0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Na zdjęciu: Talibowie świętują rocznicę zwycięstwa w Kabulu, 15 sierpnia 2022. fot. Wakil KOHSAR / AFP.

W sierpniu i we wrześniu 2021 roku starali się udowodnić całemu światu, że nie są tymi samymi talibami, którzy rządzili Afganistanem w latach 1996-2001 i zostali obaleni w wyniku amerykańskiej interwencji po zamachu na WTC i Pentagon. Wówczas zapisali się w pamięci świata jako ci, którzy zniszczyli starożytne posągi Buddy z Bamjanu, wywlekali ludziom z domów kasety magnetofonowe i taśmy wideo a przede wszystkim jako organizatorzy masowych egzekucji, w tym kamieniowania kobiet na stadionach.

Amerykanie, wspierani przez koalicję złożoną głównie z innych państw NATO lub do NATO aspirujących, zrobili wszystko, żeby taki właśnie obraz talibów utrwalił się w światowych mediach. Rząd, który powołano do rządzenia Afganistanem w miejsce kliki „jednookiego mułły Omara”, jak nazywano na Zachodzie przywódcę talibów, miał być ich przeciwieństwem: liberalny, otwarty, demokratyczny, pozbawiony genderowych i etnicznych uprzedzeń.

Tymczasem utworzona pod auspicjami Amerykanów Islamska Republika Afganistanu nigdy nie była tym, czym deklarowano, że będzie.

Owszem, miała wiele sukcesów. Za jej rządów duża część (niestety nie wszystkie) afgańskich dziewcząt zaczęła się uczyć, kobiety mogły pracować, niektóre pełniły nawet funkcje publiczne. Zostawały gubernatorkami, prezydentkami miast i ministrami. Jednocześnie jednak Islamska Republika Afganistanu była krajem skorumpowanym, gdzie przepaść między dostatkiem elit a niedostatkiem reszty aż kłuła w oczy.

Parasto Jari, afgańska obrończyni praw kobiet, za czasów Republiki Islamskiej współpracowniczka ministerstwa do spraw kobiet, a później doradczyni ministra w ministerstwie pokoju odpowiedzialna za przygotowywanie raportów dotyczących tego, jak poszczególne propozycje wypracowanego układu pokojowego (który nigdy nie doszedł do skutku) mogą wpłynąć na sytuację afgańskich kobiet, przyznaje, że rząd Islamskiej Republiki nigdy nie zdołał przekonać Afgańczyków, że działa w ich imieniu.

– Przepaść pomiędzy rządem a społeczeństwem powiększała się systematycznie. Wiele rzeczy się na to złożyło. Nie tylko skandale korupcyjne i złe decyzje, także niekonsekwentna polityka informacyjna rządu, a czasem w ogóle jej brak – tłumaczyła mi Parasto, która dziś jest na emigracji w Polsce. – Politycy powinni przede wszystkim potrafić słuchać ludzi, dawać im poczucie, że ich sprawy są ważne. Ani za prezydentury Karzaja, ani Ghaniego nikt o to nie dbał.

Islamska Republika Afganistanu była też krajem rozdartym wojną. Amerykanie nigdy nie pokonali talibów całkowicie. Ci szybko przeszli do walki partyzanckiej. W efekcie na blisko połowie terytorium Afganistanu toczyły się mniej lub bardziej zaciekłe walki, w których ginęli nie tylko lojalni wobec rządu centralnego żołnierze i policjanci oraz walczący z nimi jego przeciwnicy, ale także cywile.

W sumie przez 20 lat trwania Islamskiej Republiki Afganistanu w działaniach zbrojnych życie straciło ponad 40 tysięcy afgańskich cywilów. Do tego należy doliczyć nieznaną dokładnie liczbę zmarłych na skutek towarzyszących walkom negatywnych zjawisk takich jak niedożywienie spowodowane niemożnością obsiania pól czy brak opieki medycznej.

