0:000:00

0:00

Sławomir Zagórski, OKO.press: 1 listopada 2022 jedyny oddział psychiatrii dziecięcej i młodzieżowej w województwie warmińsko-mazurskim ma zostać zamknięty. Pracujące w nim lekarki, od których uczy się pani zawodu, złożyły wymówienia. Sądzi pani, że do tego dojdzie?

Lek. Aleksandra Harań-Połoniewicz, rezydentka psychiatrii dziecięcej i młodzieżowej, Oddział Psychiatryczny dla Dzieci i Młodzieży w Olsztynie: Mam wciąż nadzieję, że tak się nie stanie.

Kilkanaście dni temu rozpętał się medialny szum na nasz temat i mnie to osobiście bardzo cieszy. Dyrekcja otrzymuje mnóstwo telefonów. My na oddziale też otrzymujemy mnóstwo telefonów. Cały czas toczą się rozmowy.

Do sprawy włączyły się urzędy – marszałkowski i wojewódzki, a także NFZ. Co ciekawe, w ubiegłym tygodniu NFZ i ministerstwo zdrowia podały, że udało się osiągnąć porozumienie. Tymczasem to nieprawda, bo wciąż brak jest ustaleń.

Rzeczywiście jesteśmy jedynym oddziałem psychiatrycznym dla dzieci i młodzieży w województwie warmińsko-mazurskim i województwie podlaskim [w tym drugim nie ma w tej chwili żadnej czynnej placówki]. Jest to też jedyne miejsce, gdzie można wykształcić specjalistów w tej dziedzinie.

Przeczytaj także:

A zatem zamknięcie oddziału grozi nie tylko tym, że nie będzie gdzie leczyć młodych pacjentów, ale także, że w całym województwie nie będzie gdzie kształcić lekarzy w kierunku psychiatrii dziecięcej i młodzieżowej. Jeśli tak się stanie, ta luka w przygotowaniu do zawodu będzie bardzo trudna do zapełnienia.

Jak duży jest wasz oddział?

Mamy 32 łóżka, natomiast dzieci bardzo często jest ponad stan. Bywały sytuacje, gdy pacjentów było czterdzieścioro, czterdzieścioro pięcioro.

Z zasady dzieci nie odsyłamy, jeśli są wskazania do przyjęcia. Gros naszych pacjentów przyjmujemy w trybie pilnym. To dzieci po próbach samobójczych, z masywnymi samookaleczeniami. Również takie, które są w kryzysie z różnych przyczyn, np. ze względu na przemoc fizyczną, seksualną, przemoc psychiczną, a także cierpiące z powodu różnych zaburzeń psychicznych.

Mamy na oddziale dzieci od czwartego, piątego roku życia aż do osiągnięcia pełnoletniości. Więc praca tutaj jest wielowymiarowa, wielopłaszczyznowa. Do tego jest nas – lekarzy bardzo mało. W tej chwili na oddziale są tylko dwie lekarki specjalistki i dwie rezydentki. Jestem jedną z tych rezydentek.

Trzeba pamiętać, że jako rezydentki musimy realizować też staże zewnętrzne związane z programem specjalizacji. Na przykład na pediatrii, na neurologii dziecięcej, na psychiatrii dorosłych. Więc tak naprawdę są tu na stałe dwie specjalistki. I one mają już dosyć. Zdecydowały, że odchodzą.

Prawdę mówiąc, trudno się dziwić. Jak to w ogóle fizycznie możliwe, że pracujecie całodobowo, macie ostre dyżury i to wszystko jest na barkach dwóch specjalistek i dwóch rezydentek?

Dyżury to specyficzna sprawa. Nasz oddział jest przy szpitalu ogólnopsychiatrycznym. Jeden lekarz dyżuruje na izbie przyjęć, a drugi na wszystkich oddziałach. Więc tak naprawdę tych łóżek pod lekarzem dyżurnym jest kilkaset. W dniu, w którym z panem rozmawiam, dyżuruję na oddziale dziecięcym, psychogeriatrycznym, trzech ogólnych psychiatrycznych i na detoksie. W godzinach nocnych jest jeden lekarz na cały szpital.

A wracając do naszego oddziału - warunki pracy są bardzo ciężkie. Także dlatego, że nie mamy pracownika socjalnego. Więc bywa, że zamiast wykonywać pracę lekarską czy pielęgniarską, dzwonimy do domu dziecka. Pytamy, czy dziecko ma ubrania na zmianę. Załatwiamy sprawy socjalne, szkolne, czyli takie, które normalnie są w gestii pracownika socjalnego.

Brakuje nam też konsultantów z innych dziedzin. Nie mamy na przykład jak prosić o pomoc neurologa dziecięcego. A - jak wiadomo - choroby psychiczne i neurologiczne bardzo często mają jakiś punkt wspólny.

W psychiatrii dziecięcej, ale także w psychiatrii dorosłych, bardzo ważna jest psychoterapia. Leczenie farmakologiczne czy diagnostyka psychologiczna to jedna sprawa. Ale tu potrzebna jest także praca z rodziną, terapia grupowa. A z tym w Olsztynie jest problem.

Nasza poradnia zdrowia psychicznego była przez wiele miesięcy zamknięta. I my z drugą rezydentką zgłosiłyśmy się, bo bardzo odczułyśmy na oddziale to zamknięcie poradni i tego, że dzieci w promieniu kilkuset kilometrów nie mogły uzyskać pomocy na NFZ. W efekcie trafiały do nas dzieci, które być może mogłyby uniknąć hospitalizacji, gdyby wcześniej ktoś się nimi zajął w trybie ambulatoryjnym.

Więc poszłyśmy z koleżanką rezydentką, żeby popracować tam popołudniami. Bo uważam, że osoby decyzyjne nie powinny doprowadzić do sytuacji, gdzie w całym województwie nie ma publicznej poradni zdrowia psychicznego dla dzieci i młodzieży. Przecież nie każdego stać, żeby pójść do lekarza prywatnie, a nawet jak pójdzie, to kolejki są miesięczne.

Mało tego. Były w szpitalu plany otwarcia oddziału dziennego. Ostatecznie do tego nie doszło. Oddział dzienny jest pięknie wyremontowany, ale stoi pusty, bo nie ma kto w nim pracować.

To wszystko sprawia, że jest we mnie bardzo dużo frustracji. Zewsząd słyszy się o tym, że w trakcie pandemii zdrowie psychiczne dzieci tak bardzo ucierpiało. Że mamy teraz tak wiele depresji, prób samobójczych, samookaleczeń. I deklaratywnie tyle osób jest zainteresowanych tematem psychiatrii dziecięcej. To taki chodliwy i głośny temat.

Niestety, za tym zainteresowaniem nie idą żadne decyzje. Mówi się, że muszą być tworzone nowe miejsca, nowe oddziały. Że trzeba kształcić nowych specjalistów. A my jesteśmy tu i teraz. Nasi pacjenci są tu i teraz. My chcemy pracować, więc mój apel jest następujący: „Pozwólcie nam pracować!”

Powtórzę pytanie: chyba jednak nie dojdzie do zamknięcia oddziału?

Wciąż łudzę się, że nie. Ale wiem, że doszliśmy już do ściany. Nasze specjalistki, to świetne lekarki, z doświadczeniem, z sercem, z zaangażowaniem. I one walczą o ten oddział.

Do wypowiedzeń doszło tak naprawdę z nadzieją dalszego dialogu i z chęcią uratowania tego miejsca. Tu wszyscy idziemy ramię w ramię. Czy to jest nasza szkoła przy oddziale, nauczyciele, wychowawcy, pielęgniarki, lekarze, psychologowie. Wszyscy tworzymy jeden zespół i nawet teraz wszyscy pilnie śledzimy tę sprawę i walczymy.

Ale potrzebujemy pomocy. Zwracamy się o nią wszędzie, gdzie się da. Do ministra zdrowia. Do premiera Morawieckiego.

Czego chcą konkretnie lekarki specjalistki?

Nie chcę się wypowiadać na temat konkretnych postulatów. Natomiast wiem, że tu nie chodzi tylko o kwestie finansowe, ale również organizacyjne, o odciążenie pracy. Wszystkim nam zależy na tym, żeby nasi pacjenci otrzymywali opiekę w bezpiecznych warunkach i żeby można było skupić się na tym, co należy do naszych zadań.

Kto płaci za pani rezydenturę? Szpital czy ministerstwo?

Ministerstwo.

To jest pani dla szpitala niezwykle tanią siłą roboczą. Nie chce pani mówić o postulatach, ale rozumiem jest wśród nich taki, żeby przyjąć jeszcze kogoś do pracy?

Na pewno dążymy do tego, żeby na oddziale był jeszcze jeden specjalista. Więc o to też jest walka.

Jak wyglądają rozmowy z dyrekcją?

Mnie przy tych rozmowach nie ma. One mnie nie dotyczą bezpośrednio. Natomiast my wszyscy na oddziale czekaliśmy na taki dialog już od końca lipca i bardzo długo nie było konstruktywnej rozmowy. Tak to ujmę.

Dyrekcja teraz przestraszyła się zainteresowania ze strony mediów?

Na pewno ruszyliśmy z miejsca. Myślę, że rzucenie światła na nasz problem dało taką perspektywę, że po pierwsze jesteśmy solidarni. A po drugie naprawdę walczymy o ten oddział i tak łatwo nie damy za wygraną.

Nie chcę bronić dyrekcji, ale wiadomo, że z pustego i Salomon nie naleje.

Oczekiwałabym jednak większego zaangażowania. Chciałabym, żeby ta wola walki o nasz oddział płynęła też z góry. Żeby dyrekcja walczyła razem z nami, ramię w ramię.

Długo jest pani rezydentką w Olsztynie?

Niecałe dwa lata.

A dlaczego Olsztyn?

Bo stąd pochodzę. Studiowałam pierwsze cztery lata w Krakowie. Później studia dokończyłam w Olsztynie. Większość życia mieszkałam tutaj.

Pani zdaniem sytuacja na oddziale przez te dwa lata stale się pogarszała?

Powiedziałabym, że trochę. Bo są rzeczy, które warto docenić. Oddział przeszedł remont, a teraz remontuje się nasz odcinek obserwacyjny. Ale jeśli akcenty położone są na budynki, na sale, to równowaga jest zachwiana.

Jeżeli chodzi o psychologów była ogromna rotacja pracowników. Z jakiegoś powodu tak się działo, bo kiedy tutaj przyszłam, ich skład był zupełnie inny.

Bywają też problemy z dopięciem grafików pielęgniarskich. Więc poza salami trzeba też dostrzec człowieka.

Lepiej chyba pracować w niewyremontowanym budynku i mieć pieniądze na ludzi.

O tym właśnie mówię. Tym bardziej, że dla niektórych dzieci to jest być albo nie być.

Rodzice tych dzieci zdają sobie sprawę, że oddział za chwilę może zniknąć?

Tak. Są bardzo zaniepokojeni.

Nie wyobrażam sobie jak trudne to musi być dla rodzica, który ma świadomość, że jego dziecko jest hospitalizowane po raz któryś, z perspektywą, że następnym razem być może będzie musiało jechać kilkaset kilometrów dalej. Obawiam się, że jest realne ryzyko, że to się może skończyć tragedią.

A co będzie z pani specjalizacją, jeżeli ten oddział jednak się zamknie?

W obrębie tego województwa jej nie skończę i nikt już jej nie skończy. Więc albo zmiana specjalizacji, albo poszukiwania miejsca gdzieś w Polsce. Co, w sytuacji, kiedy ktoś ma rodzinę i dzieci tak jak ja, nie jest takie łatwe.

Ale w tym wszystkim naprawdę nie chodzi o mnie. Kwestia mojej rezydentury jest tu czwartoplanowa. Tutaj chodzi o pacjentów.

Gdzieś jednak będzie się musiała pani przenieść. Prawdopodobnie też wybrać inną specjalność.

To nie taka łatwa sprawa. Z tego, co wiem, specjalność można zmienić wyłącznie w ciągu pierwszego roku trwania rezydentury. Później można zmienić miejsce w obrębie tej samej specjalizacji. A tylko w wyjątkowych wypadkach zmienić specjalizację, jeżeli np. wystąpią przeciwwskazania medyczne. Na przykład chirurg, który nie może operować, zmienia specjalizację na internę.

Natomiast w moim przypadku to na pewno będzie bardzo trudne.

Wybrała pani niełatwą, ale bardzo potrzebną specjalizację. Czy w tych warunkach można mieć choć trochę satysfakcji?

Ogrom. Naprawdę.

Gdy czasami widzę, jak pacjent zmienia się w trakcie pobytu, stara się nawiązać bezpieczną relację, powstaje między nami jakieś przymierze, to są niezapomniane momenty.

Gdybym miała decydować dziś, wybrałabym na pewno tę samą specjalizację.

Chyba lepiej zajmować się dziećmi i młodzieżą niż dorosłymi?

Gdyby pan spytał o to samo psychiatrę dorosłych, powiedziałby pewnie, że za nic w świecie nie chciałby leczyć dzieci.

Psychiatria dziecięca budzi wiele obaw, bo dzieci są mniej przewidywalne. I jest to praca, w której liczy się bardziej aspekt humanistyczny, dialog, rozmowa. Psychiatrzy dziecięcy najczęściej są zakochani w swojej działce i nie do końca widzą się w psychiatrii dorosłych i na odwrót. Więc każdy z nas ma swoją niszę.

PS. 2 dni po opublikowaniu tego tekstu dostałem wiadomość od mojej rozmówczyni: "Oddział zostaje. Właśnie zakończyło się spotkanie!"

Udostępnij:

Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Przeczytaj także:

Komentarze