0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.plGrzegorz Skowronek /...

Od 24 lutego do 25 marca do Polski wjechało 2 237 mln osób z Ukrainy. Końca wojny nie widać i chociaż ruch na granicy jest mniejszy (Straż Graniczna prawie codziennie raportuje spadek liczby odprawianych osób w porównaniu do poprzedniego dnia) niż w pierwszych dniach inwazji, jednak ludzi cały czas przybywa. To już ponad dwa miliony nowych obywateli.

Na pewno nie wszyscy w Polsce zostaną — pojadą dalej lub będą próbowali wrócić do domu (jeżeli wojna skończy się z najbliższych miesiącach). Zapewne jednak duża część będzie chciała zostać w Polsce — także ze względu na bliskość granicy i ewentualnego powrotu. Jak przyjąć taką liczbę osób? Czego teraz potrzeba najbardziej? Czy Ukraińców trzeba integrować? Wobec absolutnego braku polskiej polityki migracyjnej i integracyjnej — można powiedzieć — przed nami spore wyzwanie.

"Dla osób nieobjętych ochroną międzynarodową nie mamy żadnego programu, żadnych kierowanych na integrację działań. Te osoby — objęte wsparciem na mocy specustawy — zyskują dostęp do rynku pracy, pomocy społecznej, szkolnictwa — ale to niekoniecznie prowadzi do integracji. I nie zawsze te osoby będą wiedziały, jak z tego skorzystać.

Weźmy przykład numeru PESEL. Oczywiście, dobrze, że osoby go dostają, ale czy to załatwia sprawę? Nie. Po pierwsze trzeba go dostać, a widzimy, jak to wygląda - kolejki, urzędy są przeciążone. To zajmie trochę czasu, będzie dużo zamieszania", mówi OKO.press Dominik Wach z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego.

I wymienia najważniejsze narzędzia integracji, które — i Polakom, i Ukraińcom — ułatwią życie w jednym kraju.

W ramach cyklu analiz dotyczących pomocy i przyjęcia uchodźców z Ukrainy powstały następujące teksty:

Edukacja:

Opieka medyczna:

Specustawa:

Mieszkalnictwo:

Bezpieczeństwo:

Magdalena Chrzczonowicz, OKO.press: Jest 4. tydzień wojny, od początku do Polski wjechało ponad 2 mln osób. Liczba osób przekraczających granicę spada z każdym dniem, ale już mamy dodatkowe 2 mln obywateli i obywatelek. Zadam sakramentalne pytanie (z tezą) - czy byliśmy na to gotowi?

Dominik Wach*, Ośrodek Badań nad Migracjami UW: Nie, oczywiście nie byliśmy, ale też trudno by jakiekolwiek państwo było gotowe na tak dużą grupę ludzi. Zwykli obywatele oraz organizacje pozarządowe zareagowały błyskawicznie. To wspaniale, ale niezbędne jest również zarządzanie kryzysowe. Do tej pory nie mamy niestety spójności działań szczebla centralnego, wojewódzkiego i samorządowego, NGO-sów (które odgrywają bardzo ważną rolę ze względu na swoje doświadczenie i elastyczność działania), i społeczeństwa.

Wszyscy działają osobno

Tak, działali. Na szczęście obserwuję, że jest coraz lepiej, że jest coraz więcej koordynacji, coraz więcej przemyślanych działań. Ale ciągle jest problem z wykorzystaniem zasobów. Mamy osoby, które znają się na pomocy humanitarnej, wiedzą, jak to robić, niekoniecznie ich potencjał jest wykorzystywany. Nie zawsze dopuszcza się je do tego, żeby koordynowały działania, żeby dzieliły się doświadczeniem.

Myślę też, że jesteśmy już na etapie, kiedy pierwszy szok minął i trzeba się zabrać do budowania systemu — jak przyjąć i integrować ludzi, którzy przyjechali.

Niestety, jeśli chodzi o wszelkie działania dotyczące cudzoziemców i ich integracji, mam poczucie, że od zawsze działamy w Polsce ad hoc.

Nawet jeśli jakieś prace się toczą, to bardzo często odpowiadamy na problemy, które powstają, a nie działamy z wyprzedzeniem, przewidując je.

Mamy specustawę

Tak, to dobrze, że ją mamy. Ale wyłączeni są z niej obywatele innych państw niż Ukraina oraz tacy, którzy przekroczyli inną granicę niż polsko-ukraińska uciekając przed wojna [23 marca Sejm wprowadził poprawki do specustawy, dzięki którym obywatele Ukrainy, którzy przyjechali do Polski przez inny kraj niż Ukraina, zostali objęci wsparciem ze specustawy. Obywatele państw trzecich nadal są z niej wyłączeni - przyp. red.]. To potężna luka w tej ustawie. Zostawiliśmy te osoby bez wsparcia. To może nie jest jakaś wielka grupa, ale też uciekająca przed wojną. To trzeba natychmiast naprawić.

Przeczytaj także:

Specustawa była potrzebna, ale jest kwestia polityki migracyjnej. Ostatni dokument strategiczny unieważniliśmy w 2016 roku. Od tej pory pojawiły się dwa, ale jeden był tajny, drugi zniknął. Nie mamy strategii dotyczącej migracji, nie mamy planu przyjęcia uchodźców i migrantów. Najnowszy dokument “Polityka migracyjna Polski — kierunki działań 2021-2022” nie jest procedowany.

Nie mamy, to prawda. Warto jednak zaznaczyć, że to nie był dokument strategiczny, to był taki plan działania na dwa lata, który powstał w połowie 2021 roku., ale tak naprawdę bez strategii. Także nie przywiązujmy się do niego.

Jeśli spojrzeć w statystyki — nawet niezależnie od toczącej się teraz wojny — to Polska od jakiegoś czasu przestaje być państwem emigracyjnym, prawdopodobnie niedługo będziemy państwem imigracyjnym. A cały system jest nastawiony na to migrację krótkotrwałą, zarobkową. Procedury związane z uzyskaniem zezwolenia na pobyt stały, czy zezwolenie na pobyt rezydenta długoterminowego UE — nadal uzyskanie tego typu zezwoleń jest dość trudne.

I to też pokazuje cały nasz sposób myślenia. Tak ustawiając politykę, mówimy — ci ludzie będą tutaj czasowo i wrócą do siebie, więc nie musimy ich integrować, ale już widzimy, że to nie jest prawda, że wiele osób zostanie.

Szczególnie teraz — część osób, która przyjechała podczas wojny, na pewno zostanie. Nawet jeżeli to będzie połowa, czyli ponad milion, to już bardzo dużo. Wiemy już, kto przyjechał i ile osób zechce zostać?

Nic nie wiemy. Nie mamy pojęcia, jaka to jest skala — ile osób chciałoby wrócić do Ukrainy, ile osób chciałoby zostać.

To przypomina sytuację Libanu i Turcji w latach 2011 - 2015. Syryjczycy, uciekając przed wojną, nie jechali od razu do Europy, czy do Stanów, Kanady, tylko osiedlili się w tych państwach i to bardzo blisko granicy, zazwyczaj, właśnie w Jordanii, Libanie, Turcji. Wojna się przeciągała, w 2015 roku Syryjczycy ruszyli także na Zachód.

Przy tej okazji warto wspomnieć ten koszmarny stereotyp młodych mężczyzn, którzy ruszyli “po socjal”. Tak, dużo młodych mężczyzn wtedy pojechało na Zachód, często ryzykując życie, ale także po to, by zbadać teren i potem ściągnąć swoje rodziny. Nie wysyła się najsłabszego członka rodziny na niebezpieczną wyprawę w nieznane.

Ale wracając do naszej sytuacji — wyobrażamy sobie, że Ukraińcy są nam bliscy kulturowo oraz że raz-dwa nauczymy ich języka, wypełnią nasze luki na rynku pracy, zintegrują się i już. Niekoniecznie.

Przyjechały do nas osoby starsze, z niepełnosprawnościami, kobiety z dziećmi. To osoby, którym nie tak łatwo wejść na rynek pracy.

Druga sprawa, na początku wojny przyjechały osoby z zachodniej Ukrainy, takie, które miały więcej możliwości przemieszczania się, rodziny, które szybciej zdecydowały się (bo mogły) opuścić Ukrainę. Znają języki. Teraz zaczną przyjeżdżać osoby mniej mobilne, z mniejszymi zasobami także kulturowymi, takie, które już doświadczyły wojny, mają traumy.

I takie, o których nie wiemy, czy zostaną, czy mają inne plany na przyszłość.

Wdrażać program integracji dla tych osób?

Ja uważam, że tak. Może nie w tej sekundzie, gdy te osoby są jeszcze wyczerpane i w szoku, ale już za chwilę tak i warto myśleć o tym już teraz. Problem w tym, że nie mamy takiego programu. Mamy Indywidualny Program Integracji dla cudzoziemców, ale - uwaga - tylko tych, którzy są objęci ochroną międzynarodową (czyli posiadający status uchodźcy lub ochronę uzupełniającą).

Ale to nie dotyczy osób, które przyjechały teraz - ona na pewno nie będą się o to starać, bo podczas oczekiwania na taki status nie można chociażby pracować. Osoby, które teraz przyjechały nabyły prawa na podstawie specustawy.

Tak. Dla osób nieobjętych ochroną międzynarodową nie mamy żadnego programu, żadnych kierowanych na integrację działań. Te osoby — objęte wsparciem na mocy specustawy — zyskują dostęp do rynku pracy, pomocy społecznej, szkolnictwa - ale to niekoniecznie prowadzi do integracji. I nie zawsze te osoby będą wiedziały, jak z tego skorzystać.

Weźmy przykład numeru PESEL. Oczywiście, dobrze, że osoby go dostają, ale czy to załatwia sprawę? Nie. Po pierwsze trzeba go dostać, a widzimy, jak to wygląda - kolejki, urzędy są przeciążone. To zajmie trochę czasu, będzie dużo zamieszania.

Co dalej? Osoby młode, mobilne dadzą sobie radę, ale osoby wykluczone informatycznie, niemające laptopa już będą miały kłopot. Osoby ranne, głuche, niewidzące, z niepełnosprawnościami. Są osoby, które nie mówią po ukraińsku, bo ich pierwszym językiem jest rosyjski. Rozumiem, że to wszystko mniejszości, ale o nie także trzeba zadbać. Wolontariatem tego nie załatwimy.

Samo nadanie numeru pesel nie rozwiąże kolejnych problemów - miejsca w szkole, czy przedszkolach dla dzieci, zasiłków z pomocy społecznej. Mówimy o instytucjach, które są nieprawdopodobnie przeciążone i bardzo słabo opłacane. A ich pracownicy - nie tylko słabo opłacani, ale też nieprzeszkoleni do pracy z taką grupą. Mają na pewno dobre chęci, ale to nie wystarczy.

Sam PESEL, ułatwienia specustawy oraz nasze przekonanie, że Ukraińcy są nam bliscy kulturowo, nie sprawi, że nastąpi integracja.

To jakie narzędzia integracji powinniśmy wdrożyć?

Po pierwsze, nauka języka. To wcale nie musi być zawsze pierwszy punkt, bo są państwa - np. skandynawskie - gdzie język angielski wystarcza. Ale Polska jest państwem, gdzie język polski jest bardzo potrzebny, żeby znaleźć pracę, dogadać się w urzędzie.

Najlepiej, by nauka języka była bezpłatna - problem w tym, że w Polsce takie bezpłatne kursy prowadzą często tylko NGO. Chwała im za to, ale w związku z tym jest to często nauczanie niskobudżetowe - prowadzą je wolontariusze, osoby bez przygotowania. Takie kursy są często mniej efektywne. To muszą być profesjonalne kursy, wtedy zdadzą egzamin.

Druga sprawa, pomoc psychologiczna. Możemy człowieka z traumą wojenną uczyć języka 24 h na dobę, ale nic nie osiągniemy, jeżeli nie zapewnimy mu wsparcia. Osobom, które przyjechały z Ukrainy, trzeba dać czas na zastanowienie się, co dalej. Nie wymagajmy od nich teraz, że one nam powiedzą, a to wrócę do domu, albo zostanę tu, albo pojadę dalej, bo one często tego nie wiedzą, tak samo, jak my nie wiemy.

Po trzecie, praca, a właściwie mądrze rozumiane doradztwo zawodowe. Żeby to nie było pośrednictwo pracy — punkt konsultacyjny w języku rosyjskim, ukraińskim w urzędzie pracy, są oferty prac, kojarzy się pracodawcę z pracownikiem. Niech to będzie dobrze zaplanowane poradnictwo, uwzględniające kompetencje, wykształcenie, doświadczenie, poczucie spełnienia.

Powinniśmy w ogóle jak najszybciej skonstruować system, który pozwoli na wykorzystanie potencjału tych ludzi, licząc się jednocześnie z ich ograniczeniami. Przykład: matka, która musi wychowywać dzieci, ma pewne bariery wejścia na rynek pracy. Ale być może to jest nauczycielka, pielęgniarka, lekarka, a my mamy ogromne deficyty w tych obszarach.

Niemcy tak zadziałali w 2015-2016 roku - mieli ogromne deficyty na rynku pracy, opłacało im się przyjąć dużą liczbę osób, spośród których spora część była wykwalifikowana, szkolić ich dalej, ale akceptować ich odmienność, uznawać doświadczenie zawodowe.

To nie stanie się od razu, potrzeba na to lat, ale jest duża szansa, że takie podejście zaowocuje w przyszłości.

Do nas teraz wiele osób przyjechało bez dokumentów, nie mają dyplomów ze studiów. Wiadomo, lekarz bez dyplomu nie znajdzie pracy, ale gdy się idzie do prywatnej firmy, to nikt nie patrzy na dyplom, tylko na doświadczenie zawodowe, na to, gdzie ktoś pracował, co robił.

Na to powinniśmy postawić — szybko te osoby doszkolić językowo i wykorzystać ich potencjał. Wykorzystanie potencjału brzmi może brutalnie, ale jest właśnie odwrotnością przedmiotowego traktowania. Osoby, które tu przyjeżdżają, także chcą podjąć pracę zgodną z kompetencjami i wykształceniem, a nie tylko podyktowaną ekonomiczną koniecznością.

Wyobraźmy sobie ukraińskiego lekarza, który ma problem z wejściem na rynek pracy, bo przeszkodą jest np. bariera językowa. Będzie musiał pracować poniżej swoich kwalifikacji — to bez sensu. My tracimy lekarza, którego nam trzeba, a w nim budzi się frustracja i niezadowolenie. Co zrobi ten człowiek? Pojedzie dalej szukać innych możliwości i stracimy go.

To prowadzi do kolejnej kwestii — płace. Jeżeli wynagrodzenie będzie tak niskie, że samotna matka z dwójką dzieci się nie utrzyma, to ona także wyjedzie i stracimy cenną być może pracowniczkę. Z perspektywy Polski powinniśmy skupić się na jak najszybszym skonstruowaniu systemu włączania ludzi ze szczególnymi, potrzebnymi nam zdolnościami na rynku pracy.

Edukacja?

Po czwarte — edukacja. I tu ważna sprawa. W zależności od tego, co z tymi osobami się stanie, powinniśmy przyjmować inne podejścia. Jeżeli te osoby chcą wrócić do siebie, to nie ma żadnego sensu, by dzieci wchodziły w polski system szkolny. Trzeba wtedy zorganizować oddziały ukraińskie, przyjechali tu na pewno nauczyciele ukraińscy. Oszczędzimy stresu i dzieciom ukraińskim, i polskim.

Ale jeżeli to dzieci, które tu zostaną, to uczmy je języka polskiego, niech wchodzą w polski system edukacji, niech zdają do następnych klas, szkół, matura, studia w polskim systemie.

Jakie bariery, czy problemy możemy napotkać, nawet jeżeli wdrożymy taki system?

Pierwsza generalna uwaga jest taka, że wszelkie działania integracyjne to działania długofalowe, które planuje się i przeprowadza latami, nie da się szybko i od razu. Działania integracyjne muszą tworzyć system, z czym też mamy w Polsce kłopot. Działamy pod hasłem: jakoś to będzie, jedziemy. Nie sprawdzamy, czy się udało. A to konieczne.

Druga sprawa - integracja to często działania miękkie, a takie trudno odgórnie wprowadzić. Czy jak ktoś zna język, ma pracę, to jest zintegrowany? Niekoniecznie. Może wcale nie czuć się włączony. Sąsiedzi wcale nie muszą czuć, że jest częścią wspólnoty. Polaków także trzeba na to przygotować. A to już nie takie proste. Dodam, że festiwale kultury ukraińskiej nie załatwią sprawy (nie chodzi o to, by ich nie organizować, ale to nie wystarczy).

Trzecia sprawa - mieszkania. Przy integracji kluczowa jest drabina Maslowa - jeżeli nie będą zabezpieczone podstawowe potrzeby - jedzenie, schronienie, bezpieczeństwo - to ona się nie uda... Mamy kolosalny problem z mieszkaniami w Polsce, dla tych ludzi mieszkań nie ma. Nie wiem, jak to rozwiązać.

Po czwarte - kadra. Mówiłem już, że z jednej strony nie mamy planu, a z drugiej mamy słabe i niedofinansowane instytucje, które będą na pierwszej linii frontu w kontakcie z uchodźcami z Ukrainy. Mówię nie tylko o wolontariuszach na dworcach, ale o pracownikach instytucji takich jak urzędy dzielnic, gmin, pracownicy pomocy społecznej, nauczyciele. Widać to już po tym, jak urzędy walczą z nadawaniem numerów PESEL.

I widzimy na dworcach ogromną pracę wolontariuszy, ale brak koordynacji.

Zasoby wolontariuszy zaczynają się zresztą wyczerpywać, wypalać. Pracowałem jako wolontariusz, obserwator praw człowieka w Hebronie, w Palestynie, w Jordanii z uchodźcami z Syrii i Iraku. Bardzo ważne, żeby profesjonalnie podchodzić do pomocy, żeby wiedzieć, kiedy przestać, żeby odpoczywać, żeby to nie były zmiany 12-godzinne, tak jak ludzie obecnie pracują. Inaczej zaraz ten zryw stracimy i nie będzie komu pracować, a problem nie zniknie z dnia na dzień.

Nie można też wszystkiego opierać na działaniach zwykłych obywateli. Dlaczego? Bo zaraz zrodzą się konflikty, zmęczenie, wyczerpanie.

Ludzie przyjęli osoby w domach, ale nie mogą mieszkać z nimi cały czas - to nie jest dobre dla żadnej ze stron. Ludzie pracują, mają swoje nawyki, potrzebują intymności.

Przyjechała rodzina z dzieckiem, dziecko płacze w nocy. Albo ktoś w nocy nie może spać, albo rozmawia przez telefon z rodziną w Ukrainie. A może gospodarz oddał swoje mieszkanie, ale teraz go potrzebuje. O tych rzeczach, możliwych problemach trzeba mówić i trzeba im zapobiegać właśnie przez systemowe rozwiązania.

Wskazówki? Co powinniśmy teraz jako państwo zrobić?

Jeżeli istnieje dzisiaj jakaś polityka integracyjna, to ona odbywa się na poziomie samorządów. I to wcale nie jest złe, bo miasto miastu i gmina gminie nierówna, jeżeli chodzi o liczbę migrantów i sposoby ich przyjęcia. Samorządy powinny mieć swoją politykę. Ale pięć rzeczy powinno się zadziać na szczeblu centralnym:

  • ogólny zamysł, czyli właśnie ta strategia - co my chcemy zrobić z migrantami, jak o nich myślimy.
  • Za tym idzie stworzenie systemu integracji, przyjmowania ludzi, który powinien dobrze działać. System, czyli nie działania ad hoc i opieranie się tylko na dobrej woli obywateli, ale rozwiązania systemowe np. dotyczące mieszkań. Szczegółową wiedzę - jak to zrobić, jak integrować - powinny mieć samorządy. W ten sposób przechodzimy do kolejnego punktu:
  • fundusze - na każde z tych zadań np. nauka języka powinny być przeznaczone fundusze na poziomie centralnym, o które niższe szczeble np. samorządy będą aplikować, gdy będą potrzebne. Bez finansowania wiele nie zdziałamy. Warto tutaj dodać, że oczywiście są fundusze unijne, ale one powinny być dodatkiem, a nie głównym źródłem finansowania;
  • współpraca wszystkich aktorów - rządu, wojewodów, samorządów, NGOsów, wszystkich podmiotów, które mają wiedzę i wypracowane dobre praktyki;
  • wzmocnienie finansowe i osobowe instytucji, które z migrantami się stykają - urzędy, pomoc społeczna, szkoły. Pieniądze trzeba także przeznaczyć na poprawę warunków pracy i szkolenia pracownicze, bo tego często brakuje.

*Dominik Wach, współpracownik Ośrodka Badań nad Migracjami UW. Politolog specjalizujący się w tematyce migracyjnej, integracyjnej i bliskowschodniej, od ponad 10 lat zajmujący się zawodowo integracją uchodźców. Koordynator z ramienia Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie „Warszawskiego testowego projektu InTEgracji cudzoziemców z uwzględnieniem potrzeb rynKu pracy (WITEK)”. Były obserwator praw człowieka na Zachodnim Brzegu Jordanu i pracownik humanitarny w Jordanii.

W ramach cyklu analiz dotyczących pomocy i przyjęcia uchodźców z Ukrainy powstały następujące teksty:

Edukacja:

Opieka medyczna:

Specustawa:

Mieszkalnictwo:

Bezpieczeństwo:

;
Na zdjęciu Magdalena Chrzczonowicz
Magdalena Chrzczonowicz

Naczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze