“Ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi kiełbasę i politykę” – ponad 100 lat temu miał powiedzieć kanclerz Otto von Bismarck. Wiedza, jak wygląda robienie polityki w Polsce może rzeczywiście źle wpłynąć na nasze zdrowie, co nie znaczy, że nie należy patrzeć politykom na ręce.
NIK dokonał swego rodzaju meta analizy dziewięciu swoich kontroli przeprowadzonych w ciągu ostatnich 6 lat oraz wyniki 5 audytów Komisji Europejskiej dotyczących bezpieczeństwa żywności w Polsce.
Rekomendacje, które w rezultacie powstały, pozwalają stwierdzić, że – podobnie jak w przypadku wielu innych kluczowych polityk, np. transportu zbiorowego czy prawa pracy – państwo polskie albo nie potrafi, albo wręcz wycofało się ze swojej roli.
A Polska jest potęgą w produkcji żywności. Od roku 2010 produkcja żywności w Polsce wzrosła o 56 proc., co tylko zwiększa konieczność efektywnego systemu kontroli jakości i bezpieczeństwa.
W kraju mamy dwa systemy kontroli żywności: producencki, polegający na stosowaniu tzw. dobrych praktyk produkcyjnych i higienicznych, w tym unijnego Systemu Analizy Zagrożeń i Krytycznych Punktów Kontroli, znanego jako HACCP.
Nad systemem producenckim znajduje się drugi – niespójny i skomplikowany – system zewnętrzny, według raportu NIK zasadnicze źródło problemów z nadzorem nad bezpieczeństwem żywności w Polsce.
Co za dużo, to (dosłownie) niezdrowo
W Polsce kontroli zewnętrznych żywności dokonuje w różnych zakresach osiem (sic) instytucji państwowych:
- Państwowa Inspekcja Sanitarna,
- Inspekcja Weterynaryjna,
- Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych,
- Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa,
- Inspekcja Ochrony Środowiska,
- Państwowy Instytut Weterynaryjny,
- Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny,
- oraz – w sprawach związanych z importem i eksportem żywności – Krajowa Administracja Skarbowa.
“Struktura kontroli jest nieprzejrzysta, bo regulowana jest wieloma aktami prawnymi, tworzonymi w różnym czasie i wydawanymi w związku z realizacją różnych celów i zadań, wśród których ochrona bezpieczeństwa żywności lub jakości żywności jest w większości przypadków tylko jednym z wielu obowiązków poszczególnych inspekcji” – pisze NIK.
Co gorsza, instytucje nadzorcze działają na zasadzie “każda sobie”, co skutkuje łataniem dziur w systemie np. za pomocą porozumień, jakie indywidualne instytucje zmuszone są zawierać między sobą.
“Inspekcja Weterynaryjna i Państwowa Inspekcja Sanitarna nie przekazywały między sobą informacji o przypadkach nielegalnie prowadzonej produkcji artykułów żywnościowych. Stwierdzono też spory kompetencyjne pomiędzy Inspekcją Weterynaryjną a Państwową Inspekcją Sanitarną dotyczące nadzoru nad produktami pochodzenia zwierzęcego”.
„Fakt zafałszowania konkretnego środka spożywczego może być przedmiotem zainteresowania aż trzech inspekcji w zależności od tego, czy czynniki tego zafałszowania powodują naruszenie bezpieczeństwa środka spożywczego, czy ekonomicznych interesów konsumenta. Co więcej, z punktu widzenia sankcji, w pierwszym przypadku zafałszowanie jest przestępstwem, w drugim administracyjną karą pieniężną” – punktuje NIK.
Polska niestety liderem
Brak spójnego i efektywnego systemu nadzoru nad bezpieczeństwem produkcji i dystrybucji żywności skutkuje systematycznie rosnącą liczbą zgłoszeń do unijnego systemu ostrzegania o niebezpiecznej żywności (RASFF).
W 2019 roku odnotowano 203 powiadomienia. Rok wcześniej – 131, a w 2017 roku – 87. Wedle najnowszych dostępnych danych, najgorzej było w roku 2020, kiedy do końca września do RASFF kraje członkowskie zgłosiły 273 powiadomienia dotyczące produktów spożywczych z Polski, najwięcej w całej UE.
“[Zgłoszenia] najczęściej dotyczyły występowania w żywności z Polski niebezpiecznych dla zdrowia bakterii Salmonella, przede wszystkim w mięsie drobiowym i produktach pochodnych. Drugim najczęściej notowanym w RASFF zagrożeniem wykrywanym w produktach z Polski była obecność bakterii Listeria monocytogenes w rybach (głównie wędzonych na zimno), mięsie i produktach innych niż drobiowe, mięsie drobiowym, owocach i warzywach, daniach gotowych i skorupiakach” – czytamy w informacji NIK.
Na chaos kompetencyjny i organizacyjny nakładają się braki kadrowe. Trudno o wykwalifikowanych pracowników nadzoru żywności, jeśli – jak wykazała jedna z kontroli NIK – “kontrolowane organy napotykały trudności w zdobywaniu merytorycznych pracowników, przede wszystkim lekarzy weterynarii, zaś próby naborów kończyły się niepowodzeniami, głównie z powodu nieatrakcyjnych, w stosunku do ofert rynkowych, warunków wynagrodzenia (3–3,5 tys. brutto).”
“Powodowało to, że na stanowiska merytoryczne zatrudniano osoby z wykształceniem pokrewnym (np. zootechnik, technolog żywności, agronom), ale również z wykształceniem całkowicie odmiennym” – pisze NIK.
Suplementy diety – hulaj dusza, kontroli nie ma
Brak wykwalifikowanych pracowników oraz wynikający z tego ogrom spraw, jakimi muszą zajmować się ci, dzięki którym system całkowicie się nie zawalił, prowadzi do braku jakiejkolwiek kontroli nad dynamicznie rozwijającymi się segmentami rynku. Najlepszym – czy może raczej najgorszym – przykładem są suplementy diety.
“W przypadku blisko połowy ogólnej liczby powiadomień, które wpłynęły do GIS w latach 2014-2016 (ok. 6 tys. produktów), w ogóle nie rozpoczęto procesu weryfikacji. Oznaczało to, że w stosunku do tak wielkiej liczby wprowadzanych na rynek suplementów diety nie podjęto nawet próby ustalenia, czy produkty te są bezpieczne dla konsumentów” – alarmuje NIK.
Efekt? Wieloletnie pozostawania w obrocie niezweryfikowanych produktów niejednokrotnie zawierających niedozwolone, szkodliwe dla zdrowia składniki.
Państwo polskie nie nadąża także za rozwojem sprzedaży żywności przez internet. “Organy urzędowej kontroli żywności w Polsce nie uznały tej kwestii za istotną. Tymczasem internetowa sprzedaż niektórych rodzajów żywności, np. suplementów diety, jest specyficzna, szczególnie gdy sprzedający prowadzi swoją działalność w lokalach mieszkalnych i nie ma możliwości magazynowania oferowanych towarów” – czytamy w informacji NIK.
By poprawić bezpieczeństwo żywności, Polska powinna przede wszystkim porzucić dotychczasowy system krzyżujących się kompetencji aż ośmiu instytucji nadzorczych. Oprócz Polski taki system mają tylko cztery inne kraje UE, w zdecydowanej większości państw członkowskich postawiono na centralizację nadzoru.
Raport NIK daje mocne argumenty organizacjom ekologicznym postulującym ograniczenie spożycia mięsa w Polsce już nie tylko ze względu na koszt środowiskowy przemysłowej hodowli zwierząt, ale właśnie z punktu widzenia zdrowia publicznego.
“Zdecydowana większość zidentyfikowanych naruszeń oraz zagrożeń dotyczy żywności pochodzenia zwierzęcego, która nie dość, że sama w sobie jest szkodliwa dla zdrowia, to do tego ulega łatwemu zainfekowaniu i zepsuciu.
Kontrola takiej żywności stanowi żmudne, wręcz niewykonalne zadanie – a jak pokazał raport NIK, wszelkie działania podejmowane do tej pory przez właściwe organy są albo fasadowe, albo nieskuteczne” – napisała Fundacja Green Rev Institute. Fundacja zajmuje się promocją produkcji rolniczej w poszanowaniu środowiska, klimatu i praw zwierząt.
Stanowisko wsparły inne organizacje ekologiczne np. Klub Gaja, Ekowyborca, czy Rodzice dla Klimatu.
Warto poczytać o Listerii; żyje sobie radośnie wewnątrz ludzkich komórek, potrafi też je zmusić żeby wytwarzały "igły", które wstrzykują ją do nowych komórek, bez ryzykownej przeprawy przez przestrzeń międzykomórkową.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Na sprawę wystarczy spojrzeć "wynikowo". Gdyby było tak źle jak to przedstawia Kryształowy banaś to mielibyśmy jedną falę atruć za drugą. A tak nie jest i nie było. Ani za obecnego rządu ani za poprzednich, niezależnie od ich barwy.
Z żywnością trzeba umieć postępować a to potrafimy, przecież nikt normalny np. drobiu na surowo nie jada, salmonella jest pewnie dość częsta przy chowie fermowym, ale łatwo ginie przy obróbce termicznej. I pewne proste reguły obowiązują przy każdym innym rodzaju jedzenia. Na surowo to tylko tatar, ale akurat wołowina jest bardzo bezpiecznym mięsem.