„Ja się czasem czują jak martwa za życia, bo cały czas tylko pytamy, co będzie, jak Ola umrze. Drodzy posłowie, gdybym mogła wszystko załatwić umową notarialną, już dawno bym to zrobiła” – mówi mama z tęczowej rodziny. „Tyle słyszymy o bezpieczeństwie dzieci, ale naszych dzieci to nie dotyczy? Nie żyjemy w tym kraju na takich samych zasadach”.
Anton Ambroziak, OKO.press: Na Instagramie prowadzicie profil „Mamo.patrz”, gdzie dokumentujecie życie waszej tęczowej rodziny. Kto jest kim?
Ola: Ja jestem Ola, obok mnie siedzi Karolina. Jesteśmy parą od dwunastu lat. Od prawie sześciu lat jesteśmy mamami Olka, a od prawie trzech mamami Jagienki. Ja jestem mamą biologiczną dzieci, czyli urodziłam zarówno Olka, jak i Jagienkę, a Karola jest mamą społeczną.
Czego najbardziej się obawiałyście, gdy podejmowałyście decyzję o rodzicielstwie?
Jak zaakceptuje nas społeczeństwo, jak będziemy odbierane, czy dziecku nie będzie działa się krzywda, czy nie będzie dyskryminowane. Wtedy nie myślałyśmy za bardzo o aspektach prawnych. Dopiero gdy ten proces był zaawansowany, zaczęłyśmy szperać, co zrobić, żeby któregoś dnia ktoś nie zapukał do drzwi i nie odebrał nam dziecko. Bo nie wychowuje się w rodzinie, którą polskie państwo uważa za właściwą.
Karolina: Wtedy dostęp do informacji był bardzo ograniczony. Dziś z każdej strony jesteśmy zasypywani informacjami o tęczowych rodzinach, o tym, jak można się samodzielnie zabezpieczyć. Wtedy szukałyśmy po omacku, czasem przebijałyśmy się głową przez ściany, czasem okazywało się, że niektórych kwestii nie przeskoczymy. Ale na początku najbardziej towarzyszył nam strach o odbiór społeczny.
Na pierwszej linii frontu są lekarze, urzędy, placówki opiekuńcze, sąsiedzi. Jak was odebrali?
Obrałyśmy zasadę, że przed nikim nie udajemy. Jesteśmy partnerkami, dwiema mamami. To nie znaczy, że gdy wchodzimy do każdej instytucji, to machamy tęczowymi flagami. Pary jednopłciowe z automatu są zmuszone do tego, żeby robić niezliczone coming outy. Gdy składałyśmy dokumenty w przychodni, podałyśmy informację, że obie wychowujemy nasze dzieci. Ale gdy wchodzimy razem do gabinetów lekarskich, nie zaczynamy każdej rozmowy od: „Dzień dobry, jesteśmy Ola i Karolina, a to są nasze dzieci”.
I nigdy nie pojawiały się pytania, dlaczego panie przyszły tu we dwie?
Nigdy. Olek był w ciąży obciążonej toksoplazmozą, więc Ola podczas ciąży musiała jeździć po wielu szpitalach. Byłam obecna przy większości badań. Nikt nie dał mi poczucia, że jestem niemile widziana, nieproszona. Ola upoważniła mnie do udzielania informacji medycznych, nigdy nikt nie robił problemów. Jak Olek się urodził, przez prawie rok byliśmy objęci opieką Centrum Zdrowia Dziecka. Nie zapomnę, gdy spotkałyśmy tam starszą panią profesor, była po 70-tce. Ola powiedziała, że jest mamą biologiczną, przedstawiła naszą historię leczenia. A pani doktor spojrzała najpierw na nas, potem na naszego synka i powiedziała: „Ale ty masz szczęście, mając dwie mamy”. To było niesamowite: sama złapała, że jesteśmy rodziną i tak należy nas traktować.
Tak samo było w placówkach edukacyjnych, żłobku i przedszkolu. Oczywiście, na początku byłyśmy nowością, pierwszą tęczową rodziną w tych miejscach. Pojawiało się zaciekawienie, ale zawsze byłyśmy traktowane na równi.
Dzieciaki nie dostają pytań o to, gdzie jest tata?
Raz, gdy odbierałam Olka z przedszkola, podbiegł do nas chłopiec z innej grupy i zapytał przy wszystkich, dlaczego Olek nie ma taty, dlaczego ma dwie mamy. Uśmiechnęłam się, żeby rozluźnić atmosferę, bo reszta rodziców czekająca na korytarzu na swoje dzieci, wstrzymała oddech. Powiedziałam mu, że wiem, że rozmawialiście w przedszkolu o tym, że są różne modele rodziny. Czasami babcia i dziadek, czasami tylko mama, czasami ciocia. Najczęściej są to mama i tata, ale zdarza się, że dzieci mają dwie mamy. Chłopiec na mnie spojrzał, powiedział „aha” i pobiegł dalej. Gdy wsiadałam z Olkiem do samochodu, syn milczał. Chciałam upewnić się, że nie poczuł się niezręcznie. Gdy zapytałam, czy wszystko jest okej, odpowiedział, że wszystko jest okej, a kolega dobrze wszystko wie, więc nie wie, po co w ogóle o to pytał. To było na zasadzie: co za nudny temat, nie musimy ciągle tego wałkować.
Ola: W placówce, do której chodzi Jagna, nie padają domyślnie słowa „mama” i „tata”, tylko rodzice. Zamiast dnia mamy i taty, mamy dzień rodzinny. Fajnie patrzy się na to, jak to wszystko ewoluuje i dostosowuje się do rzeczywistości.
Miałyście szczęście, czy drobiazgowo wybierałyście przedszkola?
To są placówki prywatne...
Karolina: Ale są też placówki prywatne, które nie są otwarte. Przedszkole Olka i Janki polecili nam znajomi, którzy tworzą modelową w świetle polskiego prawa rodzinę: mama, tata i dziecko. Zadzwoniłyśmy najpierw do pani dyrektor i powiedziałyśmy, że chcemy postawić sprawę jasno. Jesteśmy dwoma mamami, które wspólnie wychowują dziecko. Nikt nie zmusi naszego dziecka, żeby w przedszkolu mówiło na jedną z nas „ciociu”. Chcemy mieć pewność, że kadra jest na to gotowa. Pani dyrektor powiedziała, że ręczy za siebie i kadrę, ale nie za rodziców. To było więc połączenie naszej determinacji i szczęścia, bo rodzice również okazali się otwarci.
Jak radzicie sobie z tym, że w świetle prawa tylko Ola jest mamą waszych dzieci?
Jesteśmy parą od 12 lat. Przez te 12 lat dorobiłyśmy się jakiegoś majątku. Mamy dwa mieszkania. Prowadzimy wspólnie biznes. Gdyby coś mi się stało, a dzieci przyjęłyby spadek, musiałyby od niego płacić 20-procentowy podatek.
Ola: Mamy akceptującą rodzinę, ale co, by się stało, gdyby moi rodzice stracili np. mnie, w tragicznym wypadku samochodowym. Dziś mówią, że oczywiście dzieci trafią do Karoli, ale w sytuacjach żałoby do głosu dochodzą czasem irracjonalne emocje. Nie mówiąc o tym, że tworzymy rodzinę od 12 lat, a ja nie miałabym prawa decydować o tym, gdzie pochować moją partnerkę.
Karolina: Mamy też dwa różne nazwiska. Nie wyobrażam sobie pójść do urzędu i powiedzieć, że mam złe wspomnienia z moim, dlatego chcę je zmienić. Nie chcę kłamać. Chcę mieć nazwisko dwuczłonowe. Mamy podpisane pełnomocnictwa na wszystko, ale w przypadku, w którym Ola umiera, każde pełnomocnictwo traci ważność, bo ono obowiązuje tylko za życia rodzica biologicznego. I wtedy ja muszę udowadniać przed sądem, że mam więź emocjonalną od pierwszej sekundy życia moich dzieci. Muszę toczyć o nie walkę, zamiast przeżywać żałobę. Takie sprawy ciążą nam codziennie.
Z jakimi nadziejami głosowałyście rok temu w wyborach?
Po pierwsze, że władza się zmieni. Trudno żyć w Polsce, którą kochasz, w której jest ci dobrze, bo masz tu rodzinę i znajomych, ale w której na każdym kroku politycy cię obrażają. Miałyśmy też nadzieje, że obietnice wyborcze zostaną spełnione. Liczyłyśmy, że wprowadzone zostanie penalizacja mowy nienawiści. Wiadomo, że słyszałyśmy też o związkach partnerskich: i w kampanii, i już po tym, jak uformowała się rządząca koalicja.
Ola: Żyje nam się lepiej z poczuciem, że w końcu mamy kogoś w rządzie, kto o nas realnie walczy. Mówimy tylko o ministrze Katarzynie Kotuli, która nie tylko obiecuje, ale działa, realizuje. Rozmawia ze społeczeństwem, z organizacjami, z ludźmi, przekonuje innych polityków. Nikt nigdy nie doszedł tak daleko. Mamy w końcu projekt ustawy o związkach partnerskich, który jest rządowy. On nie jest idealny, nie oszukujmy się.
Nam zależało najbardziej na przysposobieniu dzieci. Politycy PSL-u chyba myślą, że jak dostaniemy to prawo, to będziemy chodzić po ulicach i wyłapywać cudze dzieci, chcąc je adoptować. A nam przecież chodziło o przysposobienie wewnętrzne, dzieci, które już żyją w tych rodzinach, ale dziś nie mają ochrony.
Jak słuchacie posła Marka Sawickiego, który mówi, że możecie się przecież zabezpieczyć u prawnika, ale nie macie prawa zmieniać jego sumienia, to co myślicie?
Karolina: No nie zabezpieczymy takich rzeczy u prawnika. Każde pełnomocnictwo traci moc w momencie śmierci matki biologicznej. Denerwuje mnie, że nas się wszystkich wrzuca do jednej szuflady. Związki partnerskie nie są tylko dla takich par jak my. Badania pokazują, że czekają na nie także pary heteroseksualne. Tęczowe rodziny to nie tylko te, w których kobieta, która dziś żyje z partnerką, ma dziecko z poprzedniej relacji z mężczyzną. Jest bardzo wiele par jednopłciowych, które wspólnie zdecydowały się na dziecko. U nas nie ma ojca, u nas są dwie mamy. Jeśli Oli coś się stanie, dlaczego ja nie mogę mieć pełnych praw? Bo poseł z PSL-u mówi nie, bo nie? Tyle słyszymy z ich ust o bezpieczeństwie dzieci, ale naszych dzieci to nie dotyczy? Nie żyjemy w tym kraju na takich samych zasadach.
Ola: Niech spotkają się, choć z jedną tęczową rodziną. Oni nas nie znają, nie wiedzą, z jakimi troskami mierzymy się na co dzień. Ja mam prawie 42 lata i od sześciu lat cały czas wałkujemy ten sam temat. Ja się czasem czują jak martwa za życia, bo cały czas tylko pytamy, co będzie, jak Ola umrze. Drodzy posłowie, gdybym mogła wszystko załatwić umową notarialną, już dawno bym to zrobiła.
W projekcie ustawy o związkach partnerskich jest zapis o małej pieczy zastępczej. To krok w dobrą stronę?
Karolina: Brakuje w niej wielu kwestii, ale cieszymy się z każdego małego kroku, który ułatwi nam życie. Będę mogła decydować, czy dziecko pojedzie na wycieczkę, a za kilka lat bez problemu pójdę z moją nastoletnią córką na badania ginekologiczne. Dzieci będą po mnie dziedziczyć bez konieczności płacenia wielkiego podatku. Przyjmę nazwisko partnerki. Związki partnerskie to nie tylko piecza, ale też nasze bezpieczeństwo jako wieloletnich partnerek.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze