To bzdurne wyjaśnienie byłego ministra energii. Gdy rekompensaty wprowadzano, płace rosły znacznie szybciej niż dziś. Prawda jest o wiele prostsza - w tym roku nie ma wyborów
Rekompensaty dla gospodarstw domowych za podwyżki cen prądu to już polityczna prehistoria. Powszechnych rekompensat za 2020 rok nie będzie, chociaż wicepremier Sasin zapowiadał je wiele razy. Teraz na ten temat w osobliwy sposób wypowiedział się były minister energii (z lat 2015-2019).
„Podwyżki cen prądu nie są dokuczliwe, bo coraz więcej zarabiamy. Rekompensaty nie są potrzebne” – mówił Krzysztof Tchórzewski w Radiu Nowy Świat.
To za czasów rządów Tchórzewskiego w nieistniejącym już ministerstwie uchwalona została ustawa, która zamrażała ceny prądu.
Przypomnijmy: pod koniec 2018 roku rząd w ekspresowym tempie napisał i przepchnął przez parlament ustawę, która zamrażała podwyżki cen prądu.
Prąd dla zdecydowanej większości z nas produkują cztery koncerny kontrolowane przez skarb państwa: Tauron, Energa, Enea i PGE. Ceny ustala Urząd Regulacji Energetyki. Firmy składają wnioski cenowe do URE, a urząd je akceptuje lub nie. Pod koniec 2018 roku rząd zamroził ceny prądu dla odbiorców indywidualnych na 2019 rok.
W grudniu 2019 urząd zaakceptował nowe ceny na 2020 rok najpierw tylko Tauronowi, do 3 stycznia 2020 URE zaakceptował taryfy pozostałych firm. Rząd obiecywał kolejne rekompensaty. Nie uchwalono ich do dziś.
Rząd chciał rekompensować ceny prądu najpierw wszystkim konsumentom, potem tylko gospodarstwom domowym. A ceny dynamicznie rosły, bo rosną ceny uprawnień do emisji CO2, tymczasem w Polsce to węgiel wciąż jest największym źródłem energii.
Polska energetyka jest tak emisyjna, że rosnących cen prądu należy spodziewać się niezależnie od tego, czy Polska będzie się dekarbonizować, czy nie. Natomiast jeśli nie podejdzie do tego zadania poważnie, ceny prądu dla indywidualnych odbiorców będą rosnąć jeszcze szybciej.
Analitycy Polskiego Instytutu Ekonomicznego rozważyli wzrost cen do 2030 roku w dwóch wariantach: dekarbonizacji według scenariusza z rządowej strategii Polityka Energetyczna Polski 2040 i w przypadku, gdy zostajemy przy miksie energetycznym z 2018 roku. W pierwszym przypadku wzrost cen to 42 proc., w drugim – 49 proc.
Trzeba pamiętać, że rządowa strategia jest bardzo konserwatywna – zakłada udział węgla w wytwarzaniu energii elektrycznej w 2030 roku do 56 proc. Powstają plany i analizy, które idą dalej. Przykładowo raport McKinseya „Neutralna Emisyjnie Polska 2050” założył, że w 2030 roku węgiel mógłby stanowić już tylko 36 proc. w miksie energetycznym. Tak czy inaczej, trzeba się w najbliższych latach spodziewać, że ceny prądu będą nadal ostro rosnąć.
18 listopada 2019 wicepremier Sasin mówił: „Gwarantujemy ten poziom cen energii na poziomie zeszłorocznym. Tak będzie również w przyszłym roku. To jest gwarancja dla wszystkich Polaków. Również dla tych wielkich zakładów”.
Zwroty za 2020 rok miały być realizowane w 2021 roku, gdy będzie już wiadomo, ile dane gospodarstwo domowe zużyło prądu. Ale po wyborczym maratonie, 3 września 2020 roku w RMF FM Jacek Sasin mówił: „Rekompensaty będą wtedy, kiedy zdecyduje o tym rząd”.
Projekt ustawy był gotowy, nie było w nim jednak mowy o pełnych rekompensatach, ale o uzależnieniu ich od dochodu. Im jednak dalej od wyborów, tym pomysł wydawał się w rządzie mniej atrakcyjny.
Jacek Sasin od czasu do czasu jeszcze mówił, że jest zwolennikiem rekompensat, ale sprawa jest bardziej skomplikowana.
Już w momencie podejmowania decyzji o zamrożeniu cen prądu kontekst był jasny. Dzisiejsze decyzje i wypowiedzi władzy potwierdzają, że była to decyzja wyborcza. W październiku i listopadzie 2018 mieliśmy wybory samorządowe, wiosną 2019 – europejskie, jesienią 2019 – parlamentarne i wreszcie latem 2020 – prezydenckie.
Rząd bał się, że za wyższe rachunki za prąd przyjdzie im zapłacić przy wyborczych urnach, i zaproponował, że za te podwyżki zapłaci.
Gdy skończył się sezon wyborczy, skończyła się potrzeba obiecywania rekompensat. Wiemy o tym od listopada 2020 z odpowiedzi na interpelację, którą złożył poseł Lewicy Tomasz Trela. Wynika z niej, że „projekt ustawy o rekompensatach cen energii elektrycznej w 2020 roku, został wycofany z Wykazu Prac Legislacyjnych i Programowych Rady Ministrów”.
Teraz poseł Tchórzewski, autor pomysłu zamrożenia cen prądu, znalazł nowe wytłumaczenie: rekompensaty nie są potrzebne, bo Polacy zarabiają coraz więcej. To absurdalne tłumaczenie.
Jest oczywiście prawdą, że przeciętnie zarabiamy coraz więcej. Od 2015 do 2020 roku średnie wynagrodzenie wzrosło o 32 proc. A w 2018 i 2019 roku – czyli wtedy, gdy o konieczności rekompensat mówiło się najwięcej – pensje rosły najszybciej od 2008 roku.
W obu przypadkach o 7,3 proc. rocznie. Skoro więc wtedy podwyżki były tak dynamiczne, to po co były te rekompensaty?
W 2020 wzrost wynagrodzeń przyhamował przez pandemię. W stosunku do 2019 przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej wzrosło o 5,1 proc., realnie - tj. z uwzględnieniem inflacji - zaledwie o 1,7 proc.
Projekt powszechnych rekompensat od początku był mało sensowny – nikt nie proponował przecież powszechnego rekompensowania rosnących cen pieczywa czy masła. Rekompensaty dla wszystkich to po prostu wyjątkowo toporna polityka publiczna.
Nie zmienia to faktu, że zamortyzowanie podwyżek cen prądu może być sensowne w przypadku osób najuboższych, mieszkających często w budynkach niedocieplonych i niepodłączonych do sieci ciepłowniczej.
Z danych Instytutu Badań Strukturalnych w 2018 roku wynikało, że tzw. ubóstwo energetyczne dotykało 12 proc. mieszkańców Polski.
Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów szacuje, że aż 50 tys. osób w lokalach gminnych w stolicy nie jest podłączonych do miejskiej ciepłowni, więc musi ogrzewać się gazem, lub właśnie prądem. W skrajnych przypadkach koszt ogrzania mieszkania może sięgać 2 tys. zł.
Dla przeciętnej rodziny, która zużywa około 2400 kWh rocznie, miesięczny koszt podwyżki ceny prądu to około 10 złotych. Medianowe zarobki w Polsce wynoszą około 3 tys. złotych netto. Dla większości nie będzie to więc szczególnie zauważalny koszt.
Dla ubogich będzie to jednak obciążenie i pogłębianie poziomu ubóstwa energetycznego.
Taką konieczność zauważa pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Piotr Naimski. Nie słuchał chyba wypowiedzi Tchórzewskiego, bo 4 marca w radiowym poranku rozgłośni katolickich „siódma-dziewiąta” mówił, że rekompensaty będą, ale dla najuboższych.
"Do końca pierwszej połowy tego roku, czyli do czerwca ten projekt będzie dopięty, przedstawiony i wprowadzony" – mówił Naimski.
Musimy jednak poczekać na uchwalenie ustawy i dopiero wówczas oceniać pomysł. Obietnicę rekompensat za 2020 rok słyszymy bowiem już od półtora roku.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze