Wzrost cen prądu to dla PiS niewygodny temat, ale wszystko wskazuje na to, że rząd o rekompensatach dla wszystkich odbiorców energii już nie będzie mówił. Czy czekają nas nawet kilkudziesięcioprocentowe podwyżki?
Jak co roku, w momencie, gdy lato odchodzi w zapomnienie i zbliża się sezon grzewczy, zaczyna się też inny, tradycyjny od kilku lat cykl. Otóż znów rozmawiamy o rosnących cenach prądu i o rekompensatach za nie. W tym roku może być ciekawiej niż w zeszłych latach z dwóch powodów:
Przyjrzyjmy się temu, co obecnie wiemy o rachunkach za prąd w 2022 roku.
Na razie szef Urzędu Regulacji Energetyki Rafał Gawin mówi o podwyżkach, i nie ma wątpliwości: będą wysokie.
„Nie mamy jeszcze sygnałów, jakie konkretnie będą podwyżki, tego się dowiemy, gdy spółki złożą swoje wnioski taryfowe. Zasadniczo jednak nie będzie zaskoczeniem, gdy będą znacznie wyższe niż poziom inflacji. W przestrzeni publicznej padają różne cyfry. Myślę, że poruszamy się bardziej w obszarze dwucyfrowym niż jednocyfrowym” – powiedział Gawin w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”.
Potwierdza to były prezes URE: „Nie zdziwiłbym się, gdyby wzrosty na rachunkach były na następny rok wyższe niż kilkanaście procent” - mówił Mariusz Swora dla wnp.pl 27 sierpnia.
Zapowiada się, że ceny prądu będą politycznym tematem przez najbliższe miesiące. Są już nim z resztą od kilku lat, ale zawsze najgłośniej robi się pod koniec roku, gdy URE ustala nowe ceny na kolejny rok.
Przypomnijmy: prąd dla zdecydowanej większości z nas produkują cztery kontrolowane przez Skarb Państwa koncerny: Tauron, Energa, Enea i PGE. Ceny ustala Urząd Regulacji Energetyki. Firmy składają wnioski cenowe do URE, a urząd je akceptuje lub nie.
W tym roku firmy mogą wnioskować nawet o 25-35 proc. podwyżki.
PiS długo bał się politycznych skutków podwyżek prądu i od 2018 roku powtarza, że podwyżek nie będzie, a jak będą, to rząd je ludziom zrekompensuje. To droga donikąd, bo podwyżek nie da zatrzymać się ustawą. A ceny rosną wszędzie, nie tylko w Polsce.
PiS jednak od trzech lat walczy z rzeczywistością. Pod koniec 2018 roku rząd zamroził ceny prądu dla odbiorców indywidualnych na 2019 rok. Przypomnijmy, jesienią 2019 odbyły się wybory parlamentarne i PiS je wygrał.
Zapowiedział jednocześnie rekompensaty dla odbiorców indywidualnych, także tych, którzy mają umowy z prywatnymi spółkami energetycznymi, np. warszawskim Innogy.
Dalej, 18 listopada 2019, już po wyborach, wicepremier Sasin mówił: „Gwarantujemy ten poziom cen energii na poziomie zeszłorocznym. Tak będzie również w przyszłym roku. To jest gwarancja dla wszystkich Polaków. Również dla tych wielkich zakładów”.
7 stycznia 2020 w TVN24 BiS wicepremier obiecywał, że w kolejnym roku podwyżek już na pewno nie będzie:
„Dziś mówimy o rozwiązaniu, które będzie na rok. Potem będziemy rozmawiać o kolejnych rozwiązaniach. (…) Chcemy w kolejnym roku doprowadzić do tego, że Polacy więcej za prąd nie zapłacą. I nie zapłacą”.
Ostatecznie, według ustawy, rekompensaty za wyższe ceny prądu w 2020 roku miały być wypłacone z pierwszym rachunkiem w 2021 roku.
W 2020 roku długo opowiadano, że rekompensaty będą, ale obietnicy nie dotrzymano. PiS ustawę przygotował, po czym wyrzucił ją do kosza.
„Podwyżki cen prądu nie są dokuczliwe, bo coraz więcej zarabiamy. Rekompensaty nie są potrzebne” – mówił w marcu 2021 były minister energii, a obecnie szef doradców premiera, Krzysztof Tchórzewski w Radiu Nowy Świat.
To zupełnie bałamutne tłumaczenie. Nawet jeżeli średnia pensja rośnie, to podwyżki cen prądu dla wielu gospodarstw dalej będą dokuczliwe, szczególnie że ceny prądu rosną bardzo dynamicznie i końca tego trendu nie widać.
Więcej o tej wypowiedzi pisaliśmy tutaj.
Takie wypowiedzi pokazują, że PiS czuje się wobec cen prądu bezradny. Ma świadomość, że część odpowiedzialności za taki stan spada właśnie na polityków Prawa i Sprawiedliwości, którzy rządzą od sześciu lat.
W maju 2021 wicepremier Sasin znów obiecywał ustawę o rekompensatach na czerwiec. Wciąż jej nie ma.
Dziś przedstawiciele rządu przerzucają się tematem jak zgniłym jajem. Rano 14 września w RMF FM poseł PiS Marek Suski, szef gabinetu politycznego premiera, mówił, że nic o rekompensatach nie wie, że to pytanie nie do niego.
Jednocześnie próbował całą winę za wysokie ceny zrzucać na Unię Europejską. To zrozumiałe, że jeśli ktoś oskarża Unię o bycie okupantem Polski, chce obarczyć ją wszystkim, co najgorsze. Ale to nie jest prawda.
Ceny za emisję CO2, jak słusznie w trakcie rozmowy z Suskim zauważył Robert Mazurek, są ustalane na giełdzie. O całym systemie handlu emisjami pisał dla OKO.press Marcel Wandas.
Tu warto tylko przypomnieć, że Unia działa w tym systemie od 2005 roku, czyli prawie od początku naszej obecności we wspólnocie. Nie jest to spisek, aby zniszczyć polski węgiel i naszą suwerenność energetyczną, a sposób, aby zachęcić producentów do przechodzenia na czystsze źródła energii.
Polska wiedziała o tym od grubo ponad dekady, ale rządzący nie kwapią się do reformowana tego sektora. Aż znaleźliśmy się tu, gdzie jesteśmy.
„Jeszcze kilka lat temu ceny emisji szorowały po dnie – w 2013 roku wynosiły zaledwie nieco ponad 3 euro. Pod koniec września 2021 roku za tonę wypuszczonego do atmosfery dwutlenku węgla trzeba zapłacić aż 20 razy więcej. Przez ostatnich 9 miesięcy cena uprawnień skoczyła z około 30 do 62 euro i wzrasta niemal każdego dnia. Rekordowa stawka padła 9 września 2021 i wynosiła 62,75 euro za tonę CO2” – pisze Marcel Wandas.
Portal wysokienapięcie.pl podaje cztery kluczowe przyczyny wzrostu cen energii i wzrostu cen uprawnień do emisji CO2:
Rząd może wpływać na ten ostatni punkt i PiS to w latach swoich rządów robił. Ale w zupełnie innym kierunku, niż należało to robić. Na początku swoich rządów w zasadzie zabił energetykę wiatrową na lądzie. Restrykcyjne zasady odległości wiatraków od zabudowań sprawiły, że stawianie nowych było prawie niemożliwe. Jednocześnie inwestowano ogromne pieniądze w kolejny blok węglowy w Ostrołęce.
Zaledwie w 2018 roku ówczesny minister Tchórzewski tak zachwalał inwestycję: „Budowa dużego, stabilnego źródła wytwórczego w północno-wschodniej Polsce ma istotne znaczenie dla bezpieczeństwa energetycznego oraz rozwoju gospodarczego zarówno dla tego regionu, jak i dla całego państwa. We wschodniej Polsce to pierwsze od 30 lat tak duże przedsięwzięcie”.
Blok „C” elektrowni w Ostrołęce miał być trzecim opalanym węglem kamiennym blokiem zespołu elektrowni zarządzanym przez firmę Energa, której właścicielem od końca kwietnia 2020 roku był PKN Orlen.
Istniejące dwa bloki Ostrołęki o łącznej mocy zainstalowanej 681 MW to 12. co do wielkości elektrownia w Polsce.
Trzeci blok – Ostrołęka C – miał zwiększyć moc elektrowni o 1000 MW, przesuwając ją na szóste miejsce w Polsce pod względem mocy instalacji.
Tak się jednak nie stanie, a nowy właściciel Ostrołęki planuje w miejscu niedoszłej elektrowni węglowej elektrownię gazową budowaną we współpracy z PGNiG. Ostatecznie rząd PiS zainwestował ogromne pieniądze w inwestycję, która nie miała prawa się udać i wiedział to każdy, kto śledził trendy na rynku energii elektrycznej.
A na giełdzie rosną ceny nie tylko emisji CO2, ale też samego prądu. W sierpniu mieliśmy najwyższą średnią miesięczną cenę prądu w historii polskiej giełdy energii – 383 złote za MWh. W godzinach szczytowego zapotrzebowania było to nawet 428 złotych.
Bartłomiej Derski na portalu wysokienapięcie.pl zwraca uwagę, że te ceny są obecnie tak wygórowane, że przestrzeni na wzrosty jest coraz mniej. Jak pisze, mogą się jednak utrzymać, jeżeli będziemy mieli do czynienia z mroźną zimą.
Ostatecznie jednak, według Derskiego, podwyżki dla indywidualnych klientów nie powinny być aż tak drastyczne. Według niego, powinniśmy się szykować na wzrosty o 10-15 proc. na rachunku. Przeciętne gospodarstwo domowego, które zużywa około 2 MWh rocznie, zapłaci co miesiąc jakieś 15 złotych więcej.
Trzeba tez pamiętać, że to przeciętne wartości, w zależności od specyfiki gospodarstwa domowego mogą się różnić. To wzrost powyżej wartości inflacji, ale powinien być niższy niż wzrost hurtowej ceny prądu na giełdzie. Bo cena, którą płacimy to nie tylko energia, ale też dystrybucja. A opłata dystrybucyjna powinna zmienić się nieznacznie.
Warto też zastanowić się, czy w ogóle warto dotować ceny prądu. W 2020 roku rząd planował dołożyć nawet 10 mld złotych „w celu ograniczenia oddziaływania wzrostów cen energii na obywateli”.
To pieniądze, które można przesunąć w stronę reformowania naszego systemu energetycznego. Szczęśliwie ta ustawa ostatecznie upadła, ale sam pomysł, by tyle wydawać na dotacje na obecny system energetyczny, dużo mówi o tym rządzie.
Oczywiście, podwyżki będą spore i warto objąć jakimś programem osłonowym. Brak osłon dla najuboższych w sytuacji drożejącego prądu mógłby doprowadzić do jeszcze większego ubóstwa energetycznego. A z danych Instytutu Badań Strukturalnych w 2018 roku wynikało, że tzw. ubóstwo energetyczne dotyka 12 proc. mieszkańców Polski.
Osoby ubogie energetycznie, korzystające w mieszkaniu z pieca na węgiel lub drewno, są narażone na większe ryzyko chorób układu oddechowego (średnio o 27,9 p. p.) niż osoby ubogie energetycznie korzystające z sieci ciepłowniczej.
Z odpowiedzią przyszedł minister klimatu Michał Kurtyka. Ale jest to odpowiedź niepełna. 13 września w Radiu Plus minister mówił:
„Przygotowaliśmy projekt przepisów, dotyczących ochrony odbiorców wrażliwych przed podwyżkami cen energii, przedstawiliśmy Radzie Ministrów i teraz czekamy na wpis do wykazu prac legislacyjnych rządu”.
Nie podał niestety szczegółów. Dodał tylko, że nowe przepisy mają dać szefowi Urzędu Regulacji Energetyki narzędzia, które pomogą nie doprowadzić do skokowego wzrostu cen energii elektrycznej.
O tym, jakie to narzędzia, przekonamy się, gdy zobaczymy ustawę. Trzeba natomiast przyznać, że odejście od zapowiedzi powszechnych rekompensat i zastąpienie ich ewentualnymi dopłatami dla najuboższych jest dobrym krokiem.
Gospodarka
Jacek Sasin
Krzysztof Tchórzewski
Ministerstwo Aktywów Państwowych
ceny prądu
elektrownia Ostrołęka
energetyka
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze