokazywano obok siebie prace zawierające wspólny wątek, na przykład historia w sztuce, sport w sztuce, zbrodnia w sztuce, medycyna w sztuce, była nawet sztuka w sztuce. Przez te lata nie było w MOCAK-u wystawy, która by zapadła w pamięć. Z roku na rok instytucja traciła na znaczeniu i dzisiaj ma zasięg lokalny. Mam nadzieję, że władze Krakowa ogłoszą konkurs i że nowa dyrekcja to zmieni.
Recenzując festiwal Fringe na Warsaw Gallery Weekend opisałeś pracę artystki z kolektywu „Umysł Biedaka” – skarbonkę z przeterminowanych herbatników, które właściciel lokalu przyniósł artystom na rozmowę o podwyżce czynszu. Z kolei grupa muralistów prezentowała instalację pod tytułem „Sen o pracy”. Środowisko od lat postuluje objęcie artystów ubezpieczeniami i walczy z prekaryjnymi warunkami pracy. Według najnowszych badań co dziesiąty twórca nie ma ubezpieczenia, jedna trzecia zarabia poniżej minimalnego wynagrodzenia. Czy coś się zmieniło w tej sprawie od czasu wystąpień Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej z 2012 roku?
Drobne sukcesy były. Trochę się ruszyło w kwestii płacenia honorariów za udział w wystawach. Dzisiaj te stawki muszą być renegocjowane. Ale trzeba nieustannie się o to bić. To właśnie Forum rozpoczęło dyskusję o konieczności objęcia artystów ubezpieczeniami społecznymi, to był główny postulat strajku. Wtedy niektórzy pukali się w głowę, dzisiaj jest nadzieja na to, że takie prawo powstanie.
Hanna Wróblewska ogłosiła rozpoczęcie prac nad ustawą o dopłatach państwa do ubezpieczeń artystów. Mają nią być objęte osoby, zarabiające do 125 proc. minimalnego wynagrodzenia. Tym razem się uda?
Ustawa zapewne nie usatysfakcjonuje wszystkich, ale stworzy ścieżki dostępu artystów do ubezpieczeń społecznych. Niestety, wszystkich problemów nie da się rozwiązać. Co roku z Akademii Sztuk Pięknych wychodzi tysiące malarzy, rzeźbiarzy, artystów tworzących w nowych mediach itd. Nigdy nie będzie możliwości, żeby wszyscy mogli wystawiać i sprzedawać swoje prace. Nasze środowisko jest od dawna zbudowane na frustracji. Nie znaczy to jednak, że nie ma narzędzi, które mogą temu środowisku pomóc. Na pewno rynek wszystkiego nie załatwi.
Do 24 listopada trwa Biennale w Wenecji. Zamiast Czwartosa Polskę reprezentuje ukraiński kolektyw Open Group z instalacją wideo pokazującą okrucieństwa wojny z perspektywy cywili, którzy naśladują dźwięki śmiercionośnych broni. Dwa lata temu w Polskim Pawilonie była prezentowana praca polsko-romskiej artystki Małgorzaty Mirgi-Tas. Jakie znaczenie ma dzisiaj w sztuce głos mniejszości?
Na pewno kwestia dostępności grup wcześniej nieobecnych w sztuce jest dzisiaj pierwszoplanowa. Co nie znaczy, że to jakiś program polityczny. To wynik zmian społecznych i w świecie sztuki. Już kilka lat temu Polskę reprezentowała amerykańska artystka Sharon Lockhart czy Izraelka Yael Bartana. Obecność ukraińskich artystów w Pawilonie Polskim jest naturalna, część z nich zresztą mieszka w Polsce. Projekt jest bardzo ciekawy i bardzo dobrze odbierany przez publiczność Biennale. Z kolei Mirga-Tas jest Romką i Polką. Romska kultura jest częścią polskiej kultury, bez dwóch zdań. Oczywiście, gdyby nie było tak ciekawej artystki, jak ona, być może romska kultura nie miałaby szansy pojawić się w Pawilonie Polskim.
Polska mogłaby nawet po prostu odstąpić swój pawilon w Giardini Ukrainie, która takim budynkiem w głównej części Biennale nie dysponuje.
W pawilonach narodowych na Biennale bardzo często pokazywana jest sztuka mniejszości i rdzennych artystów. Na przykład Inuici w pawilonie Kanady, Samowie w pawilonie skandynawskim. W pawilonie duńskim była w tym roku wystawa fotografa z Grenlandii, w pawilonie amerykańskim wystawiał Jeffrey Gibson, pierwszy natywny Amerykanin reprezentujący Stany Zjednoczone solową wystawą. Można więc powiedzieć, że to globalny trend.
Mamy do czynienia ze zmianą definicji „narodowej sztuki”?
Na pewno sztuka dzisiaj przekracza granice etniczne. Biennale w Wenecji ma pod tym względem staroświecką, konserwatywną strukturę. Inne imprezy odchodzą od narodowych podziałów, jak Biennale w São Paulo, które jest wystawą czysto kuratorską. Gdy jednak spojrzeć na Biennale weneckie z góry, to okaże się, że pawilony narodowe nie odgrywają aż tak silnej roli, ważniejsza jest główna wystawa. Ale na pewno warto zauważyć, że w Polsce mieszkają nie tylko Polacy i żeby zostać Polakiem, wcale nie trzeba się tutaj urodzić.
Jakie jeszcze nowe trendy obserwujesz w polskiej sztuce obok sztuki mniejszości? Czy zwrot w literaturze w stronę ludowych korzeni, odkrywania chłopskiej czy robotniczej tożsamości, ma odzwierciedlenie w sztukach wizualnych?
Są artyści, którzy tworzą prace na podobne tematy i odwołują się do tego nurtu literatury, zwłaszcza do Edouarda Louisa czy Didiera Eribona. Mam na myśli chociażby Patryka Różyckiego, malarza, nominowanego w 2023 roku do Paszportów „Polityki”. W swoich obrazach opowiada o historii rodziny, swoim pochodzeniu i awansie społecznym. Na pewno tożsamość to jeden z tematów, które przerabia młodsze pokolenie artystów. I jest to coś nowego w zalewie często infantylnego, surrealizującego malarstwa, silnie obecnego na rynku sztuki.
Bardzo ważną kwestią wciąż pozostają wątki genderowe. Wcześniej sztuka queerowa to była głównie sztuka gejowska. Dziś mówi się o transpłciowości i całym wachlarzu tożsamościowym.
Najsilniej jednak jest widoczna kwestia zmian klimatycznych, podejścia do przyrody, środowiska naturalnego. Przykładem może być twórczość Diany Lelonek czy Karoliny Grzywnowicz, której świetny film jest pokazywany na wystawie w Zachęcie. Wątki ekologiczne i tożsamościowe łączy w swojej sztuce mieszkająca na Podlasiu Iza Tarasewicz.
Miałem okazję odwiedzić Izę Tarasewicz w jej rodzinnym siedlisku na wsi pod Białymstokiem. Wspólnie z siostrą tworzyła instalacje z fragmentów starych maszyn rolniczych dla galerii Tramway w Glasgow. To była dosłownie sztuka na wiejskim podwórku.
Iza w jakimś sensie łączy te różne wątki: ekologiczne i tożsamościowe, związane z miejscem, z którego pochodzi i do którego wróciła jako dojrzała artystka.
Obok tożsamości i klimatu ważne są także tematy związane z dostępnością. Po raz pierwszy możemy oglądać prace artystów z niepełnosprawnościami, takich jak Daniel Kotowski, który jest głuchy. Na wystawie „Łzy szczęścia” w Zachęcie jego pracę zestawiono ze znanym filmem Artura Żmijewskiego „Lekcja śpiewu”, w którym artysta zarejestrował śpiew głuchych dzieci. Jeszcze kilka lat temu osoby głuche były przedmiotem działania artysty słyszącego, teraz queerowy, głuchy artysta Daniel Kotowski sam jest autorem filmu i bez pośredników opowiada o swoich doświadczeniach.
Czy z perspektywy globalnego obiegu sztuki polska sztuka wyróżnia się jakąś specyfiką? Wrzucamy coś nowego do tego tygla?
Nie powiedziałbym, że wrzucamy coś specyficznie naszego. Raczej wpisujemy się w trendy, ale nie mamy się absolutnie czego wstydzić. Dziś już przyzwyczailiśmy się do tego, że polscy artyści są w międzynarodowym obiegu. To również zmieniło się w ciągu ostatnich 20 lat i wydaje się czymś zupełnie naturalnym.
Niedługo minie ćwierć wieku od akcji Daniela Olbrychskiego, który w 2000 roku porąbał szablą zdjęcia aktorów z Hollywood w nazistowskich mundurach na wystawie Piotra Uklańskiego w Zachęcie. Zaraz po nim dwójka prawicowych posłów uszkodziła wspominaną już instalację Maurizia Cattelana, urywając nogę papieżowi. To był moment, kiedy o istnieniu sztuki współczesnej dowiedziały się miliony Polek i Polaków, wszyscy dyskutowali o sytuacji w Zachęcie. Sztuka nadal potrzebuje skandalu, żeby się przebić?
Niedawno w Londynie otworzyła się kolejna wystawa konkursu Turner Prize – najważniejszej brytyjskiej nagrody w dziedzinie sztuk wizualnych. Otwarciu towarzyszyło narzekanie, że w latach 90. o werdyktach jury pisały nawet tabloidy. Emocjonowano się tym, co pokaże Sarah Lucas, czym zaszokuje Tracey Emin itd. Dzisiaj trudno jest wzbudzić takie zainteresowanie nawet w Londynie, nie mówiąc o całej Wielkiej Brytanii. U nas jest podobnie. Jeśli już pojawia się szersze zainteresowanie, to często ma negatywny charakter.
Ale publiczność sztuki w Polsce zdecydowanie się powiększa.
A czasami pojawiają się artyści, którzy potrafią dotrzeć ze swoją sztuką do szerokiej publiczności, bez atmosfery skandalu. Takim artystą jest Daniel Rycharski – artysta queerowy, wywodzący się ze wsi i pracujący z tematyką wiejską. Budzi zainteresowanie u osób, które nie mają do czynienia ze sztuką współczesną. Oczywiście wpływ na to miał także film Łukasza Rondudy, nagrodzony w Gdyni Złotymi Lwami. Ale niewątpliwie to jego sztuka sprawia, że przebił się poza środowiskową bańkę. Podobną popularnością cieszy się rysowniczka Aleksandra Waliszewska. Oboje mieli zresztą solowe wystawy w MSN-ie.
Otwarcie MSN zmieni klimat wokół sztuki współczesnej w Polsce?
Na pewno MSN będzie miał o wiele większą siłę oddziaływania niż do tej pory. Może wpłynąć na wzrost zainteresowania sztuką. Nie tylko dzięki architekturze budynku, ale przede wszystkim poprzez to, co będzie prezentowane w środku.
Karol Sienkiewicz* – krytyk i historyk sztuki. Opublikował m.in. „Zatańczą ci, co drżeli. Polska sztuka krytyczna” i „Świadomość Neue Bieriemiennost” (z Kasią Redzisz, 2013). Stale współpracuje z portalem dwutygodnik.com.
Kultura
Daniel Rycharski
Jerzy Kalina
Maria Anna Potocka
Masza Potocka
MOCAK
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Piotr Bernatowicz
publicysta, kurator teatralny, dramaturg. Absolwent teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w latach 1994-2012 dziennikarz działu kultury „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Zbigniewa Raszewskiego dla najlepszego polskiego krytyka teatralnego (1995). Opublikował m.in. antologie polskich sztuk współczesnych „Pokolenie porno i inne niesmaczne utwory teatralne” (2003) i „Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych z Polski” (2006), a także zbiór wywiadów z czołowymi polskimi ludźmi kultury „Bitwa o kulturę #przyszłość” (2015), wyróżniony nagrodą „Gazety Wyborczej” w Lublinie „Strzała 2015”. Od 2014 związany z TR Warszawa, gdzie odpowiada za rozwój linii programowej teatru oraz pracę z młodymi twórcami i twórczyniami.
publicysta, kurator teatralny, dramaturg. Absolwent teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w latach 1994-2012 dziennikarz działu kultury „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Zbigniewa Raszewskiego dla najlepszego polskiego krytyka teatralnego (1995). Opublikował m.in. antologie polskich sztuk współczesnych „Pokolenie porno i inne niesmaczne utwory teatralne” (2003) i „Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych z Polski” (2006), a także zbiór wywiadów z czołowymi polskimi ludźmi kultury „Bitwa o kulturę #przyszłość” (2015), wyróżniony nagrodą „Gazety Wyborczej” w Lublinie „Strzała 2015”. Od 2014 związany z TR Warszawa, gdzie odpowiada za rozwój linii programowej teatru oraz pracę z młodymi twórcami i twórczyniami.
Komentarze