Ingres kard. Rysia jest ważny nie dlatego, że zmienia wszystko, bo zmienia nie tak dużo. Jest ważny, bo Kraków znów ma biskupa, który rozumie, że zamiatanie problemów pod dywan nie ma sensu. W polskim Kościele samo przyznanie, że dywan istnieje, wciąż uchodzi za akt odwagi
Ingres kardynała Grzegorza Rysia do katedry wawelskiej w sobotę 20 grudnia 2025 r. jest wydarzeniem ważnym, wyczekiwanym i obciążonym nadziejami – czyli dokładnie takim, jakie zwykle poprzedza bolesne zderzenie z realiami polskiego Kościoła.
Nie da się tego ingresu interpretować inaczej niż na tle rządów jego poprzednika, abp. Marka Jędraszewskiego. Gdy porównamy ich wizje Kościoła i jego funkcjonowania, zrozumiemy, jak rewolucyjna zmiana zachodzi dziś w Krakowie.
Jednocześnie pojmiemy także, jak niewiele trzeba, by w Kościele rzymskokatolickim w Polsce uchodzić za człowieka niosącego wielką zmianę, gdy w rzeczywistości jest ona znacznie mniejsza, niż wskazywałyby na to towarzyszące jej celebra i entuzjazm.
Kardynał Ryś już drugi raz przychodzi po Marku Jędraszewskim – to on objął Archidiecezją Łódzką po rządach tego byłego biskupa pomocniczego z Poznania, teraz to samo dzieje się w Krakowie.
Nie jest to jednak podążanie w stylu dobrze w Kościele znanym, gdy protegowani wręcz kopiowali instytucjonalną karierę patronów. Nie. Ryś podąża jak cień za Jędraszewskim, by po nim sprzątać.
Nominacja Jędraszewskiego do Krakowa była szokiem dla kardynała Stanisława Dziwisza, który spodziewał się, że zastąpi go kolejny krakowski duchowny (już wtedy typowano właśnie Rysia, ówczesnego biskupa pomocniczego). Zamiast tego papież Franciszek z nie całkiem znanych powodów postanowił przewietrzyć krakowski Kościół z pomocą akurat człowieka zaangażowanego w łamanie kręgosłupów moralnych poznańskim księżom w sprawie przemocy seksualnej abp. Juliusza Paetza.
Jakkolwiek po Dziwiszu (prawdopodobnie mającym najwięcej na sumieniu przedstawicielu polskiego Kościoła) zawsze jest co naprawiać, to trudno było o bardziej chybiony wybór majstra mającego tego dokonać.
Kandydatura Rysia na sprzątającego po Jędraszewskim jest znacznie łatwiejsza do zrozumienia. Stanowi ona także policzek dla ustępującego metropolity, tym bardziej, że tylko wyostrza brak kardynalskiego kapelusza na jego głowie.
Urażone godności to jedno. Ważniejsze, że cały ten wzór wiele mówi nam o stanie polskiego Kościoła.
Wbrew początkowemu wrażeniu, czekaliśmy nie aż tak długo – choć za pontyfikatu papieża Franciszka rzeczywiście niektóre nominacje przychodziły znacząco szybciej, nie był on bowiem fanem odwlekania przechodzenia biskupów na emeryturę, zwłaszcza tych, którym było z nim zdecydowanie nie po drodze, a do takich należał Jędraszewski. Między innymi stąd brało się przekonanie, że decyzja nastąpi szybko.
Jednocześnie warto pamiętać, że Franciszka polski Kościół interesował nieszczególnie, priorytetowo traktował sprawy Kościołów lokalnych na Globalnym Południu. Ponadto Kraków to diecezja wyjątkowo trudna. To nie tylko prestiż, pieniądze, symbolika Wawelu czy dziedzictwo (potencjalnie zresztą niewygodne) pomnikowych poprzedników, na czele z Wojtyłą, ale też pole minowe konfliktów personalnych, wir ambicji oraz studnia nierozliczonych historii.
Kurialne instytucje wizerunkowo osłabione i intelektualnie wydrenowane po latach ideologicznej mobilizacji, kuria zamknięta jak twierdza, środowiska kościelne skłócone ze sobą jeszcze bardziej niż z „zewnętrznym światem”, przeciw któremu nieustająco występował w tej lub innej formie metropolita.
Jędraszewski funkcjonował wszak w logice nieustającej wojny: i tej domowej, wytoczonej przeciwnikom wśród duchowieństwa czy świeckich, i tej napastniczo-obronnej (interpretacja zależy od punktu widzenia) z „ideologiami”, „lewactwem”, „wrogami narodu”. Krakowski Kościół w ostatnich latach był — na poziomie funkcjonowania kurii i diecezjalnych instytucji — miejscem nieustannej mobilizacji przeciw komuś, znacznie rzadziej przestrzenią realnej duszpasterskiej pracy z kimś.
W przypadku samego biskupa Jędraszewskiego owego duszpasterzowania nie było w zasadzie w ogóle. To wszystko sprawia, że o Kościele krakowskim można dziś mówić w logice traumy: poszczególnych osób, ale też całej wspólnoty.
Trudno w takim układzie o prosty wybór następcy, który miałby się z tym zmierzyć. „Krótka ławka Episkopatu” to nie publicystyczna figura, tylko fakt. Przenosiny abp. Adriana Galbasa z Katowic (gdzie jeszcze nie miał szans naprawić wszystkiego, co popsuł abp Wiktor Skworc) do Warszawy i teraz kard. Rysia do Krakowa pokazują to najdobitniej.
Lista ludzi, którzy zgodziliby się na propozycję objęcia Krakowa i nadawali się do tego zadania, musiała być ekstremalnie krótka.
Również w przypadku Rysia nie było wcale oczywiste, że spełnia on wszystkie te warunki jednocześnie. Szanse miał od początku. Ale już co do tego, czy się zgodzi, mogły być wątpliwości. Tyle razy mówił, że biskupi będący ordynariuszami diecezji nie powinni zmieniać miejsca posługi, że gdy ogłoszono jego „transfer”, to, najłagodniej rzecz ujmując, „głupio wyszło”.
Skoro choćby w mojej książce „Pastwisko” Ryś tłumaczył mi, że „Znakiem biskupa jest pierścień, który nie oznacza wyjątkowej godności, lecz zaślubiny”, oraz „Nieraz porzucamy poważne przesłanki pięknej teologii na rzecz praktycystycznie ocenianych rozwiązań”, to musiały się pojawić żarty sugerujące, że jest przynajmniej „rozwodnikiem w nowym związku”.
Nie było również oczywiste, czy rzeczywiście „krakowski ksiądz” powinien sprzątać Kraków po tak głębokim konflikcie, nawet jeśli „krakowskość” biskupów bywała tu raczej normą niż wyjątkiem.
Gdy już jednak kościelne młyny przemieliły, co miały przemielić, to ostatecznie prezentację wypieku opóźniły jeszcze dwie okoliczności. Pierwsza to synod diecezjalny w Łodzi, który wypadało pozwolić Rysiowi dokończyć. Druga to śmierć papieża, która zawsze zamraża procesy nominacyjne. Efektem wszystkich tych czynników jest prawie półtora roku oczekiwania na następcę Jędraszewskiego od chwili osiągnięcia przez niego wieku emerytalnego.
Odpowiedź na to pytanie nie kończy się na krótkiej ławce, choć jest z nią ściśle związana. Ryś był jednym z bardzo nielicznych polskich biskupów, których papież Franciszek naprawdę słuchał. Widział w nim kogoś, kto rzeczywiście rozumie jego pontyfikat, i to nie jako zbiór symboli czy „perełek z Domu św. Marty”, lecz w jego istocie, a więc priorytetów oraz fundamentalnej zmiany myślenia o Kościele, którą można by streścić w kilku hasłach: decentralizacja zamiast centralizmu, synodalność zamiast dekretów, duszpasterstwo zamiast ideologii, realizm zamiast plemiennej mobilizacji.
Osobista i ideowa bliskość z Franciszkiem była zaś w polskim Episkopacie cechą skrajnie deficytową.
Papież Leon XIV zna zaś Rysia równie dobrze, a może jeszcze lepiej. Jako prefekt Dykasterii ds. Biskupów współpracował z nim, jako jej członkiem, bezpośrednio – i to właśnie przy procedurach nominacyjnych, także tych dotyczących Polski. To na pewno zwiększało szanse Rysia na objęcie archidiecezji krakowskiej:
Leon może mieć nadzieję, że nowemu metropolicie po prostu nowa misja się powiedzie, bo mu ufa, jeśli chodzi o podejście do kluczowych wyzwań stojących przed Kościołem tak krakowskim, jak i powszechnym.
A dlaczego Ryś się zgodził, w myśl jego własnej, wiele razy powtarzanej interpretacji łamiąc przysięgę wierności złożoną przy obejmowaniu biskupstwa w Łodzi? To już czyste spekulacje, ale trudno podejrzewać, że nie odegrał tu roli fakt, że pochodzi z Krakowa i los tej archidiecezji jest mu wybitnie nieobojętny.
Z całą pewnością miało znaczenie także często zupełnie nierespektowane, ale wciąż powszechne w Kościele przekonanie, że prośbom papieża odmawiać nie należy. Te dwa czynniki można by zbiorczo określić poczuciem obowiązku.
Jednocześnie decyzję ułatwić mogło to, że Archidiecezja Krakowska jest najbogatsza w Polsce, pozostaje także istotnym centrum symbolicznym, intelektualnym i medialnym. Z jednej strony Ryś strukturalnie nie awansował, już wcześniej był metropolitą w randze kardynała — i to po przejściu na emeryturę kard. Kazimierza Nycza — jedynym w Episkopacie. Z drugiej jednak awansował prestiżowo.
Dla Kościoła w Krakowie – tak, i to wyraźnie. Układ personalny w Archidiecezji zostanie przemodelowany. Akcenty funkcjonowania kurialnych instytucji – istotnie przesunięte.
Otworzą się przestrzenie, które Jędraszewski konsekwentnie zamykał – i te fizyczne, jak kuria, która w Krakowie przed Jędraszewskim miała otwarte drzwi, i te duchowe, jak procesy synodalnego namysłu Kościoła. Niektóre osoby i środowiska odzyskają wpływy, inne je stracą. Zmieni się styl rządzenia, komunikacja stanie się bardziej przewidywalna, zniknie wojenna retoryka i upolitycznienie głoszonego Słowa.
Ryś mówi językiem zrozumiałym, a nie kościelną nowomową podszytą lękiem i agresją. To dla Krakowa naprawdę dużo po latach arcybiskupa, który był bardziej zainteresowany standardem swojej emerytury, polityczną publicystyką i walką o wpływy niż duszpasterstwem.
Nie znaczy to jednak, że pod Wawelem i w okolicach nastanie oto kraina mlekiem i miodem płynąca. Owszem, Ryś zna Kraków od podszewki, ale również dlatego, że był prawą ręką Dziwisza – na dobre i na złe, w dobrych i złych posunięciach, być może także obciążających zaniechaniach. Wie, gdzie są napięcia, kto z kim nie rozmawia, które środowiska zostały wypchnięte na margines, ale nie jest wobec tych konfliktów neutralnym arbitrem. Także ma swoich faworytów.
Pokazał to wszak w Łodzi, gdzie niekiedy konsekwentnie ignorował zakulisowe, a nawet medialne doniesienia o poniżaniu przez te osoby współpracowników, nadużycia finansowe czy sekciarski styl budowania wspólnot.
Dla Kościoła w Polsce nominacja ta ma natomiast znaczenie głównie symboliczne. Ot, kolejna kadrowa zmiana, nie zaś strukturalny przełom. Nie przyniosły go odejścia na emeryturę skompromitowanych biskupów Dzięgi, Głódzia i Skworca, kapelusz kardynalski dla Rysia, nominacje dla Galbasa, nie przyniesie go też przeprowadzka metropolity łódzkiego do Krakowa.
Nawet jeśli nie jest typowym przedstawicielem polskiego Kościoła, to jako biskup pomocniczy wypromowany przez Dziwisza pozostaje częścią systemu – i to z wyjątkowo ponurych dla personalnych nominacji czasów. Widać to w jego mimo wszystko zachowawczej postawie względem kolegów z Episkopatu, którzy robią wiele, by Kościół w Polsce ostatecznie skompromitować.
Jego nietypowość ma zresztą ograniczone znaczenie: nie objeździ przecież wszystkich diecezji, by – jak w Łodzi – powoływać komisje badające przypadki przemocy seksualnej duchownych, zaś jego wpływ na losy komisji ogólnokrajowej po przenosinach się nie zmieni.
Jeśli zaś chodzi o pozycje zajmowane w istotnych sporach doktrynalnych, które toczą się w Kościele na świecie, to oto
ultrakonserwatystę zastępuje konserwatysta umiarkowany, ale wciąż – nawet jak na Kościół rzymskokatolicki! – konserwatysta.
Różnice między Jędraszewskim i Rysiem są realne, najważniejsze dotyczą sposobu zarządzania i traktowania ludzi, podejścia do judaizmu, ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego, stosunku do migracji i pomocy uchodźcom oraz do polityki w Kościele. Przede wszystkim zaś podejścia do rozliczeń – gdy Ryś powoływał niezależną komisję, Jędraszewski nawet nie potrafił przekazać należnych wpłat na powołaną przez sam Episkopat Fundację św. Józefa.
To wszystko jednak znów dowodzi tego, jak niewiele trzeba, by w Kościele w Polsce – czy też w konkretnej diecezji – ogłaszać wielką zmianę.
Po pierwsze: sekularyzacja – nie ta traktowana jako wrogi Kościołowi wytwór ideologii i spisków, lecz jako proces społeczny, którego trudno nie zauważyć czy to w liczbach, czy gołym okiem: w parafiach, szkołach, podczas sakramentów, i na który Kościół jako instytucja i jako wspólnota wciąż nie znajduję mądrej odpowiedzi.
Po drugie: rozwiązanie oraz „rozmasowanie” konfliktów i krzywd w Kościele krakowskim oraz rozliczenie osób za nie odpowiedzialnych. To już się zaczęło: rekolekcje i spotkania zorganizowane przed ingresem dla wszystkich księży, na które Ryś zaprosił ich ciepłym, prostym listem, to wyraźna próba zasygnalizowania nowego stylu i obniżenia temperatury już na wejściu.
Po trzecie: ułożenie sobie relacji z pozostającymi na miejscu poprzednikami. Z jednej strony jego dawnym przełożonym, wciąż mającym wpływy, a przede wszystkim wiedzę kard. Dziwiszem, z drugiej – ze sfrustrowanym abp. Jędraszewskim. Jak pokazywały przykłady wielu diecezji w Polsce, relacje nowego biskupa z poprzednikiem potrafią być źródłem wielu problemów i napięć (by wspomnieć choćby układy Michalik-Tokarczuk, Głódź-Gocłowski czy Jędraszewski-Dziwisz).
Po czwarte: rozliczenie się z przeszłością diecezji. Pobocznym, choć istotnym wątkiem jest potrzeba symbolicznej rehabilitacji i przeproszenia ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, z którym w wielu sprawach można i należało dyskutować, ale który za czasów kardynałów Macharskiego i Dziwisza był konsekwentnie niszczony i szykanowany ostatecznie za dążenie do prawdy i sprawiedliwości (to zresztą kwestia trudna dla samego Rysia, który był częścią tamtego układu).
Przeszłość jako wyzwanie dotyczy jednak przede wszystkim konieczności niezależnego, bezkompromisowego i „niemającego względu na osoby” zbadania historii krakowskiego Kościoła od 1945 r. do teraz, a więc obejmującej rządy kard. Sapiehy, abp. Baziaka, kard. Wojtyły, kard. Macharskiego, kard. Dziwisza oraz abp. Jędraszewskiego. Bez wyjątków, bez parasoli ochronnych, bez utajnionych archiwów, bez „to nie jest dobry moment”. Innymi słowy: czekamy na komisję.
***
Ingres Rysia jest ważny. Ale nie dlatego, że zmienia wszystko, bo ostatecznie zmienia wcale nie tak dużo. Jest ważny, bo po latach Kraków znów ma biskupa, który rozumie, że zamiatanie problemów pod dywan nie ma sensu. Problem w tym, że w polskim Kościele samo przyznanie, że dywan istnieje, wciąż uchodzi za akt odwagi. Choć to przecież chyba wcale nie tak dużo?
Filozof, publicysta i reporter. Redaktor Magazynu Kontakt (www.magazynkontakt.pl), czasopisma lewicy chrześcijańskiej. Autor książki „Pastwisko. Jak przeszłość, strach i bezwład rządzą polskim Kościołem”.
Filozof, publicysta i reporter. Redaktor Magazynu Kontakt (www.magazynkontakt.pl), czasopisma lewicy chrześcijańskiej. Autor książki „Pastwisko. Jak przeszłość, strach i bezwład rządzą polskim Kościołem”.
Komentarze