0:000:00

0:00

W lutym 2020 roku Agencja Rezerw Materiałowych wystawiła na sprzedaż ponad 62 tys. masek ochronnych pełnotwarzowych - donosi "Rzeczpospolita". Cena jednej sztuki: 10 zł. Ostatecznie magazyny opuściła ponad połowa wystawionego towaru - 30 tys. sprzedano, a kolejne 5,3 tys. wysłano jako pomoc do Chin.

Ministerstwo klimatu, któremu podlega ARM, sprzedaż środków ochronnych w tak newralgicznym momencie tłumaczy "kończącym się terminem ważności masek". Zbyt drogie przeglądy miały skłonić Agencję do wymiany sprzętu z 2006 roku i zakupu nowych masek. Jednak filtry w maskach utraciłyby ważności dopiero na przełomie 2020 i 2021 roku.

Czy w kryzysowym momencie mogłyby służyć służbom porządkowym lub medykom jako sprzęt ochronny, niezbędny w skutecznej walce z epidemią? Być może, póki co polscy medycy używają maseczek w filtrem Hepa.

Wiadomo na pewno, że inwestycje Agencji Rezerw Materiałowych budzą poważne zastrzeżenia.

Przeczytaj także:

4 kwietnia 2020, miesiąc od wykrycia pierwszego przypadku koronawirusa w Polsce, szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk poinformował, że w ostatnich dniach Polska zakupiła:

  • 30 mln maseczek medycznych;
  • 28 mln masek z filtrami Hepa;
  • 17,5 mln kompletów rękawic jednorazowych;
  • 2 mln gogli;
  • 1,5 mln kombinezonów ochronnych.

Na razie to tylko deklaracje. Bo szpitale i medycy ciągle alarmują, że brakuje maseczek.

Brak sprzętu ochronnego to - obok pracy na kontrakt i braków kadrowych - jedna z przyczyn transmisji wirusa wśród pacjentów i personelu medycznego. W ten sposób, jak wielokrotnie pisaliśmy, to szpitale i instytucje opiekuńcze (DPS-y), a nie zakażenia z bezpośrednich kontaktów społecznych, rozpędzają polską epidemię.

Według danych przekazanych Polskiej Agencji Prasowej przez Głównego Inspektora Sanitarnego 2 kwietnia, w Polsce zakażonych koronawirusem było 461 osób spośród personelu medycznego, co stanowiło 17 proc. wszystkich wykrytych przypadków. To jeden z najwyższych odsetków na świecie.

Z tej liczby 106 osób było hospitalizowanych, a 335 przebywało w izolacji domowej. Kolejnych 4577 osób było objętych kwarantanną.

Jak ARM topiła pieniądze podatników

Za to Agencja, która zajmuje się strategicznym gromadzeniem materiałów „na wszelki wypadek”, od 2018 roku regularnie skupowała węgiel, by ratować polskie górnictwo. I - jak zaznaczają Rafał Zasuń i Bartłomiej Derski z portalu „Wysokie Napięcie” - bezsensownie topiła pieniądze podatników w czarnym miale.

Po pierwsze, elektrownie same mają obowiązek magazynować zapasy na 40 dni. Po drugie, z punktu widzenia finansów publicznych na operacji nikt nie ma szansy zarobić: zwały węgla sięgają dziś 14 mln ton.

Gdy na początku marca okazało się, że ARM musi pilnie kupić środki medyczne, z budżetu państwa do Agencji popłynęło 350 mln zł.

„Posłowie opozycji nie okazali się zbyt wnikliwi i nie zapytali na posiedzeniach komisji, co się stało z »zakładką finansową« Agencji, która zawsze powinna być zachowana na nieprzewidziane wypadki, a przedstawiciele rządu troskliwie postanowili nie przeciążać ich tą wiedzą” - piszą Zasuń i Derski.

Poniżej publikujemy tekst Rafała Zasunia i Bartłomieja Derskiego "Węgiel jest dobry na wszystko. Nawet na koronawirusa", który 2 kwietnia 2020 ukazał się na portalu "Wysokie Napięcie".

Odpowiedzialna za strategiczne zapasy m.in materiałów medycznych Agencja Rezerw Materiałowych od 2018 r. znowu regularnie ratowała górnictwo skupując nikomu niepotrzebny węgiel. Nie wiadomo czy opóźniło to walkę z epidemią, ale na pewno nie miało żadnego sensu

Bohaterem dzisiejszego 197. odcinka serialu „W węglowym kręgu” jest były już wiceminister aktywów państwowych, Adam Gawęda. Odpowiadał za górnictwo.

Podobno Napoleon zasięgając opinii o nieznanych oficerach pytał swoich adiutantów „czy on ma szczęście”. Adam Gawęda szczęścia na pewno nie miał. Wydawało się, że plan z zakupem węgla przez Agencję Rezerw Materiałowych jest już dobrze przećwiczony. Niestety, nikt nie spodziewał się chińskich drobnoustrojów.

Agencja na co dzień zajmuje się zakupem i magazynowaniem materiałów strategicznych niezbędnych „na wszelki wypadek” ( np. benzyny, agregatów, żywności czy materiałów medycznych). Ze zrozumiałych względów stan zapasów i ceny ich zakupu są poufne.

W magazynie węgiel nie zginie

Agencja kupiła po raz pierwszy węgiel w grudniu 2015 roku za ok. 300 mln zł ratując wtedy płynność kopalń. Po kilku miesiącach jednak zapaść inwestycyjna w kopalniach wywołała braki na polskim rynku, wzrosły też światowe ceny węgla i Agencja mogła zakupiony surowiec odsprzedać z zyskiem.

W 2018 roku sytuacja górnictwa znowu się raptownie pogorszyła, rosły zwały węgla, na których kupno nie było chętnych. Agencja pospieszyła z pomocą - w 2018 roku dwukrotnie ogłaszała chęć zakupu węgla, oczywiście wyłącznie wydobytego w Polsce.

Kolejny raz zrobiła to w październiku 2019, co zbiegło się z ogłoszeniem przez Adama Gawędę powstania Centralnego Magazynu Węgla w Ostrowie Wlk. W magazynie (należącym do Węglokoksu) zgromadzono 300 tys. ton węgla wartego ok. 90 mln zł. Wszystko wskazuje na to, że za węgiel i jego składowanie płaciła właśnie ARM.

A gdzie są pieniądze?

Tymczasem już na początku marca okazało się, że Agencja Rezerw Materiałowych musi pilnie kupić materiały medyczne potrzebne do walki z koronawirusem. Dwukrotnie wezwano posłów z komisji finansów publicznych, aby zgodzili się na zwiększenie dotacji budżetowej do agencji – pierwszy raz 4 marca ARM dostał zastrzyk 100 mln zł, a potem jeszcze 11 marca kolejne 250 mln zł.

Posłowie opozycji nie okazali się zbyt wnikliwi i nie zapytali na posiedzeniach komisji, co się stało z „zakładką finansową” Agencji, która zawsze powinna być zachowana na nieprzewidziane wypadki, a przedstawiciele rządu troskliwie postanowili nie przeciążać ich tą wiedzą.

Bomba wybuchła 24 marca, kiedy „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że Agencja kupowała węgiel, sugerując, że przez to decyzje o zakupie materiałów medycznych podejmowano zbyt późno, bo nie było pieniędzy. Kilka dni wcześniej premier Mateusz Morawiecki odwołał Janusza Turka, szefa ARM od 2014 roku, a w piątek 30 marca również Adama Gawędę, który pośrednio padł ofiarą koronawirusa.

Proceder skupowania miałów przez ARM powinien zostać dokładnie przebadany przez Najwyższą Izbę Kontroli. Po pierwsze, jest operacją doskonale bezsensowną (elektrownie mają obowiązek utrzymywać rezerwy węgla na 40 dni). Ale w 2016 r. ARM przynajmniej na tym zarobiła. Przy obecnych zwałach węgla sięgających 14 mln ton (z czego połowa przy kopalniach, połowa w energetyce) skupowanie węgla jest to po prostu topieniem pieniędzy podatników w czarnym miale.

Wiemy, jak jest, ale zaklinamy rzeczywistość

Ktokolwiek zostanie następcą Gawędy, będzie musiał, używając ulubionego powiedzonka poprzedniego wiceministra, Grzegorza Tobiszowskiego, "stanąć w prawdzie". Górnicy skutecznie obalili prawa ekonomii - popyt na węgiel wprawdzie maleje, ale za to surowiec jest coraz droższy. W 2017 roku zmieniły się kontrakty zawierane między Polską Grupą Górniczą, a spółkami energetycznymi. Dotychczasowe sprawdzone formuły oparte o światowe ceny węgla, ceny energii elektrycznej oraz inflację zostały zastąpione przez umowy ze stałą, dość wysoką ceną. Dlaczego energetyka, będąca formalnie właścicielem PGG zgodziła się na tak niekorzystne umowy, w dodatku z bardzo długim, niekiedy aż dwuletnim okresem wypowiedzenia? Powód był prosty - energetyka jest właścicielem tylko formalnie, wszystkie decyzje i tak podejmują politycy.

Efekty widać. Polska Grupa Energetyczna, największy odbiorca węgla PGG spaliła w 2019 roku o milion ton węgla mniej niż rok wcześniej, ale za to zapłaciła za surowiec o 192 mln zł więcej. Tymczasem atak wirusa spowodował spadek popytu na prąd i giełdowych cen energii. Tauron i Enea nie odbierają węgla z PGG, bo nie mają co z nim zrobić. Także Agencja Rezerw Materiałowych przestała już kupować węgiel, choć chyba przedwcześnie - przecież może się okazać, że posypany miałem węglowym koronawirus od razu staje się nieszkodliwy.

A koszty rosną, rosną, rosną...

Kopalnie Tauronu – „Janina”, „Sobieski” i przejęte w 2016 roku „Brzeszcze” wyfedrowały w 2019 roku 1,3 mld zł strat, o 100 mln więcej niż w 2018. Koszty rosną w zastraszającym tempie. Za cały 2019 rok wydobycie jednej tony kosztowało średnio 299 zł, ale w ostatnim kwartale aż 475 zł. Tymczasem średnia cena sprzedaży węgla energetycznego w 2019 roku wyniosła 280 zł.

Tauron pisze w swoim sprawozdaniu bez żadnych złudzeń: „Ceny węgla w najbliższych latach przyjęto na lekko spadkowym poziomie. W ujęciu długoterminowym ceny węgla będą silniej spadać wskutek realizacji polityki klimatycznej i odchodzenia kolejnych krajów od węgla, jak również przez rosnącą produkcję energii w źródłach OZE. Ceny prognozowane do 2030 roku wykazują niezmiennie tendencję spadkową. W latach 2021-2040 przyjęto realny spadek cen węgla energetycznego o 14 proc.”.

Z kolei analitycy PGG napisali jakiś czas temu, że po 2025 w związku z zamknięciem starych elektrowni zapotrzebowanie na węgiel spadnie o 5 mln ton. W ciągu tego i kolejnego roku do zamknięcia na pewno są cztery należące do PGG kopalnie w Rudzie Śląskiej i wszystkie kopalnie Tauronu, może z wyjątkiem „Sobieskiego”.

Restrukturyzację górnictwa można przeprowadzić planowo, rozpisać ją na kilka lat, mówiąc górnikom prawdę, jak wygląda sytuacja i umożliwiając im zaplanowanie sobie zawodowego życia. Albo lawirować, obiecywać, zaklinać rzeczywistość i łamać sobie głowę jak tu dosypać pieniędzy, tak żeby Bruksela się nie przyczepiła i jak najdłużej fedrować bez sensu. Ale finał tej tragifarsy jest już zapisany w księgach przychodów i rozchodów. Po 2025 roku z 11 kopalń Polskiej Grupy Górniczej zostanie może pięć. W Tauronie nie będzie już żadnej.

;

Udostępnij:

Redakcja OKO.press

Jesteśmy obywatelskim narzędziem kontroli władzy. Obecnej i każdej następnej. Sięgamy do korzeni dziennikarstwa – do prawdy. Podajemy tylko sprawdzone, wiarygodne informacje. Piszemy rzeczowo, odwołując się do danych liczbowych i opinii ekspertów. Tworzymy miejsce godne zaufania – Redakcja OKO.press

Komentarze