PiS szykuje się do kontrataku, by zmusić Zbigniewa Ziobrę i opozycję do poparcia w Sejmie Funduszu Odbudowy UE. Ilu posłów brakuje mu do większości? W grę wchodzą trzy warianty
We wtorek 13 kwietnia 2021 ustawa ratyfikująca decyzję o zasobach własnych Unii Europejskiej miała trafić pod obrady Rady Ministrów. Na kolejny dzień zapowiadano jej pierwsze czytanie w Sejmie.
Przypomnijmy: polski parlament musi przyjąć ten dokument, by UE mogła powołać do życia Fundusz Odbudowy - 750 mld euro na walkę z koronakryzysem, z czego Polska ma otrzymać ok. 62 mld. Ratyfikować będą wszystkie państwa członkowskie.
We wtorkowy poranek okazało się jednak, że Rada Ministrów nie będzie dyskutować o ratyfikacji i Funduszu. Punkt spadł też z porządku obrad Sejmu w dniach 14-15 kwietnia 2021.
Premier Mateusz Morawiecki miał przyznać, że wśród ministrów nadal utrzymuje się "różnica zdań".
Przedstawiciele PiS i Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry od tygodni kłócą się o pomoc z UE. Ziobryści powtarzają, że nie poprą ratyfikacji, co stawia PiS w trudnym położeniu. A całą koalicję pod znakiem zapytania.
"Nie ustajemy w wysiłkach, żeby Solidarną Polskę przekonać do głosowania za ratyfikacją Funduszu Odbudowy. To głosowanie pokaże, kto myśli o przyszłości Polski, a kto o swoim politycznym interesie. [...] Głosy w tej sprawie ważą tyle samo - czy to są głosy Solidarnej Polski czy głosy opozycji" - komentował w środę 14 kwietnia 2021 w TVP 1 Jacek Sasin, wicepremier i minister aktywów państwowych.
"Nie wyobrażam sobie, by można tworzyć większość rządową i nie zagłosować za tym projektem. Po prostu to mi się nie mieści w głowie" - mówił tego samego dnia w Radiu Plus Łukasz Schreiber, przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów.
Jednym z ostatnich pomysłów PiS na pacyfikację Ziobry - według źródeł Onetu - miało być dodanie do ustawy ratyfikującej specjalnej preambuły. Wątpliwe jednak, by ziobryści przystali na taką propozycję. Głosowanie będzie testem dla jedności rządu i dla Mateusza Morawieckiego, który negocjował w Brukseli Fundusz i unijny budżet.
Z informacji "Rzeczpospolitej" wynika, że zrzucenie tematu ratyfikacji z porządku obrad to element nowej taktyki PiS. Rządząca partia zamierza wykorzystać czas przed kolejnym posiedzeniem Sejmu, by przygotować się do potyczki z Ziobrą i z opozycją.
Politycy PiS w nadchodzących tygodniach będą jeździć po kraju i przypominać, że wynegocjowanie wsparcia dla Polski było "ogromnym sukcesem" Morawieckiego. Oraz wskazywać, jakich konkretnie inwestycji nie uda się sfinansować, jeśli Fundusz Odbudowy zostanie odrzucony.
W ten sposób postawią pod ścianą Solidarną Polskę, na którą spadnie odpowiedzialność za blokowanie pomocy finansowej w czasie pandemii. Zbigniew Ziobro dołuje w rankingach zaufania, więc jego narracja o "obronie polskiej suwerenności" może nie wystarczyć, by odeprzeć tak konkretny atak.
Medialna ofensywa PiS już się rozpoczęła. Minister finansów Tadeusz Kościński w wywiadzie dla "Financial Times" mówił, że odrzucenie Funduszu byłoby "samobójcze". Minister ds. europejskich Konrad Szymański w Polsat News podkreślał, że Polska jest "chyba jedynym dużym krajem w UE", który netto wychodzi na plus zarówno w budżecie UE, jak i w Funduszu.
Partia Kaczyńskiego próbuje też szachować opozycję.
Ta początkowo zapowiadała bezwzględne poparcie ratyfikacji, potem jednak zaczęła stawiać rządowi warunki. Przeciwko raczej zagłosują kluby Koalicji Obywatelskiej i PSL - by nie pomagać PiS - oraz Konfederacja, która podobnie jak ziobryści pryncypialnie sprzeciwia się Funduszowi. Lewica wciąż się waha, a trzyosobowe koło Polski 2050 Szymona Hołowni obiecywało nie blokować ratyfikacji.
"Chcemy dać opozycji trochę czasu, by ochłonęła. [...] Opozycja, która zawsze deklarowała, że jest za Unią Europejską, za funduszami europejskimi, dziś staje się najbardziej antyunijna" - mówił Jacek Sasin w TVP1.
PiS będzie zapewne dalej grał tą kartą, by uderzyć w proeuropejski wizerunek PO, PSL i Lewicy. Może też przypominać, że nieratyfikowanie Funduszu w Polsce spowoduje jego blokadę dla całej UE. Polski rząd nie musi zarazem się spieszyć, bo ratyfikacja utknęła m.in. w Niemczech, gdzie bada ją Federalny Trybunał Konstytucyjny.
PiS nie ma pewności, czy uda mu się znaleźć większość potrzebną do ratyfikacji. Jaką? Tutaj też mnożą się wątpliwości.
Zwyczajowo (co ok. 7 lat) decyzję o zasobach własnych UE przyjmowano w parlamencie zwykłą większością: za musiała zagłosować ponad połowa obecnych na sali posłów i posłanek (w obecności 50 proc. uprawnionych). Potem w ten sam sposób głosował Senat. To tryb opisany w art. 89 ust. 1 konstytucji. Rząd PiS stoi na stanowisku, że to właśnie taka, zwykła większość będzie potrzebna do ratyfikacji.
Rządząca koalicja ma w Sejmie 234 posłów, potrzebuje 231. Przy sprzeciwie 19 członków partii Ziobry (zakładając 100-procentową frekwencję posłów i posłanek), PiS będzie szukał wsparcia co najmniej 16 posłów opozycji. Troje znajdzie u Szymona Hołowni, prowadzi też rozmowy z pięcioma członkami Kukiz'15. Zostałoby mu tylko przekonanie ośmiorga z 47 posłów Lewicy.
W Senacie także szykuje się problem: bez Ziobry PiS ma 46 senatorów, a zwykła większość to 51 głosów. Dwóch senatorów Lewicy i jeden Hołowni to za mało nawet na ten wariant głosowania. Rządząca partia musiałaby negocjować z niezależnymi, PO lub PSL.
Część opozycji, pod egidą PSL, stoi na stanowisku, że ratyfikacja wymaga większości kwalifikowanej, czyli 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów/senatorów. To procedura z art. 90 ust. 1 i 2 konstytucji. Zwolennicy takiej opcji podpierają się opinią prawną, którą sporządził na zamówienie ludowców dr hab. Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.
Wówczas ratyfikację musiałoby poprzeć 307 posłów (a w Senacie 67 senatorów), czyli PiS nie wystarczyłyby głosy Hołowni, Kukiza i Lewicy. Musiałby liczyć na posłów KO i PSL. Co ciekawe, w historii polskiego członkostwa w UE
PiS często zgłaszał konieczność ratyfikowania unijnych dokumentów w trybie art. 90. Dziś, gdy brakuje mu większości, widzi to inaczej.
We wtorek 13 kwietnia wieczorem portal Onet podał, że rząd rozważa zastosowanie wariantu numer trzy: tzw. małej ratyfikacji. Czyli po prostu przekazanie uchwały ratyfikującej do podpisu prezydenta z pominięciem głosowania w parlamencie. Procedura ta opisana została w art. 89 ust. 2 konstytucji. W ten sposób PiS wykiwałby zarówno Ziobrę, jak i opozycję.
"Podejrzewam, że nikt się nie podpisze pod czymś takim. [...] Wygląda to na wrzutkę, badanie reakcji" - komentował ten pomysł w TVN24 Michał Woś, wiceminister sprawiedliwości i członek Solidarnej Polski. Doniesienia Onetu dementowali też Jacek Sasin i Łukasz Schreiber z PiS.
Czy rząd teoretycznie mógłby jednak ominąć parlament? Eksperci prawni stoją na stanowisku, że byłoby to sprzeczne z konstytucją. W art. 89 ust. 1 pkt. 3 i 4 czytamy, że ratyfikacja umów międzynarodowych, które dotyczą
wymaga zgody parlamentu wyrażonej w ustawie. "Mała ratyfikacja", bez udziału Sejmu i Senatu, opisana w ust. 2 tego samego artykułu jest możliwa tylko w przypadkach, których nie wymieniono w ustępie pierwszym.
"Ta decyzja odnosi się niewątpliwie do »członkostwa Rzeczypospolitej Polskiej w organizacji międzynarodowej«, jak również wiąże się z »znacznym ego obciążeniem państwa pod względem finansowym«. Mówimy bowiem o prawach i obowiązkach wynikających z członkostwa w UE i dużych pożyczkach, które będziemy potem spłacać.
Próba ominięcia Sejmu to pomysł nie do zaakceptowania, choć w obecnych warunkach politycznych i wobec licznych przypadków łamania Konstytucji niczego nie możemy wykluczyć"
- mówi OKO.press prof. Stanisław Biernat, były wiceprezes TK, członek Komitetu Nauk Prawnych PAN.
A co z pomysłem, by wykorzystać procedurę z art. 90 konstytucji, czyli głosować większością kwalifikowaną? PSL powołuje się na opinię prawną dra hab. Zaleśnego. Zaleśny argumentuje, że w decyzji o zasobach własnych państwa członkowskie przekazują UE swoje kompetencje - do zaciągania pożyczek czy pobierania opłat od niezrecyklingowanego plastiku.
Wśród prawników przeważają jednak głosy, że brakuje ku temu przesłanek.
"Jak popatrzymy do Traktatu o Funkcjonowaniu UE to w art. 311 czytamy, że Unia ma kompetencje do ustanowienia nowych kategorii źródeł zasobów własnych. Traktaty już przyjęliśmy, mamy więc teraz nie tyle do czynienia z przekazaniem kompetencji, ile z ich aktualizacją" - tłumaczy prof. Biernat.
Eksperci prawni wskazują, że przekazanie kompetencji mogłoby mieć miejsce, gdyby nowa decyzja o zasobach własnych zakazywała Polsce samodzielnego zadłużania się lub pobierania opłat od plastiku. Nic takiego nie ma jednak miejsca.
W dodatku, Unia nie po raz pierwszy emituje wspólny dług (wypróbowała to już przy instrumencie SURE) i nie po raz pierwszy potrąca z państw członkowskich "podatki" na poczet budżetu (inkasuje choćby część wpływów z VAT).
Z punktu widzenia prawa UE sposób ratyfikacji decyzji o zasobach własnych na poziomie krajowym nie ma znaczenia. To Polska musi zdecydować, jaką ścieżkę obierze. Nie może jednak naruszać ani naginać pod polityczne dyktando przepisów konstytucji.
Udostępnij:
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.
Komentarze