Ofiary przemocy często doświadczają retraumatyzacji – bo otoczenie wpędza je w poczucie winy i wstydu. A przecież mamy wrodzoną wiedzę, jak sobie radzić z traumą. W Międzynarodowym Dniu Przeciwko Przemocy Wobec Kobiet rozmawiamy z psychoanalityczką, dr Wiolą Rębecka
Dr Wiola Rębecka jest działaczką na rzecz praw człowieka i praktykującą psychoanalityczką z ponad 24-letnim doświadczeniem w pracy klinicznej z traumą, PTSD, syndromem gwałtu wojennego i długoterminowymi konsekwencjami doświadczenia gwałtu i przemocy seksualnej. Jest inicjatorką toczącego się projektu Rape: A History of Shame.
Agata Czarnacka: Pracujesz z osobami, które wojny doświadczyły w często najbardziej bezpośredni i najstraszniejszy sposób… Co wojna robi ludziom? Jak z tym żyć?
Dr Wiola Rębecka: Nie wiem… Nie wiem, jak z tym żyć. Mam swoje definicje tego, co robi z człowiekiem wojna. Przy czym wojna, gdzie by się nie toczyła, w jakiejś formie wpływa na nas wszystkich, na świadomym lub nieświadomym poziomie.
Moim tematem badań jest jedna z najmroczniejszych części wojny – przemoc i okrucieństwo. Zajmuję się, nie tylko badawczo, długotrwałymi konsekwencjami doświadczenia okrucieństwa, a w szczególności przemocy seksualnej w czasie wojny. Tu mogę dużo już powiedzieć.
Na pewno jest tak, że ten wymiar wojny ma wobec nas oddziaływanie transgeneracyjne. W nauce trwa żywa dyskusja, czy można mówić o międzypokoleniowym przekazywaniu traumy na poziomie epigenetycznym – ale dla mnie to rozróżnienie jest wtórne wobec tego, że konsekwencje traumy po prostu są.
Właściwie wszyscy, którzy mają w jakiś sposób do czynienia z wojną, mówią o takich konsekwencjach – na przykład Holokaustu, który wydarzył się wiele dekad temu. Te konsekwencje widzi literatura, sztuka, ale też mają oddźwięk w instytucjach i rozwiązaniach prawnych.
Dlatego można powiedzieć, że wojna zmienia wszystko.
Z drugiej strony, ma swoją powtarzalną, prawie przewidywalną dynamikę – mówię o wymiarze psychologicznym.
Poczułam to bardzo mocno, kiedy wybuchł konflikt w Gazie. Poczułam, po pierwsze, że sama jestem w tym konflikcie pomiędzy. Ta wojna dla mnie jest innym doświadczeniem niż konflikt w Ukrainie.
Paradoksalnie bardziej identyfikuję się z byciem pomiędzy żydowskością a doświadczeniem palestyńskim, z tkwieniem w tak zawikłanym konflikcie, który w tej chwili jest nie do rozwiązania. Możemy tropić historyczne zdarzenia, ale to nie zmieni faktu, że sytuacja jest na granicy konfliktu międzynarodowego.
Na przykład w Stanach Zjednoczonych mamy w tej chwili stan podwyższonego ryzyka ataku terrorystycznego. Atakowane są synagogi, a kilka dni temu zostało zamordowane na ulicy dziecko – tym razem pochodzące z Palestyny. Ta sytuacja wpływa na nas wszystkich i właściwie zamyka nam usta. Jedyne, co chciałoby się powiedzieć, to: „Skończcie to! Przestańcie prowadzić ranking, kto komu zrobił więcej!“.
W zeszłym roku w kwietniu byłam w Izraelu i pojechałam do Gazy do ośrodka, który zajmuje się między innymi wsparciem osób po przemocy seksualnej. Ta przemoc tam kwitnie i jest to nie tylko przemoc, którą można by określić przemocą domową. To trochę wyzwanie, jak dziś o tym mówić.
Mamy badania, które potwierdzają, że w sytuacji bycia pod okupacją przemoc w związkach partnerskich czy w rodzinie zawsze wzrasta – podobnie jak po zakończeniu konfliktu zbrojnego.
Mahlet Woldetsadik, naukowczyni z Etiopii, przeprowadziła wieloletnie i wielowymiarowe badania w północnej Ugandzie na temat wpływu przemocy seksualnej na wybór partnera po zakończeniu konfliktu. W Ugandzie była wojna domowa, do wojska wcielano dzieci, trwało to wiele lat i są tego widoczne konsekwencje.
Statystyki wyraźnie pokazały, że po zakończeniu konfliktu osoby po traumie seksualnej znacznie częściej wchodziły w przemocowe związki z partnerem intymnym – było to monitorowane przez kilka lat. Oczywiście jest tu wiele pytań, kontekst kulturowy prosi o dodatkową analizę, ale pod względem historycznym po raz pierwszy wykazano, że ten związek istnieje.
Wielu rzeczy nie wiemy, ale badania Woldetsadik uchwyciły, złapały kwestie, którymi warto się zająć. Przemoc zawsze rodzi następną przemoc.
Twoja książka Rape: A History of Shame: Diary of the Survivors („Gwałt: historia wstydu. Pamiętnik ocalonych“, Middletown, DE 2022) jest częścią większego projektu pod tą samą nazwą. To bezprecedensowe przedsięwzięcie.
Można tak powiedzieć, choć nie do końca. Na pewno w mojej naturze leży bycie na pierwszej linii frontu. Mam ten ogromny przywilej, że wojna mnie nie dopadła, co najwyżej bywam na wojnie, odwiedzam miejsca naznaczone wojną, badam jej konsekwencje, ale los mnie spotkał co najwyżej ze stanem wojennym w Polsce, który z prawdziwą wojną nie miał wiele wspólnego.
Ale moje badania mają swoje korzenie w wojnie, w historii mojej rodziny, która jest bardzo skomplikowana i niejasna, nawet nie bardzo wiem, jak zabrać się za jej rekonstrukcję. Wiem, że wojna zostawiła w mojej rodzinie rany jak po urwanej nodze, konsekwencje tej zmiany odczuwalne są jeszcze w czwartym pokoleniu. Tak jak nie da się wyhodować nowej nogi, tak i tych zmian nie da się cofnąć, można próbować znaleźć rozwiązania, z którymi będzie się dawało lepiej żyć. Moja dzisiejsza praca wiąże się też z tym, co tam się wydarzyło.
Twoja książka zawiera relacje osób, które doświadczyły przemocy jako jej ofiary lub świadkowie. Wśród opowieści dotyczących Polski znalazła się relacja świadka bestialskich zachowań wyzwolicielskiej Armii Czerwonej we wsi Borucino na Kaszubach. Są opowieści o ofiarach przemocy związanej z Holokaustem. Jeszcze inne historie pochodzą od osób, które przemocy doświadczyły jako przynależne do prześladowanej grupy etnicznej lub religijnej, jak Jazydki w Iraku, czy też rasowej – w USA. Są w niej historie z Afryki (m.in. Rwanda, Kongo, Gwinea Zachodnia) i z byłej Jugosławii. Wzorzec jest jasny: wojna i gwałt są nierozłączne.
Miałam możliwość pracy w różnych miejscach i przy różnych projektach, w szpitalach psychiatrycznych, a nawet przez kilka lat – w obozie dla uchodźców w Tanzanii. To bezcenne doświadczenia, które pokazały mi, jak bliska temu jest historia mojej rodziny. W obozie w Tanzanii spotkałam Tanganyikę, młodą kobietę z plemienia Tutsi, której historia z jednej strony była dla mnie niewyobrażalna – a jednocześnie bardzo bliska, bo to była właściwie historia mojej babci!
Taka praca w terenie ma inną dynamikę niż w gabinecie – z Tanganyiką dużo rozmawiałyśmy, poznałam jej dzieci. Chyba w sumie tak wolę; mogę o sobie powiedzieć, że jestem takim „obwoźnym psychoanalitykiem“.
Skoro już padło słowo „psychoanalityk“, to porozmawiajmy, co się tu właściwie dzieje! Ja mam łzy w oczach, Ty żartujesz i chichoczesz, tak jakby nasze ciała odmawiały przyjmowania tych historii wprost. Rozmawiamy o systemowej przemocy seksualnej jako integralnej części konfliktów zbrojnych… i ściskają nam się gardła. Przy czym rozmawiamy płynnie, dopóki opowiadamy o tym w sposób ogólny, ale kiedy przechodzimy do konkretów, a przecież mówimy nawet o twojej historii rodzinnej, na różne sposoby wypadamy z tej płynności.
Dzieje się to, co zawsze się dzieje, kiedy zaczynamy mówić naprawdę. Nie mam na myśli narracji intelektualnej, ale narrację podłączoną do czucia samych siebie. Kiedy zaczynamy mówić o konsekwencjach wojny, śmiejemy się, płaczemy, nie możemy tego wytrzymać i chętnie byśmy uciekli, ale też chcemy wiedzieć więcej.
To jest całkowicie naturalna dynamika, rodzaj zatrzymanego w czasie, zamrożonego w jakiś sposób przeżycia tego, co wojna w nas powoduje. Na szczęście mówi się coraz więcej o tym, że mamy takie hollywoodzkie, wyidealizowane doświadczenie wojny. Przystojny żołnierz-aktor strzela do innego przystojniaka, lepsi wygrywają, gorsi przegrywają i wszystko jest super. Tak wojny nie wyglądają.
Pytam o to, bo ta trudność znalazła oddźwięk w tytule twojej książki – „Gwałt jako historia wstydu“ – ale też metoda, którą wypracowaliście, jakoś też się z tym mierzy, pokazuje, jak ważne jest mówienie mimo wszystko.
Droga do tego była bardzo długa – i taka droga, moim zdaniem, zawsze zaczyna się od nas samych. Nie da się do tego podejść „z głowy“, że teraz się nauczę metod i dam radę.
Jestem w trakcie szkolenia profesjonalistów z armii ukraińskiej, którzy pracują z osobami wracającymi z niewoli i z frontu po doświadczeniach tortur i oczywiście gwałtów.
Skala tej przemocy w Ukrainie, o czym się już nie pisze, jest niewyobrażalna. A bezradność tych, którzy chcą pomagać, jest przytłaczająca.
Sami pomagacze zresztą też są ludźmi i są też straumatyzowani sytuacją wojny lub bycia z osobami, którzy wracają z takimi doświadczeniami. Cały czas słyszę: „Daj nam narzędzia! Powiedz nam, jak my mamy z tym pracować!“, ale de facto idzie za tym oczekiwanie, że pomagacze nie będą czuli tego, z czym im się przychodzi zmierzyć.
A ja na to muszę wciąż odpowiadać, że nie ma siły – jeśli pracujesz z przemocą i okrucieństwem, będzie to na ciebie wpływało, będzie wywoływało bezradność, a nawet coś, co w literaturze nazywa się traumą zapośredniczoną lub zastępczą – retraumatyzację związaną ze spotkaniem z czyimś traumatycznym doświadczeniem.
Będziesz się śmiał, będziesz się chciał upić, będziesz robić różne głupie rzeczy, będziesz się czuł wypalony… I to się po prostu wydarzy. Nie ma narzędzi, które pozwolą podejść z tego z dystansem…
Intelektualnie…
Tak, że ktoś nam opowie kolejną historię strasznych doświadczeń i gwałtu, a ja będę siedzieć niewzruszona i kiwać głową. Gdyby tak się stało, oznaczałoby to, że kompletnie odłączyłam się od mojego doświadczenia.
Niestety – a może na szczęście – ta pomoc nie na tym polega. Ludziom, nazwijmy to po imieniu, wracającym z piekła, najbardziej pomaga to, że mogą spotkać żywą osobę, która zareaguje na to piekielne doświadczenie empatią i byciem z tą osobą. A to jest bardzo, bardzo trudne.
Ten projekt się nie skończył i pewnie nigdy się nie skończy. Jak dotąd zebrałam już ponad trzysta historii, które zawsze są o tym samym – okrucieństwie, bezradności i braku pomocy, bo to jest niezwykle ważny aspekt – ale tez zawsze są indywidualne, opowiadają o konkretnej osobie, o konkretnym doświadczeniu.
Cały czas słychać, że tej pomocy brakuje, choć niby mamy regulacje prawne, prawo międzynarodowe i nawet głośno mówi się już, że gwałt jest narzędziem wojennym czy że gwałt w czasie wojny to zbrodnia przeciwko ludzkości. To wszystko funkcjonuje na poziomie intelektualnym, ale na poziomie doświadczenia wciąż się zdarza, wciąż jest okrutne, wciąż trudno o tym mówić. Nadal dzieje się coś, o czym wiemy, że będzie długoterminowo wpływało na życie tych osób, ale też na życie ich bliskich.
Przypomnę, co mówią niektóre feministyczne czytelniczki Freuda: że choć odkrył on niesłychaną skalę przemocy seksualnej w Wiedniu swojego czasu, to również pomógł ją zamaskować, formułując teorię, że w istocie są to jedynie kazirodcze fantazje. Można powiedzieć, że uciekł w zaprzeczenie.
Zgadzam się z tym! Obok badań w terenie zajmuję się tym tematem również w moim doktoracie. Naprawdę tego nie znoszę, jak słyszę kolejny raz: „Och, jak ja ciebie podziwiam, że ty się tym zajmujesz“. Bo co to de facto znaczy? Ty się tym zajmiesz, więc ja już nie muszę! Będę cię podziwiać z daleka, że jesteś taka odważna i tyle na siebie bierzesz.
To się przekłada na wiele rzeczy. W Stanach, przy całej otwartości na nowe kwestie, którymi nikt inny się nie zajmuje, kiedy mój temat zaczął wymagać wyjścia poza strefę komfortu (i, na przykład, przeczytania iluś takich historii), zaczyna być trudno. W procesie doktorskim osoba przewodnicząca mojemu projektowi zrezygnowała w pewnym momencie, zapewniając, że kto inny będzie do tego lepszy. Ale tamta osoba też z tego zrezygnowała, w ostatnim momencie.
To nie jest pierwszy raz, nie biorę tego osobiście – to dotyczy tego tematu.
Od ocalałych też często słyszę, że nawet jeśli są znane, zapraszane na wydarzenia, uczelnie – to że tak naprawdę nikt nie chce słuchać o ich doświadczeniu!
To bardzo symptomatyczne, że do tego tematu podchodzi się, zaprzeczając – to zbyt straszne, nawet nie mogę o tym czytać, bo mój świat się rozpadnie! Albo jak do jakiegoś wydarzenia, które jest zarazem przerażające i ekscytujące, jak widz, który nie musi się trudzić znajdowaniem na to języka. I nikt nie jest od tego wolny.
Kiedy wyszła moja książka, to był taki trochę szał. Ile ja się nasłuchałam historii, co ludzie przeżyli, kiedy ją przeczytali! Mogłabym osobną książkę napisać o reakcjach moich czytelników. A przecież nie napisałam horroru, to są prawdziwe historie ze zdjęciami prawdziwych ludzi. To się zdarzyło i nadal dzieje naprawdę.
To uciekanie jest dla mnie tym bardziej tragiczne, że z Twojej książki, z Twoich opowieści płynie ważna lekcja: w momencie, kiedy społeczność wysłucha tych historii i odpowie osobie, która przeżyła traumę seksualną, że widzi ją i słyszy, że to doświadczenie nie ujęło jej człowieczeństwa i wagi, to pomaga. Trauma to z definicji wydarzenie, które jest zbyt duże do udźwignięcia dla jednej osoby, ale jako społeczność możemy pomóc jej to udźwignąć, w jakiś sposób wziąć na siebie ten nadmiar.
Trochę doprecyzuję. Trauma jest normalną odpowiedzią naszej neurofizjologii – czyli tego wszystkiego, co nam się wydarza w ciele i z naszymi emocjami – na nienormalną sytuację.
Po grecku trauma oznacza ranę. Nasza odpowiedź na nienormalną sytuację, ponieważ jest neurofizjologiczna, jest zawsze normalna. Na drodze ewolucji nasza neurofizjologia, nasze ciało nauczyło się automatycznie odpowiadać na sytuację zagrożenia życia. W tym sensie trauma jest czymś naturalnym, choć po czasie może nam się wydawać inaczej.
Przykładowo – jest to osławione hasło, że skoro „ona nie krzyczała“, to nie był gwałt. Prawnikom na to powtarzam, że trudno, żeby „krzyczała“, skoro najprawdopodobniej była w stanie zmrożenia, który jest naturalną odpowiedzią organizmu na sytuację zagrożenia życia, co jest powszechnym doznaniem w sytuacji przemocy seksualnej, niezależnie czy w kontekście wojny, czy pokoju.
Kiedy jesteśmy w stanie zmrożenia, reagujemy tak, by zminimalizować ryzyko bólu, na jaki narażone jest nasze ciało w sytuacji zagrożenia śmiercią. To naturalna reakcja. Nie krzyczy się, bo to by kosztowało za dużo energii. Możliwość używania głosu zostaje odcięta. I to jest normalne.
I tu wyobrażałabym sobie, że wyroki karne powinno się wydawać na podstawie wiedzy, a nie uprzedzeń, zgodnie z którymi skoro „nie krzyczała“, to „zgodziła się“ na seks.
Trauma nie jest więc psychopatologią, a terapeuci nie zajmują się leczeniem traumy. To nie jest nasze zadanie – to tak nie działa. Gdybyśmy żyli w świecie, w którym systemy wsparcia społecznego działają prawidłowo, nie dochodziłoby natomiast do doświadczenia retraumatyzacji.
W mojej pracy badawczej skupiam się między innymi na tym, jak dochodzi do tego, że doświadczenie traumy przechodzi w tzw. PTSD czy cPTSD, zespół stresu pourazowego czy złożony zespół stresu pourazowego. Jeśli się skupić na mechanizmie rozwijania się traumy w PTSD, to z badań wychodzi, że dzieje się to wtedy, gdy ktoś doznał okrucieństwa związanego z wojną, ale potem doznał też tak zwanej retraumatyzacji społecznej na tle tego, że został zgwałcony w toku wojny. Czyli że żyje w świecie, w którym doświadcza po wielokroć negatywnych konsekwencji faktu, że został w ten sposób skrzywdzony.
Czyli na przykład pogardy, odrzucenia, poniżenia…
Ostracyzmu, zawstydzenia, umniejszenia, wzbudzania poczucia winy i wstydu… W świecie, w którym udałoby się to wyeliminować, byłoby pewnie inaczej. Ale czy umiemy to wyeliminować?
Kiedy jestem strasznie zła, tak że mnie wręcz „wycina“, też po to sięgam, też chcę kogoś wyśmiać czy zawstydzić. Taką reakcję warto przeczekać, sięgnąć po coś, co jest pod nią. Ale to takie łatwe – rzucić komuś, na przykład: „Jak ty się nie wstydzisz!“
Mimo że tym się zajmuję, to nawet u mnie taka reakcja pojawia się automatycznie. To jest duże wyzwanie, by w naszej kulturze, jakoś opartej na zawstydzaniu, co jest konsekwencją patriarchatu i – znowu – kolonializmu oraz religii monoteistycznej, wyjść poza tę reakcję. Te trzy struktury podtrzymują, ba! żywią się tym wstydem, który potem uwewnętrzniamy i z nim żyjemy.
Co psychoanaliza ma nam do zaproponowania w obszarze terapii traumy seksualnej czy traumy w ogóle? Dlaczego akurat ten zestaw narzędzi tobie się tak przydał?
Moja historia z psychoanalizą zaczęła się, kiedy w Polsce nie było jeszcze Towarzystwa Psychoanalitycznego, tylko była tak zwana grupa studyjna. Potem psychoanaliza zyskała w Polsce sporą popularność.
Chciałabym podkreślić, że jestem feministką i identyfikuję się z feminizmem, który jest dekolonialny – ma to dla mnie ogromne znaczenie, skupiam się nie na moich doświadczeniach białej kobiety, ale na poszukiwaniach języka transkulturowego dla kobiet z innych światów, innych kultur, abyśmy uzyskały podobną, a najlepiej taką samą pozycję do działania we współczesnym świecie.
Psychoanaliza jest wpisana w kulturę europejską. Ale jeśli bym miała wskazać, co europejska psychoanaliza ma do powiedzenia na temat traumy, w tym traumy wojennej i traumy związanej z przemocą seksualną, powiedziałabym, że z mojej perspektywy – nie ma do powiedzenia za dużo.
Natomiast mnie osobiście pozwoliła zbudować pewien aparat pojęciowy i język do opisu rzeczywistości i na pewno pomogła mi w tym, o czym Freud mówił od zawsze – w ciekawieniu się.
I o ile ciekawienie się miałam w sobie chyba od urodzenia, to psychoanaliza pomogła mi w szukaniu właściwego języka opisu. Aż w końcu doprowadziła mnie do zrozumienia, że dopóki jest to psychoanaliza w wydaniu kolonialnym, nie będzie skuteczna!
Cały czas myślę, jak tę dość skostniałą europejską psychoanalizę uwspółcześnić. Oznacza to w gruncie rzeczy powrót do korzeni, do samego Freuda, który bardzo się ciekawił innymi kulturami, choć sam był dzieckiem kolonializmu, tworzył swoją teorię w czasach jego rozkwitu. Przecież w tym samym czasie powstawały i funkcjonowały w Kenii pierwsze obozy koncentracyjne! Historycznie psychoanaliza była więc sklejona z epoką kolonialną.
I z całym tym imperialnym, kapitalistycznym i patriarchalnym sposobem bycia w świecie, gloryfikującym „ojców“, którzy zarządzają, dyscyplinują i zdobywają.
W tym kontekście ogromne znaczenie ma to, że ten ojciec zawsze musi być biały, tylko bowiem biały ojciec zagwarantuje właściwy sposób funkcjonowania. Wybrzmiewają tu też religie monoteistyczne, gdzie ten jeden ojciec zawsze musi być u władzy.
Klasyczna myśl psychoanalityczna zapoczątkowała cały psychologiczny trend myślenia: że mamy świat wewnętrzny, mamy emocje, to ma znaczenie, wpływa na nasze ciało, potem zaczęło się poszukiwanie balansu między ciałem a umysłem. I to jest bezwzględna zasługa Freuda, który zrobił tu masę podstawowej pracy. Zrobił rewolucję, wydobył na światło dzienne naszą seksualność, ale był też dzieckiem swojej epoki, i nie dziwi mnie, że odwrócił wzrok od przemocy.
Spędziłam kiedyś trochę czasu w Kongo, w City of Joy – to takie miejsce w Bukavu, gdzie kobiety po doświadczeniu gwałtu, przemocy seksualnej mogą odbyć paromiesięczne, powiedzmy – leczenie. Taki ośrodek pobytowy.
W City of Joy nie ma terapeutów w naszym rozumieniu tego terminu. Okazuje się jednak, że wiedza o tym, co rzeczywiście pomaga w traumie, tkwi w nas samych. Tam właśnie to zobaczyłam. Jedna z kobiet opowiadała w grupie innych uczestniczek straszną – jak to zawsze w takich sytuacjach – historię tego, co jej się przytrafiło. Zaczęła trząść się i płakać, weszła w stan, który nazywamy dysocjacją.
Były tam dwie prowadzące, ja byłam tam jako obserwatorka. Kiedy ta młoda kobieta zaczęła się trząść, cała grupa sama z siebie, bez instrukcji, odruchowo podniosła się, otoczyła ją kręgiem i stworzyła jej taki kokon. Ona zaczęła wtedy spazmatycznie płakać, część kobiet też się rozpłakała, część zaczęła wydawać głębokie dźwięki… To było wstrząsające, bo na żywo zobaczyłam, co się może zdarzyć, kiedy puścimy tę naszą pojęciowość, wszystkie te wpojone nam nakazy i zakazy wynikające z wychowania, religii, kultury.
Kiedy uruchomi się wrodzona nam wiedza, jak sobie radzić z traumą.
To była niesamowita sesja, ale prawdziwe znaczenie tego, co zobaczyłam, docierało do mnie bardzo długo. Skonfrontowałam się z tym, że studiowałam psychoanalizę dziewięć lat, a potem pojechałam do Konga i zobaczyłam coś, co było… takie proste.
Dużo zależy od kontekstu kulturowego, ale wydaje się, że rację mają ci psycholodzy, którzy podkreślają wagę wymiaru społecznego w procesie regulowania się, gdy wychodzimy z traumy. Jak ważne jest budowanie więzi, połączeń, systemów wsparcia, ale nie tylko takich, że mamy swoją grupę odniesienia, z którą się czasem spotykamy, żartujemy i śmiejemy, ale że w sytuacji kryzysu taka grupa bliskich osób fizycznie nas otoczy i da nam takie wsparcie.
Jako dziecko postholokaustowe często myślę o śmierci. Dużo latam samolotami. Wiesz, gdyby samolot miał spaść, bardzo chciałabym móc trzymać się z kimś za rękę, a najlepiej być w objęciu. Tak chciałabym umrzeć.
16 Dni Przeciwdziałania Przemocy ze Względu na Płeć to cykliczna, coroczna kampania na rzecz podnoszenia świadomości na temat przemocy warunkowanej płciowo oraz jej przeciwdziałaniu.
Kampania organizowana jest od 1991 roku, a jej światową koordynacją zajmuje się Women’s Global Leadership Institute (WGLI, Instytut Przywództwa Kobiet na Świecie). Od 2008 roku kampanię 16 dni wspiera inicjatywa UNITE to End Violence against Women (RAZEM, by położyć kres przemocy wobec kobiet) pod egidą Sekretarza Generalnego ONZ, która przyjęła za emblemat walki z przemocą ze względu na płeć kolor pomarańczowy.
Tegoroczne hasło inicjatywy to “UNITE! Invest to prevent violence against women and girls” (RAZEM! Inwestujmy w przeciwdziałanie przemocy wobec kobiet i dziewcząt“).
16 dni zaczyna się 25 listopada, czyli w Międzynarodowy Dzień Przeciwko Przemocy Wobec Kobiet, i trwa – symbolicznie – do 10 grudnia, czyli do Międzynarodowego Dnia Praw Człowieka.
W datach tych mieszczą się również takie dni, jak Światowy Dzień AIDS (1 grudnia), Światowy Dzień na rzecz Zniesienia Niewolnictwa (2 grudnia), Międzynarodowy Dzień Osób z Niepełnosprawnościami (3 grudnia), Międzynarodowy Dzień Pamięci i Godności Ofiar Zbrodni Ludobójstwa oraz Prewencji tych Zbrodni (9 grudnia), a także rocznica motywowanej mizoginią masakry w Montrealu (6 grudnia 1989), w której Marc Lépine, motywując swoje działania „walką z feminizmem“, zabił 14 kobiet oraz ranił kolejne 14 osób obu płci.
W Polsce koordynacją kampanii od lat zajmuje się Fundacja Autonomia, która prowadzi stronę informacyjną i kalendarium wydarzeń.
W ramach „16 Dni„ w Lesznie w dniach 24-25 listopada odbywa się konferencja o ”Holistycznej opiece nad ofiarami przemocy seksualnej i tortur z Ukrainy". Dr Wiola Rębecka jest jedną z jej organizatorek.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem), bo niestety politycy i polityczki coraz częściej kłamią, kręcą, konfabulują. Cofamy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. Zapraszamy wreszcie ekspertów, żeby powiedzieli, co w danej dziedzinie dzieje się naprawdę, a co nam się tylko wydaje.
Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.
Filozofka polityki, tłumaczka, działaczka feministyczna i publicystka. W latach 2012-2015 redaktorka naczelna portalu Lewica24.pl. Była doradczynią Klubu Parlamentarnego SLD ds. demokracji i przeciwdziałania dyskryminacji oraz członkinią Rady Polityczno-Programowej tej partii. Członkini obywatelskiego Komitetu Ustawodawczego Ratujmy Kobiety i Ratujmy Kobiety 2017, współorganizatorka Czarnych Protestów i Strajku Kobiet w Warszawie. Organizowała również akcję Stop Inwigilacji 2016, a także obywatelskie protesty pod Sejmem w grudniu 2016 i styczniu 2017 roku. Stale współpracuje z Gazetą Wyborczą i portalem Tygodnika Polityka, gdzie ma swój blog poświęcony demokracji pt. Grand Central.
Komentarze