0:000:00

0:00

Wbrew temu co twierdzą rządzący, istnieje droga wyjścia z trwającego od tygodni pata. Będzie jednak wymagać od nich schowania na moment swoich politycznych odruchów i pogodzenia się z tym, że pieniędzy płynących z budżetu państwa tym razem nie uda się politycznie zdyskontować. Czy będą do tego zdolni?

Protest osób z niepełnosprawnością i ich opiekunów trwa już w Sejmie 24 dni. Protestujący rozpoczęli go domagając się natychmiastowej realizacji dwóch postulatów:

  • zrównania kwoty renty socjalnej z najniższą rentą ZUS z tytułu całkowitej niezdolności do pracy wraz ze stopniowym podwyższaniem tej kwoty do równowartości minimum socjalnego obliczonego dla gospodarstwa domowego z osobą niepełnosprawną;
  • wprowadzenia dodatku rehabilitacyjnego dla osób niepełnosprawnych w stopniu znacznym, niezdolnych do samodzielnej egzystencji po ukończeniu 18 lat w kwocie 500 zł miesięcznie, bez kryterium dochodowego.

Dotychczas protestującym udało się wywalczyć tylko spełnienie pierwszego postulatu - renta socjalna wzrośnie o ok. 165 zł - do 1030 zł od września 2018 z wyrównaniem od czerwca. To stosunkowo mało kosztowna dla budżetu państwa podwyżka - koszt wyniesie ok. 550 mln zł rocznie.

Gorzej z drugim postulatem. Tutaj rząd nie tylko nie jest skłonny do negocjacji - politycy PiS atakują protestujących m.in. sugerując, że pieniądze ze świadczenia mogą być źle wykorzystane.

Zamiast tego rząd przygotował pakiet ułatwień w dostępie do rehabilitacji i artykułów medycznych. Twierdził, że jego propozycja będzie stanowić dla rodzin równowartość 520 zł miesięcznie, choć szybko się okazało, że ta kwota nie była oparta na żadnych wiarygodnych wyliczeniach.

Jedyne szacunki jakie w ogóle się pojawiły - ze strony szafa NFZ, bo to ta instytucja ma finansować pakiet - mówią o 150 tys. beneficjentów. Eksperci zarzucają rządowi szafowanie pustymi obietnicami lub niemal całkowity brak konkretów.

Tymczasem w sprawie świadczenia pieniężnego nie zmienia się nic.

"Będziemy tak długo protestować, aż wywalczymy dodatek 500 zł" - mówiła Iwona Hartwich podczas wczorajszej rozmowy z minister Elżbietą Rafalską.

Postanowiliśmy przypomnieć, co o dodatku mówią protestujący, co mówi rząd i jak obie wersje przekładają się na finanse publiczne.

Przeczytaj także:

Co mówią protestujący

Protestujący w Sejmie chcą wprowadzenia świadczenia pieniężnego

dla osób niepełnosprawnych w stopniu znacznym, niezdolnych do samodzielnej egzystencji po ukończeniu 18 lat w kwocie 500 zł miesięcznie.

Ze słów protestujących i przedstawionego przez nich szacunku kosztów wynika, że chodzi o osoby, które otrzymują renty socjalne. Renta socjalna przysługuje osobie, która osiągnęła pełnoletność i która jest całkowicie niezdolna do pracy. Nie przysługuje osobom, które w momencie wypadku prowadzącego do niepełnosprawności miały więcej lat niż 18 lat (lub 25 lat - jeśli byli uczniami, studentami lub doktorantami).

Renta socjalna przysługuje osobie, która spełnia dwa warunki:

  • jest pełnoletnia oraz
  • jest całkowicie niezdolna do pracy z powodu naruszenia sprawności organizmu, które powstało 1) przed ukończeniem 18. roku życia albo 2) w trakcie nauki w szkole lub w szkole wyższej – przed ukończeniem 25. roku życia, albo 3) w trakcie studiów doktoranckich lub aspirantury naukowej.

Renta socjalna przysługuje zatem wyłącznie osobie, która osiągnęła pełnoletność i która jest całkowicie niezdolna do pracy.

Osobom, które w momencie wypadku prowadzącego do niepełnosprawności miały więcej lat niż 18 lat – renta nie przysługuje.

Mogą się za to ubiegać o rentę z tytułu niezdolności do pracy (minimalna wysokość to 1029,80 zł brutto), ale muszą mieć odpowiedni okres składkowy stosowny do ich wieku oraz w ogóle być ubezpieczeni. Niezatrudnieni w czasie wypadku lub zatrudnieni na niektórych rodzajach śmieciówek nie spełniają tego warunku.

272 tys. rent socjalnych = 1,6 mld zł

Według danych ZUS w 2016 roku było 272 tys. osób pobierających rentę socjalną. Jeśli tylko ta grupa miałaby otrzymać dodatkowe pieniądze, to roczny koszt tego świadczenia w budżecie państwa wyniósłby ok 1,6 mld zł - i tak właśnie szacują protestujący.

Postulat w tej formie jest zupełnie zrozumiały w przypadku protestujących. Wyższe świadczenia im się po prostu należą - nawet po podwyżce renty socjalnej będą one zbyt niskie w stosunku do potrzeb.

Jednak świadczenie powinno być skonstruowane tak, by nie wykluczać arbitralnie dużej liczby potrzebujących, i nie pogłębiać niesprawiedliwości systemu wsparcia finansowego. Jest zadaniem rządu, by o to zadbać.

Co mówi rząd

Na razie jednak potencjalna niesprawiedliwość nowego świadczenia jest dla rządu alibi wobec jakichkolwiek ustępstw.

Ministerstwo szacuje bowiem, że grupa świadczeniobiorców wyniesie nawet 1,5 mln osób. Możemy się domyślać, że chodzi o osoby ze znaczną niepełnosprawnością, ale ministerstwo uwzględnia w swoich dość lakonicznych wyliczeniach różnorodne grupy uprawnionych do już istniejących świadczeń, po czym mocno zaokrągla w górę ich liczbę. Roczny koszt w wysokości 9 mld podawany przez rząd to właśnie efekt tych szacunków.

"Zachodzę w głowę, jakimi kryteriami i algorytmami kierują się ludzie, którzy to wyliczają" - komentował dla TVN24 Bartłomiej Skrzyński, rzecznik prezydenta Wrocławia ds. osób z niepełnosprawnościami.

Faktem jest jednak, że w tej chwili trudno w ogóle ocenić liczebność grupy potencjalnych świadczeniobiorców.

Według Europejskiego Ankietowego Badania Zdrowia z 2014 roku w Polsce było ok 3,8 mln osób z prawnym orzeczeniem o niepełnosprawności.

42 proc. osób niepełnosprawnych prawnie deklarowało posiadanie orzeczenia o umiarkowanym stopniu niepełnosprawności,

28 proc. osób posiadało orzeczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności,

a 25 proc. osób posiadało orzeczenie o stopniu lekkim.

Według tych statystyk osób ze znaczną niepełnosprawnością byłoby więc w Polsce około miliona.

Badanie Aktywności Ekonomicznej Ludności za 4 kwartał 2017 roku mówią o nieco niższej liczbie - 845 tys. osób ze znacznym stopniem niepełnosprawności (chodzi o osoby powyżej 16 roku życia).

Pat

Spór dotyczy więc nie tylko wysokości świadczenia, ale też grupy potencjalnych świadczeniobiorców, przy czym rząd nie chce rozmawiać ani o jednym, ani o drugim. W tych warunkach trudno o jakiekolwiek porozumienie.

Sytuacja jest tym trudniejsza, że właśnie trwają prace nad nowym systemem orzekania o niepełnosprawności. Obecny w zgodnej opinii ekspertów i osób z niepełnosprawnością wymaga pilnej reformy. I ta sytuacja bardzo utrudnia tworzenie nowego świadczenia.

Oczywiście, nie wiadomo też jeszcze, co przyniesie nowy system. Rzecznik Praw Obywatelskich właśnie opublikował apel w sprawie przyjęcia kompleksowego systemu wsparcia osób z niepełnosprawnościami. Wyraził w nim zaniepokojenie przeciekami medialnym, które sugerują, że komisja pracująca nad nowym systemem, rozważa stworzenie kategorii "niesamodzielności" - niezgodnej z Konwencją ONZ o prawach osób z niepełnosprawnością.

A może istnieje rozwiązanie?

W ramach obecnego systemu każde nowe świadczenie będzie albo jakoś wykluczające albo wyjątkowo kosztowne. Czy coś się da z tym zrobić?

Idealnego rozwiązania nie ma, w każdym przypadku pozostanie pewna grupa potrzebujących osób, która nie dostanie wsparcia. Ważne, żeby była jak najmniejsza.

Niestety, państwo polskie potrafi tolerować nawet rażącą niesprawiedliwość - czego przykładem jest wciąż istniejące zróżnicowanie świadczeń opiekuńczych ze względu na moment uzyskania niepełnosprawności, lub odebranie prawa do świadczenia pielęgnacyjnego emerytkom opiekującym się się dorosłymi dziećmi z niepełnosprawnością.

W tym wypadku najlepszym możliwym rozwiązaniem może być podniesienie już istniejącego świadczenia - zasiłku pielęgnacyjnego. Sugerują to m.in. dr Rafał Bakalarczyk i prof. Ryszard Szarfenberg, eksperci z zakresu polityki społecznej.

12 lat bez zmian, ciągle 153 zł

W tej chwili zasiłek pielęgnacyjny wynosi 153 zł. Przyznaje się go w celu częściowego pokrycia wydatków wynikających z konieczności zapewnienia opieki i pomocy innej osoby w związku z jej niezdolnością do samodzielnej egzystencji.

Nie jest uzależniony od dochodu – przyznaje się go wszystkim potrzebującym. Komu przysługuje zasiłek?

  • dziecku z niepełnosprawnością;
  • osobie z niepełnosprawnością w wieku powyżej 16. roku życia, jeżeli legitymuje się orzeczeniem o znacznym stopniu niepełnosprawności;
  • osobie niepełnosprawnej w wieku powyżej 16. roku życia legitymującej się orzeczeniem o umiarkowanym stopniu niepełnosprawności, jeżeli niepełnosprawność powstała w wieku do ukończenia 21. roku życia;
  • oraz osobie, która ukończyła 75 lat.

Zasiłek nie przysługuje:

  • osobie uprawnionej do dodatku pielęgnacyjnego (to inne świadczenie przysługujące emerytom i rencistom niezdolnym do samodzielnej egzystencji; jest wypłacane przez ZUS i w tej chwili jest nieco wyższe od zasiłku pielęgnacyjnego – wynosi 215,84 zł)
  • osobie umieszczonej w instytucji zapewniającej nieodpłatnie całodobowe utrzymanie.

Nie dysponujemy najnowszymi danymi o liczbie osób pobierających zasiłek, ale w 2016 roku świadczeniobiorców było prawie 917 tys., a wydatki na zasiłek pielęgnacyjny wyniosły 1 mld 683 mln zł. Większość zasiłków trafiła do dorosłych osób z niepełnosprawnością.

  • Wydatki na zasiłki pielęgnacyjne wypłacone dla niepełnosprawnego dziecka do ukończenia 16. roku życia stanowiły 23 proc. ogółu wydatków na zasiłek pielęgnacyjny;
  • dla osób niepełnosprawnych w stopniu znacznym – 43,1 proc.;
  • dla osób niepełnosprawnych w stopniu umiarkowanym – 31,3 proc.;
  • dla osób, które ukończyły 75 lat – 2,6 proc.

Rząd koalicyjny PiS-Samoobrona-LPR w 2006 roku podniósł zasiłek o 9 zł.

Przez cały okres rządów PO-PSL nie został on podniesiony choćby o złotówkę.

Oddać "zaoszczędzone"

Od września 2006 roku (wtedy zaczęto wypłacać zasiłek w obecnej wysokości 153 zł, wcześniej wynosił on 144 zł) do kwietnia 2017 wartość inflacji to 26,12 proc. To tak, jakby wartość świadczenia spadła do ok. 121 zł z 2006 roku. Tak też postrzegają to osoby pobierające świadczenie – nominalnie dostają tyle samo, więc realnie dostają mniej, bo ceny rosną.

Gdyby świadczenie zwaloryzować o wskaźnik inflacji, powinno ono wynosić w tej chwili ok. 192 zł. Gdyby waloryzować je tak jak renty, czyli również częściowo o wskaźnik wzrostu płac, zasiłek wynosiłby w tej chwili ok. 215 zł. Nic takiego się jednak nie stało i jest to ogromne zaniedbanie rządzących.

OKO.press liczyło, że kwota, którą w tej chwili rząd rocznie oszczędza, bo od 2006 zasiłek pozostawał bez zmian - to 400 mln zł. Przez ten okres „zaoszczędzono” w ten sposób łącznie ponad 3 mld złotych.

W listopadzie 2018 roku nastąpi ustawowa weryfikacja wysokości tego świadczenia (ma ona miejsce co 3 lata). To dobry moment na znaczące podniesienie zasiłku. O ile?

Koszty? Finansowe mniejsze niż polityczne

Prof. Szarfenberg w swoich komentarzach pisze o podniesieniu zasiłku pielęgnacyjnego do 500 zł. Koszt dla budżetu państwa wyniósłby ok 3,8 mld zł rocznie.

To sporo - niecały 1 proc. rocznych wydatków z budżetu państwa - ale rząd potrafi niespodziewanie rzucać w swoich obietnicach znacznie wyższe kwoty - dość powiedzieć, że bardzo wątpliwa inwestycja, jaką jest Centralny Port Komunikacyjny ma łącznie kosztować ok 35 mld złotych.

Z kolei podniesienie zasiłku pielęgnacyjnego o 500 zł kosztowałoby budżet ok 5,5 mld zł rocznie - wciąż znacznie mniej niż szacuje rząd.

Dlaczego rząd nie jest skłonny zaproponować takiego rozwiązania?

Znaczące podniesienie zasiłku wywołałoby pewne zamieszanie w systemie wsparcia - np. bliźniaczy dodatek pielęgnacyjny z ZUS w wysokości 215 zł, przysługujący części emerytów, stałby się nieoczekiwanie niższy od zasiłku pielęgnacyjnego, a to problematyczna sytuacja - obu świadczeń nie można pobierać jednocześnie, a jest grupa osób, która jest uprawniona do obu.

Nie zmienia to faktu, ze podniesienie zasiłku wygląda w tej chwili na najlepszy sposób, by podwyższyć bezpieczeństwo finansowe osób z poważną niepełnosprawnością - a trzeba to zrobić jak najszybciej.

Największy koszt jest polityczny

PiS lubi przedstawiać siebie jako dobrodzieja, który z własnej inicjatywy obdarowuje obywateli. Jest w tym element paternalizmu. Sporo z jego inicjatyw z zakresu polityki społecznej działa dobrze - tak jest choćby w przypadku programu 500 plus - i trudno się dziwić, że rząd Zjednoczonej Prawicy się tym chwali. Gorzej, gdy musi podzielić się zasługami, a tak byłoby w tym przypadku.

Czy rząd mógłby znieść świadomość, że to obywatele coś wywalczyli, a nie że on dał im to z własnej dobrej woli? Czy pogodziłby się z faktem, że nie mógłby podwyżki świadczeń zdyskontować politycznie w łatwy i sprawdzony sposób?

To jest dla rządu wyzwanie większe, niż znalezienie pieniędzy w budżecie państwa.

Udostępnij:

Bartosz Kocejko

Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.

Komentarze