Lasy Państwowe są przedmiotem kosztownego, zorganizowanego hejtu ze strony aktywistów, organizacji ekologicznych oraz niektórych naukowców i dziennikarzy - przekonywały posłów Lasy i Ministerstwo Środowiska
"Lasy Państwowe mają [...] do czynienia z szeroko zakrojonymi, skoordynowanymi, wymagającymi znacznych nakładów finansowych (sic!), często wspieranymi przez poszczególnych dziennikarzy i redakcje, kampaniami NGOs wymierzonymi wprost w Lasy Państwowe i podstawy zrównoważonej gospodarki leśnej. [...]
Działanie te, zwłaszcza w mediach elektronicznych, przybierają formę zorganizowanego, systematycznego i masowego tzw. hejtu, w którym poza anonimowymi trollami, biorą udział nawet niektórzy pracownicy naukowi państwowych uczelni i instytutów".
Powyższy cytat nie pochodzi z nieformalnej dyskusji leśników na Facebooku, ale z oficjalnego dokumentu Ministerstwa Środowiska - przygotowanego dla sejmowej Komisji Środowiska informacji na temat funkcjonowania Lasów Państwowych (LP). Został on przygotowany w czerwcu 2020 roku, gdy szefem resortu był jeszcze Michał Woś (teraz wiceminister sprawiedliwości) a resort nazywał się Ministerstwem Środowiska (dziś: Klimatu i Środowiska).
Dokument 12 października na Facebooku zamieściła Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze.
„Ja bym chciała się dowiedzieć, na jakiej podstawie te zarzuty są formułowane? [...] Kogo konkretnie ma na myśli autor tej informacji? [...] Nie można formułować tak przeideologizowanych zarzutów bez poparcia ich faktami, bo to są zarzuty natury niemal karnej” - powiedziała na komisji 16 października posłanka Gabriela Lenartowicz z KO.
Informację przygotowaną przez resort nazwała "pseudoraportem". "Ten raport nie ma żadnej cechy raportu, jest to raczej laudacja ku czci" - dodała.
Zapytaliśmy Lasy Państwowe, które konkretnie redakcje wspierają działania organizacji pozarządowych rzekomo wymierzone w LP. A także o to, którzy naukowcy i z jakich ośrodków akademickich uczestniczą w „zorganizowanym, systematycznym i masowym hejcie” na Lasy.
„Dokument, o który Pan pyta, jest dokumentem wytworzonym w resorcie, dlatego proszę o zwrócenie się bezpośrednio tam” - odpisała nam Anna Malinowska, rzeczniczka LP. Z resortu odpowiedzi już nie dostaliśmy.
Na spotkaniu z posłankami i posłami z komisji środowiska obecny był Andrzej Konieczny, Dyrektor Generalny LP. Nie odciął się ani nawet nie zdystansował od sformułowanych w resortowym piśmie zarzutów.
W przedstawionej w Sejmie informacji przeczytamy, że jednym z „poligonów”, na których „testowana jest wytrzymałość instytucji państwa na tego rodzaju presje” jest Puszcza Białowieska. Narracja idzie w dobrze znanym już kierunku: ostatnia wycinka z 2017 roku była próbą ratowania tego lasu przed kornikiem drukarzem.
Ale w dokumencie nie znajdziemy informacji, że Trybunał Sprawiedliwości UE w 2018 roku uznał te cięcia za nielegalne. Przyznał tym samym rację organizacjom, aktywistom i naukowców, którzy wycince się sprzeciwiali.
W innym miejscu czytamy, że organizacje ekologiczne w sporze z LP o lasy zachowują „pozory merytorycznej dyskusji”, a w rzeczywistości jedynie „próbują podważyć w oczach opinii publicznej w istocie wszystkie działania Lasów Państwowych".
Posługują się przy tym „bezpardonowymi manipulacjami”, a ich cel to „zrujnować zaufanie społeczne do zawodu leśnika".
W tym celu eko-NGO i „radykalni aktywiści” wykorzystują „coraz słabszy realny kontakt wielu osób z przyrodą”, a także „nurty antyintelektualne, emocjonalne, kwestionujące wszelkie autorytety”, które sprzyjają „upowszechnianiu się poglądów infantylizujących i antropomorfizujących przyrodę".
Z ministerialnego dokumentu wyłania się spiskowa wizja organizacji ekologicznych, aktywistów, naukowców i dziennikarzy, którzy za wszelką cenę atakują LP.
Ale więcej mówi on o LP niż o ich społecznym otoczeniu - Lasy Państwowe mają problem ze społeczeństwem obywatelskim. Ich retoryką rządzi zasada: kto nie z nami, ten przeciwko nam.
„Dokument przedstawiany posłankom i posłom jest przejawem poczucia wyższości i arogancji wynikającego ze słabo kontrolowanej władzy nad 25 proc. powierzchni dużego europejskiego kraju. Sporo w nim autoreklamy, podlanej patriotycznym sosem, a przede wszystkim, dużo insynuacji” - mówi OKO.press dr Antoni Kostka z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze.
Ta organizacja od wielu lat zabiega o powołanie na obszarze Pogórza Przemyskiego Turnickiego Parku Narodowego i pozostaje w sporze z LP w sprawie Puszczy Karpackiej. Nieraz była oskarżana przez Lasy o manipulacje.
„Autorzy raportu przedstawiają stronę społeczną jako kompletnych laików w zakresie ochrony przyrody. W ruchach walczących o zachowanie lasów duży procent stanowią osoby z wyższym wykształceniem przyrodniczym, w tym coraz więcej osób po studiach leśnych. Ruchy te nie działają na ślepo, konsultują swoje postulaty i ich zasadność ze środowiskiem naukowym” - mówi OKO.press Adam Bohdan z Fundacji Dzika Polska uczestniczącej w Koalicji Kocham Puszczę, od lat zaangażowany w ochronę Puszczy Białowieskiej, uczestnik blokad wycinki w 2017 roku.
To, że organizacje ekologiczne są tworzone przez badaczy, nieraz z uznanym dorobkiem naukowym, i ściśle współpracują z ekspertami, nie jest oczywiście żadną tajemnicą.
Natomiast dla Lasów Państwowych to „aktywiści”, którym to przedsiębiorstwo musi stawiać opór. „Aktywista”, z dodatkiem „radykalny”, to słowa-klucze pokazujące, że po drugiej stronie sporu nie ma nikogo kompetentnego.
A jak jest naprawdę? Przez kilka ostatnich lat mieliśmy manifestacje publicznego wsparcia środowisk naukowców-przyrodników dla ruchu ekologicznego. Najświeższy przykład to opublikowany 7 października list otwarty apelujący o zatrzymanie wycinek w Puszczy Karpackiej. Podpisało go 200 badaczy i badaczek.
W liście udzielono również poparcia Inicjatywie Dzikie Karpaty, która od 2018 roku społecznie monitoruje gospodarkę leśną na w otulinie Bieszczadzkiego Parku Narodowego oraz na obszarze Pogórza Przemyskiego (teren wspomnianego projektowanego Turnickiego Parku Narodowego).
„Autorzy tego pseudo raportu kampanie na rzecz zachowania poszczególnych lasów sprowadzają do hejtu. Taki arogancki stosunek do społeczeństwa to wielki błąd ze strony Lasów Państwowych" - mówi OKO.press Bohdan.
"W Polsce mamy dziesiątki miejsc konfliktowych, w których ludzie walczą o zachowanie swoich lasów i takich miejsc stale przybywa" - dodaje.
