0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Uroczystość zaprzysiężenia ministrów rządu Donalda Tuska przebiegła w Pałacu Prezydenckim w pozornie wersalskiej atmosferze. Prezydent Andrzej Duda ewidentnie postanowił podążyć za nowym trendem w polskiej polityce – wyznaczonym przez marszałka Sejmu Szymona Hołownię.

Zobaczyliśmy więc Dudę, jakiego dotąd można było zobaczyć tylko na jego spotkaniach z działaczami czy sympatykami jego własnego obozu politycznego. Właściwie nigdy natomiast w bezpośrednim kontakcie z przeciwnikami politycznymi.

Przeczytaj także:

Dziurki nie zrobi, a krew wypije

W tym sensie prezydent zrobił więc całkiem sporo, by zachowywać się podczas zaprzysiężenia swych śmiertelnych politycznych wrogów „jak należy”. Nieco zawile, ale ostatecznie jednoznacznie pogratulował zwycięzcom „procesu politycznego”, deklarował gotowość do współpracy, był bardzo uprzejmy.

A po zaprzysiężeniu ministrów wygłosił zręcznie przygotowane wystąpienie. Nawet bardzo zręcznie przygotowane – bo choć utrzymane w raczej eleganckim, koncyliacyjnym tonie, dosłownie nafaszerowane one było zawoalowanymi pogróżkami i żądaniami pod adresem nowego rządu.

Nie warto więc dać się zwieść samą koturnową formą wystąpienia prezydenta.

Bo tak, to już pewne. Rząd Donalda Tuska nie będzie miał z Dudą łatwo.

W swoim wystąpieniu prezydent bardzo, ale to bardzo wyraźnie zaznaczał własne terytorium i przypominał o swych prerogatywach. Padły więc frazy o „wspólnym” – przez Dudę i rząd Tuska – „sprawowaniu władzy wykonawczej” – co z prawniczo-konstytucyjnego punktu widzenia jest oczywiście faktem, jednak z praktyką rządzenia w polskim ustroju niewiele ma wspólnego.

Duda zachowywał się też trochę tak, jakby to jego rolą było wyznaczanie zadań rządowi i poszczególnym ministrom. Wyliczał przez długich kilka minut, czym rząd ma się zajmować, a czym nie zajmować.

Mówił m.in. o:

  • „umiejętnie prowadzonej polityce europejskiej”
  • „kontynuowaniu programów modernizacyjnych”
  • „prowadzeniu nowoczesnej polityki ochrony klimatu”
  • „zapewnianiu bezpieczeństwa”.

Prezydent swoje będzie wiedział

To wszystko mniej lub bardziej puste frazy – bo przecież każdy rząd zamierza „umiejętnie prowadzić politykę europejską” czy też „zapewniać bezpieczeństwo”. W dalszych relacjach rządu z Dudą istotna może więc być ich interpretacja. Bo przecież na przykład „umiejętnie prowadzona polityka europejska” w wykonaniu Mateusza Morawieckiego oznaczała coś odmiennego od tego, co proponuje Polsce Tusk.

Światełka alarmowe powinny zapalić się również ministrom po wysłuchanie tego oto fragmentu wystąpienia Dudy:

„Będę chciał oczywiście z każdym z państwa ministrów – zwłaszcza tych, z którymi zakładam, że współpraca będzie najbliższa, najbardziej zacieśniona, de facto codzienna – odrębnie na te tematy spokojnie porozmawiać, jak to poukładać tak, żeby sprawy Rzeczypospolitej rzeczywiście były realizowane jak najlepiej, żeby konstytucyjna zasada współdziałania faktycznie wybrzmiała z pożytkiem dla Rzeczypospolitej i jej obywateli".

Duda wyraźnie podkreślił, że z niektórymi ministrami (zapewne chodzi o szefów MON, MSW i MSZ) zamierza współpracować w trybie dosłownie codziennym. Rzecz jasna prezydent ma prerogatywy, które wymagają współpracy z każdym z szefów tych resortów, jednak z całą pewnością nie obligują one żadnej ze stron do codziennych spotkań czy też konsultacji. To, że prezydent czegoś podobnego się już na starcie domaga, jest dla nowego rządu co najmniej sygnałem ostrzegawczym.

Był też i taki passus wystąpienia Dudy, który dość jednoznacznie można było zinterpretować jako zapowiedź konserwowania zmian wprowadzonych w Polsce przez PiS.

„Uważam, że polskie sprawy są dziś w bardzo dobrej kondycji” – mówił więc prezydent. „Chciałbym, żebyśmy tam, gdzie mają się one dobrze albo bardzo dobrze, utrzymali przynajmniej ten poziom, który jest”.

Prezydent dość jasno zapowiedział więc, że raczej nie zgodzi się na przynajmniej część reform proponowanych przez rząd Donalda Tuska.

„Wystarczy przyjść i porozmawiać”

Pod koniec swego wystąpienia Duda wygłosił pod adresem nowego rządu tylko lekko zawoalowane ultimatum. Ogłosił mianowicie bezgraniczną wręcz gotowość do współpracy i stanowczo zaprzeczył jakimkolwiek podejrzeniom o chęć blokowania wszystkich albo prawie wszystkich nowych inicjatyw ustawowych nowego rządu za pomocą weta.

O nie, prezydent nie zablokuje żadnej zmiany, która naprawdę służy Rzeczypospolitej – zarzekał się. Jest tylko jeden mały warunek. Po prostu najpierw prezydent musi orzec, czy dana zmiana Rzeczypospolitej służy, czy też nie służy.

„Wystarczy przyjść tutaj do Pałacu Prezydenckiego, usiąść i porozmawiać” – mówił Duda. Trudno określić, czy w tym momencie w kącikach ust czaił mu się złośliwy uśmieszek, czy był to po prostu efekt uboczny dość ożywionej na co dzień mimiki prezydenta.

W każdym razie prezydent w tej pozornie koncyliacyjnej formie dość jasno zapowiedział, że niektóre z ustaw nowego rządu może i podpisze, o ile tylko zostaną mu one przyniesione do Pałacu Prezydenckiego do oceny i poprawek.

Na koniec Duda zapowiedział, że na następną środę (20 grudnia) zwołuje posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Był to tak naprawdę jedyny moment w całym jego wystąpieniu, w którym można było uznać, że w jakimkolwiek obszarze naprawdę zależy mu na współpracy z rządem.

Niewykluczone zresztą, że wobec największych wyzwań w zakresie bezpieczeństwa stojących obecnie przed Polską ta współpraca będzie możliwa. Bo w odniesieniu do zagrożenia ze strony Rosji i kwestii wsparcia dla Ukrainy Andrzej Duda postępował dotąd zasadniczo w zgodzie z polską racją stanu.

;

Udostępnij:

Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze