0:000:00

0:00

W nocy temperatura spadła poniżej zera. Spaliśmy w autobusie niedaleko granicy polsko-białoruskiej, więc łatwo poczuć wyrzuty sumienia, że nie obudziliśmy się przemoczeni i zziębnięci jak ci wszyscy ludzie w lesie. Jeszcze wczoraj byliśmy w Berlinie – z grupą niemieckich aktywistów i aktywistek, którym towarzyszę. Przyjechali przekazać paczki z pomocą dla uchodźców organizacjom działającym na miejscu, okazać solidarność z uchodźcami i imigrantkami oraz zaprotestować przeciwko działaniom polskich władz i nie-działaniom niemieckich polityków.

"Mamy wolne miejsca w autobusie. Moglibyśmy zabrać ze sobą ludzi, którzy potrzebują pomocy. Gdyby tylko rząd niemiecki się na to zgodził. Mają jeszcze kilka godzin na decyzję. Apelujemy, by niemieckie władze utworzyły korytarze humanitarne na granicy polsko-białoruskiej. To powinien być jeden z priorytetów dla formującego właśnie rządu w Niemczech"

– mówi Ruben Neugebauer z inicjatywy #LeaveNoOneBehind.

Jak tłumaczy, celem akcji jest zwrócenie uwagi rządu niemieckiego i niemieckich obywateli na dramatyczną sytuację ludzi na granicy Polski i Białorusi oraz przekonanie swoich polityków do otwarcia korytarzy. To umożliwiłoby w akcjach takich jak ta wywiezienie ludzi do Niemiec i udzielenie im tam ochrony, bez obowiązku złożenia wniosku o azyl w Polsce.

"Nie rozmawiamy z polskim rządem, bo to nie leży w naszej gestii. Te rozmowy powinien prowadzić rząd niemiecki i do tego próbujemy go przekonać" – mówią dalej aktywiści i aktywistki.

Przeczytaj także:

800 km od granicy

Kilkanaście godzin wcześniej nasz autokar stał jeszcze pod Bramą Brandenburską, czekając aż aktywiści skończą rozmowy z niemieckimi mediami. Tuż za autobusem grupa mężczyzn rozwinęła duży transparent z napisem po polsku i po niemiecku: "Dziękujemy polskiemu rządowi za ochronę Niemiec i Europy. Tak trzymać". Jeden z aktywistów tłumaczy mi, że to prawdopodobnie niemieccy nacjonaliści.

"Co za przypadek, że stanęli tutaj akurat dzisiaj" – komentował wtedy jeden z dziennikarzy. "To nie przypadek, to informacja dla nas, że najwyraźniej słyszeli o naszej akcji i się z nią nie zgadzają"– mówił z kolei aktywista.

Mężczyźni zwinęli transparent. My wsiedliśmy do autobusu. Zanim wyjechaliśmy, niemieccy policjanci zapytali nas jeszcze, czy ci od transparentu nie byli wobec nas agresywni. Nie byli.

Gdy jechałam pociągiem z Warszawy do Berlina na spotkanie z aktywistami, na polsko-niemieckiej granicy lokalni policjanci podczas kontroli paszportowej zabrali z pociągu czterech mężczyzn o śniadej skórze. Nie mieli dokumentów ani wizy. Nie wiem, czy przeszli przez granicę z Białorusi do Polski, koczując w lesie i płacąc za to tysiące euro. Mogę się tylko domyślać.

Niemieckie władze korzystają z rozporządzenia Dublin III, które pozwala im odsyłać do Polski tych, którym uda się przedostać do Niemiec. To w Polsce muszą się ubiegać o ochronę. Fakt, że polskie służby uniemożliwiają ludziom złożenie wniosku o azyl, zdaje się nie mieć w tej sytuacji znaczenia.

500 km od granicy

Nasz autobus ruszył o 13:00 spod Bramy Brandenburskiej. Po drodze docierały do nas informacje z granicy białoruskiej.

(Od migrantów na Białorusi): Nawet 5 tys. osób próbowało tego dnia przekroczyć granicę. Migranci mówili, że to ich inicjatywa, nie białoruskich władz. Chcieli pokazać, ilu ich jest, że na granicy trwa kryzys humanitarny.

(Od aktywistów Grupy Granica): "Białorusini zablokowali migrantom drogę do przejścia granicznego w Kuźnicy. Białoruś będzie zapewne eskalować przemoc, nie odpowiadajmy tym samym!". I jeszcze hasztag #PomocniePrzemoc.

"Trochę się boję” – przyznał mi młody niemiecki dziennikarz, który jechał z nami w autobusie. „Przecież tam może wydarzyć się teraz wszystko, prawda? Łukaszenka robi co chce, a na granicy jest polskie wojsko. Wy się nie boicie, że będzie jakaś konfrontacja?" – pyta.

(od polskiego MSWiA): Sytuacja na granicy opanowana.

Nikt z aktywistów jadących do Polski nie spodziewał się takiej eskalacji sytuacji na pograniczu. "Nie zmieniamy planów. Przekazujemy paczki, robimy konferencję, tak jak ustaliliśmy. Za to rząd niemiecki musi zmienić podejście i podjąć natychmiastowe działania" – mówiła Lisa Pflaum, jedna z aktywistek. Podczas akcji odpowiada za kontakty z mediami.

3 km od granicy

Dojechaliśmy koło północy. Pobudka o 5.30. Godzinę później ruszamy przekazać paczki, głównie powerbanki, czołówki i buty, zgodnie z rekomendacjami aktywistów i aktywistek z Polski. Część z nich pochodzi od darczyńców, część z funduszy organizacji. W akcji biorą udział w sumie cztery niemieckie NGO-sy: Seebruecke, #LeaveNoOneBehind, Wir Packen's An i Cados.

"Chcemy wyrazić solidarność z uchodźcami i uchodźczyniami znajdującymi się na granicy polsko-białoruskiej oraz Polkami i Polakami, którzy od tygodnia pomagają osobom potrzebującym azylu. Wieziemy ze sobą zaopatrzenie dla ludzi na granicy, jednocześnie domagamy się od niemieckiego rządu, by podjął działanie i pomógł osobom cierpiącym w tej sytuacji" – tłumaczyła cel akcji Lisa.

Lisa jest współzałożycielką ruchu Seebruecke, który stał się jej pracą na pełen etat. Zajmuje się niesieniem pomocy na zewnętrznych granicach UE i propagowaniem wiedzy na temat migrantek i uchodźców. Wcześniej studiowała nauki polityczne.

"Trzy lata temu razem z innymi znajomymi-aktywistami nie mogliśmy znieść tego, co działo się na Morzu Śródziemnym. Kiedy kolejny statek z uratowanymi uchodźcami i uchodźczyniami nie został wpuszczony do portu, rozpoczęliśmy protesty, zbiórki. I tak działamy do dziś" – mówi. Seebruecke współpracuje też z landami, by politycy okazywali solidarność z uchodźcami i uchodźczyniami w Niemczech i na granicach Europy. Lisa ma nadzieję, że również nowy rząd niemiecki będzie bardziej przyjazny takim inicjatywom.

"Dzisiejsza sytuacja na wschodniej granicy Polski bardzo mi przypomina to, co działo się w zeszłym roku na granicy grecko-tureckiej. Byłam wtedy na Lesbos, a zamiast Łukaszenki broń z ludzi robił sobie Erdogan.

Pojechaliśmy na granicę lądową ze wsparciem dla lokalnych organizacji, sytuacja była z dnia na dzień coraz gorsza. I boję się, że tu będzie to samo. Jestem wściekła, że kolejny rok mierzymy się z tym samym, a Europa nie robi nic" – mówi dalej Lisa.

Rozmawiam też z inicjatorem Refugee Strike Bochum, Tarq'em Alaows'em, który 6 lat temu musiał uciec z rodzinnej Syrii.

"W skrócie: pracowałem w Syrii jako pomoc humanitarna dla uchodźców w Damaszku. Zacząłem dostawać groźby, uciekłem więc do Turcji, potem na pontonie na Lesbos, potem Ateny, szlakiem bałkańskim do Niemiec, gdzie dostałem status uchodźcy. To było w lipcu 2015 roku" – mówi. Proszę go o więcej szczegółów. Zaczyna opowiadać:

"Dokumentowałem potajemnie łamanie praw człowieka, głównie przez reżim. I wtedy zaczęły się groźby. Miałem tylko 5 dni, żeby wziąć paszport, mój dyplom ze studiów prawniczych i uciec. Musiałem zostawić za sobą wszystkich bliskich.

Nie mogłem zostać w Turcji, bo tam nie było dla mnie bezpiecznie. W tamtym czasie Turcja mogła w każdej chwili wywieźć nas znów do Syrii. Dlatego musiałem popłynąć na Lesbos pontonem. Tureckie służby z bronią kilkukrotnie próbowały zawrócić nas na morzu. Byliśmy ściśnięci w kilka osób, ledwo utrzymywaliśmy się na powierzchni wody. W końcu się udało.

Większość trasy z Grecji kontynentalnej do Niemiec pokonałem na nogach, przez Macedonię, Serbię, Węgry i Austrię. Gdy trafiłem do obozu dla uchodźców w Bochum poczułem głód, po raz pierwszy od dwóch miesięcy wędrówki. Mój organizm był w trybie przetrwania, gdy poczułem się bezpieczny dotarło do mnie, że jestem okropnie głody. I że chce mi się zapalić. Takie po prostu ludzkie uczucia, wiesz?

Ale w obozie nie czułem się człowiekiem. Tak, zapewnili mi bezpieczeństwo, ale nie traktowali po ludzku. Spaliśmy w kilkadziesiąt osób na boisku do koszykówki koło jednej ze szkół przerobionej na tymczasowy obóz. Nikt nie mógł nas odwiedzać. Gdy mówiłem, że chcę pomóc, że mam doświadczenie w pracy z uchodźcami, powiedzieli tylko: teraz sam jesteś uchodźcą.

Zacząłem więc protest. Rozłożyłem swój namiot przed siedzibą prezydenta miasta Bochum. Spędziłem w ten sposób kilkanaście dni. Tak zaczął się ruch Refugee Strike Bochum. Później zaangażowałem się w politykę i działania na rzecz uchodźców i uchodźczyń na granicach Europy. Tam są ludzie, którzy giną, a my sobie zadajemy pytania, czy powinniśmy im pomagać.

Przeniosłem się do Berlina i w tym roku kandydowałem do niemieckiego parlamentu. Chciałem, by uchodźcy i uchodźczynie w Niemczech mieli swojego reprezentanta. Wtedy różni ludzie zaczęli mi grozić. Na ulicach, w internecie, że mnie zabiją, że ucierpi moja rodzina. A moja kandydatura stała się w mediach bardzo głośna, rozeszła się w sieci. Bliscy zostali w Syrii, więc nie mogłem ryzykować, że coś im się stanie. Pochodzę z politycznej rodziny, jesteśmy dość rozpoznawani. Ktoś tam mógłby się na nich mścić na miejscu. Zrezygnowałem.

Nie oceniałbym, czy dziś uchodźcom jest trudniej niż kiedy ja sam uciekałem. Nie chodzi o to, żeby wartościować, kto ma łatwiej, tylko że na Morzu Śródziemnym, na granicy grecko-tureckiej, wreszcie granicy polsko-białoruskiej są ludzie, którzy cierpią, szukają bezpieczeństwa i godności. Niemcy powinny zrezygnować w tej sytuacji z konwencji dublińskiej. Mają taką możliwość – moglibyśmy zabrać uchodźców i migrantki z granicy z Białorusią i wywieźć ich prosto do Niemiec na zasadzie korytarza humanitarnego. A niemiecki rząd ma możliwość zrezygnować z nakazu relokacji ludzi z powrotem do Polski, jeśli tylko wyrazi taką wolę. Kraje europejskie muszą okazać solidarność. Bo europejskie wartości gdzieś się zgubiły.

Musimy szukać rozwiązań sytuacji na granicach, ja byłem tak gdzie oni są dzisiaj. Wiem przecież, co czują. Wiem, co to znaczy".

***

Autobus wraca do Niemiec dziś, 9 listopada 2021 r. o godz. 16. Wolnych miejsc będzie tyle samo.

;

Udostępnij:

Anna Mikulska

Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".

Komentarze