0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Mysikrólikfot. Mysikrólik

Małe dzikie zwierzęta budzą nasze zainteresowanie, litość i współczucie. Często, widząc takie „porzucone” maleństwo, chcemy mu pomóc. Jednak nasza interwencja może wyrządzić więcej szkody niż pożytku małej sarnie, łosiowi czy zającowi. Jak co roku wiosną ośrodki rehabilitacji dzikich zwierząt apelują o rozwagę i kontakt z ekspertami, jeśli trafimy na takiego malucha.

O to, co zrobić, jeśli znajdziemy w trawie małe zwierzę, pytamy ekspertów z Ośrodka Rehabilitacji Mysikrólik z Bielska-Białej.

Sarny w miastach

Sławomir Łyczko z Mysikrólika w rozmowie z OKO.press wyjaśnia, że takie zgłoszenia najczęściej dotyczą saren, ponieważ te jeleniowate wchodzą do miast i bytują w miejskiej przestrzeni parków, lasów i łąk.

Przeczytaj także:

„One dostosowały się do życia w aglomeracjach” – wyjaśnia Sławomir Łyczko. – „Można się dziwić, jak radzą sobie w mieście, ale wystarczy jakaś dolina rzeki, skrawek nieużytków, czy nawet opuszczony ogród, żeby znalazły dla siebie miejsce” – dodaje.

Mysikrólik od lat edukuje mieszkańców, powtarzając, że sarny mają swój sposób wychowania swoich młodych. Przez tydzień lub dwa zostawiają potomstwo, w miejscu, w którym się urodziło. Takie sarnie „dziecko” ma się kamuflować i czekać na powrót matki, która przychodzi z pokarmem. Robi to kilka razy w ciągu doby i tylko wtedy, kiedy wokół malucha jest spokojnie.

"Udało się nam zarejestrować, jak matka przychodzi, a mała sarna od razu się ożywia, zaczyna pić. Matka robi szybką toaletę, wylizuje potomstwo i oddala się. Jej dziecko zostaje, bo jest wciąż za małe, aby mieć siłę podążać za samicą. I jeśli matka znika z pola widzenia, młode ma za zadanie znowu się położyć, zwinąć w kulkę i czekać. Taka jest specyfika wychowania saren. Dlatego to, że ktoś znajdzie takiego samotnego malucha, nie oznacza, że jest porzucony” – wyjaśnia Sławomir Łyczko.

Sygnały do niepokoju

Agnieszka Łyczko, która razem ze Sławkiem prowadzi Mysikrólika, dodaje: „Na naszych ulotkach informacyjnych wytłuszczonym drukiem jest napisane »Zanim zabierzesz dzikie zwierzę, zadzwoń«. Zanim wykonasz jakiś ruch, który może być podyktowany współczuciem, najlepiej skontaktować się z najbliższym ośrodkiem rehabilitacji i telefonicznie ustalić, czy »słodki maluch« wymaga interwencji. Bo pamiętajmy, że świat przyrody taki słodki nie jest, i rozgrywa się też w nim wiele dramatów, a my ludzie możemy się do nich przyczynić, przekonani, że robimy dobrze. Za każdym razem, kiedy dostajemy zgłoszenie, w naszym ośrodku przeprowadzamy wywiad telefoniczny i pytamy: czy latają wokół takie zwierzęcia muchy i siadają na nim, czy leży w jakiejś nienaturalnej pozycji na boku, czy może jest zwinięte w kłębek.

Jeśli sarna leży na boku wyprężona, to już może być sygnał alarmowy. Latające nad nią muchy też są powodem do niepokoju.

Jeśli są ślady jajeczek much, za uszami, w sierści, to również przesłanka do interwencji. Często oznacza też, że zwierzę jest już martwe. Ważne jest ustalenie, czy nie ma ran. Dopiero po upewnieniu się, i to w kontakcie z kimś, kto ma doświadczenie w opiece nad dzikimi zwierzętami, można podejmować kolejne kroki".

Podkreśla również, że do Mysikrólika dzwonią też ludzie, którzy już zdążyli zabrać sarenkę do domu. Jednak jeśli zwierzę jest krótko u człowieka, szansa na jego przywrócenie do natury jest spora.

"Obalamy ten mit, że zostawienie zapachu sprawi, że matka odrzuci malucha. Niejednokrotnie już udawało się nam odwieźć taką sarnę, która zabrał człowiek do miejsca znalezienia i matka wracała do niego nawet po upływie doby. Instynkt macierzyński u saren jest silny” – dodaje Agnieszka Łyczko.

1500 pacjentów

„Do naszego ośrodka trafiają też małe jelenie” – wyjaśnia Sławek. – „Mieliśmy taką sytuację, kiedy na budowie, gdzieś blisko lasu, robotnicy znaleźli cielę. Powiedzieli nam, że jest w plamki, nie mogą kontynuować pracy i nie wiedzą, co robić. W tym przypadku wzięliśmy malucha do siebie. A potem poczekaliśmy do wieczora na miejscu, żeby sprawdzić, czy nie pojawi się matka. Okazało się, że w świetle latarki odbijały się jej oczy. Szukała malucha. Młody przeczekał u nas dzień, żeby nie być narażonym na niebezpieczeństwo z racji obecności ludzi i zdecydowaliśmy się go przywrócić do natury. Szczęśliwie wrócił do swojej mamy. Zawsze wiąże się to z dodatkową pracą, bo trzeba pojechać parę razy w miejsce znalezienia, upewnić się, czy samica wraca. Ale to dzięki temu unikamy sytuacji, że zwierzę musi być potem skazane na życie w ośrodku rehabilitacji” – opowiada.

Agnieszka jeździ do szkół, gdzie opowiada o pomaganiu dzikim zwierzętom. „Rozdaję informatory i zadaję pracę domową, która polega na ich przeczytaniu rodzicom. Bo często ci rodzice takiej edukacji nie mieli. I bardzo nas cieszy, że na terenie, gdzie działamy, liczba niepotrzebnych zabrań spada. Oczywiście wciąż trafiają zwierzęta z ranami albo wymagające opieki weterynaryjnej, ale to są już inne przypadki, w pełni uprawniające do naszej interwencji. Bo zwierząt w różnym wieku i z różnymi problemami trafia do nas bardzo dużo. W ubiegłym roku przyjęliśmy aż 1500 dzikich pacjentów” – mówi.

Jak nie przyzwyczaić sarny do człowieka

Jeśli już maluch trafia do Mysikrólika, ośrodek wypracował takie metody rehabilitacji, które umożliwiają jego powrót na wolność. Sławek tłumaczy: „Sarny przetrzymujemy w ten sposób, aby miały jak najmniejszy kontakt z człowiekiem. Ograniczymy liczbę wizyt opiekuna do niezbędnego minimum, podyktowanego podawaniem pokarmu i leków. Nie mówimy do takiego pacjenta. Przebywamy z nim najkrócej, jak się da. Zwierzęta są też odgrodzone w boksie i nie widzą ludzi. Później przenosimy je na większy wybieg. Tam, jeśli jest u nas na rehabilitacji, wypuszczamy dorosłą sarnę, żeby maluch przebywał z dzikim osobnikiem swojego gatunku i obserwował jego zachowania. Bardzo mocny nacisk kładziemy na nieoswajanie zwierząt i wyrabianie u nich odruchu naturalnej płochliwości. Potem wypuszczamy je na wolność”.

Nie zawsze się to udaje. W ośrodku był na przykład cielak jelenia, pogryziony przez psa. Szybko się oswoił, nie był w ogóle płochliwy. Albo szczenięta wilków, których zdziczenie po rehabilitacji jest niemożliwe. Młode wilki bardzo szybko przyzwyczajają się do człowieka.

„Dlatego zabieranie takich szczeniąt oznacza często dożywotnią niewolę. Z lisami i borsukami jest łatwiej. Raz udało się nam z rysiem, ale on miał już parę miesięcy i wykształcony instynkt dzikości. Nie musieliśmy tej rysicy karmić już mlekiem. Łatwiej rehabilituje się zające. One przebywają u nas w odizolowanych boksach i są płochliwe. Gorzej, jeśli trafiłyby do prywatnego domu, gdzie człowiek i inne towarzyszące mu zwierzęta domowe, będą przebywać z zającem. Wtedy rehabilitacja się nie powiedzie. To jest totalnie nieodpowiedzialne podejście” – mówi Sławomit Łyczko.

Dziki łatwe do oswojenia

A co z dzikami? Eksperci z Mysikrólika odpowiadają, że młode mogą się oswoić. Obecnie, przez obostrzenia związane z walką z ASF (afrykańskim pomorem świń) nie można ich wypuszczać na wolność i przemieszczać bez odpowiedniej zgody i konsultacji.

„Kiedyś trafił do nas dzik oswojony, co naszym zdaniem świadczyło o tym, że był pod czyjąś opieką i przyzwyczaił się do ludzi. Zachowywał się jak pies, nastawiał do klepania i drapania. I potem jest bardzo duży problem, co z takim zwierzęciem zrobić. Jeśli nie ma szans na jego powrót do natury, musimy szukać miejsca w innych ośrodkach, gdzie spędzi resztę swoich dni. To wcale nie jest łatwe” – mówi Sławek Łyczko.

Najlepszą szkołą jest natura

Co powinniśmy zrobić, kiedy widzimy małe dzikie zwierzę? Agnieszka i Sławomir odpowiadają: „Nie zabierać, nie odchowywać na własną rękę. Jego ewentualne odchowanie musi odbywać się pod opieką ekspertów, którzy wiedzą, czym karmić, czym leczyć, jak się zachowywać”.

Jeśli mamy wątpliwości, widzimy rany, coś nas niepokoi, nie interweniujmy sami, ale zadzwońmy do ośrodków rehabilitacji w okolicy. Albo, jeśli nie wiemy, gdzie zadzwonić, spróbujmy poszukać informacji o tym, jak pomóc.

„To dotyczy wszystkich zwierząt, ssaków i ptaków. Pisklęta poza gniazdem nie muszą oznaczać, że dzieje się coś złego, bo mogą to być już podloty, które są na etapie opuszczanie miejsca lęgowego i powolnego wkraczania w samodzielność” – wyjaśniają eksperci.

Rehabilitowane ptaki dość bezproblemowo wracają do natury.

Sławek Łyczko dodaje: „Pamiętajmy jednak, że najlepszą szkołą życia dla tych zwierząt jest świat przyrody, a nie ośrodek rehabilitacji. Nie zastąpimy im rodziców, nie nauczymy, gdzie jest dużo pożywienia, gdzie jest bezpiecznie. Część osób, z którymi rozmawiamy, jest ewidentnie zawiedziona, jeśli stwierdzamy, że nie ma potrzeby zabrania zwierzęcia do ośrodka”.

;
Na zdjęciu Paweł Średziński
Paweł Średziński

Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych, „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej" i "Borsuk. Władca ciemności. Biografia nieautoryzowana".

Komentarze