Śmierci Aleksieja Nawalnego propaganda poświęciła w telewizji 30 sekund, odczytując komunikat o wszczęciu śledztwa w sprawie przyczyn zgonu. Nie było zdjęcia, a zmarły został przedstawiony jako “skazany”. Co pokazuje skalę kryzysu. Zwłaszcza jeśli popatrzy się na propagandowy kontekst
Wojna trwa i ma charakter pozycyjny. Zdobycie Awdijiwki jest sukcesem, ale propaganda świętuje go mniej, niż można by się spodziewać. Awdijiwka jest po prostu pierwszą nazwą miejscowości, którą propaganda może wymienić. Od miesięcy nie robi tego, nie opowiada o zdobyciu “połowy” takiej to a takiej osady. Pokazuję tylko tę samą tysiąckilometrową linię frontu, na której wojska Putina niezauważalnie dla widza “poprawiają pozycje”.
A krajobraz z “wojennych reportaży” jest taki jak spod Verdun w 1916 roku: niekończące się transzeje i kikuty drzew ciągnące się po horyzont.
Bohaterska armia Putina cały czas strzela i zapewnia, że świetnie jej idzie. Ale Ukraińcy nie odstępują. Więc cała ta operacja wygląda na działania szaleńca. Mimo sukcesu w Awdijiwce – która jest dziś kolejną kupą gruzów.
A nowym rosyjskim frontowym obyczajem jest podpisywanie pocisków wystrzeliwanych w stronę wojsk ukraińskich nazwiskami poległych towarzyszy.
Po drugie – trwa w Rosji kampania wyborcza. Wybory – za cztery tygodnie. Wynik jest już oczywiście znany, podała go telewizja: Putin wedle „sondaży” dostanie 75-80 proc. głosów, a “walka o drugie miejsce trwa”. Czyli o to, kto zdobędzie 3-4 proc. poparcia.
I żeby już nikt nie miał wątpliwości, marszałek Dumy Wołodin ogłasza, że kontrkandydaci są, bo o to chodzi w wyborach, ale jedynym prawdziwym zwycięzcą może być tylko Putin. Ten zaś nawet nie zamierza się zniżać do debat z “kandydatami”. Kontrkandydaci Putina cały czas zapewniają w telewizji, że linia wodza jest słuszna, a oni wierzą w ostateczne zwycięstwo. Ich programy polityczne sprowadzają się do ulepszeń na poziomie powiatu. Jedyny kandydat, który sprzeciwiał się wojnie w Ukrainie, Boris Nadieżdin, nie został po prostu zarejestrowany przez putinowskie PKW.
I po krzyku.
Żeby zaś Rosjanom nie przyszło np. w geście protestu na wybory nie pójść, po kraju krążą wyborcze speckomanda. Od mieszkania do mieszkania. Pokazuje to telewizja. Komanda wręczają każdemu informację, gdzie i jak głosować, a jak ktoś komanda nie wpuści do domu, to zostawia ono materiały na drzwiach – wtedy wszyscy widzą, co to za sąsiad.
Sytuacja wygląda więc na w pełni kontrolowaną.
Ale na początku lutego Putin podpisał kolejną ustawę represyjną: zakłada ona konfiskatę mienia za “fałszerstwa dotyczące armii rosyjskiej i przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu państwa”. Do tej pory za krytykę władzy groziły tylko więzienie i grzywny. Przy czym rzecznik Putina Pieskow ostrzegł od razu, że fejkiem jest porównywanie tych nowych przepisów do tego, co obowiązywało w Rosji sowieckiej.
Po co taka ustawa, skoro wszyscy są za?
I właśnie w takiej Rosji, w której Putin na pewno wygra, a frekwencja – jak już przewidziała telewizja – wyniesie 80 proc., umarł Aleksiej Nawalny. W ostatnim przesłaniu z więzienia opisującym swoją sytuację, napisał, że władza “dokręca śrubę”.
Jak widać, dokręca wszystkim, także tym, którzy jeszcze żyją. Wszystkie kanały kontrolowanego protestu zostały zatkane.
Nikt, łącznie z władzą, jednak nie wie, czy dokręcanie śruby nie zakończy się katastrofą. Tak na nieruchomym froncie, jak i w martwej Rosji.
Odpytywani przez kremlowskie ośrodki badania opinii publicznej poddani Putina deklarują “zadowolenie 10”. Tylko że w tych okolicznościach to nic nie znaczy. “Poziom społecznego optymizmu Rosja jest fenomenalnie wysoki – powiedział dyrektor generalny sondażowni WCIOM Walerij Fedorow. I wyjaśnił, w czym problem: "Takie wskaźniki są pozytywne, ale jednocześnie niebezpieczne, bo grożą głębokim rozczarowaniem”.
Władza to wie i najwyraźniej się boi. Informację o śmierci Nawalnego podała sprawnie – zupełnie jak w przypadku letniej egzekucji Prigożyna, w zasadzie w kilka minut po zdarzeniu (!). A potem zapadła cisza. Nikt nic nie wie, śledztwo trwa, a Putin zajmuje się ważniejszymi sprawami – np. rozwojem robotyki w Rosji.
Żeby to lepiej zrozumieć, trzeba wiedzieć, że obituaria są stałym elementem programów “informacyjnych” w kremlowskiej telewizji. W dużym kraju zawsze ktoś w miarę znany umiera – generał, polityk, dziennikarz, piosenkarka, aktor. I propaganda pokazuje wtedy materiały o takiej osobie, podkreślając zasługi lub błędy (jeśli to był ktoś, kto nie doceniła wielkości Putina).
W przypadku Aleksieja Nawalnego propaganda tego nie zrobiła. Czyli przyznała, że tak naprawdę wszyscy wszystko wiedzą.
Nie było też oczywiście słowa o masowych aresztowaniach ludzi, którzy znosili w rosyjskich miastach kwiaty, by upamiętnić zmarłego.
Interpretację ostatnich zdarzeń zaczęłabym od propagandowej inscenizacji tuż przed śmiercią Aleksieja Nawalnego. Moskiewska telewizja pokazała wizytę Putina w fabryce czołgów UralWagonZawod w Niżnym Tagile na Uralu. W obszernym materiale w wieczornych “Wiestiach” (a potem w niedzielnych “Wiestiach Niedieli”) pokazała, jak Putin ogląda nowe i remontowane czołgi i spotyka się z załogą.
„Generalnie przemysł obronny wykazał się przez ostatnie półtora roku bardzo dobrymi wynikami” – stwierdził Putin. – „Jeśli chodzi o produkcję kamizelek ochronnych dla chłopaków, wzrosła ona 10-krotnie, (produkcja) pojazdów różnych klas wzrosła siedmiokrotnie, produkcja czołgów wzrosła pięciokrotnie – nie przez jakiś procent, ale pięciokrotnie, a produkcja pojazdów opancerzonych różnych klas – 3,5 razy. Wszystko wielokrotnie” – powiedział załodze Putin (jakby nie wiedziała, ile pracuje i ile produkuje).
A załoga – w opisywanym już przez GOWORIT MOSKWA rytuale dozwolonych negocjacji z władzą – pytała o dodatki, odznaczenia i ulgi dla pracowników przemysłu zbrojeniowego. Oraz o to, czy aby na pewno ich fabryce nie zabraknie zamówień. Putin zapewnił, że absolutnie nie, bo Rosja potrzebuje nowoczesnych czołgów teraz i w przyszłości.
Obiecał dodatki i kredyty, czyli dalej negocjował z poddanymi warunki poparcia dla wojny.
Ale potem mówił też, że kredyty będą dla wielodzietnych rodzin.
Że dwoje dzieci to za mało, trzeba mieć co najmniej trójkę. I wszystko to odbywało się na tle czołgów, luf i nabojów.
Mocniejszego obrazu chyba nie da się stworzyć. Propaganda ujawniła po raz kolejny coś bardzo istotnego o stanie państwa Putina: wojna nie jest już środkiem realizacji polityki. To ona zarządza ekipą Putina, która bez wojny nie ma żadnego narzędzia do sprawowania kontroli nad poddanymi.
Operacja specjalna w Ukrainie nie przebiega już “zgodnie z planem”. Kontrakt “posłuszeństwo w zamian za podnoszenie stopy życiowej dzięki sprzedaży węglowodorów”, nie obowiązuje.
Putin poszerza bazę swoich zwolenników, obiecując korzyści z wojny i nie za bardzo ma się jak wycofać. Musi produkować więcej broni, choćby nie wiem co, a innowacyjność rosyjskiego przemysłu i sprawność polityk społecznych objawiać się teraz będzie odpowiednią produkcją i serwisowaniem protez dla wracających tysiącami z frontu. Wojna też gwarantuje teraz “spójność rosyjskiego społeczeństwa” – zauważa Putin i zastanawia się publicznie, jak zachować tę “spójność” po wojnie.
Konsekwencją tego stanu rzeczy – i objawem problemu – jest też to, że Putin musi grozić światu wojną, katastrofą nuklearną i najazdem. Musi zaostrzać retorykę – tego wymaga zarządzająca nim wojna.
Z propagandy można próbować wyczytać, na co teraz liczy Putin. Chce szybko czegoś, co można nazwać zwycięstwem w wojnie z Ukrainą. To pozwoliłoby mu przejąć kontrolę nad wojną i wyjaśnić poddanym, że będzie można zarabiać nie tylko na wojnie, a jej koszt nie będzie tak absurdalnie bezsensowny.
„Naszym głównym zadaniem, naszym absolutnym priorytetem jest zwiększenie dochodów i jakości życia obywateli, dobrobytu rosyjskich rodzin” – powiedział swoim ministrom Putin 12 lutego. I to nawet nie musi być kłamstwo, ale komunikat dla aparatu, by nie przegapić rosnących naprężeń społecznych.
Jednocześnie od dwóch tygodni przekaz propagandowy pełen jest opowieści o tym, jak Moskwa gotowa jest do rozmów pokojowych. Z USA, z pominięciem Ukrainy. I żeby Zachód po prostu uznał, że to, co Putin podbił, to jego, i przestał pomagać Ukrainie (tu – nieoczekiwanie – z pomocą przychodzi zdobycie Awdijiwki. Wszak z niej Ukraińcy mogli prowadzić ostrzał Doniecka – a przecież formalnie w najeździe chodziło o to, by okupowany przez Putina Donieck był bezpieczny. Można by więc już odpuścić).
Rozmowa Putina z Tuckerem Carlsonem 9 lutego miała być sposobem na przekazanie tej oferty zachodnim antysystemowcom. “Carlson był pośrednikiem” – ogłosił Putin. Niestety, nie wyszło, bo choć Putin rzeczywiście przedstawił w nim propozycję negocjacji, świat zauważył przede wszystkim jego pseudohistoryczny i imperialistyczny wywód o “tysiącletniej Rosji”.
Propaganda w zasadzie przyznała się do porażki. Bo choć Putina usłyszało dzięki Carlsonowi kilkanaście milionów osób, to usłyszało nie to, o co chodziło. Żeby to poodkręcać, Putin nagrał ratunkowy wywiad ze swoim podręcznym uchwytem do mikrofonu, propagandystą Pawłem Zarubinem. "Wywiad” ten był puszczany w rosyjskiej telewizji w odcinkach przez cały ubiegły tydzień.
Problem z Carlsonem – wyjaśnił Putin Zarubinowi – polegał na tym, że okazał się “osobą niebezpieczną”. Putin spodziewał się ostrych pytań, tymczasem Carlson pozwolił mu mówić. I tak z Putina wylała się cała imperialistyczna XIX-wieczna opowieść o prawach Putina do terenów, które kiedykolwiek mieli we władaniu
A ten wywód sprawił, że wezwania do rozmów i pokoju nie brzmią przekonywująco dla tych, którzy przeczytali więcej niż jedną książkę o historii Europy.
„Tak, ta część historyczna będzie prawdopodobnie bardzo trudna do zrozumienia na Zachodzie” – wyraził po emisji wywiadu z Carlsonem wątpliwość rzecznik Pieskow.
“Myślę więc, że dla amerykańskiej publiczności nie było to łatwe do zrozumienia. Ale mimo to myślę, że dla nas samych, a tym bardziej dla słuchaczy i widzów za granicą ważne jest, aby zrozumieć tok naszych myśli, zrozumieć naszą sytuację, zrozumieć, jak wrażliwe i ważne jest to dla naszego kraju wszystko, co dzieje się wokół Ukrainy” – tłumaczył się sam Putin w wywiadzie dla Zarubina.
Ale zamiast opowiadać o wspólnocie wartości z amerykańską prawicą, z nacjonalistami, homofobami i mizoginami całego świata, Putin wyjaśnił, że czuje się spadkobiercą władcy kijowskiego, który przyjął chrzest w 988 roku.
Putin tak bardzo chciał przekonać świat, że mu zależy na Ukrainie, że przesadził:
"Dla nich to poprawa pozycji taktycznej. Dla nas to sprawa życia i śmierci. Chciałem, żeby ludzie, którzy tego słuchają, zrozumieli to. Nieważne, czy to się udało, czy nie. Nie mnie to ocenić”
– powiedział Zarubinowi.
U Zarubina Putin próbował ratować sytuację trochę desperacko. Po pierwsze – ogłosił, że w amerykańskich wyborach prezydenckich nie popiera Trumpa, orędownika niewysyłania broni do Ukrainy, tylko Joe Bidena. I to mimo że “stanowisko amerykańskiej administracji jest dziś niezwykle szkodliwe i błędne”.
To było tak dziwne, że nawet wierny Zarubin się zdziwił. Wszak propaganda cały czas poucza, że wszystko będzie dobrze, jak tylko Trump wróci do władzy. Ale po “imperialistycznym” wywiadzie dla Tuckera Carlsona poparcie Putina dla Trumpa byłoby pocałunkiem śmierci. Niestety, w tym samym czasie Trump zaczął mówić czystym Putinem: ogłosił mianowicie, że Biden jest faszystą – faszystami/nazistami są zaś wszyscy, którzy sprzeciwiają się Putinowi i Rosji. Okazał się więc jeden z tych “niesystemowych” polityków, których Rosja zamierza wspierać na Zachodzie.
I tu ciekawostka: w wywiadzie dla Zarubina Putin przesłał też ofertę Niemcom. Którzy – jak podkreślił Putin – nie odpowiadają już za II wojnę i nie wszyscy są nazistami! Owszem, mają złą ministrę Annalenę Bärbock, która jest “źle nastawiona do Rosji”, ale przecież nie są aż tak głupi, by dalej dotować Polskę (Polska – zły duch imperialnej historii Rosji – dostaje najwięcej z Unii, a finansują to Niemcy – wyjaśnia Putin). Lepiej robić interesy z Rosją.
Zatem Putin powiedział, że jest w stanie usiąść do stołu z każdym, byle by mu przyznano podbite tereny Ukrainy i zatrzymano wojnę.
Jeśli Putin po tym wszystkim chciał wykonać gest pokazujący, jak bardzo tego pragnie, to miał – zgodnie z tym, na co pozwala mu wojna – dwa wyjścia. Albo odpalić bombę, albo zabić kogoś, kto jest dla innych ważnym symbolem.
No i zrobił to drugie.
Od początku pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre z wklejanych do tekstu linków mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN.
Cały nasz cykl GOWORIT MOSKWA znajdziecie pod tym linkiem.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze