0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: FOT. MIECZYSLAW MICHALAK / Agencja Wyborcza.plFOT. MIECZYSLAW MICH...

Przykładów nieumiejętnego zarządzania w sytuacjach kryzysowych można podać znacznie więcej. Całkiem niedawno w polskich mediach przetoczyła się burzliwa dyskusja w związku ze sprawą amerykańskiego bizona zbiegłego z hodowli, który zbliżał się do stada wolnościowego żubrów i lada moment mógł skrzyżować się z symbolem ochrony przyrody w Polsce. Są też inne przypadki. Głodny kociak rysia plączący się przy ruchliwej drodze, gdzie matka została rozjechana przez samochód. Żubry i wilki zastrzelone przez myśliwych, którzy „pomylili” żubra z dzikiem, a wilka z lisem lub jenotem. Od kilku lat dr hab. Sabina Nowak, profesorka Uniwersytetu Warszawskiego i prezeska Zarządu Stowarzyszenia dla Natury „Wilk” wraz ze współpracownikami, przyrodnikami z innych organizacji ekologicznych i naukowcami apelują: Państwowa Służba Ochrony Przyrody jest nam potrzebna od zaraz.

Przeczytaj także:

Swój apel ponawiają regularnie, ale wciąż nie ma odzewu ze strony decydentów odpowiedzialnych za środowisko. Impulsem był ciąg dramatycznych zdarzeń z udziałem wilków w różnych miejscach w Polsce. Tymczasem sytuacja pogarsza się z roku na rok, a zaniedbania, które są już dziś odczuwane w tych regionach, gdzie szczególnie często dochodzi do sytuacji konfliktowych nie tylko z udziałem dużych drapieżników, ale też wielu innych gatunków zwierząt, w tym tzw. obcych gatunków inwazyjnych (IGO).

Służba ochrony przyrody potrzebna od wczoraj!

Wie o tym dobrze profesor Nowak, która jest uznanym w Europie ekspertem od dużych ssaków drapieżnych, a ostatnio została powołana przez Ministra Klimatu i Środowiska do Państwowej Rady Ochrony Przyrody. Jest jej wiceprzewodniczącą i szefową Komisji ds. Ochrony Gatunków.

„Sytuacje konfliktowe z udziałem wilków, czy niedźwiedzi, wymagające natychmiastowego skutecznego odstraszania, a tylko w ostateczności uśmiercenia konkretnego osobnika, ale też alarmujący wzrost nielegalnych odstrzałów wilków czy innych chronionych zwierząt i nieskuteczność policji w ściganiu sprawców, obnażyły dotkliwy brak profesjonalnej państwowej służby” – mówi w rozmowie z OKO.press. „Taka służba mogłaby w przypadkach przestępstw wobec przyrody i konfliktów z dzikimi zwierzętami podejmować racjonalne działania, oparte na wiedzy, doświadczeniu oraz podstawach prawnych” – dodaje.

Jak zaznacza prof. Nowak, zdarzenia te pokazują również, że niezbędna jest służba obdarzona zaufaniem społecznym, wyposażona w odpowiedni sprzęt potrzebny do szybkich i skutecznych interwencji w sytuacjach konfliktowych.

Ścigać sprawców, ulżyć w cierpieniu

"Taka służba jest niezbędna, by wspierać skutecznie ściganie sprawców nielegalnych odstrzałów chronionych gatunków, nieść pomoc zwierzętom uwięzionym we wnykach i sidłach. W razie konieczności mogłaby przeprowadzać odstraszanie dużych drapieżników pojawiających się blisko zabudowań przy użyciu bodźców bólowych, czyli broni z pociskami gumowymi, prowadzić odłowy zwierząt zranionych czy wchodzących w konflikty z ludźmi.

W uzasadnionych sytuacjach, gdy inne środki zawodzą, przeprowadzać odstrzał wskazanych najbardziej konfliktowych osobników lub takich, którym trzeba ulżyć w cierpieniu.

Bardzo ważnym zadaniem takiej służby byłoby wsparcie dla jednostek samorządu terytorialnego w podejmowaniu działań związanych z rodzimymi dzikimi gatunkami zwierząt na obszarach zabudowanych" – wyjaśnia. Jak dodaje, służba mogłaby pomagać w sytuacjach konfliktowych ze zwierzętami należącymi do obcych gatunków inwazyjnych lub niebezpiecznych zbiegłymi z prywatnych hodowli.

„W ostatnich latach rozpleniły się w Polsce hodowle egzotycznych węży czy dużych kotowatych, takich jak karakale, serwale czy pumy, a w niektórych miejscach są nawet wilki arktyczne. Hodowcy ci legalnie lub naruszając prawo, rozmnażają te zwierzęta i oferują na sprzedaż” – mówi naukowczyni. Zapowiada, że to nie koniec starań przyrodników o powołanie Państwowej Służby Ochrony Przyrody.

Służby są, ale to za mało

A jak ta sytuacja wygląda dziś w praktyce? – pytam moją rozmówczynię.

„W Polsce działają co najmniej trzy formacje, których celem, lub jednym z zadań jest ochrona zwierząt łownych i walka z kłusownictwem na zwierzętach łownych. Są to – Państwowa Straż Łowiecka, podległa wojewodom i osadzona w urzędach wojewódzkich, strażnicy łowieccy, których zatrudnia Polski Związek Łowiecki oraz straż leśna działająca w każdym nadleśnictwie” – wyjaśnia prezeska Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”. – "To służby czuwające nad populacjami kilku gatunków zwierząt łownych, których liczebność w Polsce osiąga setki tysięcy osobników. Jest też jeszcze Państwowa Straż Rybacka zajmująca się ściganiem kłusownictwa na obszarach wodnych.

Tymczasem, poza parkami narodowymi, brak jest w kraju wyspecjalizowanej służby, która zajmowałaby się praktyczną ochroną liczącej ponad dwa i pół tysiąca osobników populacji żubrów, około dwustu rysi i stu niedźwiedzi.

Około trzech tysięcy wilków, a także równie niewielkich populacji rodzimych ptaków drapieżnych, kuraków i innych chronionych zwierząt, które narażone są na wiele negatywnych czynników" – wylicza.

Zdaniem profesor Nowak przy braku skutecznych narzędzi zarówno prawnych, jak i technicznych, państwowe instytucje odpowiedzialne za ochronę przyrody, gdy konieczne jest odłowienie, odstraszanie lub odstrzał, zmuszone są prosić o pomoc Polski Związek Łowiecki.

„Tymczasem PZŁ to stowarzyszenie, które od wielu lat stara się o powrót wilków na listę gatunków łownych i z tej racji nie jest żywotnie zainteresowane łagodzeniem konfliktów z tym drapieżnikami” – zaznacza ekspertka. – „Wyrazem tego są opinie wyrażane przez PZŁ w sprawie wilków, czy też propagowanie przez niektórych myśliwych nieprawdziwych, budzących strach w społeczeństwie informacji o tych drapieżnikach, żeby sprowokować władze gmin i izby rolnicze do wnioskowania o ich odstrzały. O tym, że stosunek PZŁ do wilków jest negatywny, świadczą także nielegalne odstrzały wilków, które – nawet jeśli udowodniono, że ich sprawcami są myśliwi – nie doczekują się potępienia ze strony władz PZŁ” – dodaje.

Sprawa Foresta

Badaczka dużych drapieżników przypomina też, że ostatnie dyskusje dotyczące reformy łowiectwa w Polsce i zapowiadane przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska zmiany, tym bardziej stawiają podległe mu instytucje zajmujące się ochroną przyrody w trudnej sytuacji, gdy potrzebna jest natychmiastowa interwencja z użyciem broni palnej, którą obecnie mogą przeprowadzić prawie wyłącznie myśliwi.

„Ewidentnym i dramatycznym przykładem jest sprawa samca bizona amerykańskiego, który uciekł z samicą z nielegalnej hodowli na Śląsku” – kontynuuje Nowak. „Oba bizony zostały odłowione i umieszczone w hodowli w Kurozwękach w świętokrzyskim, gdzie te egzotyczne zwierzęta są przetrzymywane od lat jako atrakcja krajobrazowa i kulinarna. Jednak samiec szybko uciekł ponownie, demolując ogrodzenie wybiegu i już nikt nie miał pomysłu, gdzie go zamknąć na tyle skutecznie, żeby historia się nie powtórzyła” – mówi.

Zagrożenie dla żubrów

Wszystko działo się w sierpniu tego roku, tuż przed rują u bizonów i ich najbliższych krewniaków, czyli europejskich żubrów. Co więcej, działo się to w terenie, gdzie znajduje się ośrodek hodowli żubrów, a kawałek dalej bytuje stado wolnościowe żubrów w Lasach Janowskich.

"Blady strach padł na urzędników i przyrodników, którzy rozumieli, jak duże jest zagrożenie hybrydyzacją bizona z naszym rodzimym symbolem ochrony przyrody. Wystarczyłaby jedna noc, a trudna do określenia liczba żubrzyc w pobliskiej hodowli lub w stadzie w Lasach Janowskich urodziłaby za kilka miesięcy mieszańce. Jedynym wyjściem był błyskawiczny odstrzał bizona, co pozytywnie zaopiniowała Państwowa Rada Ochrony Przyrody.

Tymczasem opinia publiczna i media zachwyciły się historią bizona Foresta.

Natomiast myśliwi, obrażeni na ministra klimatu za jego reformatorskie działania, z Zarządu Okręgowego PZŁ w Tarnowie postanowili wykorzystać naiwność obrońców amerykańskiego przybysza i zyskać fanów w społeczeństwie ogłaszając, że zbudują wybieg dla Foresta i go uratują. W ostatnim momencie znalazł się jeden myśliwy, który wbrew zakazom ZO PZŁ podjął się odstrzału bizona i to jemu zawdzięczamy, że wyciągnięty ogromnym wysiłkiem polskich naukowców i hodowców z krawędzi niebytu gatunek, pozostanie nadal żubrem" – opowiada.

Nie wiadomo jednak, czy myśliwy nie poniesie kary za niesubordynację, zgodnie z pełną gróźb zapowiedzią ZO PZŁ w Tarnowie.

„Trudno się zatem dziwić, że uzależnianie realizacji takich zadań od dogadania się z myśliwymi, podważa w oczach przynajmniej części społeczeństwa wiarygodność naszych instytucji ochrony przyrody oraz samorządów lokalnych, a także słuszność i obiektywizm podjętych przez nie decyzji i działań” – uważa badaczka wilków. – „Wywołuje gwałtowne protesty, nawet jeśli decyzja jest słuszna i poparta opiniami ekspertów. Jest to coraz bardziej widoczne w ostatnich latach, gdy poziom akceptacji i zaufania społeczeństwa do myśliwych gwałtownie spada. Rośnie natomiast oczekiwanie ochrony życia i dobrostanu zwierząt nie tylko towarzyszących człowiekowi, ale też tych dzikich”.

Wzorce z zagranicy

Polska mogłaby skorzystać z już istniejących wzorców.

Jak dodaje Sabina Nowak: "Wiele państw europejskich takie służby do spraw dzikich zwierząt czy ochrony przyrody już posiada. Doskonałym przykładem jest Hiszpania, która w strukturze policji działającej na terenach wiejskich, Guardia Civil, już od 1988 roku posiada służbę do spraw ochrony przyrody – SEPRONA. Ona ściga przestępstwa przeciwko przyrodzie, ma wyspecjalizowane jednostki do spraw kłusownictwa na gatunkach chronionych i podejmuje interwencje w sytuacjach konfliktowych. Hiszpania także w ramach swojej prokuratury posiada specjalne departamenty odpowiednio przeszkolone do takich zadań. W Turcji podobne zadania wypełnia 41 specjalnych jednostek żandarmerii ochrony środowiska i przyrody, które prowadzą śledztwa i interweniują w sytuacjach wymagających odłowów czy odstrzałów.

Każda komenda policji w Austrii posiada wyspecjalizowane jednostki do spraw środowiska, które mają takie działania w swoich obowiązkach, zajmują się również ściganiem osób nielegalnie przetrzymujących zwierzęta chronione.

W naszym kraju sprawy nielegalnych odstrzałów, wnykarstwa, czy trzymania w niewoli zwierząt chronionych, w tym potencjalnie niebezpiecznych, trafiają do przypadkowych funkcjonariuszy policji, którzy nie mając odpowiedniego przygotowania merytorycznego, często nie doceniają wagi takich spraw oraz konsekwencji niepodejmowania zdecydowanych działań, co prowadzi w wielu przypadkach do umarzania postępowania. To samo dotyczy prokuratur".

Jak mogłaby wyglądać taka służba, która zajęłaby się dzikimi zwierzętami?

Formacja taka powinna ściśle współpracować z Generalną Dyrekcją Ochrony Środowiska, regionalnymi dyrekcjami ochrony środowiska, policją i prokuraturami, ale też naukowcami – twierdzi prof. Nowak.

„Powinna być dobrze wyszkolona, wyposażona w niezbędne narzędzia do rozpoznania faktycznego stopnia zagrożenia w sytuacjach konfliktowych i przyczyn jego powstania, przygotowana do skutecznej i adekwatnej interwencji, monitorowania jej efektów, mając do dyspozycji odpowiednie do wagi zadań uprawnienia i środki” – mówi.

Jak uratować łosia i żyć obok niedźwiedzi

Radosław Miazek, fotograf przyrody i miłośnik łosi z Lubelszczyzny już parokrotnie pomagał dzikim zwierzętom. W ubiegłym roku na jedną z posesji w gminie Kurów zawędrował łoś. W tej samej wsi tego samego dnia tylko wcześniej, na płocie zginął inny łoś. O jego śmierci zdecydowały kolce, którymi zakończone było ogrodzenie broniące dostępu do działki. Radek postanowił uratować tego drugiego łosia. Doradzał na miejscu i organizował pomoc. Zadzwonił do pogotowia dla zwierząt z Lublina, skontaktował się z wójtem, który obiecał pomoc i to nie po raz pierwszy, wreszcie poinstruował strażaków, którzy przyjechali pomóc. Najważniejsze było, żeby łosia nie wystraszyć i by nie skończył tragicznie, jak łoś na płocie sąsiedniej posesji.

Po zakończonej sukcesem akcji Radek usłyszał od strażaków, że wiedza, którą dysponuje, przydałaby się im w czasie pełnionej służby. Sęk w tym, że Radek angażuje się w pomoc przyrodzie całkowicie społecznie, nie ma też stosownych uprawnień i jak mi wielokrotnie powtarza, profesjonalnej formacji do prowadzenia takich akcji wciąż bardzo brakuje.

Kolejnym gatunkiem, który wraca na tapet, jest niedźwiedź. Jego najważniejsza ostoja znajduje się na Podkarpaciu. Chociaż jest to region szczególny z racji obecności wszystkich dużych drapieżników, do dziś nie powstała tam profesjonalna służba, która mogłaby nie tylko pomagać dzikim zwierzętom, ale i zapobiegać sytuacjom konfliktowym. Do dziś taka grupa nie powstała. Odbyło się kilka spotkań. Jednak cały proces ciągnie się już latami, a wyzwań pojawia się coraz więcej. To z pewnością nie pomoże zwiększyć akceptacji wobec dużych drapieżników, w takich miejscach jak Podkarpacie.

PROP w obronie niedźwiedzia

W czerwcu tego roku bieszczadzka gmina Cisna wystąpiła z wnioskiem o odstrzał trzech młodych niedźwiedzi przebywających w pobliżu zabudowań, które nauczyły się zdobywać pokarm w pobliżu domostw. Do sprawy ustosunkowała się Państwowa Rada Ochrony Przyrody, opiniując negatywnie ten wniosek. Jak zauważył PROP problem był efektem braku zabezpieczeń przydomowych składowisk śmieci.

W opinii rady czytamy: „Stała (w czasie i w przestrzeni) obecność niezabezpieczonych odpadów komunalnych i pokarmu pochodzenia antropogenicznego to źródło problemu. Dopóki atraktanty nie będą regularnie i odpowiednio często usuwane z terenu gminy Cisna, a dostęp do pokarmu pochodzenia antropogenicznego nie zostanie ograniczony, sytuacje konfliktowe z udziałem niedźwiedzi będą się powtarzać nawet pomimo eliminacji trzech niedźwiedzi”.

PROP uznał, że w przeciwieństwie do stwierdzeń zawartych we wniosku gminy Cisna, zachowanie osobników uwarunkowanych na pokarm pochodzenia antropogenicznego może być skorygowane. „Jest to co prawda rozwiązanie wymagające sporego nakładu pracy, czasu i funduszy, ale połączenie warunkowania awersyjnego z wykorzystaniem kul gumowych i z jednoczesnym usunięciem atraktantów stosowane jest z powodzeniem w wielu miejscach na świecie.

Ponadto usunięcie atraktantów zapobiegnie pojawianiu się kolejnych niedźwiedzi uwarunkowanych na pokarm pochodzenia antropogenicznego.

Zapewnienie bezpieczeństwa ludziom przebywającym na terenie gminy jest ściśle związane z zabezpieczeniem odpadów komunalnych i pokarmu pochodzenia antropogenicznego, gdyż dostępne dla zwierząt źródła pokarmu w pobliżu ludzi będą przyciągać inne niedźwiedzie, które mogą być starsze i bardziej agresywne, niż te młodociane osobniki wnioskowane do usunięcia”.

W takich sytuacja aż dziwi, że do dziś, nawet w skali województwa podkarpackiego, instytucje odpowiedzialne za ochronę przyrody nie powołały jeszcze odpowiedniej służby. W poprzednich latach na Podkarpaciu proszono o pomoc Tatrzański Park Narodowy, który jest daleko i nie ma możliwości wykonywania dalekich podróży. Tym bardziej że w podkarpackich parkach narodowych są osoby zajmujące się dużymi drapieżnikami, które mogłyby zostać powołane do specjalnej służby.

Tak się jednak do dziś nie stało. Brak postulowanej przez Sabinę Nowak Państwowej Służby Ochrony Przyrody będzie prowadził do dalszej eskalacji w sytuacjach konfliktowych, których nie powinno rozwiązywać się odstrzałem, ale usunięciem źródeł tych konfliktów.

;
Na zdjęciu Paweł Średziński
Paweł Średziński

Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.

Komentarze