Gdyby poważnie potraktować to, co politycy mówią o przyjmowaniu migrantów, to można by odnieść wrażenie, że jest to w Polsce problem. Tymczasem Polska nie ma problemu z przyjmowaniem migrantów, ani z ich rozlokowaniem. Bo Polska przybyszów nie przyjmuje. Problemem Polski z migrantami jest to, że Polska problemu z nimi nie ma.
Prof. Paweł Łuków jest wybitnym teoretykiem etyki, kierownikiem Zakładu Etyki Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. W kręgu jego zainteresowań naukowych jest m.in. etyka normatywna i współczesne etyki kantowskie ze szczególnym uwzględnieniem problematyki uzasadniania norm moralnych i autonomii. Jest autorem wielu książek, w tym Wolność i autorytet rozumu. Racjonalność w filozofii moralnej Kanta (Warszawa, 1997). Jest też redaktorem naczelnym półrocznika Etyka. Kierownik studiów magisterskich na kierunku Bioetyka.
OKO.press poprosiło profesora o przyjrzenie się postawom etycznym obu stron gwałtownego sporu o przyjmowanie czy nieprzyjmowanie przez Polskę uchodźców. To perspektywa rzadko niestety obecna w dyskursie publicznym. Tym bardziej polecamy analizę prof. Łukowa czytelnikom OKO.press.
Prof. Łuków rozpoznaje w tym sporze dwie postawy etyczne - jedną opartą o rachunek zysków i strat, - drugą opartą na przekonaniu, że tak postępują przyzwoici ludzie.
"Chociaż filozofowie często spierali się o to, która z tych argumentacji stanowi centrum moralności, to pozostaje faktem, że korzystamy z obydwu. Nie są one jednak równorzędne" - pisze profesor.
I wskazuje:
"Jak na razie, znakomita większość racji przytaczanych przez polityków i publicystów przeciwnych przyjmowaniu migrantów to względy konsekwencjalistyczne: nie powinniśmy przyjmować przybyszów, bo nam to zaszkodzi."
OKO.press zachęca do lektury i do refleksji nad źródłami własnych postaw w tym sporze.
Gdyby poważnie potraktować to, co polscy politycy mówią o przyjmowaniu przez Polskę migrantów, to można by odnieść wrażenie, że jest to w Polsce problem. Dowiadujemy się, że Polski nie stać na przyjęcie i rozlokowanie przybyszów. Polacy muszą chronić się przed chorobami i pasożytami przywlekanymi przez migrantów, zagrożeniami dla porządku i bezpieczeństwa publicznego, przed wynarodowieniem oraz, oczywiście, przed zagrożeniem terrorystycznym.
Oponenci trafnie wytykają, że to nieprawda. Polska wydaje zawstydzająco mało na pomoc dla ludzi zagrożonych wojną, ubóstwem lub śmiercią; oskarżanie przybyszów o roznoszenie chorób to zwykłe obelgi; nie ma powodów, by zakładać, że przybysze są bardziej skłonni do popełniania przestępstw niż obecni mieszkańcy naszego kraju; strach przed wynarodowieniem dowodzi niewiary w siłę i trwałość własnej kultury; a sprawcy zamachów terrorystycznych w Europie to w znakomitej większości osoby w niej urodzone.
Tylko, że w tej sprawie nie o to chodzi. Polska nie ma problemu z przyjmowaniem migrantów, ani z ich rozlokowaniem. Bo Polska przybyszów nie przyjmuje. A w każdym razie nie przyjmuje tylu, ilu by należało.
Problemem Polski z migrantami jest to, że Polska problemu z nimi nie ma.
Pierwszy odwołuje się do skutków czy następstw postępowania i najczęściej nazywa się konsekwencjalistycznym. Według niego, podejmując decyzję o tym, jak postąpić należy zapytać, które z dostępnych działań obiecuje najlepsze skutki. Należy więc przeprowadzić swego rodzaju rachunek zysków i strat.
Słuszna decyzja to ta, dzięki której korzyści przeważają nad uciążliwościami.
Argumentacja drugiego rodzaju odwołuje się do zasad. Można ją określić pryncypialną.
Głosi ona, że aby postąpić słusznie, należy kierować się zasadą, o której skądinąd wiadomo, że według niej postępują przyzwoici ludzie.
Ten rodzaj argumentacji nie wymaga kalkulowania zysków i strat. Czasem może za to żądać zrobienia czegoś, co jest niezwykle kosztowne z punktu widzenia korzyści i uciążliwości.
Chociaż filozofowie często spierali się o to, która z tych argumentacji stanowi centrum moralności, to pozostaje faktem, że korzystamy z obydwu. Nie są one jednak równorzędne.
Argumentacja konsekwencjalistyczna może nam dostarczyć wskazówek postępowania o ile wcześniej ustalimy, co decyduje o dobru skutków. Można uważać np., że o dobru następstw postępowania decyduje to, czy przynoszą więcej szczęścia niż niezadowolenia; można też przyjąć, że dobre skutki to te, które zwiększają nasze bogactwo; ale można również dojść do przekonania, że dobre skutki to te, które zwiększają szczęście ludzkości.
Pytanie zasadnicze dotyczy więc tego, skąd możemy wiedzieć, jaką miarą mierzyć moralną jakość skutków tego, co robimy.
Odpowiedzi na to pytanie udziela argumentacja pryncypialna. Dysponując źródłem pouczenia moralnego, możemy ustalić, jakiego rodzaju postępowanie przystoi przyzwoitemu człowiekowi. Wiedząc zaś, jak postępuje porządny człowiek, możemy określić, jak ważne są skutki postępowania i jak je mierzyć.
Możemy przyjąć na przykład, że przyzwoity człowiek solidaryzuje się z tymi, których los potraktował gorzej. Pouczenie w tej sprawie możemy czerpać z różnych źródeł. Z Pisma Świętego, z praw człowieka, czy ze zwyczajnej sympatii i współczucia dla innych. Ale w poszukiwaniu kryterium tego, co się moralnie liczy, ktoś może dojść do przekonania, że porządny człowiek dba wyłącznie o własne sprawy.
Losy innych są dla niego ważne, o ile tak zdecyduje, lub z jakichkolwiek powodów uzna, że dbanie o interesy innych ludzi pozytywnie wpływa na jego sprawy.
Prędzej czy później każdy z nas musi więc sobie samemu odpowiedzieć na pytanie o zasady. A więc o to, jakiego rodzaju ludźmi, moralnie rzecz biorąc, jesteśmy. Jako jednostki i zbiorowość musimy zapytać samych siebie:
Jak na razie, znakomita większość racji przytaczanych przez polityków i publicystów przeciwnych przyjmowaniu migrantów to względy konsekwencjalistyczne: nie powinniśmy przyjmować przybyszów, bo nam to zaszkodzi.
A do tego najczęściej racje te są egoistyczne: nam zaszkodzi. Jeżeli udaje im się wykroczyć poza tę egoistyczną buchalterię, to popadają w szukanie tego, co ich różni od przybyszów.
Ich adwersarze często też nie najlepiej sobie radzą. W dobrej wierze kalkulują, że nawet, gdyby przyjęcie przez Polskę migrantów doprowadziło do śmierci jednego Polaka, to przecież jego śmierć nie byłaby większym złem niż śmierć przybysza, któremu Polska nie dała schronienia, lub mieszkańca Europy zachodniej.
To prawda, że zło śmierci człowieka nie zależy od koloru jego skóry, od tego, jakim mówi językiem, ani od tego, do jakiego boga i jak się modli i czy w ogóle wierzy. Tyle tylko, że pytanie o konsekwencje decyzji o przyjęciu lub nieprzyjęciu przybyszów nie jest tym, które powinniśmy zadać jako pierwsze.
Zanim zaczniemy dyskutować na temat kosztów, uciążliwości, bezpieczeństwa czy zagrożenia terroryzmem, powinniśmy najpierw zebrać się na odwagę i odpowiedzieć sobie na pytanie: „Kim jesteśmy?”
Dzięki temu dowiemy się, czy są to ciężary, które powinniśmy próbować udźwignąć. I dopiero wtedy sensowne będzie pytać, jak zminimalizować koszty, uciążliwości i zagrożenia, które miałyby się pojawić dlatego, że postąpilibyśmy tak jak trzeba.
Komentarze