0:000:00

0:00

Ktoś, kto nie jest pewny tajności swojego głosu, nie głosuje w sposób wolny i może dostosowywać swój głos do oczekiwań tych, którzy mogliby go za nieprawomyślny wybór ukarać. To, czy grozi mu to w rzeczywistości, czy nie – w tym momencie jest już rzeczą wtórną! - pisze dr hab. Jacek Haman*, członek zespołu ekspertów wyborczych Fundacji Batorego.

Polskie prawo wyborcze daje od 2011 roku możliwość głosowania korespondencyjnego wyborcom zagranicznym. Od 2014 roku prawo do niego zyskali też niepełnosprawni, zaś w latach 2014-2017 zostało ono rozszerzone na wszystkich chętnych. Ale w 2018 roku rządowa większość sejmowa je cofnęła.

Instytucja ta jest dobrze znana także w innych krajach. Czy zatem słuszne są obawy, że nie sprawdzi się ona w wyborach prezydenckich w maju 2020?

Przeczytaj także:

Łatwo jest przywoływać argumenty, które przeciwko wyborom korespondencyjnym całkiem niedawno podnosili ci, którzy dziś są ich największymi zwolennikami. Jeśli jednak nie ma się nic więcej do powiedzenia, to tylko narazimy się na kontr-zarzut, że zmieniło się zdanie. I że dostrzega się problemy tam, gdzie się ich dawniej nie widziało. A przecież broniło się powszechnej dostępności głosowania korespondencyjnego, likwidowanej przez pisowską większość w 2018 roku.

Jednak zagrożenia związane z ewentualnym przeprowadzeniem wyborów zgodnie z procedowaną w parlamencie Ustawą o szczególnych zasadach przeprowadzania wyborów powszechnych na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zarządzonych w 2020 roku są konkretne i rzeczywiste, i można przedstawić je bez odwoływania się do argumentów ad personam.

Stan nadzwyczajny i „argument epidemiologiczny”

Zanim przejdę do wskazania niektórych z nich - związanych z zagrożeniami dla prawidłowości procesu wyborczego - i do legitymizującej funkcji wyborów - odniosę się do dwóch kwestii ważniejszych (lub równie ważnych), którymi jednak nie będę się więcej w tym artykule zajmować.

Po pierwsze zatem, trzeba wyraźnie powiedzieć: nawet gdyby dało się przeprowadzić głosowanie 10 maja w sposób niebudzący żadnych wątpliwości, to i tak wybory byłyby zasadniczo wadliwe.

Wybory bowiem to nie tylko głosowanie, ale także to, co dzieje się przed nim. Konstytucja nie przypadkiem wyklucza ich przeprowadzanie w warunkach stanu nadzwyczajnego i w ciągu 90 dni po jego zakończeniu – a my znajdujemy się w „stanie nadzwyczajnym”, z licznymi prawnymi i faktycznymi ograniczeniami z niego wynikającymi.

To zaś, że rząd nie nazwał go dotąd „stanem klęski żywiołowej” lub „stanem wyjątkowym” jest rzeczą wtórną. Ten argument bywa zwykle traktowany jako „nieatrakcyjny politycznie” i mający niewielkie szanse na przekonanie masowego odbiorcy, ale nie zmienia to faktu, że sam w sobie jest przesądzający o niestosowności wyborów w maju 2020.

Po drugie. Do pewnego stopnia odwrotna jest sytuacja „argumentu epidemiologicznego” - łatwo z nim dotrzeć do mas, trzeba jednak uważać, by nie popaść w demagogię. Rozwiązania proponowane w PiS-owskiej ustawie niewątpliwie ograniczają - może o 90 proc., może o 99 proc. - „koszty epidemiologiczne” względem głosowania „tradycyjnego”, a nawet wcześniejszych zasad głosowania korespondencyjnego.

Pozostaje jednak pytanie, czy wybory są warte tych 10 proc., czy nawet 1 proc. niepotrzebnego ryzyka? Tym bardziej, że w sytuacji, w której wszystkie siły powinny być nakierowane na ograniczanie skutków i kosztów epidemii, nie można ich trwonić na przeprowadzanie wyborów „na siłę”.

Co się może dziać z naszym głosem?

Wróćmy jednak do proponowanych rozwiązań głosowania korespondencyjnego - dlaczego takie wybory nie zadziałają?

Wybory mogą „nie zadziałać” na kilka różnych sposobów.

Po pierwsze – mogą nie spełniać konstytucyjnych warunków tajności, bezpośredniości, wolności i powszechności.

Po drugie - mogą być nieuczciwe ze względu na dokonanie bezpośrednich fałszerstw wyborczych.

Po trzecie – nawet, jeśli obiektywnie rzecz biorąc wybory przebiegłyby prawidłowo, mogą nie spełnić funkcji legitymizującej władzę, jeśli wyborcy nie będą wierzyli, że rzeczywiście tak było.

Tajność głosowania może być rozpatrywana w dwóch aspektach – po pierwsze jako gwarancja dla wyborcy, że wybory są wolne (wyborca może działać wolny od wszelkiego nacisku). W tym sensie zagrożenie dla tajności (a więc w konsekwencji, dla wolności) głosowania jest związane z wrzuceniem koperty (z głosem oraz z kartą z danymi identyfikacyjnymi) do „skrzyni pocztowej”, a następnie umieszczeniem przez komisję wyborczą samej karty w urnie.

Zarzut ten był podnoszony również względem „tradycyjnego” głosowania korespondencyjnego. Ale w proponowanym systemie niebezpieczeństwo jest znacznie poważniejsze z dwóch powodów:

  • po pierwsze, znacznie słabszych zabezpieczeń dla koperty z pakietem wyborczym, która nie będzie już traktowana jako list polecony,
  • po drugie zaś – w przypadku fakultatywnego głosowania korespondencyjnego osobie, która nie ufała w tajność głosu wysłanego pocztą, zawsze pozostawała możliwość głosowania osobistego – teraz jej nie będzie.

A ktoś, kto nie jest pewny tajności swojego głosu, nie głosuje w sposób wolny i może dostosowywać swój głos do oczekiwań tych, którzy mogliby go za nieprawomyślny wybór ukarać. To, czy grozi mu to w rzeczywistości, czy nie – w tym momencie jest już rzeczą wtórną!

Dodajmy do tego jeszcze jedną rzecz. Pojawiły się interpretacje, zgodnie z którymi nowa ustawa – pośrednio – wprowadza obowiązek głosowania. Interpretacje te są, moim zdaniem, mocno naciągane, ale… jeśli pojawi się znacząca grupa wyborców sądząca (bądź nawet dopuszczająca taką możliwość), że za niezagłosowanie grozić może im kara, a dokonany przez nich wybór/treść ich głosu nie będzie rzeczywiście tajna, to łatwo się domyślić, na kogo będą głosowali…

I nie ma tu znaczenia, czy ich obawy miały podstawy, czy nie – ich skutek będzie całkowicie realny, a głosowanie, nawet jeśli obiektywnie będzie tajne, to nie tylko subiektywnie, ale również obiektywnie nie będzie wolne.

Tajność i bezpośredniość głosowania bywa również traktowana jako obowiązek wyborcy, choć w tej kwestii opinie prawników są zróżnicowane. Wyborca nie ma prawa sprzedać swojego głosu (i stąd na przykład obecny w Kodeksie Wyborczym zakaz wynoszenia kart z lokalu wyborczego – także „własnej” karty, którą wyborca otrzymał od komisji).

Przy głosowaniu korespondencyjnym – i to także zarzucano poprzednim formom głosowania korespondencyjnego – nie ma gwarancji, że wyborca nie będzie wypełniał karty wspólnie z kimś innym.

Jednakże w sytuacji, w której otrzymanie pakietu wyborczego wymagało od wyborcy pewnego wysiłku, można było zakładać, że nikt nie podejmie go po to, by swój głos sprzedać (a w każdym razie, że ryzyko takiej sytuacji jest na tyle małe, że większą wartość ma poprawa dzięki głosowaniu korespondencyjnemu powszechności wyborów).

W sytuacji, gdy pakiety wyborcze dostanie również ta połowa wyborców, która na wybory nie chodzi – rynkowa cena pakietu wyborczego (nawet z PESELem i wypełnionym oświadczeniem o bezpośredniości i tajności głosowania) z pewnością znacznie spadnie…

Problemy z powszechnością głosowania to oczywiście kwestia pewności, czy nierejestrowane przesyłki z pakietami wyborczymi dotrą do wszystkich wyborców, czy nierejestrowane przesyłki z wypełnionymi kartami dotrą (na czas) do komisji, wiadomo też o problemach z głosowaniem za granicą - to są kwestie na tyle oczywiste i znane, że nie będę ich rozwijał.

„Zwykłe” fałszowanie

A czy ewentualnym korespondencyjnym wyborom majowym grozi „zwykłe” fałszowanie?

Odpowiedź na to pytanie częściowo jest prosta: oczywiście, że tak. Chociażby przez oddolnych, rozproszonych żartownisiów, którzy masowo będą wrzucali głosy – np. w imieniu Jarosława Kaczyńskiego lub Andrzeja Dudy, ale pewnie również Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, Szymona Hołowni, Roberta Biedronia czy Władysława Kosiniaka-Kamysza.

To zapewne nie będzie bardzo groźne (zwłaszcza, jeśli dowcipnisie użyją do tego własnych kart wyborczych), ale system nie zawiera blokady przed wrzucaniem do urn (przepraszam, skrzynek pocztowych) czegokolwiek przez kogokolwiek i ktoś, kto chciałby działać systematycznie i na większą skalę, miałby dostęp do pakietów wyborczych (które – jako przesyłki nierejestrowane – specjalnie silnie chronione nie będą) i podstawowych danych identyfikacyjnych (też nie tak niedostępnych), miałby zdecydowanie ułatwione zadanie. Czy ktoś z tego skorzysta, to już inna sprawa, ale to okazja czyni złodzieja.

Fałszerstwa „centralne”

A fałszerstwa „odgórne”, „centralne”, takie, które budzą największe obawy i największe emocje? Nie wiem, ale to właśnie jest problem. System głosowania i liczenia głosów – tak jak funkcjonował on do tej pory – dawał potężne możliwości oddolnej obserwacji i kontroli całej procedury.

Tymczasem tutaj nie ma jak jej kontrolować.

Warto przypomnieć sobie, co działo się po wyborach samorządowych w 2014 roku. Problemy z liczeniem głosów, z systemem informatycznym, z głosami nieważnymi, które wtedy miały miejsce prawdopodobnie będą drobiazgiem z chaosem, który ewentualnie nastąpi po majowych wyborach – ale wystarczyły, by raptownie wzrosła powszechna nieufność do procedur wyborczych.

Tamten kryzys miał swój znaczący udział w klęsce wyborczej PO w 2015 roku (o czym warto przypomnieć rządzącym). Ale wtedy dało się – chociaż wtórnie – zbadać przebieg wyborów, zweryfikować liczenie głosów i pokazać, że żadnych masowych fałszerstw nie było.

Kiedy w 2018 roku PiS modyfikował prawo wyborcze, a środowiska opozycyjne obawiały się poważnych nadużyć w wyborach samorządowych, to przeprowadzenie systematycznej, zorganizowanej akcji obserwacyjno-kontrolnej, która pozwoliła wykazać, że nowe procedury w wyborach 2018, choć spowodowały wiele trudności w ich organizacji, to nie doprowadziły do fałszerstw czy nieprawidłowości. Przyczyniło się to do podtrzymania zaufania do wyborów i ograniczenie napięcia społecznego.

Kluczowe etapy poza możliwością obserwacji

W wyborach korespondencyjnych w wersji ze specustawy najbardziej wrażliwe elementy – jak dystrybucja pakietów, czy transfer głosów od wyborców do komisji – będą poza jakąkolwiek możliwością obserwacji.

Jako współorganizator badań po wyborach 2014 i akcji obserwacyjnej w roku 2018, mogłem prawidłowości tamtych wyborów – kwestionowanej czy to z jednej, czy z drugiej strony politycznego frontu – bronić, podając konkretne i rzeczowe argumenty. To może nie zawsze i nie do wszystkich docierało, ale ostatecznie przyczyniło się do uspokojenia nastrojów.

Aby wybory legitymizowały władzę, nie tylko muszą być wolne i uczciwe, ale też za takie powszechnie uznawane. Zarzuty co do uczciwości wyborów pojawiały się po każdej elekcji – i w większości przypadków były one nieuzasadnione.

Jeśli dojdzie do wyborów korespondencyjnych w maju, zarzuty z pewnością się pojawią. Tym razem jednak nie będzie możliwości wykazania ich niesłuszności. Bo niby skąd będziemy mieli wiedzieć, że rzeczywiście wysuwane zarzuty będą nieuzasadnione?

*Dr hab. Jacek Haman, pracownik Instytutu Socjologii UW, członek zespołu ekspertów wyborczych Fundacji Batorego, autor m.in. książki „Demokracja, decyzje, wybory”. Od ponad 20 lat zajmuje się problematyką wyborczą.

;

Udostępnij:

Jacek Haman

Dr hab. Jacek Haman, pracownik Instytutu Socjologii UW, członek zespołu ekspertów wyborczych Fundacji Batorego, autor m.in. książki „Demokracja, decyzje, wybory”. Od ponad 20 lat zajmuje się problematyką wyborczą.

Komentarze