Wody kopalniane wlewane do rzek bez ograniczeń, brak kontroli, bezradność władz, regulowanie rzek pod hasłem ochrony przed suszą i powodzią – Polska nie pomaga rzekom ochronić się przed katastrofami takimi, jak ta odrzańska. Powstała "Biała Księga Polskich Rzek"
"Podstawowym grzechem polskiego systemu ochrony rzek i praprzyczyną katastrofy na Odrze jest podejście naszego państwa do bezcennego dziedzictwa przyrodniczego, jakim są rzeki" - mówi Jacek Engel, prezes Fundacji Greenmind. "Są traktowane jak odbiorniki ścieków, potencjalne szlaki transportowe i źródło wody dla przemysłu i energetyki. Tymczasem na rzeki należy patrzeć przede wszystkim jak na źródło wody pitnej i wyjątkowe, wrażliwe ekosystemy, od których dobrego stanu zależy życie i zdrowie milionów ludzi" - dodaje.
Organizacje ekologiczne i prawnicze przygotowały "Białą Księgę Polskich Rzek". Opublikowały ją w przeddzień Światowego Dnia Wody, który obchodzimy 22 marca 2023. W raporcie wskazują: "na przykładzie katastrofy odrzańskiej pokazujemy szerszy problem: co w systemie zarządzania i monitoringu rzek w Polsce nie działa oraz co należy zmienić – zarówno w sferze prawnej, jak i praktycznej".
Proponują również szereg rozwiązań, które mogą uchronić polskie rzeki przed kolejnymi katastrofami. Szczególnie że według raportu GIOŚ z 2020 roku
w złym stanie jest 98,9 proc. polskich rzek.
Tymczasem cele środowiskowe określone w unijnej Ramowej dyrektywie wodnej przewidują, że do 2027 roku Polska powinna osiągnąć co najmniej dobry stan lub potencjał wód powierzchniowych. Jesteśmy od tego celu wyjątkowo daleko.
"Obecne umiejscowienie działu administracji »gospodarka wodna« w resorcie infrastruktury i podporządkowanie organu odpowiedzialnego za wodę – Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie (Wody Polskie) – ministrowi infrastruktury jest przyczyną wielu problemów. Przede wszystkim przesądza to o traktowaniu rzek raczej jako odbiorników ścieków, szlaków transportowych, źródeł wody dla systemów chłodniczych energetyki węglowej i gazowej oraz dla energetyki wodnej niż jako cennych, a przy tym wrażliwych ekosystemów wymagających ochrony i specjalnego traktowania" – piszą autorzy raportu.
Jak wyjaśniają, przez lata gospodarka wodna była jedną z kompetencji ministerstwa środowiska. Zmieniono to w 2018 roku, oddając wody resortowi infrastruktury, który ma wobec polskich rzek ogromne plany. Chce, żeby Odra i Wisła miały przede wszystkim rolę wodnych autostrad, po których będą pływać barki. Autorzy raportu zaznaczają, że interesy żeglugi śródlądowej są wyraźnie stawiane na pierwszym miejscu – przed ochroną zasobów wodnych czy potrzebach rolnictwa i produkcji żywności.
Pisaliśmy o tym w OKO.press:
Utworzenie w 2018 roku podlegających ministerstwu infrastruktury Wód Polskich miało uporządkować kwestie gospodarki wodami. W ocenie autorów raportu wprowadziło jeszcze większy chaos.
"Wody Polskie pełnią jednocześnie dwie sprzeczne funkcje. Z jednej strony planują i zarządzają gospodarowaniem wodą oraz ochroną wód, z drugiej strony – sprawując funkcje właścicielskie, prowadzą inwestycje infrastrukturalne i prace utrzymaniowe. W praktyce oznacza to, że Wody Polskie są często sędzią we własnej sprawie i realizują sprzeczne interesy, często ze szkodą dla jakości wód" – wyjaśnia Justyna Choroś z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków.
Problemem jest również rozproszenie odpowiedzialności za jakość rzek. Monitoringiem i zarządzaniem zajmują się przecież także Inspekcja Ochrony Środowiska, dyrekcje ochrony środowiska, dyrektorzy parków narodowych, Urzędy Morskie oraz organy żeglugi śródlądowej.
"Przypadek Odry obnażył problem braku skutecznego monitoringu rzek oraz trudność w koordynacji interwencji w przypadku katastrofy wykraczającej poza granice jednego województwa" – czytamy w raporcie. "Próba pociągnięcia do odpowiedzialności winnych katastrofy napotyka na szereg przeszkód praktycznych, takich jak rozproszona odpowiedzialność, trudności w ustaleniu wystąpienia szkody czy czas trwania postępowania".
Takie rozproszenie obowiązków skutkuje również słabym monitoringiem jakości wód. Nie istnieje jedna, ogólnopolska i ogólnodostępna baza, zbierająca wszystkie pomiary robione przez różne instytucje.
"Pozwolenia wodnoprawne powinny zapewniać rzeczywistą kontrolę nad tym, co, kiedy i w jakiej ilości trafia do rzek. Jednak organy publiczne nie analizują, jak na stan rzeki wpłyną łącznie pozwolenia wydane różnym podmiotom" - mówi Agata Szafraniuk z Fundacji ClientEarth Prawnicy dla Ziemi.
Pozwolenie wodnoprawne określa m.in. ilość ścieków, dopuszczalne wartości stężeń substancji szkodliwych, częstotliwość przeprowadzanych badań, obowiązki wobec osób trzecich, których posiadacz pozwolenia wodnoprawnego musi przestrzegać. W teorii jest to najważniejszy dokument, który może pomóc w chronieniu rzek.
Polskie prawo jednak tego nie ułatwia.
"Ilość ścieków, którą można zrzucić do rzeki, nie jest dostosowywana do jej aktualnego stanu. Nikt też skutecznie nie kontroluje, czy dany podmiot faktycznie przestrzega warunków pozwolenia wodnoprawnego, które otrzyma" – wylicza Szaraniuk. Co więcej, przepisy nie precyzują sposobu „określenia wpływu korzystania z wód na wody powierzchniowe”. Mówiąc prościej: nie ma jednego wzoru opisywania, jak działanie przedsiębiorstwa/kopalni wpłynie na rzekę. Może sprowadzić się do ogólnikowego opisu.
Przepisy nie biorą pod uwagę tego, że do rzeki wpływają ścieki z kilku różnych źródeł jednocześnie, a ich negatywny skutek się kumuluje. Nie konkretyzują również, jak powinna być przeprowadzana ocena presji człowieka na wody. Taką ocenę Polska musi przeprowadzać co sześć lat i jest do tego zobowiązana przez Ramową dyrektywę wodną. Ostatni taki raport, który przeprowadziły Wody Polskie, pochodzi z 2020 roku. Ale zawarte w nim dane pochodzą z poprzednich lat, są nieaktualne, wybrakowane i nie obejmują wszystkich zagrożeń.
W końcu: instytucje nie kontrolują tego, czy przedsiębiorstwa przestrzegają postanowień zawartych w pozwoleniu. Zakłady prowadzą "autokontrolę". W "Białej Księdze Polskich Rzek" czytamy: "Łatwo można wyobrazić sobie sytuację, w której zakład odprowadzający ścieki o składzie przekraczającym warunki pozwolenia np. o 200 proc. odstąpi od wykonania rzetelnych pomiarów lub w ogóle nie przekaże tych wyników do właściwych organów, aby uniknąć wyższej sankcji".
"Tragiczne w skutkach dla Odry okazało się ulgowe traktowanie przez polskie prawo zasolonych wód zrzucanych przez kopalnie. Tylko niektóre z nich są ściekami w rozumieniu Prawa wodnego, więc nie wszystkie zrzuty podlegają opłatom" – ostrzega Maria Włoskowicz, prawniczka z Fundacji Frank Bold.
Raport wyjaśnia, że wody pochodzące z odwodnienia zakładu górniczego należy co do zasady uznawać za ścieki. Są jednak dwa wyjątki:
To nie wszystko. "Kopalnie mają też wyższy – w praktyce wręcz nieskończony – limit na wprowadzanie chlorków i siarczanów do rzek, a wyjątkowo niskie opłaty nie motywują do oczyszczania zasolonej wody przed zrzutem. Jeśli nic się w tej materii nie zmieni, czekają nas kolejne katastrofy, także na innych rzekach – dodaje Maria Włoskowicz.
"Konwencja z Aarhus – której Polska jest stroną, ale która także stanowi część prawa unijnego – przyznaje organizacjom ekologicznym szczególną rolę, gwarantując ich (a także członków zainteresowanej społeczności) udział w wydawaniu decyzji w sprawach mogących znacznie wpłynąć na środowisko" – czytamy w raporcie.
W Polsce organizacje mogą zaskarżać decyzje i brać udział w postępowaniach. Jednak to prawo nie dotyczy wydawania pozwoleń wodnoprawnych. Co więcej, organizacje ekologiczne nie mają możliwości zaskarżenia decyzji o braku konieczności przeprowadzenia oceny oddziaływania na środowisko.
Eksperci wymieniają szereg projektów, które jeszcze bardziej oddalają nas od poprawienia jakości wód. Pierwszym są "Założenia do planów rozwoju śródlądowych dróg wodnych w Polsce".
"Konsekwencją wdrożenia tych planów będzie zniszczenie ok. 2 000 km 23 swobodnie płynących rzek o zmiennych przepływach, zróżnicowanej szerokości, głębokości, strukturze koryta, linii brzegowej, z meandrami (górna Odra, Bug), dynamicznym układem wysp w nurcie (Wisła, Bug) oraz łącznością koryta z przyległymi terenami zalewowymi" – czytamy.
Autorzy wyjaśniają również, że transport rzeczny, na którym skupia się rząd, nie jest ani wydajny, ani ekologiczny. Widać to na poniższej grafice:
Drugim projektem jest Plan przeciwdziałania skutkom suszy (PPSS). "Wśród 78 inwestycji mających wspierać przeciwdziałanie skutkom suszy, tylko jedna dotyczy działań renaturyzacyjnych" - czytamy w raporcie. W sumie wśród 600 zadań wpisanych do tego projektu jedynie trzy dotyczą renaturyzacji.
W ramach PPSS zapisano budowę stopni wodnych czy regulację rzek. "Przeciwdziałać" suszy mają stopnie wodne w Ścinawie i Lubiążu, które w ocenie ekspertów zwiększą ryzyko zakwitów złotych alg w Odrze.
"Plany zarządzania ryzykiem powodziowym" to kolejny projekt nastawiony na budowanie i betonowanie. Wśród 31 działań jedynie trzy dotyczą renaturyzacji.
Eksperci z organizacji ClientEarth, Frank Bold, Greenmind, Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków i WWF Polska opracowali również szereg rekomendacji, które załatałyby dziurawe prawo.
Wśród nich:
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze