0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Przez ostatnie tygodnie obserwowaliśmy w polskiej polityce pokerową rozgrywkę, która na końcu skończyła się paniczną ucieczką od stołu graczy z Prawa i Sprawiedliwości i obozu Andrzeja Dudy. Od przegranych wyborów licytowali wysoko, blefując, że mają w ręku bardzo mocne karty instytucji przejętych przez osiem lat rządów. Podbijając stawkę, chcieli przekonać nową większość, że są w stanie skutecznie blokować jej działania, nawet za cenę bezprecedensowego kryzysu konstytucyjnego i parcia do przyspieszonych wyborów.

Ku zdumieniu PiS i Dudy obóz koalicyjny pod wodzą Donalda Tuska nie zawahał się, ani nie cofnął. Wręcz przeciwnie – podbijał stawkę aż do momentu, kiedy Nowogrodzka i Pałac Prezydencki wycofali się z dalszej rozgrywki, bo ich mocne karty okazały się blotkami.

Decydującym momentem była groźba Tuska, że nie zawaha się przed nowymi wyborami, jeśli Andrzej Duda nie podpisze budżetu.

„Gdyby prezydent Andrzej Duda na życzenie Jarosława Kaczyńskiego w jakikolwiek sposób próbował blokować wypłaty pensji ludziom, to może razem z koalicjantami podejmiemy natychmiastową decyzję o skróceniu kadencji parlamentu i rozpisanie nowych wyborów. Nie sądzę, żeby prezydent zdecydował się na taki ruch. To byłby ruch irracjonalny" – stwierdził premier we wtorek 30 stycznia.

Słowa Tuska były blefem w tym sensie, że na przyspieszonych wyborach nie zależy obecnie żadnej formacji na scenie politycznej.

Kolejny tak ogromny wysiłek organizacyjny i finansowy z perspektywą następnych trzech (samorządowe, europejskie, prezydenckie) wyborów na bliskim horyzoncie, to duże ryzyko dla każdej, choćby największej i najsprawniejszej partii. Nawet jeśli sondaże – tak jak w przypadku Koalicji Obywatelskiej – jej sprzyjają.

PiS i Duda jednak uznali, że ryzyko jest zbyt poważne. Poświęcili wszystkie zainwestowane w rozgrywkę żetony i wywiesili białą flagę.

„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

PiS: Teraz to już nie chcemy wyborów

Już nazajutrz po groźbie Tuska, politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz doradcy prezydenta Dudy zaczęli na wyścigi przekonywać, że wcześniejsze wybory są zupełnie i kompletnie niepotrzebnie. Wybory? Jakie wybory, po co wybory, gdzie wybory, nie ma takiej potrzeby, no wiecie państwo, co też ten Tusk za horrendalne rzeczy wygaduje…

Marek Suski, poseł PiS: „Jak na razie nie ma podstaw, żeby rozwiązywać parlament, a Donald Tusk straszy prezydenta”.

Marcin Mastalerek, Kancelaria Prezydenta: „Premier Donald Tusk próbuje wmieszać prezydenta w swoje partyjne gierki, a przecież mówiliśmy wielokrotnie, że prezydent Andrzej Duda uważa, że wybory się odbyły, powstał nowy rząd, który ma sejmową większość i nie ma dziś potrzeby nowych wyborów parlamentarnych”.

Beata Szydło, europosłanka PiS: „Mówienie w tej chwili przez Tuska o wcześniejszych wyborach i samorozwiązaniu Sejmu to tylko wyłącznie dyscyplinowanie koalicjantów”.

Poczucie panicznej rejterady było tym bardziej dojmujące, że to prezes PiS Jarosław Kaczyński zaledwie kilka dni wcześniej, 24 stycznia, wyborów domagał się najgłośniej: „Mamy sytuację nadzwyczajną i konstytucja właściwie przestała praktycznie obowiązywać. Wyjściem jest okres przejściowy, oczywiście z nowym rządem i następnie wybory” – mówił w Sejmie.

Najwyraźniej jednak sytuacja okazała się być nie tak bardzo nadzwyczajna, jak się wcześniej wydawało.

Przeczytaj także:

Duda symbolicznie pręży muskuły

Prezydent Andrzej Duda ostatecznie podpisał ustawę budżetową i tym samym szeroko rozumiany obóz polityczny Prawa i Sprawiedliwości stracił ostatnią możliwość, żeby próbować iść na całość, sprokurować bezprecedensowy kryzys polityczny i na fali doprowadzonej do ekstremum polaryzacji próbować wrócić do władzy w przyspieszonych wyborach.

Decyzja Dudy, żeby się wycofać, jest racjonalna: karkołomna interpretacja konstytucji i brak podpisu podpisu pod budżetem (nie mówiąc już o próbie rozwiązania Sejmu pod tym pretekstem) uruchomiłyby dynamikę polityczną, nad którą PiS i prezydent mieliby jeszcze mniejszą kontrolę, niż obecnie. Było jasne, że muszą się wycofać i uznać swoją porażkę. Jako się rzekło, wcześniej licytowali zdecydowanie zbyt wysoko.

W opinii części komentatorów kolejna decyzja podjęta przez Dudę, by budżet jednocześnie w trybie następczym (po uprzednim podpisaniu) wysłać do weryfikacji Trybunału Julii Przyłębskiej, to mocny, doniosły i wrogi wobec większości rządowej ruch prezydenta. Zwłaszcza, że Duda zapowiedział, że będzie tak postępował z każdą ustawą, dopóki Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik nie odzyskają mandatów poselskich.

W rzeczywistości jest to ruch bez żadnego praktycznego znaczenia. Symboliczne prężenie muskułów.

Sam prezydent zapewne najlepiej zdaje sobie z tego sprawę.

Oto, co się teraz wydarzy.

PiS zmarnował większość amunicji

Za tydzień w Sejmie ma być procedowana uchwała stwierdzająca, że trzech dublerów w Trybunale Konstytucyjnym oraz Krystyna Pawłowicz i Stanisław Piotrowicz (ze względu na wiek powyżej 65 lat w momencie wyboru) nie są sędziami TK. Zapewne Sejm rozpocznie również procedurę wyboru nowych sędziów na nieprawidłowo (wg uchwały) obsadzone miejsca.

Łatwo przewidzieć, co stanie się dalej: będzie dużo politycznego huku i fajerwerków, wielkich słów i wielkich gestów, a prezydent Duda odmówi zaprzysiężenia sędziów wybranych przez Sejm. Przez jakiś czas będziemy mieli więc to, co zwykło się w mediach nazywać „awanturą”.

Nie przesądzając, w jakim stopniu wyżej opisana uchwała będzie skuteczna i zgodna z prawem, z całą pewnością wywrze jednak bardzo prosty efekt polityczny: większość rządowa uzna, że wszelkie orzeczenia Trybunału Przyłębskiej podjęte z udziałem Mariusza Muszyńskiego, Justyna Piskorskiego, Jarosława Wyrembaka, Krystyny Pawłowicz i Stanisława Piotrowicza są nieistniejące.

Trybunał stanie się więc instytucją widmo aż do czasu wyborów prezydenckich w 2025 roku.

Dopiero po nich możliwe stanie się zaprzysiężenie nowych sędziów, a później ewentualne rozwiązania ustawowe, lub – w krótkim okresie scenariusz najmniej prawdopodobny – próba zmiany konstytucji w zakresie sądownictwa konstytucyjnego.

Tym samym nowa władza w ciągu kilku miesięcy odbierze z rąk PiS kluczowe instytucje przejęte wcześniej przez partię Jarosława Kaczyńskiego (media publiczne i prokuraturę), albo co najmniej je unieruchomi (Trybunał Konstytucyjny). Co jakiś czas prezydent Duda oraz Prawo i Sprawiedliwość będą gorąco protestowali, ale ich zasoby i możliwości polityczne są czystą ułudą.

Na słynne pytanie, ile mają dywizji, można dziś odpowiedzieć, że prezydent ma do dyspozycji ewentualnie flotę samolotów z papieru (w rodzaju zwołanej na połowę lutego Rady Gabinetowej).

W półmroku mogą co prawda rzucać na ścianie złowrogi cień, ale ich wartość bojowa jest zerowa.

Z miesiąca na miesiąc i te niewielkie zasoby będą się najprawdopodobniej kurczyć. Jeśli PiS boleśnie przegra wybory samorządowe i europejskie, sytuacja całego obozu stanie się dramatycznie trudna: zmarnowali tyle amunicji złożonej z wielkich słów, gestów i kwantyfikatorów w bezsensownej obronie wpływów w TVP oraz mandatów Kamińskiego i Wąsika, że obecnie zostali z pustymi rękami.

A najważniejsze bitwy dopiero przed nimi.

;

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze