"Niektórzy pracodawcy i agencje pracy w dwóch milionach uchodźców i uchodźczyń mogą widzieć tanią, zdeterminowaną siłę roboczą, a wojnę i kryzys uchodźczy wykorzystać wobec migrantów, którzy pracują dla nich od dawna" - mówi OKO.press dr Ignacy Jóźwiak z Ośrodka Badań nad Migracjami
Julia Theus, OKO.press: Zatrudnienie bez umowy o pracę, na czarno, w „szarej strefie” i na śmieciówkach, wydłużony czas pracy, brak zapłaty przez pracodawców. To - według raportu Fundacji „Nasz Wybór” - najbardziej palące przykłady łamania praw pracowniczych migrantów w Polsce. Jak to będzie teraz, kiedy na rynek pracy zaczną wchodzić osoby, które uciekły przed wojną z Ukrainy, które są w ekstremalnie trudnej sytuacji?
Ignacy Jóźwiak*, socjolog, antropolog społeczny z Ośrodka Badań nad Migracjami UW, członek związku zawodowego Inicjatywa Pracownicza: Na ten problem należy patrzeć dwutorowo.
Po pierwsze, zmieni się sytuacja Ukraińców i Ukrainek oraz osób innych narodowości, które od dawna są na polskim rynku pracy. Przed wojną w Polsce pracowało około 1,5 miliona osób z Ukrainy, a 8-10 proc. przedsiębiorstw wcześniej miało doświadczenie w zatrudnianiu obywatelek i obywateli Ukrainy.
To może wydawać się mało, ale musimy pamiętać o segmentacji rynku pracy. Niektóre branże, przedsiębiorstwa czy agencje specjalizują się wyłącznie w zatrudnianiu osób z Ukrainy. Sektory takie jak budownictwo, opieka domowa, przetwórstwo żywności, lekki przemysł czy logistyka, magazyny, w dużej mierze są zależne od pracowników i pracownic z zagranicy. Osoby z Ukrainy to około 80 proc. z nich., ale na rynku pracy mamy też dużo Białorusinów i Białorusinek, osób z Mołdawii, Gruzji, Azji Południowej i Azji Środkowej.
Po drugie, uchodźcy, osoby, które przyjechały do Polski po 24 lutego 2022 roku, będą musiały wejść na rynek pracy zmieniony przez wojnę i kryzys uchodźczy, a to nie będzie łatwe.
To w ogromnej większości kobiety i dzieci, bo mężczyźni w wieku od 18. do 60. roku życia mają zakaz opuszczania Ukrainy przez mobilizację wojskową, z pewnymi wyjątkami.
Tak, to głównie kobiety, matki z dziećmi i osoby starsze. Dlatego oprócz specyficznych potrzeb tej grupy pojawiają się specyficzne problemy z dostępem do rynku pracy. Trudno będzie te osoby włączyć w rynek pracy ze względu na potrzebę opieki, nieletniość czy niezdolność do pracy.
Część kobiet będzie musiała łączyć opiekę nad swoją rodziną (co też stanowi rodzaj pracy) z pracą zawodową.
Łamanie praw pracowniczych migrantów — w ogóle, nie tylko podczas wojny — w dużej mierze wynika z problemu, jakim jest tymczasowość ich sytuacji. Dla podjęcia pracy potrzebują wiz i innych dokumentów, a ich pozwolenie na pobyt jest często zależne od zatrudnienia, a zatrudnienie od regulacji pobytu. To otwiera duże pole do nadużyć i pozostawia pracownikom i pracownicom ograniczony margines działań. Ta tymczasowość sprawia, że trudno jest przywiązać się do jednego miejsca, nawiązać głębsze relacje społeczne i walczyć o swoje prawa. Mam tu do czynienia z niestabilnymi formami zatrudnienia: umowy zlecenia czy umowy o dzieło kosztem umów o pracę, nieudokumentowana praca (pomimo ważnych dokumentów pobytowych).
Pracodawcy nagminnie zatrudniają migrantów na minimalne stawki na umowie zlecenie i przekazują resztę wynagrodzenia "w kopercie", w gotówce. Nie wypłacają wynagrodzenia za wykonane obowiązki i wymagają czasu pracy ponad ustawowe 8 godzin. To czasami 10, 12 godzin dziennie i więcej.
Rząd otworzył rynek dla uchodźców z Ukrainy, ale to nie jest standardowa grupa osób szukających pracy. Uciekły przed wojną, bo ich życie było zagrożone. Potrzebują podstawowej pomocy humanitarnej, psychologicznej i miejsca zamieszkania, zanim ich sytuacja się ustabilizuje minie trochę czasu. Do jakich sektorów te osoby trafią?
Na początek małe zastrzeżenie terminologiczne. Formalnie, nie mówimy tu o uchodźcach i uchodźczyniach. Uzyskanie statusu uchodźcy to długa i skomplikowana procedura, z której większość nowoprzybyłych osób nie korzysta.
Osoby przybyłe do Polski w związku z trwającą wojną mają zapewniony legalny pobyt i możliwość wyrobienia numeru PESEL na podstawie tak zwanej „Specustawy” z marca tego roku.
Terminu „uchodźcy” powinniśmy więc używać umownie, w cudzysłowie. To jest prawny niuans, bo oczywiście mamy tu do czynienia z osobami z kraju objętego wojną.
Sytuacja wojenna wpłynie na sfeminizowane segmenty rynku pracy i te, które są uzależnione od pracy migrantów i migrantek. To na pewno praca opiekuńcza, prace domowe, pranie i sprzątanie. Kobiety będą mogły również znaleźć pracę w handlu, supermarketach czy lżejszym przemyśle, w przetwórstwie żywności, w logistyce. Problemem może być bariera językowa, wiele osób przyjeżdża teraz do Polski po raz pierwszy.
Nie zapominajmy, że do Polski przyjeżdża też pewna grupa mężczyzn. Ojcowie rodzin wielodzietnych - czyli co najmniej trójki dzieci - mogą wyjeżdżać z kraju, podobnie jak osoby niezdolne do służby wojskowej, ale zdolne do pracy. Te osoby również będą szukały zatrudnienia, aby utrzymać rodziny.
Na co powinniśmy być czujni, aby ich prawa nie były łamane?
To, co wymaga szczególnej uwagi, to warunki pracy, które potencjalni pracodawcy oferują nowo przybyłym osobom oraz warunki mieszkalne. Już teraz widzimy, że ceny najmu w Polsce rosną. Uchodźcy i uchodźczynie z Ukrainy muszą mieć miejsce do życia i być w stanie zarobić na opłatę czynszu. To problem, który będzie się nasilał.
Zdarza się, że stawki oferowane za pracę opiekuńczą i inną pracę domową są niższe od tych oferowanych jeszcze w lutym tego roku. To na razie pojedyncze doniesienia, trudno stwierdzić jak rozwinie się sytuacja.
Niektórzy pracodawcy i agencje pracy w dwóch milionach uchodźców i uchodźczyń mogą widzieć po prostu tanią i zdeterminowaną siłę roboczą.
Kiedy minie pierwsza fala entuzjazmu i pomocy, kiedy skończą się zasoby darmowych mieszkań czy innych schronień udzielanych uchodźcom, zaczniemy mierzyć się z poważnymi problemami, jakimi są tak zwany dumping płacowy i dumping socjalny, chociaż ja wolę określać to mianem wyzysku. Także wyzysku czynszowego.
Potrzebny jest monitoring społecznego położenia migrantów i migrantek oraz potrzebna będzie działalność interwencyjna czy rzecznicza, żeby te osoby nie godziły się na złe warunki pracy. Przedsiębiorstwa czy pracodawcy zatrudniający osoby z Ukrainy powinni czuć, że ktoś - mówiąc kolokwialnie - patrzy im na ręce, a łamanie praw pracowniczych będzie krytykowane i blokowane.
Ale wojna i kryzys uchodźczy mogą być wykorzystywane przez pracodawców wobec migrantów, którzy pracują dla nich od dawna. Mogą usłyszeć, że na ich miejsca pracy czekają dziesiątki tysięcy chętnych. Agencje pracy i pośrednictwa, które od lat specjalizują się w sprowadzaniu pracowników z Ukrainy dla innych firm, czyli outsourcingu, mogą wykorzystać tę sytuację ze szkodą dla pracowników.
Za określeniami "reakcja rynku pracy" czy "absorbowanie określonej liczby osób przez rynek pracy" dla związków zawodowych i organizacji społecznych, kryją się potencjalny wyzysk, outsourcing, spychologia i unikanie odpowiedzialności.
Od początku wojny w Ukrainie, obok aktów bezinteresownej pomocy, pojawia się raz po raz ksenofobiczna narracja, że nagły napływ tak dużej liczby imigrantów może pogorszyć jakość życia, że osoby z Ukrainy zabiorą Polkom i Polakom pracę. Jak reagować na takie stwierdzenia?
Przede wszystkim, jakiekolwiek pretensje co do „zaniżania standardów” należy kierować do przedsiębiorstw, które oferują takie, a nie inne warunki. Migranci i migrantki ich przecież nie tworzą.
Niezależnie od kraju pochodzenia czy rodzaju wykonywanej pracy, wszyscy jesteśmy pracownikami i pracownicami. Miliony obywatelek Polski pracuje za granicą, w Holandii, w Niemczech czy Wielkiej Brytanii. Same migracje za pracą i większe relokacje ludności są nieuniknione nie tylko w kontekście wojny, ale też zmian klimatycznych czy kapitalistycznego modelu globalnej gospodarki.
Myślenie w kategoriach, że ktoś przyjedzie z jednego kraju do drugiego i przez to obywatele tego drugiego kraju nie będą czegoś mieli, jest myśleniem błędnym. To obwinianie ofiary za to, że znalazła się w takim, a nie innym położeniu. Dotyczy to wszystkich — osób, które do migracji zmusiła sytuacja ekonomiczna, zmiany klimatyczne czy wojna. Jedynym rozwiązaniem, jakie wypracowały związki zawodowe i ruchy społeczne na całym świecie jest włączanie migrantów i migrantek w działania na rzecz poprawy warunków pracy, sprawiedliwych zarobków czy ludzkich godzin pracy.
Zamiast narzekać, że migranci zabiorą nam pracę, powinniśmy wszyscy, wraz z migrantami, domagać się lepszych zarobków, krótszego czasu pracy i poprawy świadczeń socjalnych.
To wszystko jest w naszym wspólnym interesie.
*Dr Ignacy Jóźwiak - socjolog i antropolog społeczny (etnolog), pracownik Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego, członek Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza. Naukowo interesuje się zjawiskami transnarodowości i translokalności, migracjami pracowniczymi, sytuacją migrantów na rynkach pracy państw docelowych oraz organizacjami imigranckimi.
Gospodarka
Polityka społeczna
Uchodźcy i migranci
praca
prawa pracownicze
Ukraina
Ukraińcy w Polsce
wojna w Ukrainie
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.
Komentarze