0:000:00

0:00

Znieważenie "miejsca spoczynku zmarłego" jest ścigane przez prawo. Zgodnie z artykułem 262 Kodeksu karnego, grozi za nie kara grzywny, ograniczenia wolności, a nawet do dwóch lat pozbawienia wolności.

Prokuratura Rejonowa Warszawa-Żoliborz chce jednak warunkowego umorzenia sprawy dwóch osób, które zniszczyły grób Bolesława Bieruta i znieważyły miejsca pochówku innych komunistycznych działaczy. Według niej, nagrobkowi Bieruta nie należy się ochrona prawna, ze względu na „jednoznacznie negatywną oceny historycznej wyżej wymienionego działacza komunistycznego”.

Bierut był jednym z przywódców PZPR, prezydentem PRL w latach 1947-52 i premierem rządu w latach 1992-54. Odpowiadał za sowietyzację, terror i zbrodnie komunistyczne w powojennej Polsce. Po śmierci, w 1956 roku, został pochowany w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.

Przeczytaj także:

Akcja na cmentarzu

1 sierpnia 2016 roku na wojskowych Powązkach odbywały się obchody rocznicy Powstania Warszawskiego. Uroczystości zabezpieczała policja. Brał w tym udział dzielnicowy z Żoliborza. Wieczorem, gdy zmieniał posterunek, zobaczył wysprejowane na czerwono napisy na grobie Bolesława Bieruta. Późniejsze oględziny nagrobka wykazały, że z przodu namalowano napis „KAT”, z boku czerwoną gwiazdę i napis „morderca”, z tyłu - kolejny napis „KAT”, a na schodkach prowadzących do grobu - „bandyta”.

Przechodząc koło grobu dzielnicowy zauważył stojącą nieopodal grupę ludzi. Rozpoznał kobietę, którą widział ją już wcześniej na Powązkach, m.in. gdy chciała zakłócić pogrzeb generała Wojciecha Jaruzelskiego. Protestowała wtedy w kasku z napisem ZOMO.

Dzielnicowy skojarzył, że to może być sprawczyni dewastacji. Jego przełożony polecił mu zatrzymanie kobiety, ale – by nie zakłócać uroczystości – miało to nastąpić dopiero gdy wyjdzie ona z cmentarza. Tak też się stało. Dzielnicowy i asystujący mu policjant poinformowali kobietę, że chodzi o napis na grobie Bieruta. Po wylegitymowaniu okazało się, że to 49-letnia Monika S., bezrobotna z Łomianek. Towarzyszył jej Janusz W., 24-letni student Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Miał przy sobie reklamówkę, a w niej czerwoną farbę w sprayu i szablon z tektury w kształcie gwiazdy. Widać było, że ich używał, bo reklamówka była pobrudzona farbą.

Zatrzymaną dwójkę policjanci zawieźli na żoliborski komisariat. Tam Monika S. przyznała się do pomalowania grobu Bieruta. Zeznała, że zrobiła to z Januszem W. Przyznała się również do naklejania na grobach innych działaczy aparatu PRL naklejek z napisem „zbrodniarz komunistyczny”. Jak mówiła, zdążyła okleić 16 grobów, m.in. Władysława Gomułki (I sekretarza KC PZPR), Julii Brystygier (funkcjonariuszki aparatu bezpieczeństwa PRL) i Józefa Cyrankiewicza (wielokrotnego premiera w PRL). Policjanci znaleźli przy niej listę z nazwiskami zmarłych działaczy i dokładną lokalizacją ich grobów na Powązkach.

Pomocna dłoń

Według zeznania Moniki S., w akcji na Powązkach miały brać udział również inne osoby, których rolą było „ubezpieczanie” malujących. Wymieniła Beatę Sławińską - niegdyś aktywistkę Solidarnych 2010, obecnie wiceprezes Fundacji Łączka, zabiegającej o upamiętnienie działaczy antykomunistycznego podziemia, którzy w latach 50. zostali zamordowani w więzieniu na Rakowieckiej i pochowani bezimiennie na Powązkach (w kwaterze Ł, nazywanej „Łączką”).

Później – już przed prokuratorem - Sławińska przyznała, że była wtedy na Powązkach i że zna Monikę S. Twierdziła jednak, że nic nie wie o napisach ani naklejkach na grobach. Co ciekawe - to właśnie do niej zadzwoniła Monika S., po zatrzymaniu przez policję. A dziś Monika S. jest sekretarzem redakcji portalu, prowadzonego przez Fundację Łączka.

Jeszcze w czasie gdy policja przesłuchiwała zatrzymanych w sprawie zniszczenia grobów, w komisariacie pojawiła się posłanka PiS, Małgorzata Gosiewska. Funkcjonariusze odnotowali, że chciała informacji o Monice S. oraz Januszu W. i nie podobało jej się ich zatrzymanie. Później w TVP Info mówiła, że przecież na grobie Bieruta „napisali całą prawdę”.

Do komisariariatu przjechali też posłanka PiS Anita Czerwińska oraz adwokat H. (w czasach PRL działacz opozycji). W policyjnej notatce zanotowano, że dochodziła od niego „wyczuwalna woń alkoholu” i że w „sposób agresywny powiedział”, że jest obrońcą zatrzymanych. Nie chciał jednak kontaktu z nimi. Złożył tylko jednozdaniowe zażalenie na zatrzymanie.

Ziobro mówi: wypuścić

Następnego dnia po zatrzymaniu Moniki S. i Janusza W., w sprawie interweniował Zbigniew Ziobro. W komunikacie Ministerstwa Sprawiedliwości podano wówczas, że policja "bez wiedzy i udziału prokuratury" zatrzymała "dwójkę młodych ludzi". A "Minister Sprawiedliwości Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro zażądał od prokuratora regionalnego doprowadzenia do natychmiastowego zwolnienia zatrzymanych. Prokuratorzy z Prokuratury Okręgowej udali się na komisariat, aby doprowadzić do ich niezwłocznego wypuszczenia na wolność".

Do akcji wkroczył prokurator rejonowy z Żoliborza. Przesłuchał sprawców, ale jako świadków, a nie podejrzanych o znieważenie miejsca pochówku. I puścił ich do domów.

Monika S.,zeznając przed prokuratorem, mówiła, że na wojskowych Powązkach pochowano wielu niegodnych tego ludzi. Oznaczała ich groby naklejkami „zbrodniarz komunistyczny”, by ludzie wiedzieli, że obok zasłużonych oficerów, leżą ich kaci. Uchyliła się od odpowiedzi na pytanie, czy to ona pomalowała grób Bieruta. Dodała tylko, że nie chciała nic zbezcześcić. Janusz W. zeznał zaś, że naklejki miały charakter informacyjny, ale nie on je naklejał. Nie malował też napisów na grobie Bieruta, tylko niósł reklamówkę z farbą.

Poręczenie za Monikę S. i Janusza W. złożył prof. dr hab. Wiesław Wysocki, historyk z UKSW. Wskazywał na ich szlachetne pobudki i moralną rację. Napisał, że zatrzymanie za słowa "kat" i „bandyta” wobec Bieruta wydaje się nadgorliwością. I że w „normalnym kraju” policja tylko by wylegitymowała sprawców, ale w Polsce jest ostoją „ancien regime”.

Sąd rozpoznał potem zażalenie adwokata na zatrzymanie i przyznał rację policji. Zauważył, że zatrzymanie było zasadne, bo sprawcy mogli się ukrywać i zatrzeć ślady wandalizmu. Za funkcjonariuszami wstawił się też związek zawodowy NSZZ Policjantów z Wielkopolski. Zachowanie Zbigniewa Ziobry ocenił jako wywieranie nacisku na policję.

Pomnik czy grób – co za różnica?

Co się działo potem? Prokurator ściągnął materiały innej sprawy – z 2011 roku, dotyczącej znieważenia warszawskich pomników Braterstwa Broni (tzw. Czterech Śpiących) na Pradze i Wdzięczności Armii Radzieckiej w Parku Skaryszewskim. Dwóch młodych mężczyzn wypisało na nich: „Czerwona zaraza”. Prokuratura ich oskarżyła, ale sąd ostatecznie umorzył postępowanie - wskazując na niską szkodliwość społeczną czynu. W uzasadnieniu zamieścił szeroki wywód historyczny o zbrodniach komunistycznych w PRL i o sowieckiej okupacji. Argumentował, że skazanie za znieważenie radzieckich pomników byłoby tym samym co skazywanie za wysadzanie sowieckich pomników przez polskie podziemie w 1946 roku.

Choć tamta sprawa dotyczyła pomników, a nie miejsc pochówku ludzi, wyrok jaki wydał w niej sąd, zaciążył na dalszym kierunku postępowania w sprawie zniszczenia grobu Bieruta.

W grudniu 2016 roku prokurator przedstawił Monice S. i Januszowi W. zarzut znieważenia miejsca spoczynku zmarłego. Ich obrońcą został adwokat Krzysztof Wąsowski, ten sam, który wybronił w sądzie oskarżonych o znieważenie pomników Armii Czerwonej. Pod koniec stycznia 2017 roku złożył do prokuratury wniosek o warunkowe umorzenie sprawy, z uwagi na nieznaczną szkodliwość czynu. Nie negując winy sprawców, tłumaczył, że działali oni z ideologicznych pobudek i nie byli wcześniej karani.

Prokurator po kilku dniach, wystąpił do sądu o warunkowe umorzenie sprawy, z okresem próby na dwa lata. Chce też by Monika S. zapłaciła 500 zł, a Janusz W. 300 zł na Fundusz Pomocy Pokrzywdzonym i Pomocy Postpenitencjarnej. Z wniosku prokuratora wynika, że nie objął on prawną ochroną „funkcji pomnika mauzoleum Bolesława Bieruta”. Dlaczego? „To wynika z jednoznacznie negatywnej oceny historycznej ww. działacza komunistycznego” - napisał we wniosku prokurator Maciej Nowicki.

W najbliższy piątek sprawę rozpatrzy stołeczny sąd.

;

Udostępnij:

Mariusz Jałoszewski

Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.

Komentarze