0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot . Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.plFot . Grzegorz Celej...

Grzegorz już nie popiera PiS, bo tuż przed wyborami upublicznione zostały „różne informacje na temat przekrętów lokalnego włodarza”. – Kaczyński jest w porządku, ale macki złodziei sięgają bardzo głęboko i wszystkim rządzą układy – twierdzi mój rozmówca.

Mówi, że z zemsty na pochodzącym z jego wsi ważnym działaczu powiatowym PSL władze PiS nie założyły tutaj światłowodu i nie zbudowały dobrej drogi: – Codziennie musimy męczyć się z dojazdem. Gdyby pisowski wójt chciał, droga dawno by już była. A tak to przyjechał z obietnicami tuż przed wyborami. Wcześniej nie był na ani jednym wiejskim spotkaniu.

Jak żyć, panie premierze?

Rolnicy znów strajkują, spojrzałem na strajkową mapę i zobaczyłem, że wśród ponad 500 blokad i protestów jest biała plama na zachód od Radomia. Powiat przysuski nie będzie protestował? Czy wszyscy ruszą na stolicę, do której stąd niedaleko? Czy może miejscowi rolnicy już nie mają siły na protest?

Pojechałem zapytać, jak żyją.

Spod Przysuchy pochodzi słynny paprykarz Stanisław Kowalczyk, który w sierpniu 2011 roku zapytał Donalda Tuska “Jak żyć, panie premierze?”.

Tusk przyjechał wtedy po katastrofalnych wichurach do gminy Klwów, która była bastionem PSL, zbliżały się październikowe wybory.

“Mam trzy córki, jedna wyjechała, druga jedzie na studia” – opowiadał Tuskowi Kowalczyk. Paprykarz kilkukrotnie występował później w mediach, był zapraszany na konwenty PiS w gminie, a w domu odwiedził go Jarosław Kaczyński. Dziś, jak zwierzył się mediom, rzucił paprykę.

Może dlatego moi rozmówcy już nie wspominają o paprykarzu.

Przeczytaj także:

Dlaczego śmiejecie się z krowy i świni plus?

Kamil, wyborca PiS i rolnik z północnej części powiatu dorabia przewożąc paszę dla niemieckiej firmy. – Nasz wójt startuje teraz do sejmiku. Ja nie zagłosuje na niego, ale na kolegę z rodziny. Przeprosiłem już wójta. Chyba zrozumie, że głosuję na swojego.

Według Kamila mieszkańcy jego gminy są zadowoleni z inwestycji za rządów PiS. – Mamy lepsze szkoły, przedszkola. A było dziadostwo, za przeproszeniem. Mamy w gminie dotacje na panele słoneczne, mamy nową drogę, którą przyjechałeś, mamy dotacje na zwierzęta, krowa plus i świnia plus, które wyśmiewa niedawna opozycja. Przecież dla nas, hodowców zwierząt to podstawa do przeżycia.

Dla Grzegorza, kiedyś zwolennika PiS, dotacje to źródło frustracji. – Miało być wyrównanie dopłat dla polskich rolników. Rolnicy na Cyprze mają dopłatę ok. 600 euro do hektara, a my zaledwie 250 euro. PSL może by chciało coś zwiększyć, ale Tusk to utnie – mówi z przekonaniem Grzegorz.

Jego zdaniem dziś ceny mogą być nawet dziesięciokrotnie niższe niż koszty. – Patrz na byki. Po 500 dniach hodowli przy kosztach ok. 20 zł dziennie masz 800 kg zwierzę. Cena w skupie to 12 zł za kilogram. Dostajesz 9600 zł. Komu to się opłaca? Nawet krowa plus tego nie wyrówna.

Darek, rolnik i producent kostki brukowej, chwali się dotacjami, w sumie zarobił bardzo dużo. – Od 2004 roku cztery razy braliśmy dotacje. Za każdym razem było to 50 proc. dofinansowania: 40 tys. zł na kombajn, 150 tys. zł na remont w gospodarstwie, drobny sprzęt i zasadzenie roślin hodowlanych (2 ha), 10 tys. zł na zasadzenie lasu oraz 100 tys. na ciągnik za 240 tys. zł.

Darek narzeka na sprzedawców maszyn rolniczych, bo podnieśli ceny ofertowe względem rynkowych. – Niestety, by wykorzystać dotację, trzeba złożyć dokumenty, w tym oferty pozyskane od konkretnych sprzedawców, i biznesplan do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Zanim wniosek został rozpatrzony, minęły dwa lata. Cena w tym czasie rosła, a jeszcze sprzedawcy dodają zawsze marżę do dotacji. Wiedzą, że rolnik i tak kupi.

Dopłata dla rolnika czy właściciela z Warszawy?

– System dopłat nie zawsze działa. Niby są to ogromne pieniądze, ale w naszej gminie nie znam nikogo, kto na przykład dostałby dopłaty po ostatniej suszy – przyznaje Kamil. Podkreśla, że europejskie dopłaty często trafiają do właścicieli ziemi, którzy mieszkają w miastach, a nie oni ją uprawiają. Kamil też dzierżawi od kogoś dużą część obrabianej ziemi, a dopłaty nierzadko pobierał właściciel z Warszawy. Choć to Kamil gospodaruje całą ziemią, inwestuje w nią i wykonuje pracę. Pyta: – Czy to jest uczciwe? System dopłat musi zostać zmieniony, a pieniądze trafiać do rolnika, nie dzierżawcy. [Według prawa tak właśnie jest, rolnicy skarżą się na nadużycia – przyp. red.]

Jadwiga ma inne podejście: – Pieniądze leżą na ulicy, ale trzeba się po nie schylić. Napisać wniosek o dotację, zadbać o dokumenty. Kupiliśmy nawozy po 5000 zł za tonę. Później ceny nawozów spadły do 2500 zł za tonę. Potem nasze owoce, już nawożone, złapał mróz. Nie mieliśmy praktycznie żadnych plonów, a kilkanaście tysięcy złotych zainwestowane, nie mówiąc o pracy. Agencja daje dopłaty do nawozów, ale przyznaje tylko tyle, ile wynosi różnica w cenie. Pół roku po przymrozkach, w październiku, rząd PiS przyznał nam rekompensaty za poniesione straty. To było dwa miesiące przed wyborami, co nie było przypadkowe. Dostaliśmy pieniądze, ale nie byłoby tak, gdybyśmy w maju zapomnieli złożyć wniosek do gminnej komisji.

Dlaczego ludzie nie składają wniosków? Nie walczą o dotacje? Jadwiga podkreśla, że dużą rolę odgrywa tu świadomość, niekoniecznie zgodna z rzeczywistością, że wiele spraw da się załatwić wyłącznie przez znajomości. I często tak bywa. – Syn ubiegał się o dotację, ale nie spełniał jednego z warunków. Wystarczyłby jeden telefon do wójta i sprawa byłaby załatwiona, choć nie do końca legalnie. Ludzie tak tu działają i nie mają skrupułów. I wtedy rozumiesz, że jak nie masz znajomości, to nic nie dostaniesz. To podcina ludziom skrzydła.

A dlaczego Biedroń lata samolotem?

Tu pod Przysuchą Zielony Ład jest tematem dość abstrakcyjnym, a moi rozmówcy mają problem ze zrozumieniem, o co chodzi. Kamil powtarza, że ugorowanie to bezsens, choć Tusk zapowiedział już odwrót od tych zaleceń.

Kamil uważa jednak, że działania wynikające z Zielonego Ładu i Wspólnej Polityki Rolnej mają służyć zachodnioeuropejskim korporacjom żywnościowym i producentom: – Chodzi o zabicie rolnictwa w Polsce, a statystyki mówią to, co chce ten, kto je zamówił. Zobacz, jak jest z opałem. Kiedyś gaz był dobry i czysty. Dziś zapowiadają zakaz używania gazu. Dlaczego? Bo Unia i Niemcy już na tym nie zarobią. To samo było z produktami bez GMO. Firmy mleczarskie już się z tego wycofują, przez lata producenci mieli problem z dokumentami, teraz okazuje się, że to było niepotrzebne. Unia promuje pellet, pełen kleju, zamiast zwykłego drewna. Robert Biedroń promuje transport zbiorowy, a sam ile wlezie lata samolotem. Ekologia to fikcja. Liczy się to, co jest tańsze lub przynosi zarobek.

Grzegorz przywołuje konwent PiS w Przysusze, w którym uczestniczył jako lokalny działacz partyjny. – Wojciechowski chwalił się Zielonym Ładem. Mówił, że to wzmocni nasze rolnictwo, że będziemy produkować zdrowszą i atrakcyjną na Zachodzie żywność. Słuchaliśmy, ale teraz wiem, że nie reprezentował naszych interesów, zostaliśmy okłamani. Prości producenci dostaną po łapach.

Jadwiga: – Nie wiem, czemu rolnicy nie przejmują się zmianami klimatycznymi. Czemu nie widzą, że to ich dotyka. Jest połowa marca, wiele roślin już zaczyna kwitnąć. Kiedyś zaczynały pod koniec kwietnia, a nawet w maju. Dziś wszyscy muszą kupować specjalne opryski, by nie było problemu, gdy przyjdzie przymrozek. Do tego niemal co roku są takie wiatry, że ludziom niszczy folie i to, co pod nimi zasadzone. Kiedyś takich wiatrów nie było. To się dzieje na naszym podwórku, na naszych oczach. Ale ludzie nie widzą powiązania.

Czy biurokraci z Brukseli byli w polu?

Według Grzegorza najmniejsze gospodarstwa rolne nie będą w stanie spełnić wymogów, które napisali “europejscy biurokraci”: – Pamiętam spotkanie z taką panią w urzędzie gminy w Przysusze. Tłumaczyła nam, że średnio możemy uzyskać 20 sprzedanych tuczników od jednej maciory rocznie. Może w Europie tak mają, ale u nas jak masz 15 sztuk tucznika, to naprawdę dobrze. Biurokraci z Brukseli w życiu nie byli w polu. Mówią czystą teorią, a chcą pouczać, jak mamy działać. Nikt nie bierze pod uwagę naszego głosu w tych wyliczeniach.

Kamil wskazuje na problem systemowy, jakim są gospodarstwa w tuczu nakładczym. Zna go, bo sam sprzedaje paszę hodowcom w powiecie przysuskim i piotrkowskim, którzy pracują w takim systemie. – To jest coraz popularniejsze w Polsce. Rolnik nie odpowiada tu ani za produkcję czy zakup paszy, ani za inne prace niezbędne do hodowli. Wszystko organizuje duży producent: od budowy chlewni, przez dostarczenie prosiąt i karmy, aż po odbiór utuczonych świń. Rolnik jest odpowiedzialny wyłącznie za doglądanie i karmienie świń, które nie należą do niego.

Źródłem problemu rolnictwa w Polsce – mówi dalej Kamil – jest to, że w gospodarstwach nakładczych prosiaki przyjeżdżają głównie z Danii, pasza jest słabszej jakości i niewiadomego pochodzenia. Wskutek tego polscy rolnicy nie mają gdzie sprzedać plonów. Zboże produkowane wcześniej na paszę nie jest potrzebne. Niszczymy naszą najlepszą polską żywność.

Grzegorz dorzuca, że taki model jest popularny, bo rolnik, choć ma niższe dochody i mniejszy wpływ na własną działalność, nie jest już zależny od wahań cen i ma stałe wynagrodzenie. Szacuje się, że ponad 30 proc. hodowców w Polsce działa w systemie tuczu nakładczego.

Czy drobny rolnik zaniknie?

Grzegorz widzi zanikanie drobnych rolników. Mówi, że produkcja żywności przetrwa tylko w postaci dużych korporacji lub naprawdę dużych, lokalnych producentów. Dzwoni przy mnie do kolegi z urzędu gminy, by potwierdzić dane: – W 2004 roku w powiecie przysuskim działało ponad 2,5 tysiąca gospodarstw rolniczych. Po 20 latach zostało ich około 300. Wiadomo, nie tylko Unia się do tego przyczyniła. W naszym powiecie gleby są bardzo słabe, V lub VI kategoria. Tu nie będzie jak w Wielkopolsce czy Lubelszczyźnie. Mamy za słabe grunty, by się rozdrabniać.

Zdaniem Grzegorza zarabiać mogą też pośrednicy, mniejsi lub więksi, którzy kupują tanie zboże z Ukrainy czy Rosji, gdzie przylepiają etykietę „Kazachstan”.

Co do samej Ukrainy, to od żadnego z moich przysuskich rozmówców nie słyszałem nic złego.

Grzegorz co roku zatrudnia pracowników zza wschodniej granicy. – Sama Ukraina nie jest problemem – tłumaczy. – Wspieramy ją. Ale ogromnym problemem jest to, że Ukraińcy nie muszą stosować tylu nawozów, bo mają dużo lepsze gleby. Stąd większe plony i tańsza produkcja.

Grzegorz podkreśla, że wrześniowe embargo ogłoszone przez PiS na produkty z Ukrainy, tylko wzmocniło Rosję – bo handlarze kupują ukraińskie zboże za pośrednictwem Rosji i Białorusi właśnie.

Od Kamila też słyszę, że zboże z Ukrainy jest ukraińskie tylko teoretycznie, bo naprawdę należy do koncernów zbożowych z UE: – To wina europejskich urzędników, którzy otworzyli granice. A np. Holandia czy Hiszpania czerpią korzyści na całkowitym otwarciu rynku zbytu dla ukraińskiego zboża, bo ich produkcja rolnicza opiera się na hodowli, a nie uprawie zbóż. Ukraińskie, a nie polskie ceny, są dla nich korzystniejsze. Dlaczego nie pilnujemy polskiego interesu?

Czy lekarz pomoże rolnikom?

Przy okazji rolnicy narzekają na rząd.

Kamil: – Rolnicy jadą pokojowo do Warszawy, a Kierwiński wysyła policję z pałami. Rozumiem, że tam byli jacyś prowokatorzy, ale to wszystko zmierza w złym kierunku i nie spodziewam się dobrych rozwiązań.

Grzegorz: – PSL nie pomoże, to nie jest już partia rolnicza. Lekarz jest tam przewodniczącym. Sawicki czy Kalinowski lepiej znali temat. PiS też nie pomoże, oni tylko wykorzystują te protesty, by nakręcać emocje. Zresztą, w PiS jest za dużo przekrętów. No i wszystkim zależy, by ostatecznie rozjechać PiS, żeby nie wrócili do władzy. Ja też nie chciałbym ich powrotu.

W tych rozmowach pod Przysuchą wybrzmiewa frustracja i brak poczucia sprawczości. W mediach obraz jest inny: ciągniki, kombajny warte kilkaset tysięcy, milionowe dotacje, duże domy, rolnicy-biznesmeni. A Przysucha to jeden z biedniejszych powiatów w Polsce (10. od końca w 2022 roku).

Ktoś przytacza mi niedawne słowa wiceministra Michała Kołodziejczaka: “Rolnicy żądają uznania. Przez wiele lat poprawiali swój byt materialny. Za tym nie szło uznanie, budowanie odpowiedniej pozycji rolnika w oczach społeczeństwa. Ja wiem, że wiele tych protestów ma nie tylko charakter materialny. Te protesty mają też takie podłoże akceptacji społecznej. Dziś rolnicy chcą, aby sprawy rolne były traktowane poważnie” (Rozmowa w RMF FM).

Jadwiga: – Prosty rolnik rzeczywiście się boi. Wie, że niewielu go szanuje, wie, że bez układów niewiele załatwi. Że musi trzymać się ze swoimi. Dlatego przed wyborami wygrywa ten, kto rzuci więcej wódki. Już ci mówiłam. Podczas wspólnego picia budują się więzi, ludzie mają okazję zadbać, żeby połączyć się wzajemnymi przysługami.

Kamil: – Jeżeli jest tak dobrze na tej wsi, to powiedz mi, dlaczego młodzi nie chcą kontynuować tej pracy? Słyszę coraz częściej, że „syn w Warszawie, a córka wyszła za miastowego”. Nikt nie chce zostać na roli. A budowa gospodarstwa, silnego, dającego zarobek, to praca na pokolenia. Nie dziwię się. Rolnicy dużo pracują, nie jeżdżą na wakacje, wycieczki, z wesela wracają szybko, bo krowy trzeba doić. Wychodzę z wesela koło trzeciej nad ranem, idę obrobić zwierzęta, kąpię się i wracam. Ale co to za zabawa. Cały czas myślę, czy wszystko ok. No i nie ma pewności zarobku. A w trudnych chwilach, jak widać, państwo zostawia nas na pastwę losu. No to kto będzie chciał w tym pracować?

Z kim ten Tusk ma rozmawiać?

Pytam o rozwiązania, jak poprawić sytuację rolników. Wszyscy są zgodni: minimalne, gwarantowane ceny skupu.

– W owocach miękkich wymuszają takie ceny, ale i tak nie ma gwarancji zarobku, bo raz cena skupu to 18 groszy za kilo, innym razem nawet dziesięciokrotnie więcej – mówi Darek.

Kamil i Grzegorz sugerują, że należy zamknąć polską granicę dla produktów żywnościowych lub nałożyć wysokie cła.

– To muszą być decyzje podjęte odgórnie z Unii. Zakaz wwozu żywności spoza UE lub nałożenie wysokiego cła oraz norm jakościowych dotyczących nawozów i oprysków. Do tego wywieźć jak najszybciej nadwyżkę zboża poza UE, np. do Afryki czy Azji. Polska jest krajem, który najbardziej to odczuwa, bo jesteśmy na wjeździe.

Obrywa się też poprzedniemu rządowi. – PiS uciął możliwość organizacji protestów ze strony Izb Rolniczych. Między innymi dlatego rolnicy są słabi – mówi Grzegorz. – Protestuje 170 organizacji. No to z kim ten Tusk ma rozmawiać? W telewizji widać, że do tego dają sobie wejść na głowę radykałom niezwiązanym z rolnictwem, którzy organizują te prowokacje. I dlatego nikt nie negocjuje z rolnikiem – tłumaczy Grzegorz.

– A gdybyśmy byli silni, razem, to moglibyśmy ustalić, że przez tydzień nie sprzedajemy w ogóle mleka. Przecież to my jesteśmy producentami. Po tygodniu wszyscy by nas słuchali.

Imiona rolników i rolniczki zmienione.

;

Udostępnij:

Karol Wilczyński

Wykładowca UJ (islam i migracje). Publikuje na swoim Instagramie (@wilczynski.karol) oraz w "Tygodniku Powszechnym".

Komentarze