0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.plFot. Maciek Jaźwieck...

Donald Tusk zapowiadał rekonstrukcję rządu od dawna. O zmianach mówiło się już w lutym i miały przygotować ten rząd na wybory prezydenckie. Klęska Rafała Trzaskowskiego pokrzyżowała plany i spowodowała, że koalicja musi znaleźć nowe otwarcie i wyraźnie przygotować się na okres współistnienia z Karolem Nawrockim.

Mniej ministrów więcej kontroli

Nieoficjalnie mówi się, że wicepremierem ma być minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski (to zapowiadały w Programie Politycznym Agata Szczęśniak i Dominika Sitnicka).

Na stole leży też pomysł „super resortu" finansów i gospodarki, na czele którego ma stanąć dotychczasowy minister finansów Andrzej Domański. Możliwe będą zmiany w zarządzaniu energetyką.

W mediach pojawiają się też spekulacje, że swoje stanowiska stracą minister sprawiedliwości i prokurator generalny Adam Bodnar oraz minister spraw wewnętrznych Tomasz Siemoniak. Swoje resorty najpewniej utrzyma Lewica oraz PSL, choć nie wiadomo, co dalej będzie z Krzysztofem Paszykiem i ministerstwem rozwoju i technologii.

Z ministerialnymi stanowiskami mają się pożegnać ministrowie bez teki, czyli ministra równości Katarzyna Kotula, ministra ds. społeczeństwa obywatelskiego Adriana Porowska (Polska 2025) i Marzena Okła-Drewnowicz (KO) – ministra ds. polityki senioralnej.

Szef resortu sportu i turystyki Sławomir Nitras już żegna się z resortem. „W tym tygodniu kończy się moja służba w rządzie" – powiedział w filmie opublikowanym w serwisie X.

Czy rekonstrukcja okaże się jednak poważną zmianą układu sił wewnątrz koalicji? Co kryje się za przetasowaniami w resortach? Kto zyska, a kto straci?

O tym rozmawiamy z prof. Antonim Dudkiem, historykiem, politologiem i publicystą politycznym.

Kto zyska, kto straci na rekonstrukcji

Natalia Sawka, OKO.press: Po co Donaldowi Tuskowi ta rekonstrukcja?

Prof. Antoni Dudek: Pomysł rekonstrukcji pojawił się już na początku roku, w zupełnie innej rzeczywistości politycznej. Tusk wtedy zakładał, że wybory prezydenckie wygra Rafał Trzaskowski. W tamtym scenariuszu rekonstrukcja miała służyć przede wszystkim marginalizacji koalicjantów, bo w sytuacji, w której głową państwa zostaje Trzaskowski, ich pozycja negocjacyjna byłaby znacznie słabsza niż dziś. Innymi słowy – to miało być uporządkowanie rządu pod silne przywództwo PO.

Ale 1 czerwca wybory wygrał Karol Nawrocki.

Mimo to Tusk nie porzucił pomysłu rekonstrukcji – i to z prostego powodu. Ona sama w sobie ma tę zaletę, że ma być impulsem poprawiającym notowania koalicji rządzącej, a przede wszystkim samej Platformy. Z tego punktu widzenia to ma sens.

Oczywiście dziś już nie chodzi tylko o osłabienie koalicjantów. Jasne jest, że ten rząd potrzebuje wyraźnego impulsu, żeby przeciwstawić się Nawrockiemu, którego retoryka jest już w pełni widoczna. Jeszcze nie objął urzędu, a już wiadomo, że

będzie walczył ostro, budując narrację, że rząd nic nie robi i działa na szkodę Polaków.

Więc to będzie przede wszystkim walka o wizerunek, a rekonstrukcja formą przygotowania do starcia z nowym prezydentem Nawrockim. Gdzie przekaz będzie, że to nie rząd jest problemem, tylko prezydent, który mu przeszkadza.

Przeczytaj także:

Pojawiają się informacje, że wicepremierem zostanie Radosław Sikorski.

Nie wykluczam, że to może być zapowiedź większej zmiany.

To znaczy?

Awans Sikorskiego na wicepremiera — o ile się potwierdzi — rysuje się jako potencjalnie najważniejsza zmiana w rządzie. Obok Tuska to właśnie on miałby stać się jedną z głównych twarzy nowego, odświeżonego rządu.

Być może w kolejnej rekonstrukcji, o ile taka nastąpi jesienią, to właśnie Sikorski zostanie ogłoszony premierem.

Nie wykluczam, że Tusk właśnie taki scenariusz rozważa. Być może awans Sikorskiego to taki test, by sprawdzić, jak sobie poradzi we współpracy z Nawrockim i czy da się obsadzić w roli politycznego pośrednika między rządem a Pałacem Prezydenckim. W końcu jako szef MSZ i wicepremier miałby do tego narzędzia.

Niewykluczone też, że razem z Kosiniakiem-Kamyszem będą rozgrywać rolę tych, którzy będą próbowali się z Nawrockim dogadać. Czy to się uda? Wątpię.

Czy Tusk powinien zrezygnować z premiera

Dlaczego pan uważa, że Tusk powinien zrezygnować z funkcji premiera?

Ja o tym mówię w kontekście szans koalicji na utrzymanie władzy do kolejnych wyborów parlamentarnych. Moim zdaniem, byłoby to znacznie bardziej prawdopodobne, gdyby na czele rządu stanął ktoś nowy – społecznie bardziej wiarygodna od Donalda Tuska.

Bo Tusk, jakkolwiek doświadczony, jest już politycznie zużyty. Uważam, że jego niepopularność mocno przyczyniła się do porażki Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich. Nie była oczywiście jedyną przyczyną, ale z pewnością istotnym elementem, który obciążył jego kampanię.

Gdyby naprzeciwko Nawrockiego stanął nowy premier, szanse na równą walkę byłyby większe. W sytuacji, w której to Tusk pozostaje na stanowisku, z całym swoim politycznym bagażem, będzie mu znacznie trudniej skutecznie poradzić sobie z Nawrockim. To z kolei przełoży się na notowania wszystkich partii tworzących koalicję rządową.

Jak by taka zmiana mogła wyglądać?

Tusk mógłby oddać funkcję premiera komuś z Koalicji Obywatelskiej, pozostając jednocześnie jej liderem, dalej mógłby kierować Platformą.

Hipotetycznie można by rozważyć też inne rozwiązanie, czyli renegocjowanie umowy koalicyjnej i mianować marszałkiem Sejmu Donalda Tuska, zamiast Czarzastego. To mogłoby być zwieńczeniem jego politycznej kariery. Może nie w Pałacu Prezydenckim, ale jako druga osoba w państwie. Ale Tusk się na to nigdy nie zgodzi.

Dlaczego?

Bo uwierzył, że w rękach premiera jest najwięcej władzy. Wie to doskonale, bo premierem jest wyjątkowo długo. Po drugie uważa, że rezygnacja byłaby przez wielu odebrana jako kapitulacja z jego strony. Sam mówił, że nie zna takiego słowa jak kapitulacja, więc nie może się poddać. Widać w tym podobieństwo do Jarosława Kaczyńskiego. Paradoksalnie wykazuje na tym polu dużą determinację, by być twardym liderem.

Z tą różnicą, że Kaczyński okazał się skuteczniejszym strategiem – potrafił wycofać się z pierwszego szeregu, oddać funkcję premiera Morawieckiemu czy Beacie Szydło, a samemu zachować realną władzę.

Z punktu widzenia demokracji taki model jest niezdrowy. Uważam, że lider największej partii tworzącej koalicję powinien pełnić funkcję premiera. Problem w tym, że w tym konkretnym przypadku Tusk się już po prostu politycznie zużył.

Gra toczy się już nie o to, by utrzymać się przy władzy, lecz o to, żeby druga strona nie osiągnęła rekordowo wysokiego wyniku w wyborach. Moim zdaniem właśnie w tym kierunku będą niestety zmierzały sondaże.

Jeśli Nawrocki zacznie popełniać poważne błędy, Konfederacja się podzieli, a po stronie prawicy wybuchnie kryzys – wtedy scenariusz, o którym mówię, może się nie zrealizować.

To chyba mało prawdopodobne.

Po politykach PiS-u i Konfederacji widać, że oni już się mentalnie witają z władzą i będą coraz mocniej naciskać na obecny rząd. To było łatwe do przewidzenia: jeśli Nawrocki wygra, ruszy fala ofensywy wobec koalicji. I właśnie dlatego tak mocno alarmowałem już pod koniec ubiegłego roku, jak duże zagrożenie może stanowić Nawrocki.

Niestety, te ostrzeżenia zostały w dużej mierze zlekceważone – zwłaszcza przez polityków Platformy Obywatelskiej, którzy uznali, że nie ma się czym przejmować. Teraz przekonają się, jak bardzo się mylili.

Zmiany w resortach

Minister finansów Andrzej Domański miałby stanąć na czele super resortu powstałego z połączenia ministerstwa finansów i gospodarki. Czy to rosnące zaufanie Tuska do Domańskiego ma głębsze znaczenie polityczne?

Tak, zaufanie Tuska do Domańskiego ma znaczenie, choć nie tyle w kontekście sceny partyjnej, bo Domański nie jest postrzegany jako polityk charyzmatyczny, który mógłby ustawiać się w kolejce do sukcesji po Tusku. Choć są tacy, którzy twierdzą, że ma takie ambicje, ja tego nie widzę. Obserwując jego działania, trudno dostrzec polityczny magnetyzm – to raczej technokrata niż lider z aspiracjami do przejęcia partii.

Ale Domański jest kluczowy z innego powodu – to finansista tego rządu. A sytuacja finansowa państwa staje się coraz trudniejsza. Wzmocnienie jego pozycji jest wyraźnym sygnałem, że Tusk docenia jego zdolność do znajdowania środków na projekty rządowe, jak choćby renta wdowia. Trzeba umieć to robić w taki sposób, by nie wywołać paniki na rynkach finansowych. I trzeba przyznać, że Domański jak dotąd dobrze sobie z tym radzi.

Zapowiadane jest też utworzenie nowego resortu energetyki.

To bardzo istotne pytanie, kto przejmie nadzór nad energetyką. Bo to, obok wydatków na obronność, będzie największy finansowy ciężar dla państwa w najbliższych latach. Transformacja energetyczna będzie wymagać ogromnych środków i albo te pieniądze się znajdą, albo nie. Powołanie tego resortu będzie kluczowym elementem rekonstrukcji, ponieważ zajmie się rozwiązywaniem jednego z ważniejszych problemów – cenami prądu w Polsce.

Na razie nie widać na horyzoncie żadnego przełomu ani w rozwoju odnawialnych źródeł energii, ani w szerszej strategii energetycznej. Co więcej, Polska będzie musiała coraz więcej energii kupować za granicą, a to będzie kosztowne.

To są poważne problemy, a jak dotąd w tym rządzie trudno wskazać kogoś, kto miałby realnie się nimi zająć. Na pewno nie ministra klimatu i środowiska Henning-Kloska, bo uważam, że przez półtora roku niewiele zdziałała.

Znaki zapytania pojawiają się także wokół resortu rolnictwa.

Potencjalny następca Czesława Siekierskiego z PSL może zyskać większe poparcie wśród rolników. To jest obszar, na którym rząd może wygrać, ale wszystko zależy od tego, jak ten nowy minister sobie poradzi. Bo było już widać, że Siekierski sobie nie radzi – jego notowania spadały, krytyka narastała, a na koniec został jeszcze publicznie zaatakowany przez własnego wiceministra, Michała Kołodziejczaka. Fatalnie, by się skończyło jego urzędowanie.

Pojawia się pytanie o ewentualny awans ministry funduszy i polityki regionalnej Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz. Tusk już zapowiedział, że Polska 2050 nie dostanie stanowiska wicepremiera. Ale być może wróci do tej decyzji w listopadzie – tak przynajmniej sugeruje sama Pełczyńska.

Na razie wydaje się, że Polska 2050 nie dostanie nic, ale jesienią może stracić fotel marszałka i jednocześnie nie odzyska stanowiska wicepremiera. A to byłaby sytuacja politycznie bardzo trudna do przełknięcia – bo Lewica miałaby wtedy i marszałka (Włodzimierza Czarzastego), i wicepremiera (Krzysztofa Gawkowskiego), mimo że ma mniej posłów niż Polska 2050. Ta asymetria mogłaby doprowadzić do głębokiego kryzysu w koalicji.

Chyba że do tego czasu Tuskowi uda się częściowo „skonsumować” Polskę 2050 – i pokaże, że spora część posłów tej formacji tak naprawdę już działa w ramach Koalicji Obywatelskiej. Wtedy takie roszczenia nie miałyby już podstaw. Ale jeśli partia Hołowni przetrwa jako samodzielny byt do listopada, to te napięcia najpewniej wrócą.

Teraz zaczyna się dla nich zdecydowanie najtrudniejszy okres.

Trudno dziś ocenić, jakie są nastroje w tej partii. Kluczowe będą sondaże – chodzi o to, jak Polska 2050 wypadnie jako samodzielny podmiot, bez Trzeciej Drogi, bez PSL-u. Jeśli notowania będą fatalne, to scenariusz rozpadu albo wchłonięcia jest całkiem prawdopodobny. Ale jeśli utrzymają się w okolicach progu wyborczego – między 4 a 5 procent – to Tusk może mieć z tym większy problem. Zobaczymy.

Co z Szymonem Hołownią

Co w takim razie się stanie z Szymonem Hołownią?

Moim zdaniem jego scenariusz coraz bardziej przypomina drogę Ryszarda Petru. Tylko jakiś wyjątkowo korzystny zbieg okoliczności może dziś odwrócić trend, który już się wyraźnie zarysował. Hołownia przede wszystkim musi uratować swoja partię – bo jeśli połowa jego ludzi odejdzie do KO albo PSL-u, to będzie po wszystkim. Jeśli nie zdoła utrzymać spójności klubu, może mieć poważny problem nawet z wystawieniem sensownej listy w wyborach 2027 roku.

A może Tusk dąży do przygotowania sceny politycznej pod jedną listę w kolejnych wyborach?

Nie wiem, co wydarzy się z Polską 2050, natomiast jeśli chodzi o PSL, to nie wierzę, żeby ludowcy zgodzili się na wspólną listę z Platformą Obywatelską. Byłoby to sprzeczne z całą ich dotychczasową strategią, bo PSL zawsze trzymał się z dala od większych graczy i wielokrotnie odmawiał Platformie, mimo silnej presji na wspólny start. Zrobili wyjątek tylko raz, w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku. Potem sami uznali to za błąd i stwierdzili, że im się to nie opłacało. Dlatego byłoby zaskakujące, gdyby teraz zmienili kurs.

Jeśli chodzi o Lewicę, trudno dziś coś przesądzać. Zobaczymy, jak opinia publiczna przyjmie fakt, że Włodzimierz Czarzasty, a wszystko na to wskazuje, pozostanie zarówno marszałkiem Sejmu, jak i liderem Nowej Lewicy. Wtedy ważne będzie to, jak rozłożą się sondaże między Nową Lewicą a Partią Razem, bo tam rywalizacja jest wyraźna.

Nie można też wykluczyć, że te dwie formacje ostatecznie pójdą razem i stworzą wspólną listę. Jeśli tak się stanie, to oferta wspólnego startu ze strony Platformy może już nie być dla nich szczególnie atrakcyjna.

Nie wiemy też, jak się ułoży współpraca między prezydentem Nawrockim a rządem Tuska. A to właśnie ta relacja – ta koabitacja – będzie w dużej mierze determinować rozwój sytuacji na całej scenie koalicyjnej i partyjnej. Plus oczywiście ważne będzie to, jak będą się układać relacje między Konfederacją a PiS-em – to też istotny element całej układanki. Dziś trudno przewidywać, co wydarzy się za dwa lata, zakładając, że nie odbędą się wcześniej przedterminowe wybory.

*Prof. Antoni Dudek: Profesor nauk humanistycznych, od 2014 r. związany z UKSW, wcześniej pracował na Uniwersytecie Jagiellońskim. W latach 2011-16 członek Rady Instytutu Pamięci Narodowej i jej ostatni przewodniczący. Publicysta i komentator polityczny. Autor kanału youtubowego „Dudek o Historii”. Prowadził w Programie II Polskiego Radia cykliczną audycję „Rzeczypospolite”, a w TVP Historia program „Ex libris”. Autor i współautor kilkunastu książek z zakresu historii Polski w XX. Najważniejsze prace w jego dorobku dotyczą dziejów Polski pod rządami komunistycznymi (Państwo i Kościół w Polsce 1945-1970, Kraków 1995; PRL bez makijażu, Kraków 2008), transformacji ustrojowej (Reglamentowana rewolucja. Rozkład dyktatury komunistycznej w Polsce 1988-1990, Kraków 2014; Od Mazowieckiego do Suchockiej. Pierwsze rządy wolnej Polski, Kraków 2019) oraz przemian systemu politycznego współczesnej Polski (Historia polityczna Polski 1989-2015, Kraków 2016).

;
Na zdjęciu Natalia Sawka
Natalia Sawka

Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Współpracuje z "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Ukończyła filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.

Komentarze