0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.plFot. Tomasz Stańczak...

„Problem jest globalny. Na rynkach światowych mamy nadwyżki zboża. Ceny w Polsce są zsynchronizowane ze światowymi. W kontraktach terminowych na listopad ceny są bardzo niskie. A problemem jest Rosja, która obniża ceny przez rekordowy eksport i robi to celowo – by zaszkodzić Ukrainie i skłócić Europę”.

„Nawet bez otwarcia rynku unijnego na produkty z Ukrainy istniał problem z konkurencyjnością produkcji zbóż, roślin oleistych w małych i średnich (nawet do kilkudziesięciu hektarów) gospodarstwach. Według analiz konkurencyjne na tym rynku mogą być docelowo gospodarstwa kilkusethektarowe”.

„Zielony Ład nie obowiązuje w ogóle rolników z gospodarstwami poniżej 10 hektarów. W Polsce takich gospodarstw mamy 940 tys. A wszystkich gospodarstw, które pobierają unijne dopłaty, jest 1 mln 240 tys.”.

„Jednolity rynek i akcesja do UE przyniosły polskim rolnikom ogromne korzyści. 2/3 polskiego eksportu żywności ląduje w krajach Unii. Przed akcesją do UE cały nasz eksport rolniczy to około 4 mld euro, dziś – 58 mld euro. Polski sektor rolniczy od 2004 roku otrzymał już około 80 mld euro transferów z budżetu unijnego w postaci dopłat bezpośrednich i wsparcia na modernizację gospodarstw i rozwój wsi” – mówi dr Jerzy Plewa w rozmowie z OKO.press.

Przeczytaj także:

Zboża z Ukrainy spełniają unijne normy

Jakub Szymczak, OKO.press: Czy żywność z Ukrainy rzeczywiście jest znacznie gorszej jakości niż polska, jak twierdzą protestujący rolnicy?

Dr Jerzy Plewa, były wiceminister rolnictwa i szef dyrekcji generalnej ds. rolnictwa i obszarów wiejskich w Komisji Europejskiej, ekspert Team Europe Direct: Tego tak naprawdę nie wiemy. Nie mamy oficjalnych danych polskich służb, które to kontrolują. I przez to krąży wiele teorii spiskowych.

W ubiegłym roku, w czerwcu brałem udział w panelu, w którym był też wiceminister rolnictwa Czech. Stwierdził on wtedy, że w ostatnim tygodniu ich służby zbadały ponad 100 próbek zboża importowanego z Ukrainy. Wszystkie spełniały wymogi co do pozostałości substancji niebezpiecznych. Podczas tego samego panelu polski wiceminister Janusz Kowalski twierdził, że ukraińskie zboże jest złej jakości, ale nie podawał żadnych faktów, które by to potwierdzały.

Znamy jakieś przypadki wykrycia przekroczenia norm w ukraińskiej żywności?

W UE obowiązuje system szybkiego ostrzegania RASFF. Każde podejrzenie, że żywność może być niebezpieczna dla zdrowia, nie spełniać norm, muszą być tam odnotowywane. Sporadycznie zdarzają się tam zgłoszenia co do ukraińskiej żywności, ale tak samo dzieje się w przypadku żywności polskiej.

W tej sprawie mamy całą masę nieporozumień.

To nie jest tak, że import żywności z Ukrainy nie spełnia wymogów unijnych. Unia nie może narzucić swoich systemów produkcji państwom trzecim – czy państwom Ameryki Południowej, czy USA, czy Ukrainie. Natomiast w imporcie te kraje obowiązują te zasady. Na przykład dopuszczalny poziom pozostałości pestycydów.

Cała importowana żywność musi te wymagania spełniać. Za to odpowiadają służby kontrolujące zewnętrzne granice Unii. W stosunku do Ukrainy kontrolę na naszej granicy w imieniu UE pełnią polskie służby.

Rolnicy mówią, że w Ukrainie stosuje się środki chemiczne niedopuszczalne w UE.

Jeśli w importowanej żywności zostałby wykryty taki środek, to taka żywność nie mogłaby być dopuszczona do obrotu na rynku unijnym. Dochodzi do tego problem ”czułości” urządzeń kontrolnych – wykrywalność takich pozostałości może spadać, bo ich poziom może obniżać się z upływem czasu.

Żywność importowana do UE jest bezpieczna.

Europejska Agencja do Spraw Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) publikuje raporty o tym, co w importowanej żywności wykryto i czego nie dopuszczono do obrotu. I jeśli pojawiają się problemy z np. z importowanym miodem z Chin czy z Ukrainy, służby kontrolne reagują. Ukraińską żywność obowiązują takie same zasady jak na przykład amerykańską czy marokańską.

Ukraińcy mają przewagę

Co z przekonaniem protestujących rolników, że polska żywność może nie wytrzymać wolnej konkurencji z ukraińską?

To zależy od sektora. Polski sektor zbożowy i roślin oleistych rzeczywiście nie jest w stanie wytrzymać wolnej konkurencji z Ukrainą, bo liczy się powierzchnia gospodarstwa, jakość gleb i system produkcji.

Ukraińcy mają tutaj przewagę. Mają większe areały, lepsze ziemie i dobre warunki klimatyczne. Nie muszą używać tak dużo nawozów sztucznych. Tak więc polscy producenci zboża, kukurydzy i rzepaku mogą mieć problem z taką konkurencją.

Zakaz importu zboża obowiązuje od prawie roku, więc w tym sektorze „problem” Ukrainy i tak został już załatwiony.

Niektórzy twierdzą, że system nie jest szczelny, ale gdy protestujący wysypują zboże, to okazuje się, że jechało tranzytem przez Polskę. Zgodnie z moją wiedzą zakaz działa. Nie ma więc czego już zakazywać.

Problemem jest Rosja, a nie Ukraina

Problem jest globalny. Na rynkach światowych mamy nadwyżki zboża. Ceny w Polsce są zsynchronizowane ze światowymi. W kontraktach terminowych na listopad ceny są bardzo niskie. A problemem jest Rosja, która obniża ceny przez rekordowy eksport i robi to celowo – by zaszkodzić Ukrainie i skłócić Europę.

Pojawiają się pomysły, by problem europejskich nadwyżek wykorzystać do rozwiązania problemu głodu na świecie. I w ten sposób nieco podnieść ceny, pomóc też rolnikom. „Skoro stać nas było jako UE na pomoc wojenną dla Ukrainy – i słusznie – na poziomie 50 mld euro, to dzisiaj potrzeba minimum 5-7 mld euro, żebyśmy wyeksportowali nadwyżki zboża z Europy do Afryki czy na Bliski Wschód. W regiony, w których ludzie głodują” – mówił niedawno poseł PSL Marek Sawicki w Polskim Radiu.

Przestrzegam przed takimi pomysłami. To czysty populizm. Nie chodzi o to, że Unia nie ma takich pieniędzy. Ale porozumienia międzynarodowe, które jako UE ratyfikowaliśmy, zabraniają tego typu praktyk.

Dawno wycofano się z subsydiowania eksportu, bo chociaż pomaga to w jednym miejscu, to jest to globalnie szkodliwe. Pomocą dla cierpiących głód zajmuje się Światowy Program Żywnościowy (WFF), agenda ONZ, która otrzymuje pieniądze od donatorów i kupuje żywność na światowych rynkach tak, by ich nie destabilizować.

Nagłe przesunięcie tak dużych ilości zbóż może oznaczać dumping cenowy, uderzenie w producentów na miejscu czy w innych regionach świata. To byłoby dokładnie to samo, co robi dziś Rosja swoim ogromnym eksportem zbóż. Rosja jest członkiem Światowej Organizacji Handlu, ale jak z Rosją i przestrzeganiem przez nią międzynarodowego prawa jest, wszyscy wiemy. Unia tak nie postąpi.

Mamy przewagę w mleku, owocach, warzywach i przetwórstwie

W innych branżach rolniczych w Polsce sytuacja jest lepsza niż u producentów zboża?

Polska ma nad Ukrainą przewagę w mleku, w owocach, warzywach i produktach przetworzonych. Mamy rekordowy eksport za 2023 – 58 mld euro i dodatnie saldo (18 mld euro) w eksporcie żywności. Wartość naszego eksportu żywności jest prawie dwa razy większa niż ukraińskiego. Ale Ukraina eksportuje surowce, a my przede wszystkim produkty przetworzone i głównie na rynek UE.

29 lutego apel do polskich władz wystosowały wspólnie polskie i ukraińskie stowarzyszenia mleczarskie. Są one zainteresowane współpracą, polscy producenci chcą dalej mleko i produkty mleczarskie eksportować. I tutaj zakaz nikomu się nie przysłuży – a dotknie dobrze zorganizowanych i konkurencyjnych producentów.

Mamy kłopoty z jakością polskiej pszenicy

Problemy małych i średnich producentów zbóż to nowa sytuacja, związana z ostatnimi kryzysami – inflacją, wojną?

Problem trwa od lat. Nawet bez otwarcia rynku unijnego na produkty z Ukrainy istniał problem z konkurencyjnością produkcji zbóż, roślin oleistych w małych i średnich (nawet do kilkudziesięciu hektarów) gospodarstwach.

Według analiz, konkurencyjne na tym rynku mogą być docelowo gospodarstwa kilkuset hektarowe. Pojawia się też problem jakości produkcji. W Polsce często występują złe warunki pogodowe. Jakość pszenicy nie jest wówczas najlepsza, wiele zbóż jest klasyfikowana jako paszowe.

Powrót do zasad handlu sprzed wojny pomógłby tym producentom?

Od 2016 roku obowiązuje między Ukrainą i UE umowa o stowarzyszeniu. Jej część handlowa stopniowo, ale konsekwentnie liberalizuje handel rolny. Silnie obniżono cła na wiele towarów, a na mięso drobiowe, cukier czy jaja wprowadzono kontyngenty, czyli limity ilościowe o preferencyjnych stawkach celnych. Umowę ratyfikowały wszystkie kraje UE, w tym Polska.

Po wybuchu wojny, już drugi rok z rzędu, na wniosek Komisji Europejskiej, rządy państw członkowskich i Parlament Europejki podjęły decyzję o zwieszeniu wszystkich ceł, by Ukrainie pomóc. Ale jeśli wrócą stare zasady, to one wcale nie są bardzo restrykcyjne. UE na przykład w ogóle nie stosuje ceł na kukurydzę z żadnego kierunku, to dlaczego miałaby je stosować wobec Ukrainy?

Otrzymuje setki tysięcy złotych z UE i organizuje protesty

Drugim wrogiem protestujących jest Unia Europejska.

Organizatorzy tych protestów głoszą hasła, których w praktyce nie stosują. Jeden z liderów protestów jest producentem żywności ekologicznej, robi to od 20 lat. Ma 70 hektarów. W internecie można znaleźć film z maja 2023 roku, na którym podkreśla zalety Zielonego Ładu, produkcji ekologicznej, płodozmianu. Z publicznie dostępnych danych wiemy, że z UE otrzymuje setki tysięcy złotych dotacji. I ta osoba organizuje protesty przeciwko Zielonemu Ładowi, przeciwko UE.

Zamiast rozmawiać o rozwiązywaniu realnych problemów,

duzi producenci często wyciągają mniejszych na ulice, by protestować i prowadzić rozgrywkę polityczną.

Działacze rolniczy chcą się uwiarygodnić w oczach drobniejszych producentów, których interesów nie dopilnowali przez ostatnie lata. Sądzę, że stąd ich obecność wśród liderów protestu i licytacja na populistyczne hasła.

Protestujący rolnicy chcą, żeby wprowadzić całkowity zakaz importu ukraińskich produktów rolnych i domagają się odstąpienia od Zielonego Ładu. Gdyby te postulaty zostały spełnione, to nie tylko nie poprawiłyby sytuacji polskich rolników, ale w dłuższej perspektywie by ją pogorszyły.

Zielony Ład rzeczywiście zaszkodzi rolnikom?

Zielony Ład nie obowiązuje w ogóle rolników z gospodarstwami poniżej 10 hektarów. W Polsce takich gospodarstw mamy 940 tys. A wszystkich gospodarstw, które pobierają unijne dopłaty, jest 1 mln 240 tys.

Są wyłączenia dla tych, którzy prowadzą zrównoważoną produkcję. Rolnicy narzekają na ekoschematy. Pieniądze, które rolnicy otrzymują po ich spełnieniu, pochodzą z UE. Ale same zasady zostały opracowane i zaplanowane w Polsce przez poprzedni rząd.

Odłogowanie 4 proc. ziemi? Nadal można ją uprawiać

Często wspomina się o wymogu odłogowania 4 proc. ziemi z Zielonego Ładu. To jest wymóg dobrej kultury rolnej, wynika ze strategii bioróżnorodności. W ubiegłym roku został zawieszony, w tym również. To też nie jest tak, że to jest nakaz odłogowania i nic tam nie można uprawiać. Można, tylko bez użycia środków chemicznych. To nie jest tak, że ci, którzy dziś mają problemy z opłacalnością swojej produkcji, ucierpieli z powodu tego właśnie rozwiązania.

Może obawiają się, że ucierpią w przyszłości. O tym warto rozmawiać i negocjować. Ale nie na ulicy. Realne problemy rolnictwa istnieją, ale nie tam, gdzie szukają ich protestujący. Rozwiązania są mało spektakularne, wymagają czasu. I dialogu między rządem, UE, rolnikami i Ukrainą.

Rolnicy są sfrustrowani, wielu z nich nie chce spokojnego dialogu, chcą pokazać swoją desperację.

Działania tych, którzy wysypują zboże, są albo cyniczne, albo głęboko naiwne – to nielegalne i niczego nie zmieni. Mnie to bulwersuje. Ja negocjowałem członkostwo Polski w Unii Europejskiej. Rolnicy na tym bardzo dużo zyskali. A teraz bardzo wielu z nich widzi przeciwnika w tej właśnie Unii. I w Ukrainie. Tymczasem Ukrainie trzeba pomóc i to zrobić w taki sposób, by nie ucierpieli na tym polscy rolnicy.

Teraz mamy blokady na granicy z Litwą. Bo protestujący uważają, że ukraińskie zboże wjeżdża na Litwę i wraca do nas jako litewskie. No tak, tak funkcjonuje jednolity rynek, produkty przyjęte zgodnie z procedurami na Litwie mogą swobodnie krążyć po całej UE.

80 mld euro z UE

Czy słusznie podejrzewam, że bilans 20 lat w UE dla rolnictwa jest pana zdaniem jednoznacznie pozytywny?

Jednolity rynek i akcesja do UE przyniosły polskim rolnikom ogromne korzyści. 2/3 polskiego eksportu żywności ląduje w krajach Unii. Przed akcesją do UE cały nasz eksport rolniczy to około 4 mld euro, dziś – 58 mld euro. Polski sektor rolniczy od 2004 roku otrzymał już około 80 mld euro transferów z budżetu unijnego w postaci dopłat bezpośrednich i wsparcia na modernizację gospodarstw i rozwój wsi.

Wszyscy rolnicy korzystają na tych transferach na równych zasadach?

Środki ze wspólnej polityki rolnej powinny trafiać do tych rolników, którzy użytkują i zarządzają gruntem. Czyli do aktywnych rolników. W Polsce w dużym stopniu te środki wykorzystuje się do pomocy socjalnej. Pieniądze trafiają do gospodarstw od jednego hektara, już od jednej krowy. Pula finansowa jest jedna, jeśli pieniądze trafiają do tych, co nie produkują, mniej jest dla producentów.

Można to zmienić, ale nikt nie chce zajść za skórę tym małym rolnikom.

Najbardziej na tym tracą producenci posiadający od kilkunastu do kilkudziesięciu hektarów.

A dodatkowo dopłaty przyznawane są w euro. To wzmaga niepewność, bo ich wysokość zależy od kursu. Raz jest korzystnie, innym razem nie. Dopłaty nie są indeksowane inflacją, tymczasem koszty produkcji wzrosły znacząco.

Struktura rolnictwa musi się zmienić

Czy nie stoimy przed trudnym momentem, w którym musimy przyznać, że struktura naszego rolnictwa musi się zmienić? Że tych małych i średnich gospodarstw zbożowych nie da się uratować, jeśli chcemy uczestniczyć w globalnym i europejskim rynku, bo taka produkcja po prostu nie będzie się opłacać?

Rolnikom umknęło to, że jesteśmy w przełomowym momencie. Do tej pory rolnicy zwiększali dochody, zwiększając produktywność. Ten sposób zwiększania dochodów wyczerpuje się na naszych oczach. Mamy nasycone rynki, nowe kierunki eksportu nie są łatwe do zdobycia, powoli następuje racjonalizacja zakupów żywności przez konsumentów a poziom samowystarczalności w odniesieniu do podstawowych produktów rolnych w UE i w Polsce wzrasta, nawet bez wzrostu produkcji.

Ale gospodarstwa nie muszą upadać. Żywność była, jest i będzie potrzebna. Wszyscy musimy jeść. Ale rolnicy muszą podnosić konkurencyjność, zmienić profil produkcji.

W jakim kierunku?

Rośnie i będzie rósł popyt na produkty wysokiej jakości, ekologiczne. Takie rolnictwo może mieć niższą produktywność, ale ostateczny produkt jest droższy. Dlatego debatę o rolnictwie warto przekierować na to, by zachęcać małych i średnich producentów do zmiany profilu produkcji na taki, który przyniesie im dochód, dostosowywać ją do zmieniającego się popytu, szukać dodatkowych źródeł dochodów poza rolnictwem np. produkując energię odnawialną, biomasę.

Ze zbożem przy małych areałach jest i będzie trudno. Ale małe gospodarstwa z innym profilem mogą odnosić sukcesy. Tutaj nie ma jednej recepty, trzeba jej stale szukać.

Ostatnio słyszałem o gospodarzu, który stosuje bardzo restrykcyjne ograniczenia co do środków chemicznych, mocniejsze niż te, których wymaga UE, by uznać produkt za ekologiczny. Ale dzięki temu zdobył certyfikat, który otwiera wszystkie drzwi, każdy rynek. Ma zaledwie jeden hektar. Ale wysyła swoją świeżą sałatę transportem lotniczym do Arabii Saudyjskiej.

Nie każdy może tak zrobić, ale to pokazuje, że rozwiązania mogą być zaskakujące. Czekają nas zmiany, to nie będzie szybki proces. Ale jeśli małe gospodarstwa nie zmienią struktury produkcji, to będą przejmowane przez większych producentów. Bo produkcja zboża na 20 – 30 hektarach nie zabezpieczy dochodów dla nich i dla ich rodzin.

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze