0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: "Wiesti" 19.04.25 / A.Jędrzejczyk"Wiesti" 19.04.25 / ...

Dlaczego Ukraina nie chce się zrzec Krymu? A dlaczego Polska w 1939 roku nie chciała oddać Hitlerowi korytarza przez Pomorze?

Czyżbyśmy zapomnieli o tym, co wbijano nam do głowy w szkole o 1939 roku? Że oddawanie agresorowi terytorium nie zapobiega wojnie, ale czyni ją nieuchronną? Może więc – zamiast obchodzić rocznicę koronacji Chrobrego, powinniśmy sobie przypomnieć mowę Józefa Becka z 5 maja 1939 roku.

Wszakże obie Polski miały przed sobą krótki żywot. Chrobry miał umrzeć za dwa miesiące, jego państwo – rozpadło się kilka lat potem, a następca nie tylko stracił koronę, ale został wykastrowany. I wszystko trzeba było zaczynać od nowa. A Beck? Jemu zostały aż cztery miesiące pokoju.

Co w zasadzie miał na myśli, mówiąc, że mimo wszystko nie istnieje „pokój za wszelką cenę”?

Przyglądanie się negocjacjom w sprawie Ukrainy przez pryzmat rosyjskiej propagandy pozwala zobaczyć to i owo. Na przykład to, że dylematy Becka są nam jakby bliższe niż rozterki Chrobrego, czy można się koronować, skoro cesarz umarł. Ale też to, że może, dzięki wspólnemu wysiłkowi, jesteśmy dziś w lepszej sytuacji niż II Rzeczpospolita. I może warto tego nie zniszczyć?

Przeczytaj także:

„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Dziś specjalne wydanie „Goworit Moskwa” Agnieszki Jędrzejczyk. Zachęcamy do polemik.

Czy państwo może istnieć, skoro nie uznaje go Putin

Jak wiemy, rosyjska propaganda – w imieniu Kremla – od początku pełnoskalowego najazdu w 2022 roku twierdziła (i nadal to powtarza), że Ukraina nie jest prawdziwym państwem, a Ukraińcy to nieuświadomieni Rosjanie (albo Rosjanie, którzy sztucznie zmienili tożsamość, tak jak „sztuczna” jest zmiana płci – homofobia jest tej władzy potrzebna właśnie jako uzasadnienie przemocy i najazdów).

Trump poznał ten pogląd dzięki swojemu specjalnemu wysłannikowi do Putina, Steve’owi Witkoffowi (sekretarz stanu Marco Rubio 23 kwietnia: „Rozumiemy [stanowisko Rosji] teraz lepiej, ponieważ faktycznie rozmawialiśmy z nimi po trzech latach milczenia”).

Ale Trump odczytał Putina w kontekście swoich deweloperskich doświadczeń. Skoro Rosja chce całej Ukrainy, to – uznał Trump – świetnym „dealem” dla Ukrainy będzie, jeśli odda tylko część terytorium, w tym Krym, ale będzie istnieć nadal. „Przecież Krymu i tak nie odzyska”.

A tak wszyscy razem będą robić świetne interesy handlowe (robić „deale”).

Dokładnie to Trump powtórzył w Białym Domu 24 kwietnia odpowiadając na pytanie, na jakie ustępstwa idzie Putin („Zatrzymanie wojny, powstrzymanie przejęcia władzy nad całym krajem, to dość duże ustępstwo”) oraz w wielkim wywiadzie dla magazynu „Time” na 100 dni prezydentury („Myślę, że [Putin] wolałby pójść i wziąć całość. I myślę, że ze względu na mnie, bo jestem jedynym, który może doprowadzić do negocjacji. I myślę, że jesteśmy daleko”).

Czy państwo jest jak sieć hoteli?

Zupełnie zaskoczyło jednak Trumpa stanowisko Ukrainy, która wie, że jeśli ma istnieć, to nie może się zrzec terytoriów – bo tu nie o ziemie chodzi, ale o obywateli Ukrainy, którzy to państwo tworzą. Uciekinierów z okupowanych terenów, Tatarów Krymskich, którzy poza Krymem nie mają innej ojczyzny. Żołnierzy i ich rodziny. Wszystkich Ukraińców.

„Nasze stanowisko pozostaje niezmienne: tylko naród ukraiński ma prawo decydować, które terytoria są ukraińskie... Ukraina nie uzna prawnie żadnych tymczasowo okupowanych terytoriów” – powiedział prezydent Zełenski na konferencji prasowej 25 kwietnia.

Administracja amerykańska powoli dowiadywała się więc w tym tygodniu, co naprawdę oznacza trumpowy „deal” z formalnym uznaniem aneksji Krymu i prawem do faktycznego okupowania podbitych regionów Ukrainy.

  • Przy założeniu, że Krym to nie hotel, który można oddać konkurencji, zachowując kontrolę nad resztą sieci.
  • A państwo to nie „dom handlowy” zawierający dobre lub złe transakcje (porównanie USA z domem towarowym zrobił sam Trump w wywiadzie dla „Time’a”).

Tylko bowiem w kategoriach handlowych można powiedzieć jak Rubio: „To nie jest nasza wojna. Nie zaczęliśmy tej wojny. Próbujemy pomóc wszystkim ją zakończyć”. Bo o ile wymiana udziałów w sieci hoteli jest możliwa – i jest do tego narzędzie w postaci np. giełdy, to narzędziem do wymiany uznawanych międzynarodowo terytoriów jest tylko wojna. I to raczej wojna światowa. Czyli także amerykańska.

Dlatego prawo międzynarodowe nie pozwala na przesuwanie granic, bo tak się Putinowi podoba.

Jaki problem ma Kazachstan?

To wszystko Europa dawno przerobiła, toteż w tym tygodniu odrzuciła pomysł formalnego uznania aneksji Krymu. A w jej propozycji pokojowej nie ma mowy o jakimkolwiek uznawaniu zdobyczy terytorialnej Moskwy („Pałac Elizejski poinformował, że poszanowanie integralności terytorialnej Ukrainy jest jednym z głównych postulatów Europejczyków chcących rozwiązać konflikt”). Są za to gwarancje dla Ukrainy i obietnica odbudowy, kosztem Moskwy.

Ale Europa ma za sobą doświadczenie Monachium 1938, kiedy oddała Hitlerowi Czechosłowację w nadziei na pokój. Rozumie to też polska dyplomacja, która kiedyś powiedziała Hitlerowi „nie” i nie oddała mu korytarza przez Pomorze.

A teraz – jak ujawnił minister Radosław Sikorski – usiłuje nawet wmówić Amerykanom, że z tym oddawaniem Moskwie Krymu to na pewno media coś przekręciły, bo na pewno nie takie było stanowisko USA.

„Stany Zjednoczone nie domagają się od Ukrainy uznania prawnego aneksji Krymu” – mówił Sikorski w TOK FM 25 kwietnia, powołując się na rozmowę telefoniczną z Marco Rubio.

Niestety, Reuters twardo obstawał przy tym, że według Białego Domu Krym ma zostać uznany jako rosyjski. A prezydent Trump nadal nie rozumiał 25 kwietnia, w czym problem.

Zatem Europa na „deale” z oddawaniem terytorium uznanego przez społeczność międzynarodową państwa nie poszła. Nie uznaje aneksji Krymu. To znaczy – może uznaje to jako fakt, ale nie zamierza tego prawnie zaakceptować. Co robi istotną różnicę.

Ciekawe, że dołączył się do tego także Kazachstan – którego prezydent przy okazji kwietniowej wizyty szefa rosyjskiego MSZ Ławrowa powiedział mu w twarz, że

„prawo do integralności terytorialnej powinno mieć pierwszeństwo przed prawem narodów do samostanowienia”.

„I tu się nie zgadzamy” – odparł Ławrow.

Kazachstan wie, że po Ukrainie będzie następny, a dopiero potem przyjdzie kolej na państwa bałtyckie i przesmyk suwalski. Moskwa zaś wie, że „prawo narodów do samostanowienia” jest wytrychem uzasadniającym aneksję – tak w przypadku Hitlera wobec Czechosłowacji, jak Stalina wobec Polski. Jak w Ukrainie. Więc się z Kazachstanem dalekowzrocznie nie zgadza.

„To, że znaczna część Ukrainy chce stać się Rosją i że już stała się Rosją, jest faktem. To fakt, który wydarzył się na ziemi, to cztery nowe regiony rosyjskie. Ludzie, którzy mimo wielu niebezpieczeństw ustawili się w kolejkach i głosowali w referendum za przyłączeniem się do Federacji Rosyjskiej – to w dużej mierze odpowiada słowom prezydenta Trumpa” – tak Moskwa tłumaczyła ekipie Trumpa sytuację jeszcze w lutym.

I dlatego bardzo zgadzała się w tym tygodniu z Trumpem w kwestii Krymu („Słowa prezydenta USA Donalda Trumpa, że kwestia własności Krymu nie jest obecnie nawet przedmiotem dyskusji, są w pełni zgodne ze stanowiskiem Rosji w tej sprawie”).

Krym i cztery obwody kluczem do nowej wojny

I dlatego pomysł, by Ukraina wyszła z wojny bez oddawania Moskwie w całości czterech swoich obwodów i wycofania się za Dniepr jest dla Moskwy nie do przyjęcia.

Bo nie o ziemię tu chodzi, ale o prawo do kolejnej wojny.

W tygodniu negocjacji w Londynie i Moskwie przedstawiciele Putina powtórzyli to kilka razy (np. rzecznik Putina Pieskow: „Pokój jest możliwy, jeśli Ukraina wycofa swoje wojska z tych czterech regionów”. „Regiony te są zapisane w Konstytucji Federacji Rosyjskiej jako jej integralne części”).

W charakterze groźby, zrozumiałej jednak tylko w naszej części Europy, Pieskow dodał (w wywiadzie dla „Le Point”): „Na szczęście Rosja już teraz jest w stanie zagwarantować bezpieczeństwo mieszkańcom czterech regionów. Ci, którzy chcieli tam zostać, zostali”.

Oczywiście „Rosja w dalszym ciągu sprzeciwia się obecności europejskich sił pokojowych w Ukrainie” – powiedział Pieskow.

„W rzeczywistości będą to siły i środki NATO na terytorium Ukrainy, czyli to jest właśnie to, co było pierwotnym powodem rozpoczęcia, jednym z pierwotnych powodów rozpoczęcia specjalnej operacji wojskowej. Rosja nigdy nie weźmie udziału w negocjacjach, w których omawiana będzie kwestia rozmieszczenia wojsk europejskich na Ukrainie; jest to ważne dla bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej” (przewodnicząca Rady Federacji Walentyna Matwijenko, 23 kwietnia).

Pobieda to nie deal

Mechanika reżimu w Rosji jest taka, że Rosja musi wygrać albo zginąć. Bowiem dla niej słowem kluczem jest nie „deal”, ale „pobieda”.

I mniej więcej to rozumiał 86 lat temu Beck: ustępstwa terytorialne, korytarze itd. nie pomogą, jeśli populistyczny reżim żywi poddanych nadzieją na bogactwo zdobywane kosztem innych.

Mechanika rządząca państwem Putina jest właśnie taka: tu zaufanie do władzy zyskuje się nie tylko nadzieją na zrabowanie pralki w Ukrainie i na apanaże przysługujące za wysłanie mężczyzn na front. Do działania tego reżimu konieczna jest też duma poddanych Putina z możliwości poniżenia przeciwnika i ich nadzieja na niszczące go zwycięstwo.

Moskwa karmi opowieścią, że „to naród radziecki przyniósł ludzkości życie, pokój i wolność. Dokonano tego za cenę ogromnych ofiar i dzięki bohaterstwu podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”.

Jeśli więc wojna w Ukrainie się skończy – a nic na to nie wskazuje, bo propaganda jest w pełnym trybie wojennym, a Putin publicznie zajmuje się rozwojem „kompleksu wojskowo przemysłowego” (tuż przed kolejnym spotkaniem z Witkoffem) – to potrzebna będzie kolejna wojna i kolejna operacja specjalna „niesienia światu życia, pokoju i wolności” (po polsku – śmierci, wojny i niewoli).

Ustępstwa jej nie zatrzymają – a dadzą propagandowe i prawne jej uzasadnienie. To w sumie znaczy, że „nie istnieje pokój za wszelką cenę”.

Święto wojny i 9 maja

Teraz Moskwa pogrążyła się w absurdalnych obchodach „Pobiedy” z 9 maja 1945 roku. I znaczenie wojny jako spoidła systemu widać jak na dłoni. Szaleństwo dotknęło nawet porodówki, z których matki wychodzą z noworodkami w czapeczkach Armii Czerwonej.

„W Państwowym Instytucie Opieki Zdrowotnej Kazańskiego Obwodowego Dziecięcego Szpitala Klinicznego im. J. A. Atamanowa narodziła się miła i wzruszająca tradycja wypisywania noworodków nie tylko w eleganckich becikach, ale także w miniaturowych czapeczkach i płaszczach-pałatkach, które z miłością szyją pielęgniarki oddziałowe... Taka inicjatywa ma nam przypominać o więzi między pokoleniami, odwadze obrońców Ojczyzny i o tym, że nawet najmniejszy obywatel Rosji jest częścią wielkiej historii”.

Cała rosyjska infosfera pełna jest tej „pobiedy” rozumianej jako pochwała wojny i rosyjskich podbojów. A 90 proc. respondentów na pytanie, czy jesteś dumny z tak rozumianej historii Rosji, odpowiada „tak”.

Wojna konsoliduje to państwo

(co podkreśla były minister obrony Szojgu w obszernym wywiadzie dla TASS 25 kwietnia).

Podważanie wersji historii, że Armia Czerwona przyniosła światu wolność i nigdy nie była sojusznikiem Hitlera (gdyż rosyjska wojna zaczęła się w 1941 roku), nazywane jest przez propagandę Kremla „odnawianiem europejskiej ideologii nazistowskiej” (ilustracja na samej górze).

„Oczywiście, nie będziemy tego tolerować, dołożymy wszelkich starań, aby ta ideologia nie podniosła głowy, aby została zniszczona raz na zawsze i aby Europa w końcu powróciła do swoich wartości, które nie polegają na wrzucaniu wszystkich do jednego worka, stawianiu wszystkich pod broń, nastawianiu ich przeciwko konkurentom Europy, przeciwko tym, których wartości, poglądy, przekonania nie podobają się europejskim przywódcom, führerom i innym komisarzom” – groził 20 kwietnia Ławrow. I jest to komentarz – uwaga – do tego, że europejscy szefowie dyplomacji pojadą 9 maja do Kijowa na obchody rocznicy zwycięstwa nad hitleryzmem.

„Dzięki naszym bohaterom widzimy, jak historia bezlitośnie karze tych, którzy nie wyciągnęli wniosków, którzy próbują zmienić wyniki II wojny światowej i zrównać agresora z wyzwolicielem. Nie pozwolimy na to” – rozwinął tę myśl 25 kwietnia były prezydent, a obecnie „zastępca przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa” Dmitrij Miedwiediew.

„Dziś nasz kraj znów jest na linii frontu przeciwko temu samemu nazizmowi, ale który założył nową maskę. Żołnierze i oficerowie specjalnej operacji wojskowej, ci, którzy pracują na tyłach, którzy pomagają frontowi, kontynuują dzieło swoich wielkich poprzedników”.

Wojna w Ukrainie jest ciągiem dalszym „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” („Prawnuk Melitona Kantarii, który w 1945 roku wzniósł Sztandar Zwycięstwa nad Reichstagiem, Gieorgij, walczy w strefie specjalnej operacji wojskowej”).

Bo ta się nigdy nie kończy. Z jednej przechodzi płynnie w kolejną „operację”.

Zaakceptowanie jednego podboju jest więc zaproszeniem do następnego. I żadne „deale” nie pomogą – pomoże tylko udowodnienie, że taka wojna jest klęską dla Rosji, a nie machiną do produkcji mitu utwierdzającego tron cara.

„Jak pokonamy Europę”

Z propagandy wynika też, że złamanie europejskiej solidarności jest teraz głównym celem Kremla. Więc opowieści prezydenta Andrzeja Dudy o tym, że Ukraina będzie musiała pójść na kompromis, się w to wpisują. Niezależnie od tego, czy prezydent chciał wesprzeć swego kolegę Trumpa, czy że nie zapamiętał ze szkoły lekcji o Becku.

Moskwę wzmacnia bowiem każda opowieść o tym, że Ukraina będzie musiała „coś oddać”.

Toteż propaganda Kremla prezydenta Dudę doceniła i pokazała w „Wiestiach” (4 minuta i 30 sekunda materiału z 24 kwietnia).

„Mam nadzieję, że różni europejscy idioci, tacy jak Starmer i Macron, usłyszą to [Trumpa]. A potem tyfusowa wesz Kijowa, która jest w stanie odurzenia wywołanego narkotykami, zostanie przywrócona do życia” – napisał nieoceniony w pokazywaniu esencji ruskiego mira Miedwiediew.

„Nie ma teraz wspólnych stanowisk, ponieważ Europa chce wojny, a nie negocjacji” – powiedział 23 kwietnia Pieskow. Ale „w Unii Europejskiej tworzy się skrzydło polityków popierających prezydenta USA Donalda Trumpa. Ta grupa nie podąża tą samą drogą co lewicowi liberałowie” – taką nadzieję wyraził 21 kwietnia Aleksiej Puszkow, członek Komitetu Konstytucyjnego Rady Federacji.

Jak Państwo widzą, wojna będzie. I jest już nawet winny – Europa.

Żądanie oddania Rosji przesmyku suwalskiego jest w tej sytuacji kwestią czasu. O ile będzie precedens z uznawaniem obecnych zdobyczy Rosji w Ukrainie. Bo kto będzie umierał za przesmyk suwalski?

Mapa Polski z zaznaczonym czerwoną strzałka "przesmykiem suwalskim: czyli korytarzem, którym Moskwa mogłaby połaczyć Białoruś z obwodem królewieckim
Przesmyk suwalski

Zatem Ukraina znowu – tym razem przy stole negocjacyjnym – broni Polski. A rosyjska propaganda tego nie ukrywa.

My tymczasem czcimy efemeryczne państwo Chrobrego, zamiast przypomnieć sobie Józefa Becka.

***

Od początku pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?

UWAGA, niektóre z linków wklejanych do tekstu mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN.

Grafika: rozbłysk a w srodku oko (Saurona?)
Rosyjska propaganda: rys. Weronika Syrkowska/OKO.press
;
Na zdjęciu Agnieszka Jędrzejczyk
Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)

Komentarze