0:000:00

0:00

Fragment najnowszego wywiadu Andrzeja Dudy dla tygodnika "Gazeta Polska", który ukaże się w środę 23 kwietnia 2020, opublikował już w poniedziałek 20 kwietnia portal niezależna.pl. Prezydent broni w nim pomysłu przeprowadzenia w maju wyborów prezydenckich.

Argument Dudy? Brak wyborów zagroziłby polskiemu państwu bardziej niż zrobienie ich w trakcie epidemii.

Do tego w poniedziałek 20 kwietnia Andrzej Duda wznowił swoją kampanię wyborczą. Argumentacja dla takiego kroku była zdumiewająca. Dzień po odnotowaniu rekordu dziennych zakażeń w Polsce prezydent oznajmił:

Jesteśmy, mam nadzieję, w trakcie gasnącej już pandemii koronawirusa
W Polsce szczyt zachorowań dopiero przed nami, liczba osób zakażonych wciąż rośnie znacznie szybciej niż ozdrowieńców
Wypowiedź dla dziennikarzy,20 kwietnia 2020

O pandemii, która jest pod kontrolą, będziemy mogli mówić wówczas, gdy krzywa zachorowań będzie płaska, a liczba aktywnych przypadków zacznie się zmniejszać - tak powoli dzieje się we Włoszech, gdzie w poniedziałek 20 kwietnia po raz pierwszy spadła liczba zakażonych pacjentów: ze 108 257 w niedzielę do 108 237 w poniedziałek. W Polsce jeszcze przez wiele dni nie ma o tym mowy:

Również minister Zdrowia Łukasz Szumowski, którego prezydent Andrzej Duda w poniedziałkowym, wieczornym wywiadzie w Polsat News określił jako niekwestionowany autorytet w sprawie epidemii, tak mówił trzy dni temu:

"Mieliśmy modele amerykańskie, które mówiły, że już przeszliśmy ten szczyt, że mamy tendencję spadkową. Myślę, że to są bardzo zgubne modele, nie są wiarygodne do końca"

- stwierdził Szumowski, dodając, że szczyt zachorowań jest dopiero przed nami. Możliwe również, że wypadnie właśnie w okolicach 10 maja, czyli daty wyborów prezydenckich.

Słowa prezydenta o "gasnącej pandemii" są pozbawione jakichkolwiek podstaw.

Również w wywiadzie dla "Gazety Polskiej" prezydent Duda wykrzywia rzeczywistość. Mówi m.in. tak:

"Wszyscy ci, którzy mówią, że wybory są groźne dla Polaków, powinni zrozumieć, jak groźny jest brak wyborów, bo jego konsekwencją będzie paraliż państwa. Będą potrzebne nowe przepisy – potrzebne do walki z epidemią czy wywołanym przez nią kryzysem gospodarczym, nowe rozwiązania pomocowe, ale nie będą mogły wejść w życie" - ostrzega Duda.

"Wybory to nie tylko święto demokracji, to przede wszystkim nasz obowiązek zapewnienia sobie skutecznego działania państwa. Jeśli nie wybierzemy prezydenta, to kraj pogrąży się w chaosie. Może opozycji podoba się taka perspektywa, ale dla obywateli, dla zwykłych ludzi, ona będzie dramatyczna" - ubolewa prezydent.

Więcej szczegółów argumentacji Andrzeja Dudy poznamy zapewne w środę. Już dziś tłumaczymy jednak:

wprowadzenie stanu nadzwyczajnego (np. klęski żywiołowej) i przesunięcie wyborów na 90 dni po jego zakończeniu w niczym nie zagroziłoby skutecznemu działaniu państwa. Pod warunkiem, że Duda zrzekłby się wtedy urzędu.

Rząd PiS za wszelką cenę nie chce wprowadzić w Polsce stanu klęski żywiołowej. Zamiast niego forsuje ograniczenia w poruszaniu się poprzez ustawy i rozporządzenia, łamiąc przepisy ustawy zasadniczej. Wszystko dla celów politycznych, bo im wcześniej wybory, tym większe szanse na wygraną Dudy.

Przypominamy nasz tekst sprzed półtora tygodnia, w którym rozmontowaliśmy argumentację Prezydenta o potencjalnym "zerwaniu ciągłości władzy".

Przeczytaj także:

Będzie zerwanie ciągłości władzy?

O tym, że Konstytucja wymusza przesunięcie wyborów, jeżeli w Polsce ogłoszony jest stan nadzwyczajny, np. stan klęski żywiołowej, pisaliśmy już kilkakrotnie w OKO.press. Powtórzmy zapis art. 228 ust. 7:

„W czasie stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego zakończeniu nie może być skrócona kadencja Sejmu, przeprowadzane referendum ogólnokrajowe, nie mogą być przeprowadzane wybory do Sejmu, Senatu, organów samorządu terytorialnego oraz wybory Prezydenta Rzeczypospolitej, a kadencje tych organów ulegają odpowiedniemu przedłużeniu. Wybory do organów samorządu terytorialnego są możliwe tylko tam, gdzie nie został wprowadzony stan nadzwyczajny”.

Co natomiast w sytuacji, gdy stan nadzwyczajny razem z 90-dniowym okresem przejściowym wykraczają poza koniec kadencji urzędującego prezydenta, czyli w tym przypadku 6 sierpnia 2020?

Duda wmawia nam, że fotel prezydenta po stanie wyjątkowym zostałby pusty, bo Marszałek Sejmu nie mogłaby przejąć jego obowiązków. Ciągłość władzy państwowej zostałaby zerwana.

„Prezydent niepotrzebnie obawia się takiej sytuacji. Możliwe są dwie interpretacje Konstytucji, które mogą temu zaradzić” – mówił OKO.press prof. Piotr Tuleja, kierownik Katedry Prawa Konstytucyjnego UJ oraz sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku.

Art. 131 Konstytucji w ust. 1 i 2, precyzuje, w jakich sytuacjach prezydenta może zastąpić marszałek Sejmu. To m.in. śmierć prezydenta lub zrzeczenie się przez niego urzędu.

1. Jeżeli Prezydent Rzeczypospolitej nie może przejściowo sprawować urzędu, zawiadamia o tym Marszałka Sejmu, który tymczasowo przejmuje obowiązki Prezydenta Rzeczypospolitej. Gdy Prezydent Rzeczypospolitej nie jest w stanie zawiadomić Marszałka Sejmu o niemożności sprawowania urzędu, wówczas o stwierdzeniu przeszkody w sprawowaniu urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej rozstrzyga Trybunał Konstytucyjny na wniosek Marszałka Sejmu. W razie uznania przejściowej niemożności sprawowania urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej Trybunał Konstytucyjny powierza Marszałkowi Sejmu tymczasowe wykonywanie obowiązków Prezydenta Rzeczypospolitej.

2. Marszałek Sejmu tymczasowo, do czasu wyboru nowego Prezydenta Rzeczypospolitej, wykonuje obowiązki Prezydenta Rzeczypospolitej w razie:

1) śmierci Prezydenta Rzeczypospolitej,

2) zrzeczenia się urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej,

3) stwierdzenia nieważności wyboru Prezydenta Rzeczypospolitej lub innych przyczyn nieobjęcia urzędu po wyborze,

4) uznania przez Zgromadzenie Narodowe trwałej niezdolności Prezydenta Rzeczypospolitej do sprawowania urzędu ze względu na stan zdrowia, uchwałą podjętą większością co najmniej 2/3 głosów ustawowej liczby członków Zgromadzenia Narodowego,

5) złożenia Prezydenta Rzeczypospolitej z urzędu orzeczeniem Trybunału Stanu.

Duda powinien zrzec się urzędu

„Jeżeli prezydent czuje się odpowiedzialny za państwo i za tę sytuację, to w ostatnim dniu, w którym upływa jego przedłużona kadencja, czyli w tym 90. dniu, powinien po prostu zrzec się urzędu. Wtedy Marszałek Sejmu wykonuje kompetencje prezydenta, zarządza wybory prezydenckie zgodnie z art. 131 i wybory się odbywają” – uważa prof. Tuleja.

Zdaniem profesora byłoby to nie tyle uprawnienie Andrzeja Dudy, co jego obowiązek, skoro uważa się za strażnika ciągłości państwa.

„Z art. 126 Konstytucji wynika, że to on jest gwarantem ciągłości państwa polskiego i jego instytucji. Jako gwarant ciągłości państwa i jego instytucji, jeśli miałby obawę, że jego urząd zostanie nieobsadzony, powinien zrzec się urzędu, żeby zastąpił go Marszałek Sejmu” – podkreślił Tuleja.

W opinii profesora nawet jeśli prezydent nie zachował się tak odpowiedzialnie, możliwa jest interpretacja alternatywna, w ramach której uznaje się, że nastąpiło ono de facto.

„Jest też inna możliwość. W art. 228 ust. 7 napisane jest, że kadencje organów władzy ulegają »odpowiedniemu przedłużeniu«. To odpowiednie przedłużenie można interpretować tak, że kadencja prezydenta trwa tak długo, aż nie zostanie wybrany nowy prezydent” – mówił Tuleja.

Profesor tłumaczył, że

Konstytucja przewiduje zatem dwa rozwiązania, które mają zapobiec sytuacji, że urząd prezydenta zostanie nieobsadzony.

„To podstawowe założenie racjonalnego prawodawcy, które prezydent, jako prawnik, chyba zna. Prawo należy interpretować tak, żeby nie powstała luka, zwłaszcza w Konstytucji. Dla mnie argumentacja prezydenta, że dlatego nie można wprowadzić stanu nadzwyczajnego, bo zostałby opróżniony urząd prezydenta, nie ma podstaw w Konstytucji” – uważa Tuleja.

Bawaria nie świeci przykładem

W wywiadzie dla "Sygnałów Dnia" radiowej "Jedynki" Duda 9 kwietnia 2020 był pytany także o to, co sądzi o pomyśle, by w Polsce odbyło się głosowanie korespondencyjne. Prezydent stwierdził, że na wzór takiego, jakie odbyło się w Bawarii „jest jakimś rozwiązaniem”.

„Bo te wybory w Bawarii udały się, choć przeprowadzone zostały całkiem niedawno, także w poważnej sytuacji epidemicznej, bo sytuacja w Niemczech jest znacznie poważniejsza niż u nas. Była stosunkowo wysoka, ponad 50-procentowa frekwencja” – mówił.

„Jest to coś, co można zrobić. Gdyby wybory miały być tak przeprowadzone, zachowując wszystkie reguły prawne, to ja uważam, że tak. Ale bezpieczeństwo obywateli powinno być w jak największym stopniu zagwarantowane” – zaznaczył.

O tym, że wybory kopertowe 10 maja 2020 w Polsce to drwina z bezpieczeństwa i zdrowia obywateli pisaliśmy już kilkakrotnie.

Przykład Bawarii to argument, który od tygodnia powtarzają politycy PiS. Fałszywy z kilku powodów:

  • w Bawarii głosowało ok. milion obywateli, w Polsce w wyborach prezydenckich mogłoby głosować ponad 30 mln osób;
  • korespondencyjnie przeprowadzono tylko drugą turę wyborów, zaledwie w niektórych samorządach;
  • głosowanie kopertowe funkcjonuje tam od dawna, zwykle w ten sposób głos oddawało ok. 30 proc. obywateli.

Rządzący podpierają się przykładem Bawarii, wspominają także o planowanych wyborach parlamentarnych w Korei Południowej. Zgrabnie przemilczają natomiast przytłaczającą większość doniesień o głosowaniach, które zostały przesunięte w związku z pandemią koronawirusa: w Austrii, USA, RPA, Francji, Argentynie, Hiszpanii, Peru, Sri Lance, Brazylii, Kolumbii, Serbii, Wielkiej Brytanii, Włoszech, Paragwaju, Iranie, Szwajcarii czy Syrii.

Tymczasem o tym, że głosowanie w trakcie pandemii zagrozi zdrowiu i życiu Polek i Polaków coraz głośniej mówią międzynarodowe organizacje - UE, Rada Europy i OBWE. Polskie wybory są dla nich kontrowersyjne także dlatego, że rządzący zmieniają kodeks wyborczy na miesiąc przed terminem wyborów. To przeczy międzynarodowym standardom, wg. których tak gruntowne zmiany wprowadzać należy najpóźniej rok przed głosowaniem.

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze