0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Wyborcza.plFot. Łukasz Cynalews...

Wytrzyma? Nie wytrzyma? Setki tysięcy osób w Raciborzu, Opolu, Wrocławiu i innych miejscowościach wzdłuż Odry zadawały sobie to pytanie niemal bez przerwy od kilku dni. Chodzi o gigantyczny zbiornik przeciwpowodziowy na Odrze powyżej Raciborza, wybudowanym po tzw. powodzi tysiąclecia w 1997 roku, by zatrzymać kolejny kataklizm – z którym właśnie mamy do czynienia.

Od początku ulewnych deszczów na Śląsku uwaga opinii publicznej skupiła się właśnie na zbiornikach przeciwpowodziowych. Niektóre z nich zbudowali jeszcze Niemcy, inne – PRL, a kluczowy w tym roku Zbiornik Racibórz Dolny powstał w latach 2013-2020.

“Racibórz zrobił »robotę« jako bufor przed falą powodziową na Odrze, nie dopuszczając do kumulacji dwóch fal powodziowych – tej na Odrze i tej na Nysie Kłodzkiej.

Możemy oczywiście się zastanawiać, czy uruchomiono go w optymalnym momencie, co może mieć wpływ na długość fali wezbraniowej i w konsekwencji na ryzyka związane np. z przesiąkaniem wałów” – mówi prof. Tomasz Kowalczyk, kierownik Katedry Kształtowania i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu.

Według ekspertów kluczowe w pracy zbiorników przeciwpowodziowych w czasie powodzi są dwie ściśle powiązane ze sobą rzeczy. Po pierwsze precyzyjna prognoza przejścia fali wezbraniowej, po drugie – o tym mówi prof. Kowalczyk – wynikające z niej decyzje o uruchomieniu urządzeń zbiornikowych oraz sterowanie wielkością odpływu.

Przeczytaj także:

Timing, głupcze!

W przypadku zbiorników tzw. suchych – czyli bezwodnych niecek, których jedynym zdaniem jest gromadzenie wody w razie powodzi niewiele możemy zrobić – działają automatycznie. Czasem chodzi o optymalny timing początku piętrzenia wody. W przypadku zbiorników tzw. wielozadaniowych – które mogą wyglądać jak zwykłe jeziora – w grę wchodzi także podjęcie w odpowiednim czasie decyzji o zrzucie wody, by “zrobić miejsce” na napływającą wodę z fali wezbraniowej oraz o tym, kiedy zaczynamy przyjmować wezbraną wodę z górnego biegu rzeki.

“Piętrząc wodę, zbiorniki ścinają wysokość fali powodziowej. Czasem jednak przychodzi powódź takich rozmiarów, że nawet najlepsza infrastruktura może okazać się niewystarczająca i fala wezbraniowa po prostu przechodzi wtedy przez zbiornik niemal tak, jakby go tam nie było” – mówi Roman Konieczny, specjalista od ograniczania ryzyka powodziowego, emerytowany pracownik Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej (IMGW) w Krakowie. Czasem prowadzi to do katastrofy – przykładem jest zapora w Stroniu Śląskim.

O ile w przypadku zbiorników takich, jak Racibórz Dolny – czyli suchych – sprawa jest względnie prosta, o tyle zarządzanie kryzysowe zbiornikami wielozadaniowymi na terenach objętych wrześniową powodzią nastręczyło dużych problemów. Ich skutki nie będą znane, dopóki fala powodziowa na Odrze nie przejdzie przez Wrocław oraz niżej leżące miejscowości i nie wypłaszczy się do bezpiecznego poziomu.

"Ewidentną sprawą jest to, że nie było szybkiej reakcji na prognozę opadów. Nie zwiększono maksymalnie rezerwy powodziowej na zbiorniku pilchowickim czy na zbiornikach w kaskadzie nyskiej” – mówi prof. Kowalczyk o zbiornikach piętrzących wodę – i na rzece Bóbr przed miasteczkiem Wleń oraz czterech zbiornikach: Topola, Zalew Paczkowski, Jezioro Otmuchowskie i Jezioro Nyskie spiętrzających wody Nysy Klodzkiej.

“Sednem sprawy jest to, że są to zbiorniki wielozadaniowe, na dodatek niektóre z elektrowniami [wodnymi]. Sztywne trzymanie się do ostatniej chwili instrukcji eksploatacji opóźniło niezbędne zrzuty, a potem zaczęło się awaryjne opróżnianie – w przypadku Jeziora Nyskiego – na poziomie ponad 1000 m³ na sekundę, co zalało Nysę i Lewin Brzeski” – twierdzi prof. Kowalczyk.

Spokojnie, to tylko powódź

W “Informacji o pracy zbiorników kaskady Nysy Kłodzkiej w dniach 12-18 września 2024 roku przesłanej OKO.press przez Wody Polskie, państwowy zarządca broni się, twierdząc, że o ile “w piątek [13 września – przyp. OKO.press] prognozy meteorologiczne i hydrologiczne uległy radykalnej zmianie”, wciąż jednak wskazywały na “opady generujące niski stan wód powodziowych dla wód 10 proc. [co oznacza prawdopodobieństwo wystąpienia raz na 10 lat – przyp. OKO.press]. Woda o prawdopodobieństwie 10 proc. w zasadzie jest tzw. wodą brzegową, mieszczącą się co do zasady w korytach rzecznych”.

Ostatecznie po początkowym zwiększeniu zrzutów ze zbiorników Otmuchów i Nysa z – odpowiednio – 6 m³/s do 20 m³/s oraz z 10 m³/s do 35 m³/s – zbiorniki kaskady Nysy Kłodzkiej weszły w “tryb powodziowy” w sobotę 14 września. Notatka nie podaje wielkości zrzutów od tej daty.

“Od tego momentu zadaniem PGW Wód Polskich było sterowanie tymi zbiornikami w celu maksymalnego obniżenia stanu wód powodziowych poniżej kaskady Nysy Kłodzkiej, ale jednocześnie także niedopuszczenie do nałożenia się fali powodziowej z Kotliny Kłodzkiej i z Odry we Wrocławiu i innych miejscowościach poniżej ujścia Nysy Kłodzkiej” – piszą Wody Polskie w przesłanej notatce.

“Gospodarka wodna na każdym zbiorniku uzależniona jest od prognoz krótko- i długoterminowych warunków hydro-meteorologicznych oraz rzeczywistych warunków hydrologicznych w zlewni powyżej danego zbiornika. Zasady są ściśle określone w instrukcji gospodarowania wodą na zbiorniku, tak w warunkach normalnych, jak i powodziowych” – czytamy dalej.

W apogeum powodziowego chaosu głośnym echem odbiła się też decyzja firmy energetycznej Tauron o niezapowiedzianym zrzucie wody ze zbiornika Lubachów do zbiornika Mietków – i dalej rzeką Bystrzycą w stronę zagrożonych przez powódź wrocławskich Marszowic.

Buduj i uciekaj

Problem ze zbiornikami przeciwpowodziowymi jest taki – mówi Konieczny – że niemożliwa jest budowa zbiorników, które ochronią nas przed dowolnym wezbraniem. “Zawsze będzie kompromis między tym, co chcemy zbudować i na co nas stać. A na skutek zmian klimatycznych zaczynamy obserwować opady i wezbrania większe niż te, na które zaprojektowaliśmy naszą infrastrukturę” – mówi ekspert.

“Możemy zaprojektować infrastrukturę na wodę stuletnią [czyli o prawdopodobieństwie wystąpienia obliczonym jako raz na 100 lat – przyp. OKO.press], a co jeśli powódź będzie większa? Infrastruktura chroni, ale tylko do pewnego momentu. Potem daje już tylko trochę czasu na ucieczkę” – dodaje Konieczny.

“Infrastrukturę przeciwpowodziową projektuje się na wody o konkretnym prawdopodobieństwie wystąpienia, które jest liczone na podstawie dostępnych danych hydrometeorologicznych. Optymalnie są to dane obserwacyjne z minimum 30 lat, na podstawie których oblicza się prawdopodobieństwo hipotetycznych przepływów wody, jakie wykorzystuje się w planowaniu” – mówi Ilona Biedroń, ekspertka ds. renaturyzacji wód powierzchniowych w IMGW i prezeska Fundacji Zdrowa Rzeka.