Według strony „Lasy i Obywatele”, takich punktów zapalnych na mapie Polski jest obecnie 98. Witryna, jak czytamy, „pokazuje nagłośnione interwencje mieszkańców, lokalnych władz, organizacji i ruchów obywatelskich". Można na niej znaleźć m.in. linki do petycji i artykułów prasowych.
Ten problem w omawianym dokumencie dostrzegają same LP, choć nazywają te konflikty „emocjonalnymi”, deprecjonując tym samym ich wagę.
Wskazują na spory Lasów z samorządami i lokalną społecznością w lesie miejskim pod Giżyckiem (Nadleśnictwo Giżycko) i w Lesie Zwierzynieckim pod Tarnobrzegiem (Nadleśnictwo Nowa Dęba).
Twierdzą, że „wszystkie działania leśników na danym terenie są w pełni zgodne z przepisami i przewidziane w obowiązujących dla nadleśnictw 10-letnich planach urządzenia lasu, które były poddane społecznym konsultacjom".
Są też, jak czytamy, „zasadne z punktu widzenia sztuki leśnej”, ale - czuć w tym zdaniu żal - „nie są to argumenty, które przekonują protestujących". I tu dochodzimy do sedna problemu.
„W świecie, w którym obywatele interesują się tym, co się dzieje w ich otoczeniu i chcą partycypować w decyzjach podejmowanych przez urzędników, naturalna jest również potrzeba wpływu na to, co się dzieje na prawie 1/4 powierzchni naszego kraju” - napisał w artykule „Nowy sposób zarządzania polskimi lasami” Piotr Klub z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze, leśnik z wykształcenia. „Niestety rzeczywistość jest taka, że Przedsiębiorstwo Gospodarki Leśnej Lasy Państwowe jest instytucją bardzo słabo uspołecznioną".
Trudno się nie zgodzić. Bo, owszem, plany urządzenia lasu są poddawane konsultacjom, ale LP nie muszą wyników tych konsultacji brać pod uwagę. Mówiąc wprost: mogą całkowicie ignorować głos społeczeństwa. I nic im za to nie grozi, bo wspomniane plany są sądownie niezaskarżalne - mają status wewnętrznych dokumentów LP.
A tak zachwalany przez LP model trójfunkcyjnej gospodarki leśnej, która zakłada, że las jednocześnie może pełnić funkcję ochronną, społeczną i produkcyjną, nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością.
Większość konfliktów, które opisano na mapie „Lasy i Obywatele”, dotyczy właśnie konfliktu między wycinkami a rekreacyjnym korzystaniem z lasów. Ludzie, szczególnie ci mieszkający w pobliżu dużych miast, chcą mieć lasy, w których będą mogli nacieszyć się zielenią. A nie takie, w których będą „podziwiać” kolejne zręby.
Jak można ten konflikt rozwiązać? Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze proponuje wprowadzenie - jak go nazywa - „modelu separacyjnego lasów". Zakłada on, że poszczególne wydzielenia leśne będą pełnić tylko jedną funkcję wiodącą.
Oznaczałoby to podział w Polsce lasów nastawionych na lasy raczej gospodarcze - gdzie sadzi się drzewa po to, by w przyszłości wyciąć - oraz ochronne i rekreacyjne, które byłyby wyłączone z produkcji leśnej.
Czy to możliwe? „W naszych warunkach środowiskowych całkowite rozdzielenie funkcji lasów, takie jak np. w Nowej Zelandii, nie jest możliwe. Jesteśmy w gęsto zaludnionej Europie. Choć trzeba podkreślić, że częściowe rozdzielenie funkcji może być korzystne” - ostrożnie chwalił ten koncept prof. Jerzy Szwagrzyk z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie.
Można mieć jednak wątpliwości, czy ten koncept - bądź jakikolwiek inny, który nie narodzi się w łonie LP - będzie miał szansę zaistnieć. Przynajmniej do momentu, gdy społeczeństwo nie zyska większego wpływu na zarządzanie lasami w Polsce.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze