Przywitaliśmy Rosjan potrojonymi cenami za mieszkania, taksówki i jedzenie – mówią Gruzini. – To doskonały moment, by na nich zarobić. To im powinno być wstyd, że nas okupują, ale wstydu nie mają. Skoro nasz rząd traktuje ich jak turystów, będziemy też kasować ich jak turystów
15 dnia po ogłoszeniu przez Putina „częściowej” mobilizacji idę na spotkanie pod tytułem „Apteczka pierwszej pomocy dla nowych gości w Gruzji”. Jest czwartek, osiemnasta, w Tbilisi powoli zaczyna się wieczór, a z nim nocne życie. Spotkanie odbywa się w „Domu” na ulicy Betlemi, w samym centrum starej dzielnicy Sololaki. „Dom” to rosyjska organizacja, która powstała w ciągu ostatniego pół roku. Założył ją Maks Iwantsow, petersburski aktywista, którego poznałam w marcu.
Wtedy był tu nowy, zaledwie kilka dni po ucieczce z Rosji, dziś okrzepł, zorganizował się i prężnie działa. Aktywizuje wolontariuszy, organizuje szkolenia dla dziennikarzy i opracowuje system edukacyjny dla rosyjskich dzieci. Uczą się zdalnie w rosyjskich szkołach, ale w samym Tbilisi działa już 15 domowych szkół i przedszkoli dla dzieci uciekinierów. Teraz jednak Iwantsow wszystkie siły wkłada w adaptację tych, którzy uciekli od poboru.
To już dziesiąte spotkanie dla nowych. Ludzie powoli się schodzą, ale nie ma ich zbyt wielu, z dziesięciu młodych mężczyzn i dwie kobiety. Nie znają się. Nieśmiało się rozglądają. Widać, że dopiero co przyjechali.
- Gruzini nie rozumieją, dlaczego właśnie ich kraj wybraliśmy – zaczyna Andriej, prowadzący spotkanie. – Są w szoku. A Gruzja to dla nas dobre miejsce do życia. Mamy tu wszystko, czego nam potrzeba: spokój, roczny bezwizowy pobyt, bez problemu możemy pracować, otwierać rachunki bankowe i firmy. Jest też tanio. Niemniej, pytają: dlaczego? Rosja nie jeden raz napadła na Gruzję, dlatego dla niektórych Gruzinów fakt, że od marca Tbilisi mówi po rosyjsku, może być traumą.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
Od marca do października na mapie Tbilisi przybyło rosyjskich klubów i miejsc spotkań. Jest „Koshini”, bar z pięknym widokiem na całe miasto. Wzbudza dużo kontrowersji wśród rosyjskiej diaspory. Plotka głosi, że założyli go liberałowie z kręgów Nawalnego, a z nimi nie każdemu po drodze. Jest też „Graal” w samym centrum starówki, w którym pracownicy witają się gruzińskim „gamardżoba”, a nie rosyjskim „zdrawstwujtie”. I choć na tym ich znajomość gruzińskiego się kończy, jakoś się starają. Jest i „Szpana” na Mardżaniszwili, bar, który zdążył już zmienić nazwę i rozkręcić aferę w rosyjskim półświatku.
Na początku nazywał się „Freak” i był barem wegetariańskim, ale się zradykalizował. Weganie, którzy byli w większości, wyrzucili z pracy wszystkich wegetarian i zaczęli od nowa.
Od plotek się roi. Nic dziwnego, Tbilisi zawsze żyło plotką. Idę do każdego z tych miejsc. Wszędzie słyszę tylko rosyjski i widzę słowiańską urodę.
Wśród gości nie zauważam nikogo prócz Rosjan. To dziwne uczucie. Jakbym nie była w Gruzji. Nawet menu jest tylko po rosyjsku i angielsku, gruzińskiego brak.
O to, jak się ze sobą ułożyli, pytam Rosjan i Gruzinów.
– Prowadzimy dwa paralelne życia, jedno nasze, rosyjskie, obok płynie ich, gruzińskie – mówi Maks. – W zasadzie można powiedzieć, że nie potrzebujemy siebie nawzajem. Stykamy się na ulicach, w bankach, agencjach nieruchomości, ale poza usługami nie musimy mieć ze sobą kontaktu. Gruzini w zasadzie nie zaglądają do naszych miejscówek.
