0:000:00

0:00

"Myśleliśmy o wprowadzeniu certyfikatów już od dłuższego czasu. Gdy w wakacje zaczęły to robić inne kraje europejskie, byliśmy przekonani, że i w Polsce to tylko kwestia czasu. Czekaliśmy na decyzję rządu. Mijały miesiące, nic takiego się nie działo. Postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce" - mówi OKO.press Bartek Pazura, manager klubu SPATiF.

Warszawski lokal od 1 grudnia wpuszcza do środka tylko osoby, które przedstawią dokument potwierdzający zaszczepienie przeciwko COVID-19, negatywny wynik testu albo potwierdzenie posiadania statusu ozdrowieńca.

"Rok temu już właściwie przestaliśmy istnieć. Od tego czasu niewiele zmieniło się na lepsze. Dla nas tym co decydujące o naszym powrocie, po 14 miesiącach niebytu, jest masowe szczepienie przeciw Covid-19 (...) My chcemy czuć się możliwie jak najbezpieczniej. Chcemy, żeby nasi goście też tak się u nas czuli. Jeśli możesz nam pomóc i się zaszczepić, to świetnie. Będziemy wdzięczni. Jeśli nie, to trudno - chętnie się z Tobą spotkamy, gdy ta fala trochę opadnie" - czytamy w opublikowanym oświadczeniu.

Pod postem stali bywalcy i fani miejsca okazywali wsparcie. Dopiero po jakimś czasie zlecieli się antyszczepionkowcy, którzy nie tylko zostawiali gniewną reakcję, ale wysyłali też wiadomości z wyzwiskami i pogróżkami. "W większości wyglądało to na fałszywe konta. Żadnego zdjęcia profilowego, jeden znajomy" - relacjonuje manager.

Ale agresja w internecie nie zamieniła się w agresję w życiu realnym, co było największą obawą ekipy klubu.

"Zauważyliśmy niestety, że przyszło do nas w ten weekend mniej gości, niż zazwyczaj. Zdajemy sobie sprawę, że taki mechanizm będzie miał sens, jeśli pozostałe kluby w mieście zdecydują się go również zastosować. Ku naszemu rozczarowaniu na razie się tak nie dzieje. Do akcji sprawdzania certyfikatów włączają się tylko restauracje i bary" - mówi Bartek.

Przeczytaj także:

„Czy jesteś zwolenniczką Hitlera?"

"W tym tygodniu nasz dostawca Bobowiny [roślinnego zamiennika mięsa - red.] i serdeczny przyjaciel umarł na Covid i nie mamy zamiaru opłakiwać innych osób z naszych znajomych i ekipy oraz gości. Wszyscy jesteście u nas mile widziani, ale nie bagatelizujmy tego, że wirus jest śmiertelny dla niektórych z nas i warto żebyśmy o siebie dbali wspólnie" - napisała w ubiegłym tygodniu warszawska restauracja Yatta Ramen, ogłaszając wprowadzenie certyfikatów.

Lista lokali powoli się rozrasta. W Warszawie to między innymi Wozownia, Bar Pacyfik, Veganda, Peaches Gastro Girls. W Poznaniu - Twelve Coctails, Min's Table i klub Duże Lokum Stonewall. Nie tylko lokale gastronomiczne zaczęły wprowadzać na własną rękę paszporty covidowe. Od 6 grudnia na wydarzenia w zamkniętych pomieszczeniach Centrum Kultury Zamek w Poznaniu wpuszcza tylko osoby z unijnym certyfikatem. Od 1 grudnia zasadę tę wprowadził Teatr Witkacy w Zakopanem.

Warszawski Der Elefant był pierwszym miejscem w Polsce, które ogłosiło, że obsługiwać będzie jedynie po okazaniu covid passów.

Poinformowano o tym jeszcze we wrześniu. Jako pionier Der Elefant przyjął więc na siebie pierwszy cios przeciwników „segregacji sanitarnej". Pod koniec września w Warszawie odbywał się zlot antyszczepionkowców. Der Elefant był jednym z miejsc, które postanowili nawiedzić.

Na jednym z dostępnych w internecie nagrań widać, jak w ogródku przed restauracją kręci się kilkanaście osób. Wołają "stop segregacji sanitarnej", trzymają transparenty. Autor nagrania zaczepia wychodzących gości, pyta, czy są "zwolennikami Hitlera", a następnie wdaje się w kłótnię z przypadkowym przechodniem i spryskuje go gazem. Jednocześnie lokal ochrania kilkunastoosobowy patrol policji, która spodziewała się, że w związku z manifestacją może dojść do incydentów.

„Gdzie wasza tolerancja?"

W Barze Pacyfik w ostatni weekend zdarzyły się tylko dwie sytuacje, gdy wchodzący goście nie chcieli pokazać certyfikatów. "Gdy ich nie wpuszczono, zaczęli robić fochy. Mówili coś o segregacji sanitarnej" - relacjonuje manager, Mikołaj Bieda. "Wychodząc, pokazali jeszcze na wiszącą u nas tęczową flagę i stwierdzili, że to, co robimy, jest sprzeczne z tymi wartościami. To znaczy, że niby ich dyskryminujemy".

"Wygodnie jest myśleć, że antyszczepionkowcy rekrutują się wśród wyborców Konfederacji, ale jak widać ich argumenty trafiają też do sceny queerowej.

Odmówiliśmy występu jednej z performerek, gdy okazało się, że nie jest zaszczepiona. Przykład musi iść ze sceny" - mówi OKO.press Przemek Madej, kurator Sceny Berlin w klubie Duże Lokum Stonewall w Poznaniu, gdzie od kilku tygodni sprawdzane są przy wejściu paszporty.

Początkowo po poinformowaniu o nowej polityce lokal spotkał się z pozytywnymi reakcjami. Z czasem zaczęły się pojawiać też negatywne i trzeba było powołać do moderacji dwie nowe osoby. "Usuwamy hejterskie, nic niewnoszące komentarze oraz dezinformacje na temat szczepień. Nie pozwolimy na wykorzystywanie naszych social mediów do szerzenia nieprawdy" - relacjonuje Przemek Madej.

"Najbardziej absurdalne są te oskarżenia o dyskryminację. Jeżeli tworzymy bezpieczną przestrzeń, to powinno oznaczać nie tylko na przykład przeciwdziałanie molestowaniu, czy dbałość o reprezentację i widoczność grup mniejszościowych, ale też zapewnienie możliwie jak największego bezpieczeństwa w tym najbardziej podstawowym sensie. Uważam, że przychodzenie do klubu, będąc osobą niezaszczepioną, jest również przemocą, tak jak przemocą jest naruszanie czyjejś nietykalności cielesnej" - dodaje.

A jaka jest podstawa prawna?

Zgodnie z obowiązującym rozporządzeniem w dyskotekach i klubach nocnych przebywać może jednocześnie nie więcej niż 100 osób. W lokalach gastronomicznych właściciele powinni przestrzegać limitu 50 proc. obłożenia. Ale można wpuszczać nowe osoby powyżej tych limitów. Warunkiem jest fakt zaszczepienia.

Sieć Costa Coffee postanowiła rozwiązać tę sprawę zaznaczając wybrane stoliki w lokalach kartkami z informacją, że są wyłączone z użytkowania, o ile nie jest się zaszczepionym. Pozostałe stoliki mogli oczywiście zajmować wszyscy klienci, bez względu na to, czy byli zaszczepieni, czy nie. Nie wszyscy zrozumieli, że był to sposób implementacji rozporządzenia i zarzucali kawiarniom dyskryminację. Niemniej, antyszczepionkowcy, którzy stworzyli już specjalną mapkę lokali, które poinformowały o rozpoczęciu stosowania paszportów, wrzucają tam także te miejsca, które - tak jak Costa - po prostu realizują przepisy.

Inna jest jednak sytuacja restauracji i klubów, które wpuszczają tylko osoby chcące przedstawić certyfikat.

"Uznaliśmy, że tą podstawą prawną jest rozporządzenie antycovidowe, które mówi o tym, że osoby zaszczepione nie liczą się do limitu gości, którzy mogą się znajdować w lokalu. Jeśli mamy weryfikować, jaka część naszych gości jest zaszczepiona, to jedyną możliwością jest sprawdzanie paszportów" - mówi menedżer SPATIF-u.

Luki w prawie i chaos

Problem z certyfikatami i ich weryfikacją jest jednak wielowymiarowy.

Po pierwsze - nie istniał i nie istnieje nadal przepis, który by wyraźnie wskazywał, w jaki sposób przedsiębiorcy mają weryfikować, czy dana osoba rzeczywiście jest zaszczepiona. Lukę w prawie przetestowali w wakacje organizatorzy wielotysięcznych festiwali muzycznych, którzy zgodnie z ówczesnym stanem prawnym mogli organizować koncerty na 250 osób, a ponad ten limit - wpuszczać tylko osoby zaszczepione. Oczywistym było, że przytłaczającą większość ich klientów stanowić muszą osoby zaszczepione. Z tego powodu wielu decydowało się na wpuszczanie tylko zaszczepionych. Ale ze względu na tę lukę honorowali nie tylko certyfikaty, ale też zwykłe oświadczenia spisane na kartce.

Służby sanitarne, policja, ani Ministerstwo Zdrowia nigdy nie zainterweniowały, ani jednoznacznie nie podważyły tej praktyki.

Wokół samego sprawdzania paszportów covidowych narosło też wiele szkodliwych mitów. Przede wszystkim ten, że sprawdzanie ich przez przedsiębiorcę jest naruszeniem przepisów RODO. Zgodnie z komunikatem Urzędu Ochrony Danych Osobowych nie dochodzi do naruszenia, jeżeli dokument taki okazywany jest dobrowolnie, sprawdzający ma go jedynie do wglądu, nie utrwala go, nie zbiera, nie przechowuje.

Nastawieniu społecznemu wobec przepisów nie pomaga również fakt, że tradycyjnie wszystkie obostrzenia wprowadzane są rozporządzeniem, choć powinny znaleźć się w regulacji ustawowej.

Podstawa prawna nie istnieje, ale...

Przepisy umożliwiające osobom zaszczepionym korzystania z usług ponad limitami nikogo nie dyskryminują. Inaczej wygląda jednak sytuacja, w której przedsiębiorca udostępnia swoją usługę tylko i wyłącznie dla zaszczepionych.

„Ja widzę w tym problem. Moim zdaniem byłoby to możliwe tylko w sytuacji, gdyby szczepienia na COVID-19 były obowiązkowe. Czyli – nie wpuszczamy osób, które nie spełniają obowiązku prawnego. Jeżeli organizator w obecnym stanie prawnym tak robi, to znaczy, że nie ma do tego podstaw” – wyjaśniał OKO.press w sierpniu mecenas Mirosław Wróblewski, ekspert konstytucjonalista z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich.

Do niedawna podmiot, który zajmuje się zawodowo świadczeniem usług „umyślnie bez uzasadnionej przyczyny odmawia świadczenia” podlegał karze grzywny. Oznacza to, że - teoretycznie - za takie nieoparte w przepisach zróżnicowanie podmiotów policja mogłaby nałożyć mandat karny w wysokości 500 złotych, a sąd zasądzić grzywnę do 5 tysięcy złotych.

Przepis ten przez lata służył do pociągania do odpowiedzialności przedsiębiorców, którzy odmawiali usługi klientom ze względu na ich orientację seksualną, niepełnosprawność, czy wiek, czyli cechy, których nie obejmuje tzw. unijna ustawa wdrożeniowa z 2010 roku dotyczącą równego traktowania w zakresie dostępu do dóbr i usług. Antyszczepionkowcy widzą stosowanie covid passów jako tego rodzaju dyskryminację. Ale dzięki staraniom Zbigniewa Ziobry przepis już nie obowiązuje.

W czerwcu 2019 roku TK Julii Przyłębskiej uznał go za niezgodny z Konstytucją - chodziło o prawne wymuszenie uniewinnienia łódzkiego drukarza, który „kierując się sumieniem” odmówił zrealizowania zamówienia dla Fundacji LGBT Business Forum.

Tym samym zamknięto prawnokarną drogę do walki z dyskryminacją w usługach. Oczywiście możliwość wykorzystania tamtego przepisu i tak była tylko czysto teoretyczna. Trudno wyobrazić sobie, by w dobie pandemii policja i sądy ścigały przedsiębiorców, którzy chcą zapewnić swoim klientom i pracownikom jak najlepszą ochronę.

Antyszczepionkowcy nie lepiej poradziliby sobie również, gdyby zechcieli walczyć z lokalami na drodze cywilnoprawnej.

„Czego taka osoba miałaby w sądzie dochodzić? Odszkodowania? Jaką szkodę właściwie poniosła? Mogłaby domagać się orzeczenia zastępującego zawarcie umowy cywilnoprawnej. Ale to karkołomna ścieżka. Cały ciężar przerzucony na powoda, łącznie z kosztami sądowymi. Ktoś musiałby być naprawdę zdeterminowany, żeby na coś takiego się zdecydować” – komentował Mirosław Wróblewski.

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze