Uznanie przez Prezydenta, że korzystając ze swoich prerogatyw, nie podlega on Konstytucji, mimo że nad jej przestrzeganiem czuwa, pozwala mu cieszyć się w znacznym zakresie sprawowanej władzy wolnością od reguł, których zbyt ortodoksyjne respektowanie mogłoby rozczarować większość parlamentarną - pisze konstytucjonalista prof. Ryszard Piotrowski
W myśl Konstytucji Prezydent jest „najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej”. Kryteria oceny postępowania „Najwyższego” - jego decyzji i braku decyzji, jego działań i zaniechań - mogą być różne: aksjologiczne, polityczne, społeczne, wiedzy fachowej.
Można też uznać, że pewna doza uniesienia i wtajemniczenia w określeniu „Najwyższy” nie pozwala na jakąkolwiek ocenę praktyki.
Jest jednak kryterium uniwersalne, które pozwala uznać prezydenturę Andrzeja Dudy, zwłaszcza obserwowaną z pewnego dystansu, za idealną. Chodzi o kryterium satysfakcji, które łączy swego rodzaju pełną aprobatę tak zwolenników, jak i przeciwników tej prezydentury.
Jedni i drudzy mogą z przekonaniem powiedzieć to samo: „A nie mówiłem!”.
Jedni - „że nie zawiedzie, będzie wierny i we wszystkim nas poprze”.
Drudzy - „że pozostanie notariuszem swojego ugrupowania politycznego, uczestniczył przecież nawet w obradach frakcji parlamentarnej tego ugrupowania”.
O ile kryteria oceny prezydentury mogą być różne, to fakty są jednoznaczne.
Prezydent nie sprawił zawodu tym, którzy są zwolennikami zasady prymatu polityki nad prawem jako podstawy wykładni Konstytucji.
Konsekwentnie podtrzymuje swoje stanowisko w sprawie trzech sędziów Trybunału Konstytucyjnego, wybranych przez Sejm, od których nie odbiera ślubowania.
Akceptuje także nowe wcielenie Krajowej Rady Sądownictwa, na wniosek której powołał sędziów Sądu Najwyższego – w tym do nowych Izb: Dyscyplinarnej oraz Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, powołanej także do stwierdzania ważności wyboru Prezydenta.
W świetle ustawy zasadniczej powołanie sędziowskie, dokonane przez Prezydenta na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa, która nie jest organem konstytucyjnym w rozumieniu 186 Konstytucji RP (z uwagi na jej ukonstytuowanie, funkcjonowanie oraz wykonywanie powierzonych zadań w sposób sprzeczny z z tym przepisem), jest wadliwe.
Uznanie przez Prezydenta, że korzystając ze swoich prerogatyw, nie podlega on Konstytucji, mimo że nad jej przestrzeganiem czuwa, pozwala mu cieszyć się w znacznym zakresie sprawowanej władzy wolnością od reguł, których zbyt ortodoksyjne respektowanie mogłoby rozczarować większość parlamentarną.
Tej większości Prezydent pozostał całkowicie wierny, nie występując w obronie praw opozycji, których ignorowanie degraduje polski Sejm i prawo.
Jako strażnik ustawy zasadniczej Prezydent nie okazał się konstytucyjnym fundamentalistą. Nie zawiódł oczekiwań podporządkowania sędziów rządowi. Nie odmówił aprobaty ustawie, która pozwala represjonować sędziów za to, że wydają orzeczenia, które nie odpowiadają oczekiwaniom zwierzchności.
Ta sama ustawa pozwala sprawującym władzę wykonawczą przejąć kontrolę nad Sądem Najwyższym, tworząc figurę sędziego, któremu Prezydent powierza wykonywanie obowiązków Pierwszego Prezesa, jeżeli nie zostali zgłoszeni kandydaci na urząd Pierwszego Prezesa w trybie ustawowo określonym.
Sędzia ten zwołuje Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego, przy czym do dokonania wyboru kandydatów na stanowisko I Prezesa wymagana jest obecność co najmniej 32 członków Zgromadzenia (w myśl ustawy liczba stanowisk sędziego Sądu Najwyższego ma być nie mniejsza niż 120).
Prezydent uczestniczył w fikcyjnym sporze kompetencyjnym przed Trybunałem Konstytucyjnym, zainicjowanym po to, by tym łatwiej było eliminować niezależność Sądu Najwyższego i po raz kolejny udowodnić, że Trybunał Konstytucyjny jest solidnym szańcem obozu władzy.
Nie wahał się też Prezydent w „karczmie piwnej” w Katowicach apelować do górników i hutników, by „twardo stali” w sprawie naprawy wymiaru sprawiedliwości, chociaż „nie chce tego zrozumieć wielu profesorów”. Zadeklarował też w tym kontekście, że „uda się oczyścić nasz polski dom”.
Ten apel i deklaracja nie mają precedensu w praktyce ustroju demokratycznego i - w żadnej mierze nie dadzą się pogodzić z konstytucyjną zasadą niezależności sądów i ich odrębności od innych władz. Nie był to niestety jedyny tego rodzaju wiec, na którym Prezydent atakował sędziów. Prezydent docenia też propagandowe sukcesy innych. Trudno nie zauważyć jego zaangażowania w swego rodzaju usprawiedliwienie medialne dla przekazania dodatkowych środków na rzecz telewizji publicznej, jakże przydatnych w roku wyborczym.
Niezwykłe to wybory, ponieważ odbywają się w czasie niemal ostatecznym. Widać jednak, że nawet tego rodzaju perspektywa nie pozbawia znaczenia imperatywu utrzymania władzy, co może okazać się łatwiejsze w maju, ponieważ przyszłość w stanie epidemii jest nieprzenikniona i niejednoznaczna.
Z pewnością Andrzej Duda nie chce być prezydentem, który respektuje prawa wszystkich kandydatów do równej rywalizacji, skoro najwidoczniej nie przejmuje się choćby wyrazistymi nierównościami w procesie rywalizacji wyborczej.
Tego rodzaju nierówności dyskwalifikują wybory w świetle standardów Komisji Weneckiej. Trudno powiedzieć, czy okażą się one istotne dla Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych.
Prezydent prowadzi intensywną kampanię wyborczą, która może przynieść dobre owoce, jeśli składane w niej obietnice zostaną spełnione, a zainteresowanie głowy państwa wieloma ważnymi dla obywateli sprawami o znaczeniu lokalnym (np. problemem badań okresowych i egzaminów strażaków ochotników, którzy mają zaświadczenie o ukończeniu kursu) okaże się dla nich pożyteczne.
Wybory przeprowadzone na podstawie ustawy, którą Prezydent zapewne podpisze przed 10 maja, mogą jednak nie zaowocować udzieleniem legitymacji wynikającym ze skali poparcia społecznego.
Prezydent nie wydaje się jednak nadmiernie przywiązany do tych wyborów, skoro zadeklarował akceptację zmiany Konstytucji przewidującej ich unieważnienie wkrótce po przeprowadzeniu.
To właśnie zawiera przecież projekt zmiany Konstytucji promowany przez Jarosława Gowina (druk sejmowy nr 337), w którym czytamy, że wybory zarządzone przed upływem kadencji urzędującego Prezydenta stają się bezskuteczne.
To istne mistrzostwo świata w dziedzinie niezwykłych projektów ustrojowych, zwłaszcza w wykonaniu tych, którzy nieustannie powołują się na wolę suwerena i wynikający z niej ich mandat do władzy nad Konstytucją.
Teraz gotowi są tę wolę unieważnić, także wobec dokonania przez suwerena wyboru Prezydenta na kadencję pięcioletnią, a nie siedmioletnią. Przecież urzędujący Prezydent został wybrany na kadencję pięcioletnią, która – w wyniku zmiany Konstytucji – stanie się kadencją siedmioletnią – zostanie przedłużona o dwa lata, chociaż wola suwerena była inna, ale teraz nikt go nie pyta o zdanie.
W każdym razie Andrzej Duda kandyduje w maju w wyborach, które gotów jest unieważnić już w czerwcu, jak to wynika z popieranego przez niego projektu.
Niezwykłe jest również to, co może się okazać w rezultacie perypetii związanych z wyborami. Kiedy 6 sierpnia dobiegnie końca kadencja urzędującego Prezydenta, być może nie będzie następcy, bo nie udała się elekcja „vivente rege” [wybór nowego króla za życia jego poprzednika - red.].
Gdyby Konstytucję rozumieć tak, że nie będzie też jednak tymczasowego zastępcy Prezydenta, a tej interpretacji nie podzielam, to – jak sugerują niektórzy analitycy – Prezydent powinien w ostatnim dniu kadencji zrzec się urzędu, bo inaczej będziemy bez głowy państwa.
Rezygnacja Andrzeja Dudy dla dobra Rzeczypospolitej umożliwiłaby Marszałkowi Sejmu tymczasowe wykonywanie obowiązków Prezydenta i zarządzenie wyborów. Zrzeczenie się urzędu jest bowiem jedną z pięciu konstytucyjnych przesłanek przejęcia przez Marszałka Sejmu roli Prezydenta, ale wśród tych przesłanek nie ma przecież braku dokonania wyboru w konstytucyjnym terminie.
Byłby to osobliwy paradoks, gdyby w rezultacie gier politycznych i meandrów prawnych urzędujący Prezydent abdykował, nie w wyniku rewolucji, jak to się niekiedy zdarza, ale na skutek technicznej awarii systemu władzy, wymagającej takiej rezygnacji „technicznej” dla dobra państwa, którego jest on najwyższym przedstawicielem.
Nie odpowiada mi ten pomysł. Rezygnacja „techniczna” sprawiłaby zawód tak zwolennikom, jak i przeciwnikom Prezydenta. Jedni i drudzy oczekują zapewne zupełnie innego finału.
Skoro Andrzej Duda popiera projekt Jarosława Gowina dotyczący unieważnienia wyborów majowych i zmian w wyborze Prezydenta RP, to może powinien wystąpić z pomysłem bardziej praktycznym – wybór Prezydenta nawet na siedem lat przez członków Zgromadzenia Narodowego, czyli Sejmu i Senatu, odpowiednio zdystansowanych.
Głosowanie 560 wyborców znacznie zminimalizowałoby ryzyko epidemiczne i koszty. A poza tym,
czy z doświadczeń ostatniego pięciolecia nie wynika, że Konstytucja powinna stanowić po prostu: Prezydentem jest Prezes partii, która wygrała wybory parlamentarne?
Byłyby to projekty tak samo niezgodne z obecną Konstytucją demokratycznego państwa prawnego, jak koncepcja unieważnienia na mocy Konstytucji wyborów prezydenckich, ale do konstytucyjnego bezprawia już przywykliśmy.
Nasza rzeczywistość ustrojowa, obserwowana z dystansu, który trzeba zachowywać zwłaszcza teraz, wydaje się realizacją hasła: żeby tylko nie było tak, jak powinno być.
A więc żeby w żadnym wypadku Sejm nie był Sejmem, sędziowie – sędziami, a Prezydent – kimś innym niż przede wszystkim rzecznikiem interesów własnego zaplecza politycznego.
Być może dystans między konstytucyjną powinnością i politycznym bytem jest nieuchronny, ale warto działać na rzecz jego zmniejszania.
*Prof. Ryszard Piotrowski – doktor habilitowany nauk prawnych, konstytucjonalista, pracownik Katedry Prawa Konstytucyjnego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, członek Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego.
doktor habilitowany nauk prawnych, konstytucjonalista, pracownik Katedry Prawa Konstytucyjnego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, członek Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego.
doktor habilitowany nauk prawnych, konstytucjonalista, pracownik Katedry Prawa Konstytucyjnego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, członek Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego.
Komentarze