– Podjąłem próbę robienia w „Domu” eventów po angielsku, ale nie było publiki. Przez te pół roku udało nam się stworzyć prężnie działającą community, więc potrzeby bycia blisko z Gruzinami nie mamy. Może to i lepiej, bo bliskość zawsze wiąże się z lojalnością. Pewnie nie moglibyśmy wtedy urządzać spotkań w sprawie LGBT albo poruszać innych drażliwych tematów. Wolimy robić swoje, na swoich warunkach i nie rzucać się w oczy – deklaruje Maks.
Wśród Rosjan zdania na ten temat są jednak podzielone. Inaczej do problemu podchodzi Stas Gaiworonsky, bukinista, który osiadł w Tbilisi w listopadzie 2019 roku i otworzył księgarnię Itaka Books.
- Dla mnie to jak budowanie ruskiego miru w Gruzji – wkurza się. – Getto i zamknięcie na innych. Nie podobają mi się te ekspackie miejsca, stworzone stricte pod Rosjan. My tu nie jesteśmy u siebie, a w nich się rozmawia tylko po rosyjsku. O gruziński nikt się nawet nie stara.
– Nie mogę powiedzieć, że sam władam tym językiem, ale się uczę. Trochę uciekam od Rosjan, raczej przyjaźnię się z Ukraińcami i Gruzinami, pewnie dlatego patrzę na ten masowy najazd z lękiem.
Gruzini rosyjskie miejsca omijają szerokim łukiem. Wiedzą o nich, ale nie chodzą. Nie czują się tam dobrze. Marta Adaraszelia, redaktorka naczelna portalu Sova.news, przez przypadek weszła do jednego z nich na kawę.
- Zamówiłam i po chwili dotarło do mnie, że barman nie rozumie, co do niego mówię – opowiada. – Powtórzyłam po angielsku, ale też nie zrozumiał. W końcu pojawił się ktoś, kto przetłumaczył moje zamówienie. Moment, kiedy w swoim kraju nie mogę zamówić kawy w swoim języku, jest dla mnie jak przekroczenie czerwonej linii. Mimo że doskonale znam rosyjski, nie zgadzam się na mówienie w tym języku w moim kraju. To bardzo nieprzyjemne doświadczenie.
Nie ma w gruzińskim prawie zapisu, który zabraniałby prowadzenia biznesu w Gruzji bez znajomości gruzińskiego. Korzysta z tego wiele narodowości, nie tylko Rosjanie. Podobne prowadzą Chińczycy, Turcy, Irańczycy, Hindusi, Polacy. Nie wszędzie też można spotkać gruziński, ale to Rosjanie kłują w oczy najbardziej.
Od 1 marca do 1 sierpnia, jak podają Geostat i Sowa.news, Rosjanie otworzyli 45 tysięcy kont bankowych i otrzymali 178 mln dolarów kredytu, kupili też ponad 3 tysiące nieruchomości. I wszędzie chcą mówić po rosyjsku. Ale Gruzini nie wszędzie się na to godzą.
Najsłynniejsza imprezownia w całym postsowieckim świecie, tbiliski Klub Basiani, w ogóle nie wpuszcza Rosjan w swoje mury. Restrykcje wprowadził także bar Deda Ena. W kwietniu zaordynował dla obywateli RF obowiązek wypełnienia formularza, który nazwał wizą. Gość zobowiązuje się m.in. do niepłacenia w rublach, zwracania się do personelu w językach gruzińskim lub angielskim i niezmuszania nikogo do rozmowy po rosyjsku.
A to nie wszystko. Aby otrzymać wizę trzeba zgodzić się z ośmioma punktami:
Na początku października stolicę Gruzji odwiedziła Ksenia Sobczak, rosyjska celebrytka, dziennikarka i youtuberka, ale przede wszystkim córka byłego burmistrza Petersburga, bliskiego współpracownika Putina. Na swoim kanale opublikowała wywiad z Dato Lapaurim, właścicielem baru Deda Ena. Ona pyta po rosyjsku, on odpowiada po angielsku. Stoją przed barem, pod wielkim napisem kierującym rosyjski okręt wojenny w znanym wszystkim kierunku. Przed, bo Ksenia Sobczak do baru wpuszczona zostać nie może – oddała swój głos na Putina, nie spełnia więc pierwszego warunku. Za chwilę okaże się, że nie tylko tego. Oto fragment ich rozmowy (w przekładzie z j. angielskiego i rosyjskiego):
SOBCZAK: Jestem pewna, że gdyby otworzył pan w Niemczech bar Deda Ena i wprowadził takie wizy dla Żydów, to zamknęliby go już na następny dzień. To zostałoby uznane za nazizm.
LAPAURI: Nie ma żadnego związku między Żydami w Niemczech, a Rosjanami w Gruzji. To dwie różne historie.
SOBCZAK: To ocenianie ludzi po narodowości. Gdyby tutaj przyszedł Francuz, który popiera Putina, to nie musiałby wypełniać tego formularza.
LAPAURI: Formularz jest skierowany do Rosjan, bo Putin to wasz przywódca. Wy go wybraliście. Nie ma znaczenia, czy te wybory były sprawiedliwe, czy nie, faktem jest, że większość Rosjan popiera jego politykę.
SOBCZAK: Ale nie wszyscy. Dlaczego ta aplikacja jest tylko dla Rosjan?
LAPAURI: Bo 20 proc. mojego kraju jest okupowane przez Rosję. 300 tys. Gruzinów z Abchazji i rejonu cchinwalskiego ze względu na Rosję stało się uchodźcami we własnym kraju.
SOBCZAK: Ale nie każdy Rosjanin, który przyjeżdża do Tbilisi, wie, o co chodzi na przykład z Abchazją.
LAPAURI: Powinien wiedzieć.
SOBCZAK: A co, jeśli nie wie?
LAPAURI: To nie powinno go tu być. Nie chcemy tutaj takich Rosjan, którzy przyjeżdżają jeść chaczapuri. Niewiedza jest popieraniem polityki Putina.
SOBCZAK: Rozumiem, że chce pan oświecać Rosjan na temat historii swojego kraju, ale do czego jest potrzebny punkt „Slava Ukraini”? Albo dlaczego mam się godzić z twierdzeniem o rosyjskim okręcie? Co ma wspólnego jedno z drugim? Jaki związek ma Ukraina z Gruzją?
LAPAURI: Nie widzi pani związku?
SOBCZAK: Mnie się wydaje, że to są dwa oddzielne państwa. Dlaczego wy w swoim suwerennym państwie chcecie, by Rosjanie wiedzieli nie tylko o Abchazji, ale też o Ukaranie. Ja znam wielu ludzi, którzy nie popierają tzw. wojennej operacji.
LAPAURI: To jest więc wojna czy specjalna operacja?
SOBCZAK: Nie mogę mówić wojna, bo mnie posadzą. Dlaczego to dla pana takie ważne?
LAPAURI: Bo ludzie powinni się określić, czy są za wojną czy nie.
SOBCZAK: Można być przeciw wojnie, ale nie „Slava Ukraini!”. Dlaczego ja mam być za Ukrainą? Jestem przeciw wojnie, ale nie popieram Ukrainy.
Na spotkaniu adaptacyjnym w „Domu” Maks i Andriej tłumaczą zawiłości polityki rosyjsko-gruzińskiej.
– Pamiętajcie, że to my tu przyjechaliśmy i jesteśmy gośćmi – mówi Maks do nowoprzybyłych.
– Stosunki gruzińsko-rosyjskie są trudne. 40 km od Tbilisi stoją rosyjscy żołnierze i Gruzini o tym pamiętają. Nie wchodźcie w spory historyczne ani polityczne, a jeśli byliście kiedyś na wakacjach w Abchazji, to nie chwalcie się tym za bardzo. Można za to dostać pięć lat, bo prawdopodobnie złamaliście prawo międzynarodowe, nielegalnie przekraczając granicę.
– I co najważniejsze: nie mówcie Zakaukazie. Dla Gruzji za Kaukazem jest Moskwa – dodaje Andriej.
Ta uwaga wzbudza śmiech.
Od 1 marca do 1 września 2022 roku do Gruzji wjechało łącznie 820 tysięcy Rosjan, a w samym tylko wrześniu jeszcze ponad 222 tysiące. Oczywiście, większość przyjechała spędzić tutaj urlop i nie wszyscy osiedlili się na dłużej. Niemniej dla kraju, który liczy niecałe 3 mln 700 tys. mieszkańców, nawet pół miliona nowych obywateli stanowi 13,5 procent.
Tymczasem Tbilisi wygląda na spokojne. Od czasu do czasu pod parlamentem zbierze się grupa osób skandujących antyrosyjskie hasła, miejscy aktywiści rozwieszą na mieście plakaty w podobnym duchu, opozycja będzie wzywała rząd do wprowadzenia ograniczeń na niekontrolowany wjazd uciekających przed mobilizacją mężczyzn, ktoś na kogoś krzywo spojrzy, ale to wszystko.
– Nie obawiajcie się gruzińskiej gościnności – na spotkaniu powie nowym Maks. – Tego u nas nie ma, ale tutaj po prostu tak jest. Nie szukajcie w tym podstępu.
– Z początku patrzyłem na to z niedowierzaniem - zawtóruje mu Andriej. - Ale potem zrozumiałem, że tak naprawdę też może być. To zajmuje chwilę, ale można do tego przywyknąć.
Znam ten kraj i Gruzinów. Wiem, że nie mówią wprost. Szybciej będą wymyślać memy, otwarcie wyrażą swoje zdanie w mediach społecznościowych albo ukryją swoje niezadowolenie w toaście, ale będą unikać bezpośredniej konfrontacji. Widzę to nawet na spotkaniu z polityczną blogerką i publicystką Marią Ekser. Siadamy kafejce przy ruchliwej ulicy. Rozmawiamy po rosyjsku o bieżącej sytuacji, ale kiedy obok przy stoliku siadają trzy Rosjanki, Maria namawia mnie na zmianę stolika. Nie chce by słyszały, o czym rozmawiamy. Będzie niemiło.
- Nam, Gruzinom, przez gardło nie przechodzi by powiedzieć człowiekowi, by poszedł na chuj, mimo, że tak myślimy – tłumaczy. – Wychowanie nam na to nie pozwala.
Po 21 września syn jej moskiewskiego kolegi uciekł do Gruzji. Zadzwonił do niej i poprosił o pomoc. Pomogła, mimo, że kolega i żona popierają politykę Putina, a syna uważają za zdrajcę ojczyzny.
– Jak mogłabym nie pomóc? – mówi. – Pokierowałam go odpowiednio, podpowiedziałam parę rzeczy, kazałam dzwonić w razie jakichkolwiek kłopotów. Nie mogłam go wziąć do siebie, mimo, że nie miał już pieniędzy. Mam dwójkę dzieci i mamę z chorobą onkologiczną na utrzymaniu. Żyje się bardzo trudno, ceny poszybowały w górę i każdy ledwo wiąże koniec z końcem.
Średnia pensja, według Gruzińskiego Urzędu Statystycznego, wynosi 1541 lari, to niecałe 2800 złotych, ale poza stolicą rzadko kto tyle zarabia. Mówi się, że jest dobrze, kiedy ma się na miesiąc 600 lari, jakieś 1100 złotych. Z emeryturami nie lepiej. Są jednakowe dla każdego obywatela i miesięcznie wynoszą 280 lari, to 504 zł. Po przekroczeniu 75 roku życia można liczyć na 20 lari, 36 złotych więcej. Tylko stulatkowie mogą lepiej pożyć, im należy się 500 lari, czyli 900 złotych na miesiąc.
A ceny nie rozpieszczają. W ostatnim roku olej napędowy wzrósł o 45 proc., a żywność około 20-30 proc. Idę na bazar i sprawdzam ceny przeliczając na złotówki: kilogram sera 40 zł, chleb 2 zł, kilogram mąki 4,50 zł, mleko 8 zł, masło: 15 zł, kilogram kurczaka: 18 zł, a wieprzowiny 32 zł, jogurt maconi 4,50 zł.
Lodówki moich znajomych świecą pustkami.
Najgorzej jest jednak z cenami wynajmu nieruchomości.
- We wrześniowym rzucie przyjechało wielu ludzi bez pieniędzy i bez pracy – mówi Maks. – Nie wiem ile to jeszcze potrwa, ale póki jest ciepło rozbijają namioty nad Tbiliskim Morzem, a w niektórych mieszkaniach na czterdziestu metrach mieszka po dziesięć osób. Wiosną też był kłopot z mieszkaniami, ale po kilku miesiącach się uspokoiło. Teraz wygląda na to, że może być gorzej.
Ceny najmu od momentu eskalacji konfliktu w Ukrainie i masowego napływu Rosjan wzrosły nawet o 200 proc. Wynajem dwupokojowego mieszkania kosztuje teraz około 800 - 1000 dolarów, w lepszych dzielnicach za 50 metrów trzeba zapłacić nawet dwa tysiące dolarów. Gruzińskich studentów nie stać na wynajem po takich cenach, a państwo i uczelnie nie zapewniają akademików.
– Ceny są jak z kosmosu – mówi Marta Adaraszelia. – Gruzini zarabiają na Rosjanach, nie ma co ukrywać. Nie przywitaliśmy ich na granicach jak Kazachowie z wodą, pomocą i dobrym słowem, ale potrojonymi cenami za mieszkania, taksówki i jedzenie. Może i to nie jest miłe, ale nie mamy w sobie żadnego moralnego dylematu, by z tej okazji nie skorzystać. Przeciwnie, to doskonały moment, by na nich zarobić. To im powinno być wstyd, że nas okupują, ale go nie mają. Skoro nasz rząd traktuje ich jak turystów, my będziemy kasować ich jak turystów.
„Turyści” z Rosji zatrzymują się jednak w Gruzji na dłużej. Sowa.news podaje, że od 1 marca do 1 października 2022 roku Rosjanie otworzyli w Gruzji 13 tysięcy firm. Rząd nie ma nic przeciwko, tłumacząc, że każdy przedsiębiorca będzie odprowadzał podatki do skarbu państwa.
– Tyle, że to niewiele znaczy – tłumaczy Maria Ekser. – Zgodnie z prawem jednoosobowa działalność gospodarcza, a takich powstało najwięcej, obciążona jest jednoprocentowym podatkiem, który oczywiście rośnie w zależności od zarobionych pieniędzy. Niemniej, maksymalny podatek jaki można odprowadzić wynosi 20 procent.
Większe firmy do dochodowego płacą jeszcze 18 proc. VAT. Istnieje jednak możliwość niemal całkowitego obejścia płacenia podatków. W koszta można wrzucać niemal wszystko: sprzęty, samochody, nieruchomości. Za chwilę okaże się, że jedyny wkład Rosjan w gospodarkę to pieniądze, które przywieźli. Co prawda podniosły wartość lari, ale wpłynęły na wzrost cen.
Marię wkurza jeszcze inna kwestia.
– W Gruzji nie ma obowiązkowego meldunku. Nie wiemy, gdzie oni są, kim są i czym się będą zajmować. W tej fali przybyło całe mnóstwo młodych, silnych mężczyzn, a my nawet nie wiemy ilu. Nie wiemy, co mają w głowach i po co tutaj są. Dla naszego państwa nadal są „turystami”, ale przecież nikt w to nie wierzy.
– Nie mamy pewności, że nasze służby i rząd dostatecznie dobrze sprawdzają, kto przekracza naszą granicę. Nie ma opracowanej żadnej strategii bezpieczeństwa. Nie wiemy nawet dokładnie, ile osób wyjechało, a ile zostało.
Stas Gaiworonsky myśli podobnie i nie ukrywa, że się boi.
- Oni tu przyjechali jak na daczę, jak do największej chinkalni na południu, jak się kolonialnie w Rosji mówi na Gruzję. Nie wiem, czego można od nich oczekiwać. Ci z wiosny to aktywiści i dziennikarze, ludzie, którzy pracują zdalnie, wiemy kim są. A teraz napłynęło tylu różnych ludzi. Jestem pewny, że wśród nich są agenci GRU i dywersanci. Mam dreszcze na plecach, jak o tym myślę.
Siedzimy na starym balkonie włoskiego podwórka w którym mieści się Itaka Books. Stas z chińskiej porcelany popija białe gruzińskie wino. Zaciąga się papierosem i mówi:
- Podziwiam Gruzinów, że to wszystko znoszą. Są niezwykle cierpliwi. Gdyby ktoś tak zachowywał się w Moskwie jak my tutaj, czyli: wrzeszczał, śpiewał po nocach, łaził wiecznie nawalony i palił gdzie popadnie, to od razu naraziłby się na chamską odzywkę. Zwłaszcza jeśli byłby z Kaukazu. Gruzini rzadko zwrócą uwagę. A my takie zachowanie traktujemy jak słabość i zaczynamy dociskać, wymagać i stajemy się coraz bardziej bezczelni.
Tymczasem Tbilisi przypomina czajnik z gotującą się wodą, która powoli zaczyna wrzeć. Jeszcze tego nie widać gołym okiem, jeszcze nie kipi i nie podrzuca do góry pokrywki, ale wrażliwe ucho zaczyna już słyszeć delikatne gwizdy.
- Wykipi wtedy, kiedy zorientujemy się, że w Gruzji komfortowo i dobrze mogą żyć tylko Rosjanie. Wtedy się zacznie – mówi Marta Adaraszelia.
W „Domu” na Betlemi Andriej kończy spotkanie z nowoprzybyłymi: „Jesteśmy tu w roli uciekinierów i okupantów. Rosjanie, nie wkurzajcie Gruzinów!”.
Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).
Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).
Komentarze