0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

"Putin uważa, że największą odpowiedzialność za rozpad historycznej Rosji ponosi Lenin. On chciałby tę jedną i niepodzielną Rosję przywrócić" - pisze dr Bartłomiej Gajos, historyk, specjalista ds. badań w Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, członek redakcji "Nowaja Polsza".

Oto jego analiza.

Wszystkie fobie Putina

W momencie, kiedy piszę te słowa rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow właśnie powiedział dziennikarzom, że „idealnym rezultatem byłoby wyzwolenie Ukrainy i oczyszczenie jej z nazistów”.

Dzisiaj nie mamy już żadnych wątpliwości, że uznanie w poniedziałek 21 lutego 2022 roku przez Kreml „patopaństw”, tzw. Donieckiej Republiki Ludowej i tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej w granicach obwodów administracyjnych Ukrainy i wprowadzenie tam rosyjskich wojsk, będące otwartym przyznaniem się przez Moskwę do okupacji tych obszarów, było tylko wstępem do inwazji mającej na celu całkowite podporządkowanie sobie swojego zachodniego sąsiada.

Przy okazji jednak Rosja chciałaby wywrócić do góry nogami cały system bezpieczeństwa istniejący od momentu podpisania Aktu Końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie z 1975 roku.

By to uzasadnić, Kreml posługuje się rewizjonizmem historycznym. Większość swojego agresywnego wystąpienia z 21 lutego 2022 prezydent Rosji poświęcił przeszłości. W czwartek, ogłaszając agresję na Ukrainę, mówił także „historycznej ojczyźnie” i „historycznych terytoriach”, mając na myśli swojego zachodniego sąsiada. To o przeszłości, jak wynika z komentarzy i przecieków, rozmawia przede wszystkim minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow ze swoimi odpowiednikami z krajów zachodnich. Prezydenta Francji Emanuela Macrona z kolei miała zdumieć postawa Putina w trakcie jego wizyty w Moskwie 7 lutego, kiedy to lider Rosji – jak donosi Reuters – zafundował mu „pięciogodzinny seans historycznego rewizjonizmu”.

Przeczytaj także:

Wymyślona przeszłość Rosji

Kremlowskie elity na czele z Putinem jako paliwo do swojej agresywnej polityki względem Ukrainy oraz państw NATO i UE traktują zniekształconą wizję przeszłości.

Wizji, zgodnie z którą rosyjskie interesy narodowe zostały zaprzedane przez komunistów, a USA, wykorzystując chwilową słabość Moskwy, doprowadziły do „ekspansji” Sojuszu Północnoatlantyckiego na obszarze, który po II wojnie światowej należał do sowieckiej strefy wpływów.

Zaznaczmy dla jasności, że celem Putina nie było i nie jest przedstawienie obiektywnej wiedzy o przeszłości. Gdyby tak było, Kreml nie zamykałby „Memoriału” – rosyjskiej organizacji pozarządowej, która od 1989 roku zajmuje się badaniem i upamiętnieniem ofiar represji sowieckich. Na zdeformowaną wizję przeszłości prezentowaną przez urodzonego w 1952 roku prezydenta Rosji powinniśmy patrzeć przede wszystkim jako na sumę jego wszystkich fobii, z których największą jest rozpad ZSRR w 1991 roku.

Dlatego też, jeśli zrozumiemy język historycznych przenośni, którymi się posługuje, wówczas zdołamy odtworzyć to, jak według niego powinien wyglądać świat.

Dlaczego Lenin?

„Ukraina imienia Władimira Iljicza Lenina” – z wyraźną satysfakcją rzucił w trakcie swojego antyukraińskiego monologu Putin. To nie pierwszy raz, gdy obecny lider Rosji stawia na cenzurowanym pierwszego przywódcę ZSRR, który w jego oczach urasta do największego zdrajcy interesów narodowych w historii Rosji.

Źródeł pogardy Putina względem Lenina należy szukać w przekonaniu tego drugiego o obiektywnym istnieniu narodu ukraińskiego. Co więcej, lider partii bolszewików nie tylko uznawał istnienie Ukraińców. W swoich tekstach i wystąpieniach wyraźnie odróżniał nacjonalizm narodów „uciskanych” przez carat (np. Ukraińców), który uważał za uzasadniony, oraz nacjonalizm narodów „uciskających” (np. Wielkorusów). Innymi słowy: wielkoruski szowinizm w oczach pierwszego lidera partii bolszewików był realnym problemem, a ukraiński ruch narodowy jedną z jego ofiar.

Ta postawa oczywiście nie wynikała z ukrainofilizmu Lenina. Była rezultatem ideologii marksistowskiej i oceny realiów, w których przyszło mu funkcjonować. Na jego oczach w latach 1917-1922 na rubieżach upadającego imperium przetoczyła się wielka fala rewolucji narodowościowych. Ich celem było powołanie niezależnych państw. Lenin starał się przekonać działaczy tych ruchów do tego, że władza bolszewicka nie jest kolejnym wcieleniem carskiej Rosji – państwa, którego lider bolszewików szczerze nienawidził – i nie toleruje wielkoruskiego szowinizmu.

To tutaj należy upatrywać źródeł decyzji z 13 listopada 1917 roku (wg starego stylu) o zwrocie Ukrainie jej „narodowych pamiątek” przechowywanych w Ermitażu, którą podpisał niejaki Dżugaszwili-Stalin. Tego rodzaju działania i utworzenie federacyjnego ZSRR miały sprawić, że być może chociaż część elit narodów wchodzących w skład upadłej Rosji Carskiej zdecyduje się na współpracę z bolszewikami. A w dłuższej perspektywie, gdy nadejdzie upragniony komunizm, kwestia przynależności narodowej przestanie mieć znaczenie.

Dla Putina powyższe interpretacje, a także fakt rozwoju ukraińskiego ruchu narodowego od połowy XIX wieku, nie mają żadnego znaczenia. W jego ocenie państwo ukraińskie jest tworem sztucznym, a „Rosjanie i Ukraińcy to jeden naród” – jak niejednokrotnie podkreślał.

Prezydent Rosji jest skrajnym wszechrosyjskim nacjonalistą. Dlatego w jego oczach powstanie federacyjnego państwa pod nazwą ZSRR, które tworzyły Rosyjska Federacyjna Socjalistyczna Republika Sowiecka, Białoruska Federacyjna Socjalistyczna Republika Sowiecka, Ukraińska Socjalistyczna Republika Sowiecka oraz Zakaukaska Federacyjna Socjalistyczna Republika Sowiecka, było nie tylko taktycznym błędem ze strony komunistów, ale i wystąpieniem przeciwko historycznej jedności Ukraińców i Rosjan.

Ironią losu jest, że człowiek, który przeszedł przez sowiecki system edukacji i należał do Komsomołu – komunistycznej młodzieżówki, prezentuje stanowisko, którego nie powstydziliby się przedstawiciele skrajnie nacjonalistycznej i antysemickiej Czarnej Sotni.

„Prawdziwa dekomunizacja”

Słowa Putina o tym, że jest gotów pokazać Ukrainie „co oznacza prawdziwa dekomunizacja”, były zatem realną groźbą skierowaną do Kijowa. Groźbą, pod którą kryją się konkretne terytoria. W pierwszej kolejności są to administracyjne obszary obwodów ługańskiego i donieckiego Ukrainy pozostające pod kontrolą Kijowa. Ale na tym apetyt Kremla z pewnością się nie skończy:

gra toczy się o co najmniej terytorium przedwojennej USRR wraz z Kijowem, Żytomierzem i Winnicą. Celem końcowym – jak zasugerował Putin w swoim czwartkowym przemówieniu – będzie zainstalowanie kolaboranckiego reżimu w Kijowie.

Z kolei uznanie przez Rosję 21 lutego 2022 roku „patopaństw”, tzw. ŁNR i DNR jest także oczywistym złamaniem podstawowych zasad prawa międzynarodowego, podważającym integralność terytorialną i suwerenność państwa ukraińskiego. I jednocześnie przyznaniem się do porażki: Kreml na przestrzeni ostatnich ośmiu lat nie był w stanie wymusić na Francji, Niemczech i Ukrainie korzystnych dla siebie interpretacji porozumień mińskich z 12 lutego 2015 roku. Na ich mocy chciał „wmontować” obie animowane przez Rosję republiki w państwo ukraińskie tak, by wpływać istotnie na cały proces polityczny, a w końcowym rezultacie przejąć zakulisowo kontrolę.

21 lutego 2022 roku Moskwa jasno dała do zrozumienia, że nie widzi możliwości realizacji swoich interesów drogą negocjacji. Trzy dni później rozpoczęła wojnę, łamiąc podstawowe zasady cywilizowanego świata i popełniając zbrodnię przeciwko pokojowi i zbrodnię agresji przeciwko Ukrainie.

NATO i Polska

Nie powinniśmy również tracić z horyzontu szerszego obrazu. Agresja na Ukrainę jest również agresją na cały porządek międzynarodowy. Czwartkowe wystąpienie Putina oraz spektakl z 21 lutego 2022 na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, miało antynatowski i antyeuropejskie wydźwięk. Celował w tym szczególnie minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow. Jak zauważył, rosyjskie propozycje związane z gwarancjami bezpieczeństwa, które przedstawiono USA w grudniu 2021, „to nie menu”, z którego można sobie wybierać, co komu pasuje.

Istota rosyjskich koncepcji sprowadza się do dwóch kwestii: odtworzenia strefy wpływów na dawnym obszarze postsowieckim oraz stworzenia swego rodzaju strefy buforowej w krajach, które dołączyły do NATO po 1991 roku. W dłuższej perspektywie to pierwsze zapewne miałoby prowadzić do wcielenia Białorusi i Ukrainy do Rosji – traktowanych przez Kreml jako jedno. Z kolei to drugie miałoby ograniczyć zdolności obronne NATO wobec tych państw, które znalazły się w sojuszu po rozpadzie Związku Sowieckiego. W rezultacie Rosja poszerzyłaby swój arsenał narzędzi wpływu na sytuację w krajach Europy Środkowej i Wschodniej.

***

Historia zna dyktatorów, którzy w imię rzekomych krzywd przeszłości rozpętywali wojny. I uczy nas, że prędzej czy później kończyli na ławie oskarżonych lub na śmietniku dziejów okryci wieczną hańbą.

;

Udostępnij:

Bartłomiej Gajos

Dr Bartłomiej Gajos - historyk, specjalista ds. badań w Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, członek redakcji "Nowaja Polsza"

Komentarze