Normalizacja podziału na szkoły dla wszystkich i szkoły dla zamożnych prowadzi nie tylko do rozwarstwienia na tych, którzy sobie nie radzą, bo nie zapłacą, oraz na tych, którzy sobie radzą, bo zapłacili. W końcu doprowadzimy do masowego odpływu nauczycieli ze szkół systemowych. I co wtedy? [EDUKACJA NIEPUBLICZNA ZA I PRZECIW]
W dyskusji o polskiej oświacie coraz częściej słychać, że mamy szkoły dwóch prędkości, a nierówności między uczniami się pogłębiają dramatycznie. W OKO.press rozpoczynamy rozmowę o tym, co zrobić z pęczniejącym rynkiem niepublicznej edukacji oraz jej rewersem – publicznymi szkołami w permanentnym kryzysie. Głos za i przeciw zabierają nauczycielki i ekspertki.
Dziś głos Aleksandry Korczak
wyróżnionej w konkursie Nauczyciela Roku nauczycielki języka polskiego, etyki i filozofii. Ukończyła studia doktoranckie na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Jest ekspertką do spraw lektur szkolnych oraz edukacji antydyskryminacyjnej, a także nagradzaną poetką performatywną.
Na prywatyzacji polskiej oświaty korzysta wiele osób, ale nie są to nauczyciele. I nie tylko oni tracą.
Korzystają rodzice, szczególnie ci, którzy chcą mieć poczucie bezpieczeństwa płynące z własnych działań. Chcą czuć, że zapewniają swojemu dziecku lepszą przyszłość, oszczędzają mu stresu, chcą mieć satysfakcję z mądrze ulokowanych środków. Chcą wyrazić swoją miłość i troskę. Chcą się czuć dobrymi rodzicami.
Korzystają te dzieci, które potrzebują szczególnych warunków do nauki i rozwoju, warunków, których publiczne placówki nie są w stanie zapewnić: być może z powodu niedofinansowania, być może z powodu braków lokalowych lub kadrowych. W społecznościach dziecięcych i młodzieżowych można spotkać osoby z zaburzeniami lękowymi, neuroatypowe, zagrożone niedostosowaniem społecznym, z niską sprawnością umysłową albo inteligencją w dolnych granicach normy, ale też przeciwnie – dzieci wybitnie zdolne, których potencjał także woła o indywidualny, dostosowany tryb nauczania. Każde dziecko jest inne. Nie każde dobrze się czuje w dużych zespołach klasowych, nie każde jest w stanie uczyć się w myśl przewidywań programowych dla poszczególnych etapów nauczania.
Korzystają właściciele placówek prywatnych, w których czesne miesięcznie opiewa na czterocyfrowe, pięciocyfrowe kwoty, a które dodatkowo są wspierane przez subwencję płynącą ze skarbu państwa. Wiele szkół niepublicznych założono przede wszystkim po to, żeby zarabiać i faktem jest, że generują one gigantyczne przychody, kapitalizując potrzeby dzieci i ich rodziców. Jeżeli szkoła ma na siebie zarabiać, trzeba ciąć koszt uzyskania przychodu, czyli na przykład pensje grona pedagogicznego.
Fundamentalna różnica w warunkach zatrudnienia jest taka, że w szkołach publicznych obowiązuje Karta Nauczyciela, a w szkołach niepublicznych – nie.
Dla niektórych to nawet wygodne, na przykład dla nauczycieli wymagających przedmiotów egzaminacyjnych. W placówkach systemowych wszystkich opłaca się tak samo, niezależnie od tego, że np. poloniści regularnie sprawdzają wypracowania. Wiem o szkołach edukacji nieformalnej, w których pensum albo pensja są inne w zależności od nauczanego przedmiotu.
Szkołę niepubliczną opłaca się też wybrać młodym nauczycielom, którzy zgodnie z zasadami awansu wpisanymi w Kartę Nauczyciela w placówce publicznej zarabiają o wiele mniej niż ich starsi koledzy i koleżanki – to dlatego średni wiek grona pedagogicznego jest tam wyższy.
Szkoły niepubliczne mają też możliwość dostosowania pensji do przeciętnych zarobków rodziców w danym regionie, podczas gdy publiczne w całym kraju płacą nauczycielom tak samo, mimo że koszty utrzymania w różnych gminach są różne, np. żeby się utrzymać w dużym mieście trzeba dodatkowo wydawać kilka tysięcy złotych na wynajem mieszkania.
Co więcej, żeby zostać przyjętym do pracy dydaktycznej w szkole publicznej, trzeba spełniać wymogi formalne. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, ale
w szkole niepublicznej można nauczać „bez papierów”.
Dzięki temu społeczność uczniowska może mieć zajęcia edukacyjne z osobami bez przygotowania pedagogicznego, które jednak posiadają wyjątkowe kompetencje i doświadczenie pozaszkolne, np. znanymi pisarzami, artystami. Jednak z tego samego powodu dyrekcje takich szkół mogą też radzić sobie z kryzysem kadrowym w oświacie i „łatać grafik” osobami bez odpowiednich albo sprawdzonych kompetencji.
O tym, że pracują u nich osoby bez uprawnień do pracy w zawodzie, nie muszą informować rodziców. Na zaistniałej sytuacji niewątpliwie skorzystają ci, którzy nie mają studiów pedagogicznych albo nie kończyli na studiach ścieżki nauczycielskiej, ale fascynują się edukacją, chcieliby spróbować pracy w nauczaniu, najlepiej w komfortowych warunkach: z niewielką liczbą uczniów, z pełnym zaufaniem rodziców, którzy przecież płacą, więc dają gronu pedagogicznemu kredyt zaufania.
Przecież jeśli się za coś płaci, to to na pewno jest lepsze, prawda?
Tyle tylko, że w szkołach publicznych i niepublicznych pracują osoby, które jeśli już mają wyższe wykształcenie, to kończyły takie same studia. Mają to samo przygotowanie i takie samo spektrum możliwości. To, że pracują w edukacji pozasystemowej, nie musi nijak świadczyć o ich umiejętnościach albo wiedzy. I, wbrew obiegowym stereotypom, w szkołach niepublicznych pedagodzy wcale nie zawsze są zmotywowani lepszymi warunkami pracy. To nie oni bowiem czerpią profity z wysokich czesnych, a właściciele placówki.
W szkołach niepublicznych nauczyciele i nauczycielki nie muszą mieć umowy o pracę. Nie muszą mieć pełnopłatnych wakacji i ferii. Trzynastek, prawa do urlopu dla poratowania zdrowia, prawa do macierzyńskiego. Dla nich pełen etat rzadko kiedy równa się osiemnastu lekcjom w tygodniu. Ich nie obejmuje coroczna waloryzacja pensji (niektórzy nazywają ją „podwyżką” od MEN-u).
Za to nierzadko mają większą swobodę dla swoich działań.
W szkole publicznej obszar sprawczości nauczycielskiej zależy od zaufania dyrekcji i rodziców, a także zaufania nauczanych młodych osób. W dzisiejszych czasach to zaufanie jest, delikatnie mówiąc, ograniczone krzywdzącą narracją medialną. W szkole prywatnej z każdego działania alternatywnego wobec przyjętych wzorców można czerpać profit jako innowacji otulonej marketingiem danej placówki.
Krótka medytacja na początku lekcji? W szkole publicznej: dziwactwo, nauczyciel to zapewne hippis jakiś, niech się zajmie pracą. Chichoty dzieci. Mejle od zaniepokojonych rodziców. W szkole niepublicznej: nauczyciel świadomy neurokognitywistycznie, przyjazna atmosfera nauki.
Czytanie poezji na łące sąsiadującej ze szkołą? W szkole publicznej: strata czasu, jak to ma przygotować dzieci do egzaminów? I jak to się ma do podstawy programowej? A w ogóle to troje dzieci ma alergię na pyłki, nauczyciel – na dywanik. W szkole niepublicznej: ekoedukacja, zdjęcia na instagrama szkolnego.
O warunkach pracy w edukacji przesądzają dwa czynniki: zaufanie i pieniądze. To od nich zależy, w jaki sposób nauczyciel będzie pracował z grupą. Pieniądze są potrzebne choćby po to, by ufundować małe oddziały klasowe, a nie liczące po 35 osób. A zaufanie, by pedagodzy nie bali się nowych metod, by byli twórczy i elastyczni w proponowaniu nowych form i celów uczenia się.
Jednak w świetle obywatelsko pojmowanego interesu społecznego generowanie nierówności w środowisku pracy pedagogicznej i dydaktycznej to wcale nie jest największy problem.
Pisałam wcześniej o osobach niedorosłych, które mogą korzystać z dostosowanej dla siebie organizacji nauki w placówkach edukacji nieformalnej.
Po pierwsze, to nie jest żelazna reguła. Dzieci w szkołach społecznych i prywatnych nie zawsze mają lepsze warunki edukacyjne. Też mogą mieć braki. Też mogą trafić na kiepskich nauczycieli. Też mogą stać się ofiarami bullyingu. Też mogą czuć się samotne, niespełnione, znudzone lekcjami.
Po drugie, rozpoznaję to jako fundamentalną niesprawiedliwość społeczną, że osoby, które rzeczywiście mają specjalne potrzeby, jednak nie mają środków na opłacenie dostosowanych warunków nauczania, są ekonomicznie zmuszone do radzenia sobie w ramach zastanego, mierzącego się z rażącym niedofinansowaniem systemu edukacji publicznej.
Normalizacja podziału na szkoły dla wszystkich i szkoły dla zamożnych prowadzi nie tylko do rozwarstwienia na tych, którzy sobie nie radzą, bo nie zapłacą, oraz na tych, którzy sobie radzą, bo zapłacili. Jeśli jako społeczeństwo zgodzimy się tendencję gospodarczą, z powodu której wynagrodzenie osób pracujące w budżetówce, w tym nauczycieli, będzie z roku na rok coraz bardziej odbiegać od średniej krajowej, doprowadzimy do masowego odpływu nauczycieli ze szkół systemowych. A gdy do niego dojdzie naprawdę i wielkoskalowo, kto będzie pracował z polskimi dziećmi i nastolatkami?
Klasizm w oświacie może wygenerować sytuację, którą obserwujemy w USA. Tam w szkołach publicznych na uczniów i uczennice czekają wykrywacze metalu w wejściu, handel narkotykami i prostytucja w toaletach. Tzw. nauczanie sprowadza się do wykładów dla 40, 50-osobowych grup nihilistycznej młodzieży, która ma pełną świadomość, że oto żyją w świecie, w którym przywileje się dziedziczy, a awans społeczny – praktycznie nie istnieje.
To neofeudalizm w skrajnej postaci.
Tradycja polskiego szkolnictwa publicznego rozpoczęła się ponad 250 lat temu, czyli w roku 1773, kiedy utworzono Komisję Edukacji Narodowej. Był to jeden z fundamentalnych, najbardziej znaczących aktów założycielskich polskiego Oświecenia, epoki racjonalizmu i propagowania praw człowieka jako przyrodzonych, niezbywalnych.
Od tamtej pory solidarnie wzmacniano postrzeganie edukacji jako powszechnego narzędzia wyrównywania szans, obejmowano jego zasięgiem kolejne grupy społeczne. Każda osoba zasługuje na to, by móc się uczyć i rozwijać, niezależnie od jej płci, pochodzenia, miejsca zamieszkania, kapitału. Za polską oświatą systemową stoi obywatelska idea, zgodnie z którą dobra edukacja należy się każdemu, na równych zasadach.
To skrajnie nieetyczne, gdy segregacja obywateli następuje już wówczas, gdy są dziećmi.
Wbrew neoliberalnej narracji, wcale nie jest tak, że szkoła ma jedynie uczyć, a wychowują tylko rodzice. Nie wszyscy oni mają zaplecze czasowe i wiedzę, aby przygotowywać swoje dzieci do wyzwań, jakie niesie ze sobą współczesność.
W szkole wszystkie mają nabyć nieodzowne kompetencje przyszłości, mają nauczyć się współpracy, sprawnej komunikacji, wyrażania siebie, uczenia się, a także trwale posiąść elementarną wiedzę o środowisku, ustroju państwowym, prawach i obowiązkach obywatelskich. Potrzebujemy, aby kolejne pokolenie Polaków i Polek dbało o swoje zdrowie, umiało działać wspólnotowo, było w jak największym stopniu wolne od uzależnień i odporne na fake newsy, wrogą propagandę.
Ponad 90 proc. niedorosłych obywateli naszego kraju uczęszcza do szkół publicznych. Od tego, czego i w jaki sposób się tam nauczą, jak zostaną ukształtowani, bezpośrednio zależy przyszłość Polski. Bez bezpiecznej, efektywnej, dofinansowanej, dostępnej i mądrze zarządzanej szkoły, tracimy wszyscy.
Wyróżniona w konkursie Nauczyciela Roku nauczycielka języka polskiego, etyki i filozofii. Ukończyła studia doktoranckie na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Jest ekspertką do spraw lektur szkolnych oraz edukacji antydyskryminacyjnej, a także nagradzaną poetką performatywną.
Wyróżniona w konkursie Nauczyciela Roku nauczycielka języka polskiego, etyki i filozofii. Ukończyła studia doktoranckie na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Jest ekspertką do spraw lektur szkolnych oraz edukacji antydyskryminacyjnej, a także nagradzaną poetką performatywną.
Komentarze