„Jak poszłam do pracy, to myślałam, że chwyciłam Pana Boga za nogi. Ale co roku jest gorzej przez to, jak społeczeństwo nas odbiera. Mówią, że jesteśmy nierobami” – opowiada nauczycielka z przedszkola w górniczej dzielnicy Rybnika. Za strajkiem głosowały tu wszystkie pracownice. W mieście zastrajkują wszystkie publiczne placówki [Reportaż ze Śląska]
31 marca 2019 poznaliśmy wyniki referendum strajkowego wśród nauczycieli. Prezes ZNP Sławomir Broniarz poinformował, że z blisko 20 tys. szkół, zespołów szkolnych i przedszkoli gotowość strajkową wyraziło 15 549 jednostek, co stanowi 79,5 proc. w skali całego kraju.
W niektórych miastach za strajkiem opowiedziało się 100 proc. placówek. Jednym z nich jest liczący prawie 140 tys. mieszkańców Rybnik – centrum Rybnickiego Okręgu Węglowego, największy ośrodek aglomeracji rybnickiej. W jego południowo-zachodniej części, w jednej z 27 dzielnic miasta, działa kilkuoddziałowe przedszkole z widokiem na hołdę po zamkniętej pod koniec lat 90. kopalni.
W przedszkolu można spotkać Krasnoludki, Biedronki i dzieci z innych grup o wdzięcznych nazwach. W sumie zatrudnionych jest tu 27 osób. Z wyjątkiem woźnego są to wyłącznie kobiety. Kiedy atmosfera nie jest zbyt formalna, zwykle rozmawiają ze sobą po śląsku. Dżistanie we ślůnskij godce je sam, na peryferiach miast, powszechne.
Poparcie dla strajku w przedszkolu nie mogło być wyższe – wyniosło 100 proc. Większość z pracujących osób nosi żółte plakietki ZNP z napisem „Protest”.
Po dniu spędzonym w przedszkolu o swoich zarobkach mówi Magda, wychowawczyni jednej z grup:
"Nie utrzymałabym się sama ze swojej wypłaty. Mam męża i razem nam jakoś idzie, ale nie wyobrażam sobie osoby samotnej, która żyje z tej pensji i się jeszcze dokształca. Za kurs terapii ręki zapłaciłam 400 złotych".
Magda pracuje w przedszkolu od pięciu lat. Na studia pedagogiczne poszła trochę z przypadku, ale z biegiem lat pokochała swój zawód. Jej grupa to dzieci dwu- i trzyletnie: "To jest fantastyczne, kiedy wałkujesz coś wiele razy z dziećmi i widzisz, jak im to w końcu zaczyna wychodzić, a dziecko mówi: „pani jest cudowna”. Nauczyciele są po to, by kreować młodych ludzi. Kochamy to, bardzo chcemy kształtować ich rozwój".
Za tę pasję Magda zarabia 2098 zł na rękę. To kwota, która obejmuje też stałe nadgodziny. Bez nich byłoby to około 1800 zł.
Kiedy gość przedszkola siada na chwilę przy niebieskim stoliku, dzieci pytają go, czy jest szefem straży miejskiej. Zafascynowane zbliżają się i stojąc rzędem obserwują go. Przypominają w tym obcych przybyszy z ostatnich scen filmu Spielberga „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”. To o ich los kłócą się dziś dorośli: jedni uważają, że strajkujący biorą dzieci za zakładników, inni twardo tłumaczą, że walczą o ich przyszłość.
"Zacznijcie nas traktować poważnie. Swoim działaniem najbardziej szkodzicie dzieciom, które są przyszłością tego państwa. Przede wszystkim te reformy... Raz wchodzą, potem się je wycofuje, a najbardziej na tym cierpią dzieci. Tak samo strajk: gdyby traktowano nas poważnie – a przecież były wcześniej sygnały strajku – nie byłoby teraz problemu".
Edyta ma pod sobą grupę cztero- i pięciolatków, którzy spędzili dziś czas na placu zabaw. W primaaprilisowe popołudnie w oślepiającym słońcu i łagodnym wietrze było 10 stopni.
Na rękę wraz z dodatkiem za wychowawstwo i dodatkiem motywacyjnym Edyta dostaje około 2000 zł. Czego oczekuje? – Podwyżka powinna wynieść przynajmniej 500 zł. Ale nie tak, że będzie się ciągnąć przez pięć lat, tylko powinna mieć miejsce w jakimś sensownym okresie - mówi.
Głównym żądaniem ZNP jest podwyżka dla nauczycieli o 1000 zł brutto. W tym samym czasie „Solidarność” żądała 650 zł, ale jej góra zaczęła się wycofywać z tego postulatu. W głosach Magdy i Edyty zdecydowanie przeważa jednak kwestia szacunku dla zawodu nauczyciela. Dla nich to nie tylko strajk o podwyżkę, lecz także protest o charakterze godnościowym.
"Jak poszłam do pracy, to myślałam, że chwyciłam Pana Boga za nogi. Ale co roku jest coraz gorzej przez to, jak społeczeństwo nas odbiera. Mówią, że jesteśmy niewykształconymi nierobami. A ja nie dość, że mam swoją grupę, to jeszcze uczę angielskiego i mam studia podyplomowe z oligofrenopedagogiki. To jest wieczne dokształcanie się, bo często jest tak, że uzyska się jakieś uprawnienia, a potem się okazuje, że trzeba je jeszcze dopracować i iść na kolejne studia", mówi Magda.
"Ja byłam wychowana tak, że nauczycielowi należy się szacunek. Teraz ta sytuacja w moim przekonaniu bardzo się zmieniła. Szacunek zaniknął, a rodzice niejednokrotnie przychodzą z bezsensownymi pretensjami. Miałam raz przypadek żalu o to, że dziecko ma umalowane klejem spodnie", skarży się Edyta.
Jeszcze inaczej ujmuje to Agnieszka, obecnie pracująca jako nauczycielka mianowana, w tym roku bez wychowawstwa. Bez dodatków, po 35 latach pracy zarabia 2200 zł netto. – Popieram strajk głównie ze względów finansowych. Podpisuję się pod głosami o szacunku dla nauczyciela, ale jako nauczycielka przedszkola muszę powiedzieć, że to jest zawód zapomniany przez system oświaty od lat. Uważam, że harujemy bardzo, bardzo ciężko, bo dochodzi nam jeszcze obowiązek dbania o bezpieczeństwo. Dziecka można ostatecznie czegoś nie nauczyć, ale absolutnie nie może mu się nic stać. Mamy też więcej godzin niż w szkołach, bo 25, a nie 18 i do tego żadnej przerwy w trakcie.
Magda w ogóle protestuje przeciwko słowu „przedszkolanka”. Uważa, że brzmi tak, jakby nie doceniano tego, co robi. Jest „nauczycielką” i miło jej, gdy ktoś zauważa tę różnicę.
Internet roi się od komentarzy nt. pracy nauczycieli. Nie potrzeba przypisów źródłowych, by wymienić najważniejsze zarzuty. 12 marca głos w tej sprawie na Facebooku zabrał Darek Martynowicz, nauczyciel z Krakowa: „Będę strajkował także przez was – niepolityków, podśmiewających się z nas po cichu, albo powtarzających często: nieroby, długie wakacje, 18 godzin. To także przez was polska edukacja jest w takim miejscu, w jakim jest”. 1 kwietnia jego post ma prawie 3,5 tys. udostępnień.
Wielu komentatorom protesty wydają się fanaberią grupy, której i tak wiedzie się lepiej niż innym. Do małej liczby godzin i długich wakacji dodaje się brak możliwości zwolnienia i ochronę, którą gwarantuje Karta Nauczyciela. Jak mówią o tym nauczycielki spod Rybnika?
Agnieszka: – Nie da się pracować 40 godzin z taką intensywnością, żeby niczego nie zaniedbać i chwila wytchnienia jest niezbędna. Mamy pełno zebrań, szkoleń, jeździmy na wycieczki. To nie jest 25 godzin, to dużo więcej. Najtrudniejsze jest to, że musimy na okrągło dbać o bezpieczeństwo dzieci – to jest bardzo wyczerpujące. Mimo tych 25 godzin wracamy do domu zmęczone.
O przynoszeniu pracy z przedszkola do domu mówi Magda: – Ta praca nie zamyka się po 25 godzinach. Niejednokrotnie zostajemy po zajęciach, aby uzupełnić całą robotę papierkową, której jest multum. Wracając do domu, przynoszę ze sobą problemy dzieciaków. Często o nich myślę.
Nauczycielki podkreślają, że kluczowa w przedszkolu jest współpraca z rodzicami. Bez niej trudno osiągnąć jakiekolwiek efekty w pracy z dziećmi.
Edyta: – Dużo ludzi mówi, że nauczyciel pracuje kilka godzin, ma wakacje i zarabiamy nie wiadomo ile. Nikt nie patrzy na to, że ja przychodzę do domu i muszę przygotować pomoce dydaktyczne, dekoracje, przygotować się na zajęcia i konkurs (teraz np. robimy prace plastyczne), a w weekendy jeżdżę na studia. Czasu wolnego dla siebie mam naprawdę mało. Napisanie opinii w domu dla doświadczonego nauczyciela to może być chwila, ale dla początkującego może trwać i godzinę. Praca w domu jest darmowa, a jest jej dużo. W przedszkolu zaś jest praca w hałasie i przyjmujemy coraz więcej dzieci z problemami. Cały czas się szkolimy.
I dodaje: – Ja nie neguję, że inni też pracują ciężko, sama pracowałam w kawiarni. Ale jak inni mają wolne, to mają wolne. A jak ja wezmę wolne w ferie, to później muszę nadrabiać.
Nauczycielki w przedszkolach nie mają ferii zimowych, a letnie wakacje nie trwają dwóch miesięcy, lecz miesiąc. W pozostałym pełnią dyżury.
Dla części personelu czas największej zawieruchy ma miejsce koło 12:00. Podano właśnie placki ziemniaczane z jogurtem. Bo przedszkole to nie tylko nauczycielki, ale także woźne oddziałowe i pomoc nauczycielska. Oddziałowe także głosowały za strajkiem, część z nich nosi również żółte plakietki, ale oficjalnie się do niego nie przyłączają.
Joanna pracuje w przedszkolu od 28 lat. Za jej pensję nie odpowiada ministerstwo, lecz samorząd. Zarabia 1576 zł netto. Choć uważa, że jest to mało, to nie myśli o zmianie zawodu, bo lubi to, co robi. W lutym pracownicy administracyjno-obsługowi wywalczyli u prezydenta Rybnika podwyżkę 150 zł, która będzie przyznana od czerwca.
"Nie bierzemy udziału w strajku, bo on jest dla nauczycieli, a my straciłybyśmy dniówkę. Dostaniemy podwyżki w czerwcu, a prezydent zgodził się na kolejne spotkania od listopada w sprawie następnych podwyżek" – mówi Joanna.
– Strata dniówki to około 80 zł. Jeżeli z pensji 1500 zł pozwolę sobie na strajk jedno- czy dwudniowy, to gdzie tych pieniędzy będę szukać? Gdyby nie chodziło o stratę pieniędzy, jak najbardziej poparłybyśmy strajk – dodaje oddziałowa Basia.
Staż pracy ma jeszcze dłuższy od Joanny: pracuje od 37 lat i już mogłaby być na emeryturze, ale chce, by była trochę wyższa. Dziś zarabia 1520–1530 zł netto miesięcznie. – To jest karygodne, po tylu latach... – dodaje z żalem.
Basia czuje się pominięta przez organy państwowe i związki zawodowe. Podkreśla, że mówi się jedynie o nauczycielach, a zapomina o tym, że są oni często zależni od takich osób jak ona.
Pomimo tych różnych perspektyw, wszyscy mówią zgodnie, że różnice nie wpływają na dobrą współpracę pomiędzy nauczycielkami a resztą personelu. Podział ról i interesów jest dla wszystkich jasny i nie ma oczekiwań, że jedna grupa zawsze będzie twardo broniła drugiej.
Jak oceniane są szanse na podwyżki? Małgorzata pracuje w przedszkolu od 13 lat, a od dwóch jako pomoc nauczycielska. Do niedawna w weekendy dorabiała jako kelnerka. Zarabia 1560 zł netto i pensje nazywa „zasiłkowymi”. – Wydaje mi się, że coś dadzą, ale 1000 zł? Nigdy w życiu. Może 300, 400 zł, ale nie więcej. Bo inne zawody zaczną strajkować.
Na koniec pracownice odpowiadają na pytanie, co chciałyby dziś powiedzieć rządowi.
Magda: – Nie jesteśmy tacy, jak mówicie o nas opinii publicznej. Nie jesteśmy niedokształconymi nierobami, nie chcemy się rozmnażać po to, by mieć 500+, bo to uwłaczające. W kształtowanie następnych pokoleń już od najmłodszych lat wkładamy dużo serca i energii. Nie tylko w pracy jesteśmy nauczycielkami, ale problemy z pracy przynosimy też do domu. Martwimy się o dzieci.
Agnieszka: – Po wszystkich latach obietnic i degradacji zawodu nie wierzę, by ktokolwiek mnie jeszcze wysłuchał, więc nie mam już nic szczególnego do powiedzenia rządowi. Dlatego tym razem protestuję w najostrzejszej formie. Proszę tylko o godną płacę odzwierciedlającą mój wkład w pracę.
Basia: – Zastanówcie się, co robicie i przede wszystkim spróbujcie dotrzeć do ludzi, którzy mają tyle lat pracy, żeby godnie zarabiali. Godnie u nas teraz zarabia tylko rząd i jego instytucje.
Małgorzata: – Gdyby był lepszy byt, to człowiek by nie myślał w ogóle o strajku. Trzeba docenić człowieka, który pracuje i się poświęca. Powiedziałabym nawet: dla was trochę mniej, a dla tych najniżej dużo więcej. Szary człowiek też chciałby się lepiej poczuć w społeczeństwie.
Wszystkie imiona pracownic przedszkola zostały na ich prośbę zmienione.
Edukacja
Beata Szydło
Anna Zalewska
Karta Nauczyciela
nauczyciele
pensje nauczycieli
podwyżki dla nauczycieli
strajk nauczycieli
Absolwent psychologii, doktorant nauk o polityce, Ślązak z rodziny górniczej. Rzecznik opolskich struktur Partii Razem.
Absolwent psychologii, doktorant nauk o polityce, Ślązak z rodziny górniczej. Rzecznik opolskich struktur Partii Razem.
Komentarze