“Należy pamiętać o tym, że infrastruktura zbudowana kilkadziesiąt lat temu czy nawet ponad 100 lat temu – jak np. w Stroniu Śląskim – powstała na podstawie danych odmiennych do warunków, jakie panują dzisiaj i mogą wystąpić w przyszłości – dodaje Biedroń.

Każda budowla inżynierska zaprojektowana jest na określone warunki – w przypadku infrastruktury przeciwpowodziowej, ludzie, którzy są nią chronieni, powinni być tego świadomi. Powinni być gotowi na to, że w sytuacji kryzysowych, będą musieli odpowiednio zareagować. Wybudowana w latach 1906-1908 zapora na rzece Morawce w Stroniu Śląskim zawaliła się 15 września, a woda przez nią spiętrzona zniszczyła Stronie i Lądek-Zdrój.

Prawdziwa infrastruktura krytyczna

Eksperci zgodnie podkreślają, że “tryb powodziowy” zarządzania zbiornikami to etap kryzysu, do którego najlepiej nie dopuścić. Według Biedroń zapobieganie powodziom powinno dziać się w całej zlewni danej rzeki, a nie tylko w jej dolinie, kiedy przechodzi fala powodziowa.

“Piętrzenie wody, zrzuty – to jest już ostatni etap zarządzania powodzią – zarządzanie kryzysowe. Straty powodziowe powinniśmy ograniczać dużo wcześniej poprzez dobre planowanie i przygotowanie do powodzi, będąc świadomi, że samej powodzi nie unikniemy. Najlepiej rzekom pozostawić przestrzeń do tego, aby mogły rozlewać się bezpiecznie – zresztą taki jest zamysł dyrektywy powodziowej UE – a infrastrukturę stosować tam, gdzie nie da się wprowadzić rozwiązań opartych na naturze” – mówi Biedroń.

Rozwiązania te obejmują rezygnację z produkcji i pozyskania drewna w górnych partiach zlewni, utrzymanie i odtwarzanie mokradeł, renaturyzację rzek, czy poszerzanie ich dolin np. przez odsuwanie wałów dalej od koryta. Wszystko to razem tworzy tzw. błękitno-zieloną infrastrukturę, zatrzymującą wodę, zanim dopłynie do koryta rzeki – mówi prof. Iwona Wagner, ekohydrolożka z Katedry UNESCO Ekohydrologii i Ekologii Stosowanej przy Uniwersytecie Łódzkim.

“Błękitno-zielona infrastruktura jest naszą infrastrukturą krytyczną.

Jeśli zdajemy się na budowle hydrotechniczne, to znaczy, że już mamy kryzys, tymczasem podstawowe działania powinny mieć miejsce na obszarze całej zlewni oraz z wykorzystaniem dobrze przemyślanych zasad gospodarki przestrzennej” – mówi Wagner, nawiązując do rosnących jak grzyby po deszczu osiedli w rodzaju wrocławskich Marszowic, których mieszkańcy drżą właśnie przed zalaniem.

“Potrzebujemy jeszcze czasu, by przeanalizować dane i wyciągnąć wnioski z tej powodzi. Natomiast już teraz lepiej być świadomym, że infrastruktura hydrotechniczna może po prostu zawieść. Dołóżmy do tego słabą znajomość planów ewakuacyjnych wśród ludzi i niestosowanie środków ochrony indywidualnej. Czy w spokojniejszym czasie nie można było zainstalować szandorów – barier przeciwpowodziowych – na wejściach do sklepów? To nie są drogie rzeczy" – mówi Krzysztof Smolnicki, hydrogeolog, prezes Fundacji EkoRozwoju.

“Przyjęte powszechnie określenie powodzi w 1997 roku jako »powodzi tysiąclecia« mogło uśpić naszą czujność. Nie żyjemy już w stabilnym klimacie” – dodaje Smolnicki.

;
Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Komentarze