Ministerstwo edukacji i nauki przygotowało projekt „Polityki Naukowej Państwa”. Co w nim jest? Dużo o innowacyjności, ale też o tym, że nauka ma być „narodowa” i być „motorem rozwoju cywilizacji łacińskiej”. Konsultacje trwają
Projekt ministerstwo opublikowało 11 grudnia. Zwrócił na niego uwagę OKO.press jeden z naukowców, który otrzymał zadanie napisania opinii w imieniu swojej jednostki naukowej. Może go przeczytać każdy (i OKO.press, jak zwykle, zachęca do lektury źródła - tutaj).
Czemu ma służyć ten dokument i dlaczego jest ważny? Ministerstwo pisze na stronie internetowej, że jest to:
„dokument strategiczny wskazujący priorytety w zakresie funkcjonowania systemu szkolnictwa wyższego i nauki. Jest to dokument rządowy, określający zadania rządu, ministra, ministerstwa. Jest to pierwszy tego typu dokument w Polsce”.
Autorzy projektu nie są podpisani. Opracował go zespół pod kierunkiem wiceministra prof. Grzegorza Wrochny, fizyka, profesora w Narodowym Centrum Badań Jądrowych. Projekt został przekazany do konsultacji przez ministra Przemysława Czarnka, można więc sądzić, że wyraża również jego wizję przyszłości nauki w Polsce.
Cały 70-stronicowy dokument nasycony jest językiem rządzącej prawicy wymieszanym z technokratycznym slangiem administratorów nauki. Niektóre fragmenty przypominają publicystykę „Gazety Polskiej” czy portalu wPolityce.pl, także w warstwie językowej.
Oto (jeden z wielu) przykładów. W trzecim zdaniu wstępu czytamy:
„Nauka, z jej poznawczymi aspiracjami, należy także do głównych źródeł i motorów rozwoju cywilizacji łacińskiej”.
To tylko pozornie neutralne zdanie. W retoryce rządzącej prawicy termin „cywilizacja łacińska” wywodzi się od cenionego i cytowanego przez nią historyka i historiozofa Feliksa Konecznego, który twierdził, że bolszewizm wywodzi się od Żydów, a katolicyzm to szczyt osiągnięć ludzkości. Antysemityzm był integralną częścią myśli Konecznego (pisaliśmy o tym obszernie tutaj). Według polityków prawicy czy historyków z IPN, „cywilizacji łacińskiej” zagrażają np. działania sprzeciwiające się dyskryminacji osób LGBT+.
Wśród celów polityki naukowej państwa znalazło się na szczęście „chronienie i wspieranie wolnych od nacisków politycznych, rzetelnych i zgodnych z etyką prowadzenia wysokiej jakości badań naukowych, których celem jest dążenie do prawdy” (s. 3). Warto jednak przypomnieć, że minister wie, czym jest prawda - i bardzo poważne gremia, takie jak Rada Główna Nauki i Szkolnictwa Wyższego, zarzuciła mu m.in. zamiar „wpajania światopoglądu religijnego”.
Duża część dokumentu ma techniczny charakter i mogłaby powstać za czasów którejś z poprzednich ministr nauki z PO - mówi np. o „niekorzystnej strukturze wiekowej nauczycieli akademickich i naukowców” albo „często niskim poziomie obsługi administracyjnej w podmiotach systemu” (s. 10-11) jako problemach do rozwiązania. Bardzo trudno znaleźć jednak odpowiedź na pytanie, w jaki sposób ministerstwo zamierza sobie z tymi problemami poradzić.
Projekt zawiera także długą listę pobożnych życzeń. Pisząc np. o dążeniu do „zwiększenia mobilności międzynarodowej naukowców” autorzy komentują:
„Sukces na tym polu jest uwarunkowany tym, czy polski system nauki i szkolnictwa wyższego będzie mógł zaoferować czołowym badaczom ze świata wynagrodzenie i akomodację na poziomie konkurencyjnym na tle międzynarodowym”.
Podobne opinie kolejni ministrowie nauki (zarówno z PO, jak i prawicy) wygłaszają co najmniej od kilkunastu lat. Nic jednak nie wskazuje, aby płace w polskiej nauce stały się przez ten czas magnesem dla wybitnych zagranicznych badaczy, którzy masowo aplikowaliby na posady w polskich uczelniach.
Wśród priorytetów ministerstwa nauki - obok „innowacyjności”, „technologii cyfrowych” czy „zasobów i środowiska” - znalazło się także „budowanie wspólnoty, kultury i tradycji (tożsamości narodowej)”. Język tego fragmentu projektu różni się wyraźnie od technokratycznej części dotyczącej np. innowacji - tak, jak gdyby napisały go inne osoby (albo został dopisany później). Zacytujmy (s. 55):
„Badania w zakresie nauk humanistycznych, społecznych i teologicznych (HST) stanowią nieodłączny element działań mierzących się z najważniejszymi wyzwaniami społecznymi i gospodarczymi. Jednakże (…) nie można zapominać o podstawowym przeznaczeniu tych nauk, niedającym się łatwo ująć w kategoriach czysto utylitarnych, za to związanym z egzystencjalną potrzebą wynikającą z kondycji człowieka jako istoty racjonalnej”.
Ministerstwo nie tłumaczy, w jaki sposób teologia ma się przyczyniać do pogłębiania tożsamości narodowej i co w ogóle należy przez to rozumieć.
W praktyce proponuje:
* digitalizację polskich zasobów muzealnych i archiwalnych (czemu można tylko przyklasnąć);
* prowadzenie polityki naukowej za granicą (zaraz do tego wrócimy);
* uzupełnienie programów studiów, zwłaszcza technicznych, o „kwestie związane z budowaniem wspólnoty, kultury i tradycji”. („Zwłaszcza na kierunkach technicznych brak osadzenia procesu kształcenia we wspólnych wartościach i tożsamości narodowej może go zmienić w działanie o charakterze czysto użytkowym, pozbawionym refleksyjności i aksjologicznego punktu odniesienia”).
Badania dotyczące historii i kultury Polski - oraz ich upowszechnianie za granicą - nie ma według ministerstwa celu poznawczego (o nim się w ogóle nie mówi), tylko polityczny. Są narzędziem dyplomacji państwowej. Autorzy nie udają, że chodzi o cokolwiek innego.
Zacytujmy cały fragment:
„Wyniki polskich badań i analiz, zwłaszcza badań nad kulturą i historią naszego kraju, powinny być zdecydowanie bardziej widoczne dla międzynarodowej społeczności badaczy. Jest to jeden z warunków skutecznego prowadzenia dyplomacji naukowej i tworzenia polskiej »miękkiej siły« (soft power), których celem powinno być wchodzenie w dialog międzynarodowy z badaczami z innym krajów i wpływ na zagraniczną opinię publiczną. Zwiększenie stopnia umiędzynarodowienia HST jest szczególnie istotne w związku ze zdarzającymi się przypadkami niezrozumienia naszej historii i deprecjonowania polskiej kultury za granicą. Włączenie wyników badań polskich naukowców do światowego obiegu myśli to element polskiej racji stanu”.
Autorzy dodają jeszcze, że w związku z tym badania powinny być inaczej oceniane - ponieważ „mechanizmy publikacyjne” są inne w naukach humanistycznych związanych z Polską niż w międzynarodowych. Co to ma znaczyć w praktyce - tego nie wiemy. Można się domyślić, że chodzi o specjalne zasady oceniania dorobku naukowego dla np. historyków czy teologów realizujących polityczne zadania władzy.
Nie ma także podanych żadnych przykładów „deprecjonowania polskiej kultury za granicą”, z czym polscy naukowcy mieliby walczyć.
„Zadaniowanie” historyków czy literaturoznawców (zwłaszcza historyków) przez polityków ma w Polsce długą tradycję. Przez dziesięciolecia uprawiały to władze komunistyczne, polecając np. mediewistom pokazywanie, że Słowianie nie ustępowali Germanom (czy Niemcom) pod względem cywilizacyjnym. Np. w latach 60. XX w. mediewista Roman Grodecki pisał:
„Nasza współpraca nad wyświetleniem stosunków polsko–niemieckich w ciągu dziejów, do której nas ci uczeni w interesie po rozumienia międzynarodowego i dla dobra ludzkości zaprosili, musi się zacząć od obrony rodzimego charakteru początków naszego państwa i od obrony narodowości jego twórców (…)”.
Niestety, w dokumencie przygotowanym przez ekipę PiS nie znajdziemy nawiązania do tych historycznych tradycji. OKO.press ma nadzieję, że minister przynajmniej zdaje sobie z nich sprawę.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze