W wyobraźni kremlowskich elit Rosja wciąż może odgrywać rolę Związku Radzieckiego. Niektórzy zachodni komentatorzy nabierają się na tę fantazję. W rzeczywistości kraj nie ma do tego potencjału, a samo naśladowanie ZSRR jest fatalnym pomysłem — pisze ekonomista dr Tomasz Makarewicz
W połowie 2021 roku Stany Zjednoczone wycofały swój sprzeciw wobec budowy gazociągu Nord Stream 2. Waszyngton przedstawił tę decyzję jako gest dobrej woli wobec Europy i w szczególności Niemiec, po turbulentnej czterolatce Trumpa. Między wierszami można było też wyczytać, że Amerykanie nie są zainteresowani boleśniejszymi sankcjami wobec Rosji, bo nie uznają jej za groźbę dla Europy czy poważnego konkurenta. Administracja Bidena, podobnie jak wcześniej administracje Trumpa i Obamy, wolała skupić się na polityce przekierowania uwagi USA na Pacyfik i Azję południowo-wschodnią oraz na rozgrywce z prawdziwym przeciwnikiem, czyli Chinami. Komentatorzy w Europie przecierali oczy ze zdumienia – przecież Rosja jest supermocarstwem i drugą potęgą wojskową świata, spadkobiercą ZSRR, jak można ją tak lekceważyć?
Ten sam ton zdominował dyskusję o rosyjskiej agresji na Ukrainę. Jeszcze do niedawna powszechne były opinie, że Ukraina zwyczajnie nie ma szans, że rosyjskie wojska zatrzymają się w najlepszym wypadku na Dnieprze oraz że NATO-wskie dostawy broni w Ukraińcach wzbudzają tylko fałszywą nadzieję. Koniec końców, rosyjski kolos ma nieprzebrane zasoby ludzkie, potężną armię i nowoczesny, technologicznie zaawansowany przemysł zbrojeniowy. Ukraina (i być może cała wschodnia Europa) powinna pogodzić się z faktem, że przynależy do strefy wpływów Rosji.
Ta narracja zaowocowała egzotycznym sojuszem Henry’ego Kissingera (który wzywał do uznania granicy z 2014 roku ), Noama Chomsky’ego, Johna Mearsheimera, Tulsi Gabbard (byłej Demokratycznej kandydatki na prezydenta, a obecnie gwiazdy konserwatywnej stacji Fox News), redakcji lewicowego magazynu Jacobin, przedstawicieli niemieckiego wojska i świata kultury, węgierskiego rządu oraz naszego rodzimego Łukasza Warzechy. Wiele z tych postaci powielało też kremlowską narrację, jakoby ekspansja NATO w naszym regionie niepotrzebnie prowokowała Rosję.
Tymczasem wojna okazała się kompromitacją rosyjskiej machiny wojennej. Symbole pierwszego półrocza inwazji to nieudane rajdy spadochroniarzy WDW na Hostomel i Odessę, zakopany w błocie pancerny konwój pod Kijowem, czołgi wystrzeliwujące wieże w stratosferę, i żółwie tempo artyleryjskiego walca w Donbasie. We wrześniu Ukraińcy udowodnili pod Charkowem, że potrafią atakować równie skutecznie, jak się bronić, i to przy wciąż niewystarczającej pomocy od Zachodu.
Putin miał gładko zająć Ukrainę w kilka dni, tymczasem musi ogłaszać pierwszą od Drugiej Wojny Światowej mobilizację i upokorzony patrzeć, jak Chiny kradną mu strefę wpływu w Azji centralnej.
Jak to się stało? Dlaczego komentatorzy tak przecenili Rosję? Dlaczego zamiast godnego następcy, mamy zaledwie cień ZSRR? W tym tekście chciałbym wskazać na dwa strukturalne, gospodarcze powody słabości Rosji: Rosja nie ma potencjału na odgrywanie ZSRR, oraz samo odgrywanie ZSRR jest złym pomysłem.
W rosyjskiej narracji o „rosyjskim świecie” widać wyraźną pogardę dla Ukraińców i ogólnie mieszkańców byłego imperium radzieckiego. Kreml nie jest tutaj zresztą wyjątkiem, wszystkie imperia lubiły podkreślać rzekomą wyższość panującej grupy etnicznej i umniejszać wkład podbitych ludów, od rzymskiej niechęci wobec „barbarzyńców” (z których rekrutowali się najznamienitsi cesarze rzymscy), po brytyjski mit „brzemienia białego człowieka”.
Wielu komentatorów daje się złapać na takie utożsamienie imperium radzieckiego z Rosją. Sprzyja temu fakt, że w języku potocznym przyjęło się mówić o Sowietach i Rosjanach zamiennie, a w dodatku wielu zachodnich publicystów zapomina, że imperium radzieckie to także kraje Paktu Warszawskiego.
W momencie upadku Muru Berlińskiego Związek Radziecki miał około 287 milionów mieszkańców, ale tylko połowa z nich (147 milionów) zamieszkiwała RFSRR. Do tego należy doliczyć satelity we wschodniej Europie o łącznej populacji około 112 milionów ludzi.
Całe imperium liczyło więc mniej więcej 400 milionów mieszkańców, wobec 144 w Rosji w 2020 roku. Innymi słowy, dzisiejsza Rosja ma ledwo 36 proc. (jedną trzecią) zasobów ludzkich, jakimi dysponował ZSRR tuż przed upadkiem komunizmu.
Co gorsza, zdecydowana większość reszty stoi teraz po stronie Ukrainy. W zasadzie już sama ta statystyka jest wystarczającym argumentem do obalenia tezy, że Rosja może być silna jak ZSRR, ale pójdźmy nieco dalej.
W imperialnej pogardzie do podbitych ludów kryje się przekonanie, że liczy się tylko metropolia, a reszta jest wręcz ciężarem, który wymaga kosztownej misji „cywilizacyjnej”. W wypadku imperium radzieckiego taka narracja jest zwyczajnie bzdurą.
W 1945 Stalinowi udało się zagarnąć tereny, których poziom rozwoju gospodarczego znacznie przewyższał rosyjski. Wschodnie Niemcy, Czechosłowacja, Polska, Węgry, to kraje o solidnej bazie przemysłowej, która miała krytyczny wkład w budowę radzieckiej potęgi wojskowej.
Na przykład w latach 80. zakłady BUMAR produkowały rocznie około 160 czołgów T-72, czyli tyle, ile... Rosja rocznie w ostatniej dekadzie! (Gwoli sprawiedliwości, Rosjanie produkują obecnie nowsze wersje tego czołgu). Polska zbrojeniówka zaopatrywała wojska Układu Warszawskiego w ciągniki, radiostacje, transportery opancerzone, śmigłowce, karabiny – i tę listę można by ciągnąć dla Polski i innych radzieckich satelitów. Wspomniane kraje przeprowadziły też w ostatnim ćwierćwieczu udane reformy polityczne i gospodarcze, potrafiły sprawnie wykorzystać integrację europejską i zapewniają swoim obywatelom wyższy standard życia niż Rosja.
Wartość radzieckich satelitów można też przybliżyć prostą miarą kapitału ludzkiego. Tzw. Lista Szanghajska to popularny ranking światowych uniwersytetów. Daleko jej do doskonałości, ale dość nieźle oddaje, gdzie z grubsza lokuje się dany kraj. Rosja ma obecnie 10 uniwersytetów na tej liście i tylko jeden (Moskiewski Uniwersytet Państwowy) w pierwszej dwusetce. Polska, pomimo trzech dekad fatalnego zarządzania szkolnictwem wyższym, może poszczycić się 11 wpisami na liście, chociaż dwa najwyższe (UW i UJ) lokują się dopiero w piątej setce. Czechy mają 8 uniwersytetów, Węgry 4, a wschodnie Niemcy otwierają stawkę Dreznem i Lipskiem (oba w trzeciej setce). Potwierdza to moje osobiste doświadczenie – na międzynarodowych konferencjach naukowych Rosjanie stanowią wyraźną mniejszość w grupie wschodnioeuropejskich akademików. Mówimy więc o olbrzymim kapitale ludzkim, który Rosja straciła wraz z upadkiem ZSRR.
Ten sam schemat powtarza się w łonie samego ZSRR. Kremlowska propaganda może pisać o Ukraińcach jako niewykształconych wieśniakach, ale ukraiński przemysł miał kluczowe znaczenie dla radzieckiej potęgi gospodarczej i wojskowej. Chciałbym przedstawić Czytelnikom dwa typowe przykłady.
Kiedy Ukrainie udało się zatopić krążownik Moskwa, mogliście spotkać się z twierdzeniem, że Rosja nie ma jak wyprodukować kolejnego. To nie jest hiperbola. Rosja oczywiście nie zgubiła planów tego okrętu, problemem jest brak odpowiedniej infrastruktury. Moskwa (oryginalnie Sława) była jednym z trzech krążowników klasy Projekt 1164 Atlant, a wszystkie trzy zbudowano w stoczni w Mikołajowie. Czytelnicy mogą kojarzyć to miasto z doniesień frontowych – po nieudanym marszu na Odessę, Mikołajów stał się twierdzą Ukraińców naprzeciw Chersonia. Problem w tym, że w Rosji nie ma obecnie stoczni, która byłaby w stanie udźwignąć podobny projekt.
Co ciekawe, w Mikołajowie Sowieci zbudowali też jedyny rosyjski lotniskowiec (Admirał Kuzniecow). Ten okręt znajduje się w tak żałosnym stanie technicznym, że ma problemy z rozwinięciem prędkości niezbędnej dla bezpiecznego startu samolotów (przypominam, że to lotniskowiec), których Rosji zresztą brakuje. Nie jest jasne, czy ten okręt uda się kiedykolwiek wyremontować.
Przejdźmy do drugiego przykładu. Obecne fale sankcji przypomniały nam, że rosyjski przemysł zbrojeniowy nie jest samowystarczalny i potrzebuje zagranicznych komponentów i maszyn, na przykład optyki i mikroprocesorów. Dlatego mam dla Czytelników następującą zagadkę: z puli sankcji nałożonych na Rosję po inwazji na Krym i Donbas w 2014 roku, sankcje którego państwa najboleśniej uderzyły rosyjską zbrojeniówkę? Dokładnie oczywiście nie wiemy, ale istnieją silne przesłanki, aby sądzić, że… ukraińskie. Według raportu Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych z końca 2017 roku, Rosja miała na przykład problemy ze znalezieniem zamiennika dla ukraińskich silników odrzutowych i siłowni okrętowych. Chciałbym podkreślić – nie mówimy tu o stali czy prostych śrubkach, ale o wyrafinowanych technologicznie zespołach.
Te przykłady są znakami wyraźnego trendu. SIPRI (Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań Pokojowych) co roku publikuje wskaźniki TIV (trend indicator values), które są popularną miarą realnej wartości eksportu broni między krajami. Na wykresie poniżej możemy zobaczyć ten wskaźnik dla USA i ZSRR/Rosji na przestrzeni ostatnich czterech dekad:
Jak widzimy, wartość eksportu radzieckiej broni spadała przez całą ostatnią dekadę jego istnienia i załamała się po 1990 roku. Rosyjska zbrojeniówka nigdy nie odbudowała swojej zagranicznej pozycji z czasów ZSRR, ale notowała systematyczny wzrost aż do inwazji na Krym, po której sankcje cofnęły ją do poziomu z 2000 roku. Obraz rzeczy jest jeszcze bardziej żałosny, jeśli spojrzeć na dwa ostatnie lata:
Rosja straciła miano drugiego co do wielkości eksportera uzbrojenia na rzecz Francji, a w dodatku wartość jej eksportu jest mniejsza niż sumarycznie eksport trzech kolejnych największych producentów w Europe (Włochy, Niemcy i Hiszpania). Czytelnicy dobrze rozumieją: nawet bez udziału USA, rosyjski sektor zbrojeniowy eksportuje ledwo połowę tego, co gnuśna ponoć Unia Europejska.
Powyższe rozważania pokazują, że różnica w populacji między byłym imperium radzieckim a obecną Rosją jest też niezłą miarą różnicy ich potencjałów gospodarczych i przemysłowych.
Rosja zwyczajnie nie ma siły gospodarczej, aby być nowym ZSRR w sytuacji konfrontacji z byłymi satelitami. Bez podbitych ludów, bez ich wysiłku i zasobów, z imperium zostaje tylko fasada.
Prowadzi to nas do kolejnego pytania: czy próba odrestaurowania ZSRR ma w ogóle sens?
W dyskusji o ZSRR nie wolno zapomnieć o jednym istotnym fakcie. Związek Radziecki upadł sam z siebie, pod ciężarem niewydolnego politycznie i gospodarczo systemu władzy. Ekonomiści są w miarę zgodni co do objawów tej niewydolności.
Tempo industrializacji państw Układu Warszawskiego jest niewątpliwie imponujące (chociaż okupione tragiczną daniną krwi, szczególnie w Związku Radzieckim), ale radziecki system gospodarczy bardzo szybko wyczerpał swój potencjał. Przez całą Zimną Wojnę państwa komunistyczne miały problemy z rozwojem przemysłu lekkiego, w dodatku szybko zaczęły przegrywać z Zachodem w wyścigu technologicznym. Gwoździem do trumny radzieckiego imperium była rewolucja informatyczna, do której ZSRR nie potrafił się zaadoptować. Jako ciekawostkę można przypomnieć, że już pod sam koniec PRL-u przyszły prezydent Kwaśniewski marzył o polskim Apple. Nie udało się — ani w Polsce, ani w Rosji.
W międzyczasie kremlowskie elity postawiły na inny model gospodarczy: ZSRR stał się jednym z najważniejszych producentów zasobów energetycznych. Dla Moskwy gaz miał być głównym źródłem zachodnich dewiz, ale też i narzędziem geopolitycznego szantażu. W tym sensie Rosja Putina jest istotnie kontynuatorem ZSRR.
Problem w tym, że ten model nie ma przyszłości. O pułapkach klątwy surowcowej i tzw. chorobie holenderskiej pisałem wcześniej w OKO.press:
W skrócie: jeżeli gaz i ropa stają się głównym źródłem dochodów dla gospodarki, rząd i biznesowe elity tracą bodźce do inwestycji w inne gałęzie przemysłu, a z drugiej strony silna waluta powoli dusi te gałęzie. W efekcie dostajemy państwo, które staje się technologicznie zależne od nabywców swojego gazu. Na domiar złego, Putin kontynuuje inną radziecką tradycję, zgodnie z którą korupcja jest nie tylko produktem ubocznym, ale wręcz rdzeniem modelu zarządzania gospodarką.
Efekty widzimy na polu bitwy, z symboliczną rolą czołgów. Rosja teoretycznie pracuje nad nowoczesnymi systemami bojowymi, na przykład czołgi T-14 Armata na papierze wyglądają na równorzędne, albo i lepsze od zachodnich. Armaty pierwszy raz zaprezentowano publicznie w 2015 roku, a w Moskwie mówiło się o zakupach idących w setki. Siedem lat później, Rosjanie posiadają kilka prototypowych maszyn i nie są w stanie wdrożyć masowej produkcji z uwagi na zachodnie sankcje i brak odpowiednich komponentów. W Ukrainie zobaczyliśmy za to chmary T-72 – pierwsze egzemplarze wyprodukowano w 1969 roku (Putin kończył akurat wtedy liceum), a nowe wersje tego czołgu do dzisiaj pozostają głównym produktem rosyjskiej zbrojeniówki. Tymczasem głębsza modernizacja armii okazała się taką samą ułudą, jak modernizacja gospodarki (tu polecam raport SIPRI o stanie rosyjskiej armii jeszcze z 2020 roku).
Podsumowując, Rosja Putina próbuje wdrożyć w życie nieco tylko zmodernizowany model gospodarczy, który skazał ZSRR na stagnację technologiczną i ostatecznie upadek. Na domiar złego, Rosja nie posiada potencjału przemysłowego i ludzkiego imperium radzieckiego.
Rosja nie jest wielkim, niepokonanym imperium, ale państwem z gospodarką wielkości Brazylii i dwiema trzecimi jej populacji. Jedyny atut Rosji to zasoby broni i przestarzała zbrojeniówka, odziedziczone po ZSRR. Putin na naszych oczach przepala się przez te zasoby w rekordowym tempie, niczym nieudolny panicz przez srebra rodowe przy stoliku karcianym.
Po przeciwnej stronie, państwa NATO mają wielokrotnie większy potencjał gospodarczy i wojskowy, dlatego zachodnia pomoc nie przedłuża agonii Ukrainy, ale daje jej realną szansę na zwycięstwo i przyśpiesza dekolonizację Rosji.
Juniorprofesor na Uniwersytecie w Bielefeld. Interesuje się interakcjami rynków finansowych i makroekonomii, wpływem polityki monetarnej na stabilność makroekonomiczną i finansową, oraz bańkami spekulacyjnymi
Juniorprofesor na Uniwersytecie w Bielefeld. Interesuje się interakcjami rynków finansowych i makroekonomii, wpływem polityki monetarnej na stabilność makroekonomiczną i finansową, oraz bańkami spekulacyjnymi
Komentarze