Przeczytaj także:

Talibowie 2.0

Pamiętając o tym, łatwiej zrozumieć, dlaczego wiosną i latem 2021 roku części Afgańczyków wracający do władzy talibowie nie kojarzyli się tylko z tym, z czym Amerykanie chcieli by się kojarzyli – zamordyzmem, prześladowaniami kobiet i fanatyzmem religijnym - ale także z panującym za ich poprzednich rządów względnym pokojem na terytorium prawie całego kraju i skromnym wizerunkiem.

W odróżnieniu od wielu pracowników ustępującego rządu i administracji, talibscy przywódcy nie chodzili w garniturach od Armaniego i lakierkach, a w prostych tradycyjnych strojach (luźnych spodniach i długich koszulach zwanych pirochan tonbon oraz w sandałach) przypominających te noszone przez afgańskich wieśniaków.

Przejmując rządy w Kabulu talibowie chcieli wszystkich przekonać, że teraz będą jeszcze lepszą wersją samych siebie sprzed 20 lat. Nie tylko zaprowadzą wytęskniony pokój, zwalczą korupcję i skończą z arogancją władzy, ale także zrezygnują z dyskryminacji kobiet, utrzymają wolność mediów i napływ tak potrzebnych biednemu Afganistanowi inwestycji.

Okłamać część niepiśmiennych afgańskich wieśniaków zmęczonych trwającą dziesiątki lat wojną było dość łatwo. Jak nie masz nic, nad twoją wioską latają moździerzowe pociski lub śmiercionośne drony, a skorumpowani urzędnicy nawet nie przyznali ci renty po zabitym w walkach mężu lub synu, łatwo uwierzysz, że wreszcie coś w twoim losie zmieni się na lepsze.

Talibom uwierzyli też niektórzy zagraniczni dziennikarze. W końcu lata i wczesną jesienią 2021 roku wiele mediów całkiem serio donosiło, że talibowie już się zmienili, że zamierzają respektować prawa kobiet i międzynarodowe standardy. Powoływano się przy tym, na tych z ich reprezentantów, którzy chętnie rozmawiali z zagranicznymi dziennikarzami, a zwłaszcza z dziennikarkami.

Ulubieńcem był wychowany w Nowej Zelandii Abul Kahar Balchi, który świetną angielszczoną zapewniał, że rząd talibów będzie respektował prawo kobiet do edukacji oraz opieki zdrowotnej, bo „tak nakazuje islam”.

“Pracujemy nad powołaniem inkluzywnego rządu, który będzie reprezentował wszystkich Afgańczyków” – obiecywał cytowany przez BBC przywódca talibów mułła Abdul Ghani Barodar, a światowe media pokazywały migawki z rzekomych negocjacji, jakie toczyły się pomiędzy talibami a byłym prezydentem Hamidem Karzajem i byłym przewodniczącym zespołu negocjacyjnego w afgańsko-afgańskich rozmowach doktorem Abdullahem Abdullahem.

Drenaż mózgów

Tylko wykształceni, obyci w świecie Afgańczycy nie dali się nabrać na tę szopkę. Doskonale wiedzieli, że obaj politycy związani z poprzednim reżimem de facto przebywają w areszcie domowym i udając negocjacje z nimi talibowie po prostu mydlą oczy światowej opinii publicznej.

Afgańskie wykształciuchy także rozumiały dobrze, że jak talibowie zapewniając, że zagwarantują kobietom wszystkie prawa powołują się na islam, to znaczy, że tak naprawdę nie zamierzają niczego gwarantować.

Talibska interpretacja islamu bardzo bowiem różni się od tej liberalnej. Jeszcze za Islamskiej Republiki, w dystryktach kontrolowanych przez talibów szkoły dla dziewcząt na ogół zamykano, kobiety karano kamieniowaniem za cudzołóstwo, nawet jeśli "cudzołóstwem" był dokonany na kobiecie gwałt, dokładnie tak samo jak w latach 90., a dziennikarzom nie pozwalano spokojnie pracować. Nie było powodów, by wierzyć, że talibowie zdobywszy pełnię władzy zrezygnują ze swoich obyczajów.

I to właśnie ta pozbawiona złudzeń wobec talibów inteligencja i kadry, ludzie pełniący wysokie stanowiska w Islamskiej Republice, wykładowcy uniwersyteccy, lekarze, prywatni przedsiębiorcy i pracownicy administracji, jako pierwsi rzucili się do ucieczki przed talibami.

Szacuje się, że w pierwszych miesiącach po przejęciu władzy przez talibów z Afganistanu wyjechało kilkaset tysięcy najlepiej wykształconych, najbardziej wartościowych afgańskich specjalistów i specjalistek. Dla kraju, w którym tylko niecałe 40 proc. społeczeństwa umie czytać i pisać taka strata jest trudna do wyobrażenia.

Drenaż mózgów sprawił, że nawet te instytucje, których talibowie nie próbowali zniszczyć, przestały funkcjonować. W szkołach i na uniwersytetach brakowało nauczycieli, w ministerstwach urzędników, w sądach biegłych. W szpitalach przestano przeprowadzać część operacji i innych zabiegów, bo wyjechała ogromna cześć lekarzy.

Kobiety bez praw

Na początku września zamiast inkluzywnego rządu powołano rząd złożony wyłącznie z przywódców talibów, co afgańska inteligencja, już w znacznej części przebywająca wtedy na emigracji, kwitowała z typowym dla siebie czarnym humorem: nie wiadomo, czy to lista ministrów, czy poszukiwanych listami gończymi terrorystów.

Szybko zapadły pierwsze decyzje dyskryminujące kobiety. Jeszcze we wrześniu większości urzędniczek zapowiedziano, by nie wracały do pracy. Części pozwolono na własne miejsca przysłać męskich krewnych. Rozwiązano ministerstwo ds. kobiet, do powrotu do szkół średnich i gimnazjów zaproszono wyłącznie chłopców, dla dziewczynek zostawiając tylko podstawówki. Potem wydano dekret zakazujący kobietom występów w talk show, ograniczono też ich prawo do samodzielnego przemieszczania się nakazując im podróżowanie w towarzystwie męskich krewnych.

W marcu przez chwilę wydawało się, że dziewczętom będzie wolno wrócić do szkół średnich, ale jak tylko tam poszły, po wakacjach z okazji perskiego Nowego Roku, dowiedziały się, że mają natychmiast wracać do domów, bo szkoły nie są jeszcze gotowe na ich przyjęcie.

Kilka tygodni później talibowie wydali swoje zalecenia co do kobiecego ubioru. Za idealny strój została uznana burka bądź inne odzienie zasłaniające nie tylko włosy, ręce i nogi kobiet, ale także ich twarze. A co najbardziej perfidne, strażnikami przestrzegania tego dress code’u uczyniono mężczyzn, mężów, ojców lub synów kobiet. Ogłoszono, że to oni będą wzywani na przesłuchania i karani, jeśli kobiety z ich rodzin nie będą stosować się do zaleceń.

Jednocześnie, przez wszystkie te miesiące kobiety były najbardziej aktywnie przeciwstawiającą się talibom grupą społeczeństwa. Każda dyskryminująca je i ograniczająca ich prawa decyzja nowej władzy skutkowała kobiecymi demonstracjami na ulicach afgańskich miast.

Ostania odbyła się nie dalej jak wczoraj. Kobiety skandowały „chleba, pracy, wolności!”

Kiedy o podsumowanie rocznych rządów talibów poprosiłam Mahbubę Seradż, stwierdziła, że nie może nic pozytywnego powiedzieć o rządzie, który pozbawił kobiety wszystkiego co osiągnęły w ostatnim czasie.

Seradż jest afgańską arystokratką. W 2003 roku, niedługo po obaleniu talibów zdecydowała się, po blisko 25 latach na wygnaniu, wrócić do ojczyzny i zaangażowała się w pomoc Afgankom. Stworzyła między innymi sieć pro kobiecych NGO’sów oraz schroniska dla ofiar przemocy domowej. Po 15 sierpnia 2021 r. jako jedna z nielicznych znanych prokobiecych działaczek zdecydowała się zostać w Afganistanie. Chroniło ją oczywiście jej podwójne afgańsko-amerykańskie obywatelstwo i arystokratyczne koneksje, ale i tak jej decyzja była bardzo odważna. Opowiedziała mi, że udało jej się przekonać talibów, by pozwolili nadal funkcjonować jej przytułkom dla kobiet. Nauczyła ich nawet, żeby nie ulegali namowom mężów i ojców i nie zdradzali im miejsca pobytu kobiet, które uciekły przed nimi z domów. To jednak są małe prywatne sukcesy Mahbuby w kontaktach z konkretnymi talibami, a bilans ich rządów w kwestii praw kobiet jest totalnie na minusie.

Wszyscy głodni, ale kobiety najbardziej

Hasło skandowane na kobiecej demonstracji zdradza jednak, że nie tylko w kwestii praw kobiet talibowie nie spełnili obietnic i pokładanych w nich chociaż przez część społeczeństwa nadziei. Gdy przejęli władzę, Amerykanie zamrozili większość aktywów afgańskiego Banku Centralnego. To, wraz z wycofaniem się z Afganistanu większości prywatnych i państwowych darczyńców, których datki stanowił nawet 60 procent państwowego budżetu oraz podstawę funkcjonowania wielu innych instytucji społecznych, takich jak niektóre szkoły, kliniki, centra szkoleniowe czy spółdzielnie pracy, doprowadziło afgańską gospodarkę nad skraj przepaści.

Odcięcie Afganistanu od światowego systemu finansowego oraz chroniczny brak gotówki sprawiły, że splajtowało wiele tamtejszych prywatnych biznesów. Pracę straciły więc nie tylko kobiety zatrudnione w administracji państwowej czy szkołach średnich, także wielu mężczyzn, pracujących tak w publicznym, jak i w prywatnym sektorze.

Organizacje pomocowe szacują, że nie dojada ponad 95 procent Afgańczyków, Save the Children w swoim raporcie poinformowała, że 80 procent afgańskich dzieci w ciągu ostatniego miesiąca chodziło głodnych spać, a milion najmłodszych dzieci zagrożona jest śmiercią lub poważnymi powikłaniami z powodu głodu.

Głód jednak najczęściej także dotyka kobiety. Jeśli w gospodarstwie jest mało jedzenia, to one w pierwszej kolejności ograniczają swoje porcje. Wśród rodzeństwa to dziewczynkom w pierwszej kolejności ogranicza się ilość pożywnych składników. Dorosłe kobiety często już nie wkładają do ust nic poza starym chlebem i cienką, zieloną herbatą. Łatwo się domyśleć, że na takiej diecie zapadają na różne choroby i słabną w oczach.

Nikt nie jest bezpieczny

Talibom nie udało się też zapewnić pokoju ani bezpieczeństwa. Faktycznie, od kiedy przejęli władzę, ustały działania wojenne między nimi a siłami rządowymi i wspierającymi ich Amerykanami. Nie skończy się jednak zamachy bombowe. Teraz ładunki wybuchowe podkładają głównie terroryści z Państwa Islamskiego, które chce osłabić państwo talibów, by przejąć w nim władzę i zaprowadzić w nim własne, jeszcze bardziej fundamentalistyczne porządki.

Państwo Islamskie atakuje nie tylko talibów. Także mniejszości religijne, przede wszystkim Hazarów, ale również sufich. Od lata zeszłego roku w zamacha bombowych zginęło kilkaset osób. Oficjalne dane talibów zaniżają te liczby, bo zapewnienie bezpieczeństwa miało być ich głównym atutem, a jak się okazało nawet tego nie byli w stanie zrobić. Zresztą część zamachów i tak jest im na rękę. Szyickich Hazaraów nienawidzą tak samo jak fanatycy z Państwa Islamskiego, prześladowali ich już w latach 90, a dziś nie kwapią się by wyjaśnić i zatrzymać sprawców któregokolwiek ze skierowanych przeciwko nim aktów terroru.

Mają miejsce też samosądy, dawne ofiary wymiaru sprawiedliwości Islamskiej Republiki mszczą się na prokuratorach, którzy kiedyś wsadzali ich do wierzenia, policjantach i dziennikarzach opisujących ich przewinienia. W tajemniczych okolicznościach giną lokalni działacze i działaczki, aktywiści, muzycy i artyści. Talibowie, mimo, że oficjalnie potępiają te zamachy, nie robią nic by osądzić ich sprawców, a lokalni przywódcy talibów na nieformalnych spotkaniach nie raz przyznawali, że stoją za nimi ludzie z ich własnych szeregów, nad którymi albo nie mają albo nie chcą mieć kontroli. Mimo zapewnień o łasce dla niegdysiejszych przeciwników politycznych i wewnątrz afgańskim pojednaniu dawni afgańscy wojskowi, policjanci czy sędziowie nie są w państwie talibów bezpieczni.

Amerykański błąd

Dojście talibów do władzy niewątpliwie ułatwiły grzechy poprzednich rządów, a także zachowanie się amerykańskich i innych zachodnich żołnierzy w Afganistanie. Niewinni cywile zabijani z dronów jako terroryści, wielka niczym pałac namiestnikowski ambasada USA w centrum Kabulu czy afgańscy politycy wzywani na dywanik do Waszyngtonu, wszystko to nie poprawiało wizerunku Islamskiej Republiki ani nie przysparzało jej zwolenników wśród co bardziej patriotycznie i konserwatywnie nastawionych rodaków.

Przyznaje to także Habiba Sarabi, afgańska polityczka, związana z poprzednim ustrojem niegdysiejsza ministerka do spraw kobiet a także pierwsza kobieca gubernatorka w kraju, ostatnio zaś jedna z czterech kobiet członkiń zespołu negocjującego w Dosze warunki przyszłego pokoju z talibami. Jej zdaniem jednak bezpośrednich przyczyn tak gwałtownego przejęcia władzy przez talibów i w efekcie zniszczenia wszystkiego, co udało się w Afganistanie przez ostatnie dwie dekady zbudować, należy szukać w sposobie prowadzenia negocjacji pokojowych.

- Porozumienie pomiędzy Amerykanami a talibami negocjowano za zamkniętymi drzwiami. To ogromny błąd, że nie dopuszczono do tych rozmów rządu afgańskiego, który przecież był ważną stroną konfliktu – tłumaczyła mi Sarabi. - W rezultacie społeczeństwo nigdy nie dowiedziało się, na co Amerykanie umówili się z talibami, a nasz rząd rozpoczynając już negocjacje afgańsko-afgańskie był od początku na słabszej pozycji.

Oficjalne porozumienie kończące amerykańsko-talibskie negocjacje zawierało wezwanie do rozmów afgańsko-afgańskich i od ich postępu uzależniało wycofanie się Amerykanów z Afganistanu. Tymczasem Amerykanie ogłosili decyzje o swoim wycofaniu się pomimo, że talibowie nie przestrzegali zawieszenia broni i że ich negocjacje z delegacją afgańskiego rządu utknęły w martwym punkcie.

- To dało Afgańczykom poczucie, że zostali przez Amerykanów spisani na straty – mówiła Sarabi. - Zostało podkopane morale afgańskiego wojska, które nabrało świadomości, że jego najważniejszy sojusznik je porzucił. Amerykanom zależało, żeby Afganistan ponownie nie stał się poligonem dla międzynarodowego terroryzmu. Talibowie teoretycznie obiecali im, że zerwą związki z Al. Kaidą, ale wydarzenia sprzed kilku dni, kiedy amerykański dron zabił Ajmana Al Zawahiriego, człowieka numer dwa w Al Kaidzie, który jak się okazuje mieszkał sobie w samym centrum Kabulu, w środku zielonej strefy, pokazują, że talibowie niespecjalnie przejęli się obietnicami, jakie złożyli Amerykanom.

Więcej niż własny stołek

Sarabi przyznała także, że błąd popełnił prezydent Aszraf Ghani. Powinien był pójść na kompromis, ustalić, że jakoś dopuści talibów do władzy, a dzięki temu ocali choć część instytucji zapewniających rządy prawa. – Tymczasem – zauważyła Sarabi - on chciał jednoznacznej wygranej, całej stawki dla siebie. Wiedział, że kompromis oznacza dla niego osobiście utratę władzy. Dlatego go odrzucał. A w efekcie nie tylko sam stracił władzę ale i dopuścił do tego, że Afganistan pogrążył się w chaosie i beznadziei na długi czas.

Bez pomocy międzynarodowej Afganistan sobie nie poradzi. Wszystkie moje rozmówczynie są co do tego zgodne.

– Potrzebujemy silnego i konsekwentnego lobby, które przekona światową opinię publiczną, że afgańskie społeczeństwo potrzebuje pomocy, a rząd wsparcia

– mówiła Parasto Jari. – Nie chodzi o popieranie talibów, a o poczucie odpowiedzialności, za to co dzieje się w Afganistanie. Bez wsparcia dla tamtejszego społeczeństwa obywatelskiego, bez mądrze udzielanej pomocy humanitarnej i odpowiedniej presji na rząd Afganistan nigdy się nie podźwignie – tłumaczyła mi Paratso.

Ona, w odróżnieniu od wielu innych afgańskich emigrantek, wciąż wierzy, że jeszcze kiedyś wróci do Afganistanu. Niestrudzenie bierze udział w debacie publicznej o afgańskich sprawach, która niestety teraz toczy się już głównie za pośrednictwem mediów nadających spoza Afganistanu. Apeluje do międzynarodowej opinii publicznej i do samych Afgańczyków. Czeka na moment, kiedy będzie mogła zająć się na poważnie afgańską polityką, tak jak to od lat planowała. Raz już miała wystartować w tamtejszych wyborach parlamentarnych, ale finalnie w 2018 roku w jej okręgu wyborczym, w Ghazni, wybory się nie odbyły, ze względu na złą sytuację związaną z bezpieczeństwem (w wielu tamtejszych dystryktach toczyły się wtedy walki pomiędzy talibami a siłami wiernymi rządowi).

Mam nadzieję, że będzie jej to dane. Afganistan potrzebuje polityczek, które myślą o czymś więcej niż zachowanie własnego stołka.

Może gdyby przez 20 lat trwania Islamskiej Republiki więcej kobiet dopuszczono do rządzenia, może gdyby w teamie negocjującym z talibami nie było tylko czterech kobiet na 12 osobową delegację, już wcześniej zawarto by jakiś sensowny kompromis z talibami. Życie afgańskich kobiet nie zostałoby wywrócone do góry nogami, nie zniszczono by instytucji państwa, a miliony Afgańczyków nie musiałaby szukać ratunku w emigracji.

Udostępnij:

Ludwika Włodek

Dziennikarka, socjolożka, adiunktka w Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, autorka m.in. zbioru reportaży z Azji Środkowej „Wystarczy przejść przez rzekę" i „Buntowniczek z Afganistanu" (WAB 2022).

Komentarze