0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Agnieszka Sadowska/ Agencja Wyborcza.pl *** Local Caption *** .Fot. Agnieszka Sadow...

Tusk przyjechał do Biebrzańskiego Parku Narodowego w Poniedziałek Wielkanocny (21 kwietnia 2025), dzień po wybuchu pożaru w jednym z najcenniejszych obszarów chronionych w Polsce. Najcenniejszym nie tylko z powodu unikalnej na skalę Europy bioróżnorodności (zapytajcie któregokolwiek z fotografów ptaków), ale także ze względu na gigantyczne możliwości retencji wody w dolinie Biebrzy i otaczających ją bagnach i torfowiskach. Możliwości te właśnie tracimy, a rząd, który miał zerwać z dziedzictwem PiS także w dziedzinie ochrony przyrody – w dużej mierze okazuje się rządem kontynuacji. Czy ktoś pamięta jeszcze zapisy umowy koalicyjnej o ochronie mokradeł?

Przeczytaj także:

„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości.

Odprawa przebiegła według schematu znanego z wrześniowej powodzi na Dolnym Śląsku. Tusk i minister Spraw Wewnętrznych i Administracji Tomasz Siemoniak wysłuchali kolejno meldunków przedstawicieli służb i dyrektora Biebrzańskiego Parku Narodowego. Dowiedzieliśmy się, ile jednostek i ludzi zaangażowanych jest w akcję gaśniczą, jak długi jest front pożaru i ile hektarów trawi właśnie ogień. Mogliśmy także dowiedzieć się, że w akcji bierze śmigłowiec Black Hawk i dron Bayraktar oraz usłyszeć sugestię, że być może za pożarem stoją obce służby. Trwa więc wielka bitwa na wojnie z suszą.

Pożar wybuchł przez suszę. Ale skąd ta susza?

„Wiecie, jak wszystko wokół jest suche i że w każdej chwili tego typu dramat może zdarzyć się w prawie każdym miejscu w Polsce (…) Jedna chwila nieuwagi i dramat gotowy. I wtedy, no wiecie, las płonie szybko, a później trzeba czekać dziesiątki lat, a czasami setki lat, żeby coś tak unikatowego, jak tutaj znowu stało się faktem. Więc susza dzisiaj nas nie oszczędza. Ta susza jest naprawdę czymś serio” – powiedział Tusk na koniec odprawy.

Dowiedzieliśmy się więc, że jest sucho. A jak jest sucho, to może być pożar. A jak się pali, to jest niebezpiecznie. Nie dowiedzieliśmy się natomiast – wręcz można było odnieść wrażenie, że premier Tusk i minister Siemoniak starają się unikać tematu – skąd wzięła się ta cholerna susza?

"Jak już dojdzie to pożaru, to wtedy (…) media podniosą lament. Na miejsce klęski pojadą politycy. Podziękują strażakom i służbom, które walczą z żywiołem. Powiedzą, że jest susza i tak już jest, że coś płonie. Nawet zapowiedzą wysokie i dotkliwe kary, jeśli uda się złapać sprawców podpalenia. Ale w tym wszystkim zapominają o jednym: susza nie bierze się znikąd. Odpowiada za nią człowiek i to, co robi w rzecznych dolinach. A robił i wciąż robi wiele złego. Melioracje, prace utrzymaniowe na rzekach, wreszcie: rolnictwo coraz bardziej intensywne i wielkoobszarowe, niszczą pozbawione wody mokradła. Można odnieść wrażenie, że jesteśmy wodnym krezusami. Nie jesteśmy” – pisze dla “Więzi” nasz autor Paweł Średziński.

Objaw kryzysu

Odprawa premiera pokazała dobitnie, że władze rzeczywiście są gotowe (i dobrze!) do mobilizacji ludzi i środków technicznych w sytuacji nagłego kryzysu. Jednocześnie są kompletnie zagubione, jeśli chodzi o jego przyczyny. Mało tego, nie są w stanie – lub nie chcą – powstrzymać zakrojonych na ogólnokrajową skalę polityk pogarszających sytuację.

Pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym to objaw głębokiego kryzysu ekosystemów w Polsce, u podstaw którego leży kryzys klimatyczny, a więc rosnąca temperatura i zmieniający się na niekorzyść przyrody i bioróżnorodności charakter opadów. W skrócie – może roczne sumy opadów pozostają na tym samym poziomie, jednak zimą nie pada śnieg, a wiosną i jesienią nawalne deszcze rozdzielają długie tygodnie całkowicie bez opadów.

Pożar nie tylko przez zmianę klimatu

Efekt można zobaczyć na własne oczy. W połowie kwietnia na zaproszenie Instytutu Ochrony Środowiska – Państwowego Instytutu Badawczego razem z kolegami i koleżankami z innych redakcji pojechaliśmy do Białowieskiego Parku Narodowego. Na szlaku w rezerwacie ścisłym – w normalnych warunkach prowadzącym przez kilkusetletnie olsy magazynujące tysiące ton wody – nie było ani kropli. Do tego Puszczę Białowieską przecinają liczne rowy melioracyjne – wbrew nazwie służące już tylko do szybszego odprowadzania wody.

Tego typu relikty gospodarki wodnej sprzed dekad odwadniają nie tylko parki narodowe (co stanowi absolutne kuriozum), ale cały kraj. Polskę odwadnia 316 tys. km rowów melioracyjnych. Mnożą się – zarówno oddolne, jak i kierowane przez instytucje – inicjatywy ich zasypywania. Są też próby przywracania ich pierwotnej funkcji, czyli nie tylko odwadniania terenu, ale także piętrzenia wody, jeśli jest taka potrzeba.

Wciąż jednak domyślnym i najpowszechniejszym sposobem zarządzania nimi jest ich wykaszanie i odmulanie. Po to, by woda spływała szybciej.

„Coś” kontra „nic”

Na uszczuplanie zasobów wodnych nakłada się specyficznie rozumiany “rozwój” polegający na dewastacji coraz mniejszych i coraz bardziej rozproszonych skrawków przyrody na rzecz nowej infrastruktury. W każdej gminie musi być bardziej „coś” (nowa inwestycja) niż „nic” (drzewa albo woda) – droga w miejsce ponadstuletniej alei drzew, pumptrack w parku, albo nowe osiedle w miejsce bobrowego stawu.

Tymczasem dane dotyczące tzw. klimatycznego bilansu wodnego Polski pokazują wyraźnie, że wody w naszym kraju ubywa. W marcu na prawie całej powierzchni kraju więcej wody odparowało z gruntu, niż spadło w postaci śniegu lub deszczu. Reakcją na to jest – dosłownie – gaszenie pożarów przy jednoczesnym trwaniu w paradygmacie gospodarki wodnej sprzed lat kilkudziesięciu. Absurd goni absurd.

Plany, które pogłębią suszę

Na początku roku Wody Polskie przeprowadziły konsultacje społeczne dotyczące planów utrzymania wód. Według ekspertów te plany – jeśli wejdą w życie – doprowadzą do dalszego pogłębienia suszy i powiązanej z nią degradacji systemów wodnych oraz wodozależnych.

Niemal w tym samym czasie Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej uruchomił projekt służący wzmocnieniu działań na rzecz renaturyzacji rzek.

Z kolei Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi dopiero po interwencji Komisji Europejskiej zaostrzyło tzw. normę GAEC 2 tak, żeby ograniczeniami w gospodarowaniu na torfowiskach objąć nie 140 tys., a 400 tys. hektarów. Choć według ekspertów to wciąż zdecydowanie za mało.

Premier Tusk na odprawie w Biebrzańskim Parku Narodowym mówił o nim „cenne dobro narodowe”. Ten sam Tusk wiosną 2024 odmówił poparcia unijnego rozporządzenia o odbudowie zasobów przyrodniczych, które wprost określa katalog działań na rzecz przyrody – w tym retencji.

Co będzie z wodniczką?

25 kwietnia 2025 rolnicy i leśnicy protestowali w Warszawie przeciwko Zielonemu Ładowi – w tym samym czasie rolnicze profile w mediach społecznościowych zasypane są zdjęciami i filmikami z wysychających pól.

W ostatnich dniach eksperci po raz kolejny zaapelowali o szybką i gruntowną zmianę podejścia do wody – w Biebrzańskim Parku Narodowym i w całym kraju. W przeciwnym razie racjonowanie wody stanie się normą, a utrata ekosystemów i bioróżnorodności – smutną codziennością.

Prof. Wiktor Kotowski, badacz mokradeł z Uniwersytetu Warszawskiego, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”: „Martwiłbym się o wodniczkę, bo obszary nad Biebrzą są obecnie najważniejszym terenem lęgowym tego ptaka na świecie. No i nie zapominajmy o roślinach. Wysychanie biebrzańskich torfowisk to zagrożenie np. dla storczyków, jak lipiennik Loesela, czy rzadkich mszaków torfowiskowych albo innych gatunków roślin, które mają centrum występowania w naszym kraju. Jeśli my je stracimy, to straci je Europa”.

Pożar jest już dziś

Kotowski podkreślał również, że strefa buforowa wokół Biebrzańskiego Parku Narodowego również powinna być zabagniona. Żeby to się udało, potrzeba współpracy władz parku, ministerstw klimatu i rolnictwa. „Kluczowe jest wypracowanie modelu gospodarowania, w którym rolnicy dostawaliby zachęty, by praktykowali rolnictwo bagienne – tzw. paludikulturę – a nie odwodnieniowe” – dodał prof. Kotowski.

Prof. Michał Żmihorski, dyrektor Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży dla „Wprost”: „Musimy wziąć się za instytucje, które zarządzają wodą i nadal robią to, co robiły poprzednie pokolenia meliorantów. Moim zdaniem to są bardzo konserwatywne instytucje, o dużej »odziedziczalności« postrzegania środowiska. Nie wyobrażam sobie efektywnej zmiany w tym zakresie bez wymiany kadrowej. Nie chodzi o stopniową, ewolucyjną zmianę. Musimy to zatrzymać natychmiast, bo pali się już dzisiaj”.

I na koniec raz jeszcze Paweł Średziński dla „Więzi”: “Dopóki woda płynie w kranach i jest w przydomowych studniach, nikt nie będzie tym się przejmował – i na razie prawie nikt się nie przejmuje".

;
Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Komentarze