Część „humanitarki" jest w Ukrainie rozkradana – sprzedają towar prosto z busów, na targowiskach, w sklepach, nawet w supermarketach. Wzbogacają się na tym nieuczciwi urzędnicy, aktywiści, biznesmeni, celnicy, wojskowi. I cwaniacy, którzy zwietrzyli okazję. Ukraina zaostrzyła prawo, by ograniczyć tę patologię
O skali zjawiska świadczą dziesiątki doniesień medialnych. Prawie każdy z polskich wolontariuszy, którzy wożą busy z pomocą do Ukrainy, z którymi rozmawialiśmy, też miał styczność z tą patologią. „Setki osób mi o tym opowiadało. To jest masakra. Czasem wszystko trafia na handel" – zaznacza Krzysztof Koza, wolontariusz, który już dwa miesiące spędził w Ukrainie dostarczając pomoc daleko na wschód.
Nie wiadomo, czy samochody to ulubiony towar defraudantów pomocy humanitarnej, czy to przestępstwo relatywnie łatwo udowodnić - na granicach celnicy rejestrują powód sprowadzenia pojazdu. Faktem jest, że przypadki handlu autami z pomocy humanitarnej są często wyłapywane przez służby i opisywane przez ukraińskie media.
Jeszcze na początku kwietnia media ukraińskie informowały o skandalu, który najwyraźniej odbił się większym echem w Ukrainie, bo kilku obywateli tego kraju mówiło o nim autorowi tekstu.
Urzędnik z obwodu lwowskiego Andrij Łukiw, pierwszy zastępca burmistrza Rady Miejskiej w Pustomytach – niewielkim miasteczku blisko granicy z Polską - został zatrzymany przez agentów DBR, Państwowego Biura Śledczego.
Próbował „sprzedać" autobus, który miasto dostało w ramach pomocy humanitarnej z Finlandii.
Zażądał łapówki 100 tys. hrywien (ok. 15 tys. zł) od wolontariusza, który chciał pojazd przekazać wojsku ukraińskiemu. DBR zatrzymała na gorącym uczynku wspólnika Łukiwa, gdy ten przyjmował łapówkę.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to nowy cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
Sąd wyznaczył wysoką kaucję - ponad milion hrywien (150 tys. zł), a mimo tego już 13 kwietnia Prokuratura Okręgowa we Lwowie potwierdziła, że Łukiw - przedstawiciel partii Samopomoc – wychodzi na wolność po jej opłaceniu. I to ta informacja przykuła chyba silniejszą uwagę opinii publicznej.
Podobna sytuacja miała miejsce w innej części zachodniej Ukrainy – w regionie Bukowiny w obwodzie czerniowieckim. W połowie maja policja wykryła, że samochody, które przyjeżdżały z Zachodu jako pomoc humanitarna dla wojska, były odsprzedawane za dolary. Funkcjonariusze zatrzymali kobietę, prowadzącą ten proceder razem z mężem. Za mikrobusa - Volkswagena LT28 - który dostali bezpłatnie w ramach pomocy humanitarnej, z przeznaczeniem dla wojska, żądali od kupca 4,5 tys. USD. Kobieta też była urzędniczką - członkinią miejscowej rady miejskiej.
Nieco wcześniej, 6 maja, w samych Czerniowcach zatrzymano kierownika regionalnego szpitala Serhija Brodowskiego. Jest podejrzany o przywłaszczenie aż pięciu karetek podarowanych przez filantropów z Włoch na potrzeby Sił Zbrojnych Ukrainy. Kierownika aresztowano, usunięto z urzędu – i zwolniono z aresztu po wpłaceniu kaucji w wysokości 200 tys. hrywien (ok. 30 tys. zł).
30 maja Telewizja Suspilne informowała o zatrzymanych w obwodzie kirowohradzkim mężczyznach, którzy również sprzedawali samochody przeznaczone dla wojska. SBU – Służba Bezpieczeństwa Ukrainy – ujawniła, że wśród zatrzymanych jest członek jednego z dużych ukraińskich NGO-sów. Sporządzał on fikcyjne dokumenty przekazania aut innym organizacjom. Zatrzymanym udowodniono sprzedaż trzech pojazdów. Zyskali na tym 16.4 tys. USD.
Większości oskarżonych grozi od trzech do siedmiu lub nawet do 10 lat ograniczenia wolności - jeśli dokonywali swojego procederu w zorganizowanej grupie i na dużą skalę.
Już 13 marca powstał projekt zmian prawnych zaostrzających przepisy w tej kwestii, a 24 marca Rada Najwyższa uchwaliła ustawę 147146, która uzupełniła art. 201-2 kodeksu karnego o nowy element: „Wykorzystanie pomocy humanitarnej, darowizn charytatywnych lub nieodpłatnej pomocy w stanie wojennym do innych celów, a mianowicie dla zysku lub wzbogacenia osobistego”. Wcześniej sprzedaż humanitarki była klasyfikowana jako „oszustwo” (art. 190 Kodeksu Karnego Ukrainy) i łagodniej karana.
Uchodźcy z Ukrainy przekraczający granicę w Medyce mówili w kwietniu autorowi niniejszego tekstu, że towar z pomocy, zamiast rozdawany potrzebującym, czasem trafia do sklepów i jest tam sprzedawany. Na przykład drogie włoskie makarony, których wcześniej nie widywali w sklepach na wsi, nagle się tam pojawiły w przystępnych cenach.
W mediach doniesień o sprzedaży żywności czy produktów higienicznych z humanitarki jest relatywnie niewiele. Stacja TV Riwne 1 kwietnia donosiła, że w Aleksandrii w regionie rówieńskim przyłapano osoby z punktu pomocy humanitarnej na sprzedaży produktów higienicznych, koców, ubrań, pieluch i żywności dla niemowląt.
Wydaje się, że to zjawisko bardziej powszechne, niżby to wynikało z informacji służb ukraińskich czy doniesień mediów – sugerują to m.in. polscy wolontariusze. Sobol – jeden z aktywistów jeżdżących z pomocą humanitarną - widział nie raz osoby, które sprzedawali ją prosto z auta, przez tylną klapę. „Ustawiali się zazwyczaj w centrach miast, gdzie był duży przepływ ludzi. Takie ku... y były, są i będą. Na szczęście SBU ich wyłapywało" – zaznacza.
Tomek Sikora z Obywateli RP, który bardzo zaangażował się w transport pomocy na wschód opowiada, jak przy którymś wyjeździe tuż za granicą, już w Ukrainie, przepakowywali się w busach. Podjechał ktoś.
„Co macie do sprzedania?"
„To jest humanitarka".
„Nic nie szkodzi".
We Lwowie Sikora często widywał w sklepach towar, który – jak podejrzewał – był z pomocy humanitarnej. Stolica zachodniej Ukrainy ma magazyny wypchane po brzegi darmowymi produktami z Zachodu. Sikora opowiada, że w Połtawie wolontariusze biegali po sklepach szukając towarów z pomocy. Jeśli znaleźli, to przekazali informację wojskowym, by ci reagowali.
Krzysztof Koza jeździ z towarem w najbardziej odległe i niebezpieczne punkty. Od rozpoczęcia wojny w Ukrainie spędził dwa miesiące, a od wojskowych z rejonu browarskiego pod Kijowem ostatnio dostał medal dla cywili „Za Odwagę”. Opowiada o magazynach na zachodzie Ukrainy, do których trafia pomoc z konwojów i nie wychodzi z nich dalej na wschód.
„Lwów, Tarnopol, Chmielnicki, Użhorod – ludzi tutaj wojna raczej nie dotknęła i starają się na niej zarobić"
– twierdzi Koza.
Ołeksandr Kulikowskyj, polityk, założyciel Fundacji Odbudowy Ukrainy w wywiadzie dla i-ua.tv twierdził, że zna wiele przypadków, gdy towar przyjeżdżał do Lwowa z zagranicy, a następnie był wysyłany do fikcyjnych FOP-ów (jednoosobowe firmy) i nie docierał do ludzi, którzy go potrzebowali. „Jest dużo szumowin, które udają, że są wolontariuszami” dodaje Kulikowskyj.
Część towaru z pomocy dociera w głąb kraju, ale i tam zdarza się, że jest przehandlowywana. Koza opowiada o znajomej wolontariuszce z Czernihowa, która złapała doła psychicznego. „Starała się pomagać ludziom, ale ostatnio musiała weryfikować, komu daje tę pomoc. Bo okazało się, że ludzie biorą od niej rzeczy, a potem te produkty lądują w sklepie" – relacjonuje Koza.
Sam poznał kilku ukraińskich wolontariuszy, co do których jest przekonany, że handlują tym, co dostają. „Dziewczyna opowiadała niestworzone historie, by dostać towar. Kiedyś mówiła, że jadą do wojaków z Wołnowachy. Ruszyli z nią w cztery busy. Mówiłem im – tam już Ruscy, nie wyjadą do was żadni wojskowi z Ukrainy i wolontariuszka każe wam rozładować towar u jakiegoś znajomego na podwórku. I tak się stało w Zaporożu" – opisuje.
O tym, że sprzedaż żywności czy higieny z pomocy to dość powszechne zjawisko, sugeruje też spora ilość poradników internetowych dla Ukraińców, co mają zrobić gdy dostrzegą w sklepie/ w sprzedaży takie produkty. Prawnicy również ostrzegają przed handlowaniem humanitarką na portalach społecznościowych i grożącą za to odpowiedzialnością.
Sikora, Koza i Sobol są zgodni – do tych najbardziej potrzebujących, blisko linii frontu, trafia niewielka część pomocy. „W Sumach siedziałem z chłopakami w okopach i komendant żartował, by pojechać na Lwów i z karabinami zgarnąć ze dwie ciężarówki z pomocą humanitarną. Żeby sobie jego żołnierze przynajmniej tę pomoc obejrzeli" – wspomina Sikora.
Ofiarą wielu z tych przekrętów jest armia, a zwłaszcza oddziały ochrony terytorialnej – te często proszą o pożywienie i sprzęt do ochrony osobistej.
W obwodzie czerkaskim dwóch fałszywych wolontariuszy wykazało się nie lada bezczelnością. Najpierw w radzie miasta Smiła złożyli fikcyjne dokumenty – prośbę od jednej z jednostek wojskowych o pomoc humanitarną. Rada ułatwiła zakup i przekazała rzekomym aktywistom prawie 2 tys. puszek gulaszu. Ci zaś ten towar próbowali sprzedać żołnierzom za 200 tys. hrywien (ok. 30 tys.). Podejrzanych zatrzymało SBU.
W obwodzie lwowskim wpadli z kolei Roman Matis, były urzędnik lwowskiej Obwodowej Administracji Państwowej, oraz Jewhen Szpytka, redaktor naczelny pisma ekonomicznego Mind.ua. Zbierali fundusze na pomoc dla wojska i zakupili za to kamizelki kuloodporne i hełmy. Próbowali je sprzedać za 550 tys. hrywien (ok. 82 tys. zł). W ich magazynach znaleziono też amunicję.
BBC doniosło chyba o największej aferze z defraudowaniem pomocy humanitarnej w Ukrainie – w sklepach największej sieci hipermarketów budowlanych Epicentr sprzedawano uszyte przez wolontariuszy dla wojska kamizelki kuloodporne. Pojawiły się w sieci w maju, w cenie 12,5 tys. hrywien (ok. 1830 zł)
Gdy zdjęcie tego towaru trafiło do mediów społecznościowych, szybko okazało się, że kamizelkę z przeznaczeniem dla wojska wyprodukowali wolontariusze z Lwowskiego Klastra Obronnego. Potwierdził to jego lider Maksym Plechow – rozpoznał krój i materiał. „Kamizelka została uszyta z trzech rodzajów nici. Nikt już tego nie robi”. Kropkę nad i postawił kod kreskowy w kamizelce – wskazał, kto ją wykonał i kiedy.
Udało się nawet odtworzyć drogę tego produktu. Z Lwowskiego Klastra Obronnego trafiła do urzędników Czerkaskiej Obwodowej Administracji Wojskowej. Ta, po uzupełnieniu kamizelek płytami pancernymi, miała je przekazać na front. Ale oddała „na odpowiedzialne przechowanie” do Veneto – firmy Mychajła Brodskiego, byłego deputowanego ludowego i obecnego prezesa Federacji Koszykówki Ukrainy. Firma miast „odpowiedzialnie przechowywać” towar, sprzedała go sieci Epicentr należącej do Aleksandra i Galiny Geregów – on jest deputowanym, a żona była sekretarzem rady miejskiej Kijowa.
Firma Veneto próbowała wybielić się jak dziecko: że produkt pomylono z innym „wizualnie podobnym”, jakby zapominając, że każdy z nich ma kod kreskowy, który nie pozwala na taką pomyłkę. Ze śledztwa wynika, że Epicentr próbował sprzedać tysiąc takich kamizelek za 12.5 mln hrywien (ok. 1.8 mln zł).
W podobny sposób działali urzędnicy z jednej z gmin rejonu podhajeckiego na Wołyniu - prokuratura nie ujawniła, której. Podejrzani są o sprzedaż kamizelek kuloodpornych, hełmów i innych towarów, które trafiły na Ukrainę jako pomoc humanitarna. Zainkasowali za nie 18 tys. USD.
W Tarnopolu aresztowano braci Iwana i Andrija Kozaków, którzy zbierali datki na pomoc dla armii Ukrainy. Cieszyli się tam dużą popularnością i zebrali aż 13 mln hrywien, ale zamiast wydać je na pomoc dla wojska, kupowali sobie drogie gadżety - land rovera i Audi Q 5, telefony iPhone 13 Pro Max oraz inne cenne rzeczy. Na swoje potrzeby wydali 2 mln hrywien.
Łukasz Krencik, w Fundacji Otwarty Dialog odpowiedzialny za produkcję kamizelek kuloodpornych i logistykę dostaw pomocy (hełmy, drony, jedzenie itp.) na Ukrainę, ma relatywnie niewielkie doświadczenia z kradzieżami/ defraudacją. „Raz jakieś 6-7 kamizelek zginęło nam na granicy. Ukraińscy pogranicznicy zabrali je twierdząc, że muszą coś sprawdzić. Potem przyszedł inny i powiedział, byśmy już jechali" – opowiada.
By nie stracić tego cennego sprzętu, ODF uruchomił swoje kontakty w Ukrainie. „Dzwońcie, jeśli znów tak będzie” - usłyszeli. Było. Zadzwonili. SBU zabrało pogranicznika. Inna osoba – chce zostać anonimowa – też wożąca kamizelki, opowiada o tym samym numerze. „Ale nie wiem, czy zabrali to na handel, czy dla swoich znajomych" – zaznacza nasz rozmówca.
By ustrzec się przed defraudacją, Sobol dostarcza zebraną w Polsce pomoc bezpośrednio do ludzi potrzebujących: szpitali, jednostek wojska, mieszkańców. Kilku innych naszych rozmówców stara się robić tak samo. Lwowski Klaster Obronny po aferze ze sprzedażą ich kamizelek w hipermarketach też postanowił dostarczać swoją pomoc bezpośrednio na front.
W obwodzie ługańskim Tomek Sikora z wolontariuszami wolą wozić humanitarkę prosto na pierwszą linię do żołnierzy w okopach, bo ich komandir nie wydawał im towaru. „Chomikował to w magazynie i nie podawał dalej. Nie wiem czemu" – zaznacza Sikora.
Koza opowiada o wolontariuszu ze Lwowa, który był przekonany, że wiele z tego, co rozdawał – pampersy, jedzenie i chemia dla dzieci – było sprzedawane. Zaczął więc pisać na opakowaniach niezmywalnym mazakiem „допомога” - czyli pomoc, wsparcie. Od razu wielu przestało od niego brać te produkty. Ten sam pomysł zastosowała wolontariuszka z Czernihowa, z tymi samymi pozytywnymi efektami.
Ukraińcy wpadli też na inny pomysł - 23 maja na Telegramie uruchomiono specjalny chatbot „Stop Ostap”. Nazwa wzięła się od imienia fikcyjnego oszusta Ostapa Bendera, bohatera powieści Ilfa i Pietrowa. Chatbot ma pomóc identyfikować oszustów, „którzy zamierzają czerpać korzyści z dobroczynności i chęci ludzi do pomocy naszej armii w tak trudnym dla Ukrainy czasie”.
Tomek Sikora uważa, że za te defraudacje po części odpowiedzialni są sami aktywiści i wolontariusze, którzy wożą pomoc humanitarną. Większość nie chce jeździć dalej niż do Lwowa, a tam tego towaru jest mnóstwo.
Na grupach widział sporo informacji w stylu: „Mamy pełne auto humanitarki. Objeżdżamy już czwarty magazyn i nie chcą brać. Ratunku!”. I tłumaczy. „Przy takiej obfitości, jakbyś jako niezamożny człowiek dostał ciężarówkę pełną dóbr, to nie miałbyś pokusy? Sami tworzymy im te okazje”, podkreśla Sikora.
Sytuację pogarsza to, że organizacje zazwyczaj nie śledzą, co dalej dzieje się ze zgromadzoną przez nich pomocą.
Ołeksandr Kulikowskyj z kolei jest zdania, że defraudację ułatwia system, w którym jest tak wielu pośredników. Poza tym organy ścigania mają teraz większe problemy na głowie, bo wiele jest zaangażowanych w śledztwa ws. zbrodni wojennych, więc brak im sił i personelu, by ścigać oszustów. Ci ostatni mają tego świadomość – wojna i jej bestialstwo stwarza parasol bezkarności.
Karmi też wroga, z którym Ukraina od dawna się zmaga – korupcję. Często bowiem to urzędnicy dokonują co większych przekrętów.
Według Transparency International 23,9 proc. użytkowników publicznych urzędów w ciągu ostatniego roku zapłaciła łapówkę. W rankingu TI na świecie Ukraina zajmuje dalekie, dopiero 122 miejsce na 180. Jest źle.
Kulikowskiyj podaje więcej przykładów korupcji:
Twierdzi, że w Czernihowie międzynarodowi partnerzy wysłali fundusze na szklenie okien w mieście. Lokalni urzędnicy byli temu niechętni – bo nie mogli na tym zarobić. Dodaje, że urzędnicy żerują też na osobach, które straciły domy, mieszkania w wyniku ostrzału – za odpowiednie pieniądze odpowiednio opiszą szkodę. Chodzi o to, by państwo wypłaciło jak największe odszkodowanie.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.
Komentarze